Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2011 na stronie nr. 66.

Tekst i zdjęcia: Piotr Kloczkowski,

Trzy dni stypy i pogrzeb


Pierwsze pojawiają się świnie. Unieruchomione w przemyślnej konstrukcji z bambusów, wędrują prawie jak w lektyce. Są podarunkiem od gości, którzy przybyli do wioski Buntao na ceremonię pogrzebową, charakterystyczną dla Tana Toradża, górskiego regionu indonezyjskiej wyspy Celebes.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Ceremonia, która potrwa trzy dni, niedługo się rozpocznie. Nas również na nią zaproszono. Czujemy się wyróżnieni. Wnuk zmarłego, Serante, i jego małżonka troszczą się o nas – obcych im ludzi – bardziej niż na to zasługujemy.
Prosiaki, zanim trafią na główny plac, czeka rejestracja w zaimprowizowanym biurze, gdzie zgodnie z wytycznymi rządowymi pobrany zostanie podatek od darowizny. Sama darowizna stanowić będzie wkład w zaopatrzenie kuchni. Zgodnie z tradycją, będą też inne podarunki: papierosy, tytoń i wino palmowe. Część z nich przyda się podczas tych uroczystości pogrzebowych, resztę gospodarze zachowają na czas, gdy sami zostaną zaproszeni na czyjś pogrzeb. Tego rodzaju prezenty przechodzą bowiem z rąk do rąk. Może się więc zdarzyć, że część dziś ofiarowanych dóbr wróci kiedyś do ich pierwszego właściciela.
Zanim zacznie się ceremonia, kwiczące podarki znajdą swe miejsce na środku placu, a złożony z gości orszak zajmie przygotowane specjalnie na tę okazję boksy.

 

NAJPIERW DO FISKUSA

Zanim wieprzek zostanie zarżnięty na stypę, trafia do urzędnika w celu naliczenia podatku.

CZASZKI PRZODKÓW

Gdy trumny spróchnieją, kości się rozsypią, a potomnych nie stać na nową trumnę, wtedy szczątki zmarłych gromadzi się w kamiennych szczelinach. Papierosy to typowy prezent dla zmarłych.

STYPA

Mięso ze szpinakiem i chili, serwowane w bambusowych rurkach, to główne danie uroczystości.

 

POGRZEB, NA KTÓRY TRZEBA POCZEKAĆ

 

Choć brzmi to dość paradoksalnie, śmierć jest w życiu Toradżów kluczowym wydarzeniem. Ważniejszym niż ślub czy narodziny.
Kiedy dowiadujemy się, że boksy dla gości postawiono przed miesiącem, dziwi nas, skąd wiedzieli, kiedy krewny umrze. Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania: dziadek Serante, dożywszy 105 lat, umarł przed rokiem i od tamtej pory – zabalsamowany, w zamkniętej trumnie – czekał w centralnym punkcie domostwa, aż rodzina uzbiera środki na przeprowadzenie pochówku. W budowie boksów, z bambusów i blachy falistej, pomogli sąsiedzi z wioski i zostali za to zaproszeni na uroczystość pogrzebową. To rodzaj niepisanej umowy. Skoro zorganizowanie ceremonii zwykle przerasta możliwości jednej rodziny, Toradża chętnie przyjmuje pomoc. Sam też nią w potrzebie służy. Po uroczystościach boksy trzeba będzie rozebrać i złożyć pod wzniesionymi na palach domami, gdzie będą czekały na następny pogrzeb.
Ceremonia oficjalnie zacznie się dopiero około jedenastej, ale praca we wsi wre od samego rana. Kobiety przygotowują powitalny poczęstunek. Złoży się na niego kilka rodzajów ciasteczek i herbata jaśminowa, przeraźliwie słodka i wyjątkowo słaba.
Do naszej „zagrody” raz po raz zaglądają Serante lub jego żona pytając, czy niczego nam nie brak. Przepraszają, że zamiast nami, muszą się zajmować sprawami organizacyjnymi, w tym witaniem setek gości.
Pojawiają się też inni turyści, uczestnicy zorganizowanych wycieczek, skuszeni możliwością spojrzenia z bliska na egzotyczny rytuał.

