Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2011 na stronie nr. 96.

Tekst: Tomasz Borkowski, Zdjęcia: Małgorzata Antosik, Marcin Gmurek,

Ostatnie takie góry

Beskid Niski


A to Polska właśnie

Gdy Bieszczady, wciąż określane mianem „Dzikiego Wschodu”, od lat komercyjnie konsumują tę dawno nieaktualną legendę, w lecie równie przepełnione tłumem, jak zadeptane Tatry, tuż obok, niemal w zapomnieniu i ciszy, trwają inne góry. Najdziksze i najdłuższe pasmo górskie w Polsce – Beskid Niski.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Z pozoru, nic w tym dziwnego. Rzeczywiście, niewielkie te szczyty, najwyższe nie sięgają nawet tysiąca metrów nad poziomem morza. Przeważnie są zarośnięte lasem, bez stoków narciarskich. Nie prowadzą ku nim wygodne drogi dojazdowe. Brak u ich podnóży luksusowych kurortów. Choć położone między popularnymi Bieszczadami a jedną z naszych najbardziej znanych miejscowości turystycznych – Krynicą, wciąż – dobrze to, czy źle? – stanowią białą plamę na mapie podróży przeciętnego Polaka. Powoli jednak i tam zmienia się rzeczywistość. Coraz bardziej mobilni rodacy zapuszczają się i w ten rejon Karpat Wschodnich, choć ledwie kilkanaście lat temu całymi dniami można było w tych górach nie spotkać żywej duszy, a na otwarty sklep trafić może raz na wiele kilometrów wędrówki zarastającymi wciąż ścieżkami. Urok tych stron nie jest oczywisty i rodem z folderu biura podróży; nie rzuca się w oczy przypadkowemu wczasowiczowi. By docenić tutejszy koloryt, trzeba zadać sobie więcej wysiłku, poszukać głębiej, wejść w serce tych gór. Ale drugiego takiego miejsca w Polsce być może już nie ma.

 

UMARŁA KRAINA

Niegdyś na ziemi tej tętniło życie. Gdy przyszedł czas zagłady, nikt nie odważył się ruszyć krzyży. Dziś leżą przewrócone, spróchniałe, przysypane, porośnięte mchem.

NA BEZLUDZIU

W pół wieku po czasach wojny i wysiedleniu miejscowej ludności doliny stały się puste i wolne od ludzkich osad.

 

BYŁA SOBIE ŁEMKOWYNA

 

Oto góry, w których nie same góry stanowią atrakcję – atrakcją jest to, co pomiędzy nimi. Puste doliny, niknące ścieżki, wielkie przestrzenie, wolne od ludzkich osad, a nawet pojedynczych domostw, niedostępne knieje, dzikie potoki, bezdroża. A przecież, schodząc z grzbietu, natrafiamy na ślady niegdyś bujnego życia, jakim tętniły te tereny. Oto dolina, rozkwitająca wiosną na biało, nagle okazuje się wielkim zdziczałym sadem, pozostałym po ludnej wsi, która umarła przed dziesięcioleciami. Po domach pozostały tylko pokrzywy, zarastające miejsca, skąd z korzeniami wyrwano fundamenty czyjegoś życia. Polna droga co rusz mija krzyże i kapliczki, jakie niegdyś stały przed każdym gospodarstwem. Gdy niszczono wsie, krzyży nikt nie odważył się ruszyć. Stoją szpalerem po dziś dzień. Choć zwykle przerdzewiałe, rozłupane, spróchniałe, przechylone i porośnięte mchem, dają nieme świadectwo tragicznej historii tych ziem. Nie pozostawiają wędrowca obojętnym – ten widok chwyta za gardło.
Historia, po wielokroć przetaczając się tamtędy ciężkim walcem, nie oszczędzała rejonu dawnej Łemkowszczyzny, czy – jak ją nazywali sami ówcześni mieszkańcy – Łemkowyny. Trudno dostępna, położona na peryferiach dwóch zaborczych mocarstw, Austro-Węgier i Rosji, wiecznie rozdarta politycznie, etnicznie i religijnie, od wieków zamieszkana przez Rusinów, Wołochów, Żydów i Polaków, kraina ta nigdy nie stanowiła centrum zainteresowania żadnego państwa czy narodu. Najliczniej zamieszkiwali ją Łemkowie, nazywający siebie Rusnakami – w większości prawosławna ludność, posługująca się gwarą języka ukraińskiego. Niektórzy Łemkowie uważali się za Ukraińców, inni za odrębny naród, ale od uzyskania przez Polskę niepodległości byli obywatelami Rzeczpospolitej. I pierwsza, i druga wojna światowa zebrały tu krwawe żniwo, zwłaszcza w rejonie Przełęczy Dukielskiej, o którą podczas obu wojen toczono ciężkie walki i pod którą miejscowym rolnikom do dziś zdarza się wyorać ponure pamiątki tych zmagań. To te ślady, obok pozostałości po wysiedlonych wsiach, są tu dziś najczęściej spotykanym świadectwem ludzkiej obecności. Między połemkowskimi cmentarzami często można napotkać żołnierskie mogiły, przeważnie austriackie.

