Georgia Południowa położona jest daleko od turystycznych szlaków. Niewielu może powiedzieć, że podziwiało góry wyrastające prosto z morza, ogromne kolonie pingwinów królewskich, tysiące uchatek antarktycznych i albatrosy olbrzymie o rozpiętości skrzydeł sięgającej 3,6 m.
Dostępny PDF
W jedynej tutejszej osadzie – Grytviken mieszka zaledwie kilkanaście osób. Od początków XX wieku przez wiele lat istniała tu stacja wielorybnicza. Na szczęście, tutaj czasy polowań na wieloryby to już historia.
Wyspa związana jest z postacią Sir Ernesta Shackletona, którego legendarna, arktyczna ekspedycja sprzed stu lat należy do najbardziej fascynujących historii z pionierskich czasów zdobywania Antarktydy.
W IMIENIU KRÓLA
Georgia Południowa pod względem wielkości jest drugą, po Falklandach, wyspą subantarktyczną. Jej najwyższy szczyt – Mount Paget, wznosi się na wysokość 2934 m. Surowy klimat kształtowany jest przez zimny morski prąd. Za jego przyczyną średnia roczna temperatura wynosi zaledwie 2°C, częste są obfite i gwałtowne opady śniegu.
Georgia Południowa leży na granicy zasięgu gór lodowych pochodzących z Morza Weddella. Białe kolosy dryfują nieopodal brzegów. Ze wszystkich stron w głąb lądu wrzynają się głębokie fiordy.
Wyspa została odkryta prawdopodobnie w 1675 roku przez hiszpańskiego żeglarza Antoine’a de la Roche, chociaż inne źródła wskazują na Amerigo Vespucciego i rok 1502. W 1775 roku dotarł tutaj kapitan James Cook podczas rejsu mającego na celu odnalezienie legendarnej Terra Australis Incognita – Nieznanej Ziemi Południowej. Opisał ten skrawek lądu i zaanektował go w imieniu angielskiego króla Jerzego III, a na jego cześć nadał mu nazwę Georgia. Historia wyspy nierozerwalnie wiąże się z wielorybnictwem.
GRYTVIKEN – OSADA WIDMO
Sto lat temu przenieśli się tutaj łowcy waleni, kiedy już wybili wielorybie stada na północy. Wynieśli się stąd po 60 latach, kiedy znów zrobili swoje.
NATURALNY WIATROCHRON
Wysokie góry są ochroną przed silnymi wiatrami wiejącymi od Antarktydy i Cieśniny Drake’a. Z ich zboczy spływa 161 lodowców.
GRÓB ERNESTA SHACKLETONA
Ten irlandzki polarnik, wyróżniony przez brytyjskiego króla tytułem lordowskim, był jednym z pierwszych badaczy tych rejonów. Zmarł tu na atak serca w wieku 47 lat.
O TYM MARZYŁ POLARNIK
Na Georgię Południową trafiłem zupełnie nieoczekiwanie. Wydarzenie to wciąż wydaje mi się nieprawdopodobne. Marzyłem, by się tu znaleźć, nie wierząc, że będzie to możliwe.
Zaczęło się tak... przyszedł marzec, kończyło się antarktyczne lato, a wraz z nim mój kolejny pobyt na Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Transport bezpośrednio do Ushuaia zapewniony był na pokładzie rosyjskiego statku MV Polar Pioneer. O tym, że na pokładzie są turyści wyruszający właśnie w dwutygodniowy rejs pod nazwą „Odyseja Shackletona”, dowiedziałem się, kiedy statek przypłynął do Zatoki Admiralicji. Polscy polarnicy dołączyli do tej grupy. Zanim dotarliśmy do portu przeznaczenia, udaliśmy się śladami wielkiego odkrywcy: przez Elephant Island, Orkady Południowe na Georgię Południową. Przepłynięcie Cieśniny Drake’a, które zazwyczaj trwa dwa dni, zajęło nam dwa tygodnie, w czasie których przepłynęliśmy około 4000 km przez Morze Weddella i Morze Scotia. Był to dla mnie prezent od losu.