 

 

NIECODZIENNE OBYCZAJE

 

U Toradżów za zmarłego uznaje się dopiero kogoś, kto został prawidłowo pochowany. Do tego czasu rodzina traktuje go jak chorego. Przynosi mu posiłki, mówi do niego.
Dziś przyszła pora, by na zawsze się z nim pożegnać. Wszyscy przeżywają wielki smutek, ale i cieszą się z rodzinnego spotkania.
Toradżańskie rodziny są bardzo liczne – wyjaśnia Serante. – Pogrzeb to najlepsza okazja, by się policzyć.
Większość spotkanych przez nas Indonezyjczyków nawet nie zna daty swoich urodzin. Gdy wymagane jest jej podanie, na przykład przy wystawianiu paszportu, wymyślają ją na poczekaniu.
Świnie, jedna po drugiej, znikają z placu. Co chwilę grupa mężczyzn chwyta bambusową „lektykę” i rusza z kwiczącym ładunkiem w las. Wracają już z mięsem, które potem krojone jest na kawałki i wraz z papryczkami chilli oraz liśćmi wodnego szpinaku, upychane do bambusowych rurek, układanych na palenisku. Tak przyrządzone, serwuje się z ryżem.

 

KONDUKT POGRZEBOWY

W ostatniej drodze towarzyszą zmarłemu najbliżsi i sąsiedzi z okolicznych wiosek.

 

ROZSTRZYGANIE SPORÓW

 

Korzystając z uprzejmości Serante, staramy się poznać bliżej kulturę Toradżów. Ciekawe rozwiązania proponowało toradżańskie prawo. Spory cywilne rozpatrywano dawniej w trzech instancjach. Nie tylko pozwalały one ustalić winnego, ale i dostarczały pierwszorzędnej rozrywki postronnym obserwatorom.
Rozstrzygnięcie w pierwszej z nich, służącej rozwiązywaniu sporów mniej skomplikowanych, jak choćby o prawo własności niewielkiego skrawka ziemi nad rzeką, opierało się o wynik walki kogutów. Wygrywał człowiek, którego reprezentował zwycięski ptak – sprawniejszy, silniejszy w dziobie lub po prostu mający więcej szczęścia.
Drugą instancją była próba wody. Zwycięzcą w sporze pozostawał ten, kto zanurzony w studni po czubek głowy, wytrwał dłużej. Jeśli i tę metodę z jakiegoś powodu uznano za nie dość miarodajną, pozostawała najwyższa instancja – próba wrzątku. Przedstawiciele każdej ze stron mieli okazję dowieść swojej racji, heroicznie zanurzając dłoń w kipiącej wodzie. O ile na pierwszym etapie decydowały czynniki niezależne od człowieka, obie pozostałe metody stwarzały okazję do wykazania się determinacją, zapewne tym silniejszą, im bardziej pewny swoich racji był poddawany próbie delikwent.
Egzotyka i barbarzyństwo? Tylko, jeśli chodzi o procedury. Również u nas werdykt sądowy odzwierciedla nie tyle absolutną prawdę, co raczej to, co strony zaangażowane w spór są w stanie przekonująco udowodnić.

 

 

ZAPADA ZMROK

 