 

MÓWIĄ WIEKI

Zachowana drewniana cerkiew greckokatolicka świętych Kosmy i Damiana w Kotani.


Najmocniej jednak odcisnęły się na łemkowskiej ziemi lata powojenne. Akcja „Wisła” na zawsze zmieniła oblicze tych gór, wyrwała ich mieszkańców i rzuciła setki, a nawet tysiące kilometrów stąd. Przed wojną kilkadziesiąt tysięcy Łemków zamieszkiwało ponad trzysta miejscowości. Ludność pochodzenia rusińskiego wysiedlano i w początkach walk z ukraińskim podziemiem, i w ich późniejszej fazie. Za decydujący cios, wymierzony w Ukraińską Powstańczą Armię i likwidujący jej cywilne zaplecze, przyjmuje się jednak trzy miesiące pomiędzy ostatnimi dniami kwietnia a końcem lipca 1947 roku. Rdzennych mieszkańców południowo-wschodnich krańców Polski wywieziono wtedy na Ziemie Odzyskane lub do ZSRR. Aby nie było do czego wracać, zrównano z ziemią łemkowskie i bojkowskie wsie na terenie Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Ofiarą tych działań padły też tysiące osób, z UPA niemających nic wspólnego, a nieludzkie zbrodnie splamiły honor także polskiego żołnierza. Pozostały jedynie góry – milczący świadkowie tamtych okrutnych czasów. Opuszczone, zmieniły swój charakter – zniknęli ludzie, a wraz z nimi domy, pola uprawne, pastwiska i drogi. Ocalały krzyże u dawnych łemkowskich chat – chyży, gdzieniegdzie cerkwie, których polscy żołnierze nie mieli śmiałości spalić. I one jednak z roku na rok coraz bardziej niszczały, pozbawione boskiej i ludzkiej opieki, szabrowane przez poszukiwaczy ikon, rozbierane na opał przez więźniów uruchamianych na tych pustkowiach zakładów karnych lub pracowników PGR-ów. Do dziś przetrwały nieliczne.

 

PUSTE PGR-Y STRASZĄ

Chcąc przyciągnąć ludność, władza na opustoszałych terenach zakładała PGR-y. Budynki tych gospodarstw są dziś często jedynymi okazałymi zabudowaniami w tych okolicach.

LUKSUS TRZEBA PRZYNIEŚĆ ZE SOBĄ

Choć tutejszy Beskid jest niski, przez lata stanowił wyzwanie dla prawdziwych twardzieli. Na wygody, luksus i przesadną aprowizację nie ma co liczyć nawet dziś.

 

GÓRY ŁĄCZĄ LUDZI

 