LODOWA SERWATKA
...Morze Scotia rozhuczało się na dobre. Siedmiometrowe fale przykryte białymi grzywami miotają statkiem tak, że trudno się poruszać. Przechyły dochodzą do 30 stopni. Wiele osób cierpi leżąc w kojach. Pisząc te słowa, siedzę właśnie w suchej, ciepłej kabinie Polar Pioneera i myślę o tym, jak dzielni musieli być rozbitkowie z Endurance’a, uczestnicy legendarnej, pionierskiej wyprawy Ernesta Shackletona, którzy przed stu laty, przy takiej samej sztormowej pogodzie płynęli po tym akwenie w małych szalupach – tak pierwsze dni rejsu opisałem w swoim dzienniku.
W okolicach południowo-zachodnich wybrzeży Georgii zagęściło się od gór lodowych. Szczyty tej skalistej wyspy tonęły w chmurach. Koło południa Polar Pioneer wpłynął do spokojnej zatoki Króla Haakona i rzucił kotwicę kilkaset metrów od brzegu. Woda w zatoce miała kolor serwatki na skutek mieszania się słonej wody oceanicznej z tą słodką, spływającą z lodowców, niosącą różne zawiesiny. Skalne ściany wypiętrzały się stromo na wysokość ponad 1000 m. Spod lodowych czap na ich szczytach sączyły się leniwie wąskie strugi wodospadów. Dolne partie zboczy porastały kępy bujnych traw. Krajobraz przypominał trochę norweskie fiordy.
KRAINA Z TOLKIENA
Specjalne pontony, zwane zodiakami, przewoziły turystów do małej zatoczki Cave Cove. To tutaj przed laty wylądował Ernest Shackleton, płynąc po ratunek dla swojej załogi uwięzionej na Elephant Island po zmiażdżeniu przez pola lodowe ich statku Endurance. Wydarzenie to upamiętnia wmurowana w skałę tablica. Nazwa zatoki pochodzi od kształtu małej jaskini, a właściwie wyłomu skalnego, za którym rozbitkowie schronili się zaraz po zejściu na ląd.
Kiedy wspinaliśmy się do miejsc lęgowych albatrosów wędrownych, nad naszymi głowami przelatywały petrele, albatrosy i skuły. W słodkowodnym jeziorku dostrzegłem jedyny na świecie gatunek drapieżnych kaczek polujących na bezkręgowce wodne, a nawet na drobne ryby – Eaton’s pintail (Anas eatoni). Dodatkową nagrodą za wspinaczkę był szeroki widok na całą zatokę Króla Haakona oraz na pokryte górami lodowymi Morze Scotia. Po południu wpłynęliśmy jeszcze głębiej w zatokę. Kotwica została rzucona na samym jej końcu, około kilometra przed czołem lodowca Murray. O zachodzie słońca miejsce to zaczęło kojarzyć się z tolkienowską krainą Mordor.
NA ZIELONYCH ŁĄKACH GEORGII POŁUDNIOWEJ
Uchatki żywią się rybami i ośmiornicami. Po posiłku wypoczywają na przybrzeżnych łąkach.
ŚWIADECTWO WSTYDU
W opuszczonym porcie straszą przerdzewiałe wraki statków wielorybniczych i opuszczone hale.
NIE MA JUŻ GDZIE ROZŁOŻYĆ KOCYKA
Pingwiny będące symbolem Antarktyki tworzą kolonie liczące nawet do kilkuset tysięcy sztuk. W trakcie sezonu lęgowego dochodzi tu do największego na Ziemi zagęszczenia zwierząt.
PORODÓWKA UCHATEK
Następnego dnia wpłynęliśmy do małej zatoczki Elsehul na zachodnim krańcu wyspy, gdzie znajduje się jedna z głównych kolonii lęgowych uchatek antarktycznych. Pływały ich tu setki. Wokół statku bez przerwy słychać było ich głosy przypominające żurawi klangor. Kolejnym przystankiem była Right Whale Bay. Tu znowu spotykaliśmy się z tysiącami małych uchatek, które głównie w tej okolicy przychodzą na świat.