Część gości wróciła już do domów, pozostali umilają sobie czas rozmową, żartami i grą w domino, niespiesznie popijając wino palmowe. Kiedy wydaje się, że uroczystość dobiega końca, a ludzie za chwilę ułożą się do snu, na placu rozpoczyna się rytualny taniec. Grupa mężczyzn i kobiet kroczy powoli po okręgu, zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, raz po raz wznosząc ramiona. Towarzyszący temu tańcowi śpiew wydaje nam się nieartykułowanym zawodzeniem. Później dowiemy się jednak, że była to pieśń o życiu bohatera tej ceremonii.
Taniec, wino palmowe i rokoki (papierosy)... Tutaj wszyscy mężczyźni palą produkowane w Surabaya kreteki. Jeśli nie palisz, jesteś ladyboy.
Kreteki to indonezyjskie papierosy, w których skład, prócz tytoniu, wchodzą… goździki. Nazwa pochodzi od dźwięku, jaki wydaje żarząca się mieszanka. Wino palmowe smakuje jak serwatka połączona z alkoholem. Czy taka kombinacja może być smaczna? Cóż… de gustibus non est disputandum.
To zestawienie środków odurzających działa kojąco. Zaczynamy szykować się do snu, ale w naszym skromnym boksie pojawia się Serante. Zaprasza do spędzenia nocy w najbardziej honorowym dziś miejscu – w izbie, w której spoczywa nieboszczyk. Przypomina mi się młody człowiek, spotkany przez nas kilka dni wcześniej na przystanku autobusowym w Makassarze. Twierdził, że Toradżowie umieją sprawić, iż „mumie zaczynają chodzić”. Właściwie nie wiem, co miał na myśli, ale w mrocznej izbie, gdzie stoi trumna, czuję się co najmniej nieswojo.
Kładziemy się na podłodze z desek. Próbujemy zasnąć. Po chwili do izby wchodzi rodzina zmarłego. Jeden z przybyłych, usiadłszy obok trumny, wyciąga zza pazuchy flet.
On jest niewidomy, ale ma dar od Boga – mówi Serante.
Melodia nie przypomina niczego, co kiedykolwiek słyszeliśmy. Urywana, tkliwa, tajemnicza. Zmęczenie bierze górę, więc mimo całonocnego niemal koncertu i twardego podłoża, zapadamy w głęboki sen.

 

GOŚCIE MUSZĄ SIĘ NAJEŚĆ

Im więcej przelanej krwi bawołów, tym szybciej dusza zmarłego trafi do raju. A im więcej wołowiny, tym uczta wystawniejsza.

LOŻA HONOROWA

Tych, którzy odeszli, przypominają drewniane kukły.

OFIARA Z KRWI

 

Toradżowie, To-ri-aja, czyli Ludzie Gór, są bardzo przywiązani do tradycji. W przypadku naszych gospodarzy oznacza to połączenie dość powszechnego tu chrześcijaństwa z prastarymi wierzeniami animistycznymi. Stąd długo wyczekiwany moment ceremonii – ofiara z bawołów. Drugiego dnia rano ten krwawy los spotyka siedem dorodnych zwierząt...
Toradżowie wciąż stosują się do starotestamentowych zaleceń, według których „bez przelania krwi nie ma odpuszczenia grzechów”. Współgrają one z przekonaniami wynikającymi z indonezyjskiego animizmu.
Aluk-To-Dolo – „Religia Ludzi, Którzy Odeszli”, bądź „Droga Przodków” – opiera się o prosty schemat świata. Na samym dole jest świat podziemny, w którym króluje puang lalandong – władca pod postacią koguta, sędzia zmarłych. Na południowym zachodzie, ponad naszym światem, zwanym u nich Lino, znajduje się Puya, Drugi Raj. Według Serante, ofiary z bawołów gwarantują, że dusza zmarłego powędruje prosto do Puya. W przeciwnym wypadku groziłoby jej uwięzienie na ziemi. Toradżowie wierzą, że ich pośmiertne życie podobne będzie do tego, jakie wiodą w świecie doczesnym. Żeby niczego im nie brakowało, ceremonia pogrzebowa musi więc być bogata.
Urządzenie takiego pogrzebu ze stypą to wydatek mniej więcej stu milionów rupii indonezyjskich, czyli około trzydziestu dwóch tysięcy złotych. Kwota niebagatelna, zważywszy na skromne, w porównaniu z europejskimi, zarobki górali z Tana Toradża. Dlatego bywa, że na ceremonię pogrzebową oszczędza się nawet i dziesięć lat!

 

 

POŚMIERTNA FIGURKA

 

Trzeciego dnia nieboszczyk, odprowadzany przez korowód gości, odbywa ostatnią wędrówkę – niesiony jest do skalnej groty w pobliżu wioski. Właśnie w takich grotach, zwanych Liang, Toradżowie od setek lat chowają zmarłych. To miejsce pochówku zapewni zmarłemu spokój, a złotu, kamieniom szlachetnym i innym kosztownościom, towarzyszącym mu w ostatniej podróży, pełne bezpieczeństwo.
Dopełnieniem ceremonii pogrzebowej jest umieszczenie przed grobowcem, na specjalnie skonstruowanym balkonie lub wykutej w skale platformie, drewnianego awataru zmarłego.