Paradoksalnie, to właśnie te wydarzenia ukształtowały obecny charakter Beskidu Niskiego, stanowiący o jego cichej charyzmie. Inne górskie ziemie, gęsto zaludnione, gdzie naturę okiełznano i ucywilizowano, niewiele różnią się od terenów nizinnych. Beskid Niski wciąż pozostaje odludziem.
Niezbyt atrakcyjny dla narciarzy i letników, słabo zaludniony, i to od nie tak dawna, przez ludność napływową lub wracających po latach autochtonów, stał się mekką dla specyficznego gatunku turystów. Zaczęli napływać już w latach 60. ubiegłego wieku, choć częściej wabiły ich uroki Bieszczadów. W latach 70. i 80. niewielka, lecz rosnąca z czasem grupa miłośników górskich wędrówek upodobała sobie właśnie Beskid Niski, postanawiając wracać tam jak najczęściej. Z pewnością nie byli to „niedzielni turyści”. Na aprowizację na miejscu nie mogli liczyć. Zmuszeni dźwigać kilkudziesięciokilogramowe plecaki z zaopatrzeniem na okres całej wędrówki, przedzierali się przez zarośnięte górskie grzbiety i doliny, w najlepszym razie słabo oznakowanymi szlakami, w oparciu o niedokładne, zwodnicze mapy. Przez długie lata były to góry tylko dla prawdziwych twardzieli. Góry krnąbrne, które nie odwdzięczały się za wysiłek pięknymi panoramami.
Znacznych wyniosłości terenu jest w Beskidzie Niskim tylko kilka, jak górująca nad piękną doliną Bielicznej Lackowa, najwyższy polski szczyt pasma, czy widoczny z daleka Chełm albo strzelająca w górę niemal z równiny Cergowa. Bywa, że nachylenia zboczy tych gór zaskakują stromizną, jakiej nie powstydziłyby się tatrzańskie stoki. Niemal cudem natury wydaje się sposób, w jaki trzymają się drzewa na przepaścistych urwiskach Cergowej i Lackowej, w miejscach, gdzie poziomice na mapach niemal na siebie zachodzą. A trzymają się mocno, niełatwo więc w Beskidzie Niskim o otwarty widok. Takich miejsc jest zaledwie kilka – podziwiać okolicę można na przykład z wierzchołków Łysej Góry, Bani Szklarskiej, Polańskiej lub Jaworzyny Konieczniańskiej – i one jednak zarastają coraz wyższym lasem. Ale gdy już natrafi się na rozległy widok, nietrudno o zaskoczenie – choćby takie, że przy dobrej pogodzie widać odległe o setki kilometrów Tatry.
Wytrawni i wytrwali turyści, nie dla widoków przemierzający Beskid Niski pod koniec XX wieku, musieli sobie radzić sami. Na nocleg mogli liczyć zwykle tylko we własnym namiocie, względnie pod chmurką. Rzadziej – i nie w każdej części tych gór, im dalej na wschód, tym słabiej zaludnionych – gdzieś na sianie, w którymś z nielicznych gospodarstw. Schronisk turystycznych na tym terenie, jak na lekarstwo – z obiektów PTTK wymienić można właściwie tylko bacówkę w Bartnem i schronisko na Magurze Małastowskiej. Turyści więc, zrzeszając się w kluby i stowarzyszenia, poczęli tworzyć własne bazy, czy to namiotowe, czy tak zwane chatki studenckie – pomysł specyficznie polski – adaptując położone na uboczu budynki. Powstały bazy w Wisłoczku, Radocynie czy Regietowie, otwarto chatki studenckie w Nieznajowej, Ropiance, Zyndranowej, Zawadce Rymanowskiej i Polanach Surowicznych (ta ostatnia obchodzi w tym roku 30. urodziny). Zrazu droga do nich znana była tylko nielicznym, nie wszystkie oznaczono na mapach – od początku jednak przyciągały ludzi, którzy raz przyjechawszy w Beskid Niski, zapragnęli doń wracać. Tam właśnie skupia się obecnie turystyczne życie tych gór.
I choć dziś w tych bazach pojawiają się dzieci, a nawet wnuki ich założycieli, wciąż jest to dość wąska, wyodrębniona grupa górołazów. Rzec można, że w Beskidzie Niskim znajduje się ostatni bastion wędrowców starej daty, kultywujących turystyczne zwyczaje, niezależnie od wieku mówiących sobie na Ty, wciąż noszących po górach gitary, gdzie indziej coraz częściej zastępowane i-podami, chętnie skupiających się wokół ognisk przy dźwiękach znanych im wszystkim, starych pieśni. Jest ich na tyle niewielu, że po latach wędrówek stanowią całkiem zżytą grupę. Mimo że pochodzą z najrozmaitszych, często bardzo odległych rejonów kraju i choć Beskid Niski stanowi najrozleglejszą w Karpatach grupę górską, większość z nich co roku się tu i ówdzie spotyka, a zdążając do jakiejkolwiek bazy, mogą być niemal pewni, że trafią w niej na znajomych. Podczas corocznych spotkań rodzą się niekiedy trwałe więzi – te góry łączą ludzi, jak żadne inne.