Gwiaździstą nocą, przy pełni księżyca skierowaliśmy się na wschód, do kolejnej zatoki – Fortuna Bay – na północnym wybrzeżu wyspy. Rankiem w pełnym słońcu wylądowaliśmy na kamienistej plaży w głębi zatoki. Wokół nas pływały przypatrujące się nam ciekawie pingwiny królewskie i stada małych uchatek. Na zielonych zboczach gór sięgających 600 m pasły się renifery, sprowadzone tu przed stu laty przez norweskich wielorybników. Zwierzęta zaaklimatyzowały się wspaniale. Warunki terenowe i klimatyczne tego rejonu wyspy przypominają do złudzenia północ Skandynawii. W głębi zatoki widać było dochodzący niemal do wody jęzor lodowca König Glacier. Tutaj znajduje się duża kolonia lęgowa pingwinów królewskich.
Widoki tej części wyspy, pomimo panującego chłodu, były dla mnie wyobrażeniem raju. Pomiędzy kępami traw i szumiącymi potokami spływającymi spod lodowców przechadzały się dostojnie pingwiny, w słońcu baraszkowały, wesoło popiskując, młodziutkie uchatki, a dalej pasło się wielkie stado reniferów. Na dodatek, nie wiadomo skąd, przy słonecznej pogodzie zaczął prószyć drobny śnieg.
Uzupełnieniem tego krajobrazu była malownicza zatoka Hercules Bay, gdzie gniazdują pingwiny Macaroni.
RZEŹNIA WIELORYBÓW
„Nie ma już wielorybich stad, gryzie rdza harpuna ostrą pikę, nie ma już wielorybich stad, dziewiczy wrócił czas w Grytviken...” – tak o osadzie w zatoce Cumberland śpiewa Jurek Porębski – szantymen oraz uczestnik dawnych rejsów antarktycznych.
Tutaj mieściła się najstarsza i najbardziej znana stacja wielorybnicza. Była to główna faktoria na półkuli południowej. Działała nieprzerwanie do 1965 roku. Z wielkiej floty statków łowczych do dziś przetrwały trzy – zardzewiałe, z dziobami wbitymi w brzeg – wciąż świadczą o minionych czasach wielkich polowań. Na pobliskich wodach zginęło ponad 175 tysięcy wielorybów, w tym aż 41 tysięcy największych z nich – wali błękitnych.
Kilkaset metrów od zabudowań stacji, na otoczonym białym płotkiem cmentarzu znajduje się grób Sir Ernesta Shackletona, który całe swoje życie poświęcił badaniom nieznanych mórz i wybrzeży siódmego kontynentu.
Grytviken to właściwie nieformalna stolica Georgii Południowej. Tu znajduje się muzeum, kościół z 1913 roku, a w odległym o 800 m King Edward Point – mieści się działająca regularnie poczta oraz kwatery mieszkalne kilku urzędników. W 1912 roku dla administracji wyspy zbudowano kilka domów. Po roku 1982 (po konflikcie falklandzkim) stacjonował tu mały garnizon, który opuścił Georgię Południową w 2001 roku, przekazując kwaterę Brytyjskiemu Nadzorowi Antarktycznemu (BAS – British Antarctic Survey).
SSAKI I PTAKI
Badania dowiodły, że różnorodność biologiczna na wyspie jest większa nawet niż na Galapagos.
WIZYTA U KRÓLEWSKICH
Kierując się zachodnim kursem, dotarliśmy do zatoki Fortuna Bay. Stąd trzydziestoosobowa grupa turystów, prowadzona przez przewodników, wyruszyła przez góry do opuszczonej stacji wielorybniczej Stromness w sąsiedniej zatoce. Okazało się, że jednym z przewodników jest Szerpa Tashi, wnuk samego Norgaya Tenzinga, zdobywcy Mount Everest sprzed pół wieku!
Pozostałości stacji to zrujnowane budynki i pogięte stalowe konstrukcje. Po plaży, wśród zardzewiałych śrub okrętowych, łańcuchów kotwicznych i starych kotłów, spacerowały pingwiny królewskie.
Kolejna atrakcja Georgii Południowej – największa na świecie kolonia lęgowa pingwinów królewskich, mieści się na plażach i zboczach Salisbury Plain. Gniazduje tu około 60 tysięcy par tych ptaków.
To było ostatnie odwiedzane miejsce na South Georgia. Na Morzu Scotia znowu przywitał nas sztorm.