 

JADĄ TWARDZIELE

W odludną dzikość Beskidu Niskiego powoli wbija się turystyczna komercja. Organizowane są wycieczki z przewodnikami, coraz więcej miejsc można zjeździć samochodem.

PRZEMIJA POSTAĆ ŚWIATA

 

Dni „dzikiego” Beskidu Niskiego są jednak policzone. Żeby zaznać tamtejszej egzotyki, trzeba się spieszyć. Wypierają ją atrakcje dla turystów „o niższym stopniu wtajemniczenia”. Organizowane są wycieczki z przewodnikami, przejazdy konne. Otwierają się wypożyczalnie sprzętu. Coraz więcej miejsc można odwiedzić samochodem. Mnożą się domy wczasowe, restauracje i pensjonaty, gospodarstwa agroturystyczne i prywatne schroniska. I choć niejednemu z nich nie brak klimatu, jak przepięknej Farfurni albo Hajstrze, położonej w dolinie poza zasięgiem telefonii komórkowej, coraz szybsza rozbudowa infrastruktury turystycznej przybliża moment, w którym turystyczny krajobraz dawnej Łemkowyny przestanie się znacząco różnić od scenerii typowej dla Podbeskidzia czy Karkonoszy. Bogacący się Polacy szukają atrakcyjnych działek i kupują ziemię pod dacze w pustych do niedawna dolinach – wsie więc prędzej czy później zmartwychwstaną, choć już nie jako miejsce do życia, ale oazy wypoczynku. Może jeszcze nieprędko da się wjechać wyciągiem narciarskim na co drugie wzniesienie i nie od razu w każdej wiosce powstaną stoiska z pamiątkami w rodzaju ciupag z napisem „Łemkowyna”, ale tak jak przed laty przeminął kraj Łemków, nieuchronnie zbliża się też koniec ostatniego beskidzkiego odludzia.
Zapewne wyjdzie to na dobre jego mieszkańcom, Beskid Niski bowiem to region strukturalnego bezrobocia, wywołanego zamknięciem PGR-ów, na których opierała się miejscowa gospodarka rolna. Obrazowo ten stan rzeczy opisał, mieszkający w sercu Beskidu Niskiego, Andrzej Stasiuk. Ukazuje go też oparty na prozie Stasiuka film „Wino truskawkowe” Dariusza Jabłońskiego.
Pojawia się już w tych górach nowy typ turysty, a także coraz więcej osób, które trudno określić tym szlachetnym mianem. Czy oznacza to unicestwienie enklawy turystów starszej daty? Trudno powiedzieć, ale z pewnością Beskid Niski straci niebawem znaczną część swego szczególnego uroku i odmienności, a po wrażenia, których do niedawna dostarczał, trzeba będzie jeździć za wschodnią granicę, na górskie pustkowia Ukrainy.
Dziś jeszcze możemy, bez natłoku turystów, przemierzyć wąską przygraniczną ścieżkę, by zerknąć na słowackie Nizke Beskydy. Mamy szansę zanurzyć się w gęstych zaroślach dolin i wdychać zapach wiosennych sadów. Może uda się dostrzec gdzieś wilka, rysia, żbika, czy niedźwiedzia albo i orła, krążącego nam nad głową? Warto jeszcze poszukać przedziwnych formacji skalnych i jaskiń, ukrytych przed wzrokiem człowieka. Wciąż możemy odnaleźć czasem budzące grozę, ale też piękne ślady przeszłości tej ziemi – wyobrazić sobie domostwa przy drodze, gdzie przetrwały tylko łemkowskie kapliczki; obejrzeć piękne drewniane cerkwie sprzed kilkuset lat; chłonąć ciszę w miejscach, gdzie przed laty mieszkały tysiące ludzi. Dziś jeszcze, choć z roku na rok coraz o to trudniej, możemy poczuć się niemal jak odkrywcy, wyznaczający w głuszy nowe szlaki. A czas płynie szybko – za rok to będą już inne góry.