Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2017 na stronie nr. 58.

Tekst i zdjęcia: Marcin Trzciński,

Nurkowałem w solance nasyconej


Wcisnąłem przycisk inflatora, i utrzymujące mnie na powierzchni powietrze zaczęło uciekać z kamizelki. Olbrzymi balast, jaki miałem na sobie, okazał się wreszcie wystarczający – otaczająca mnie solanka zamknęła się nad moją głową. Pozostał tylko szum podającego powietrze automatu i bulgot wydychanych bąbli. Zerknąłem w dół, w zielonkawym półmroku było widać kryształy pokrywające dno.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

NA PAMIĄTKĘ
PANA DYREKTORA

Komora Barącza powstała w XIX w. w wyniku eksploatacji olbrzymiej bryły soli zielonej. Nazwę wzięła od nazwiska dyrektora kopalni w latach 1917–18 Erazma Barącza.

POD WODĄ BĘDZIE LŻEJ

Jeden z trudniejszych momentów w podziemnej eskapadzie – wciąganie pochylnią wózka z 200 kg sprzętu do nurkowania i pracy pod wodą.

KRYSZTAŁOWE JEZIORO

Pionowe ściany jeziora obrosły solnymi kryształami, wśród których tkwiły, nadgryzione zębem czasu oraz solanki, wrzucane przez turystów monety.

 

Znalazłem się 110 m pod powierzchnią ziemi, w sterylnym świecie niewielkiego jeziora w Komorze Barącza na terenie wielickiej kopalni. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, gdy cztery tygodnie wcześniej wraz z rodziną zwiedzałem kopalnię. Kiedy stałem nad zielonym lustrem wody, przez moment za­świta­ła mi w głowie myśl, że może by tu kiedyś zanurkować, ale zaraz zniknęła pod naporem wrażeń związanych z wyjazdem na narty. Wieliczka była przecież tylko przystankiem po drodze do Białki. Ale solne komory nie dały o sobie zapomnieć. W dwa tygodnie później, podczas przerwy w wykładzie, podszedł do mnie Maciek, jeden ze studentów archeologii podwodnej, z propozycją... nurkowania w Wieliczce!
 

PODWODNA EKSPEDYCJA


Sprawa wyglądała bardzo ciekawie, ale przecież ile tego typu propozycji pozostaje tylko w sferze planów czy pobożnych życzeń? Podekscytowany, postanowiłem jednak zaczekać na szczegóły. Mój entuzjazm zaczął słabnąć wraz z upływem czasu i brakiem kolejnych informacji od Maćka. Nagle okazało się, że sprawa jest jak najbardziej aktualna, a nurkowanie zaczynamy za dwa dni. Nerwowo wrzucałem w Google kolejne hasła mogące przybliżyć mi specyfikę nurkowania w tego typu akwenie. Nie było tego za dużo. Dominowały informacje o wynoszącym 320 g na litr wody zasoleniu, czyli roztworze nasyconym soli, co z racji jego olbrzymiej wyporności mogło sprawiać kłopoty z zanurzeniem. No i jeszcze ostrzeżenia przed dostaniem się wody do oczu. Resztę sam mogłem sobie dośpiewać. Skompletowałem sprzęt, pożyczyłem gdzie się dało kolejne kilogramy ołowianych obciążników i wyruszyłem na spotkanie z nieznanym.
Po porannym śniadaniu, na które złożyła się jajecznica, pajdy świeżego chleba i kubki parującej kawy, podjechaliśmy pod Szyb Daniłowicza, którym mieliśmy się udać pod ziemię. Wraz z dwoma Maćkami, Tomkiem i Mariuszem z Grupy Specjalnej Płetwonurków RP wzięliśmy się do roboty. Nie było za lekko, bo do przerzucenia mieliśmy kilkaset kilogramów sprzętu, w tym butle, ciężarki, skafandry, skrzydła do nurkowania i automaty, no i oczywiście mój sprzęt fotograficzny, trosk­liwie zapakowany w walizkę i plecak. Koło szybu pojawiła się spora sterta ekwipunku, który sukcesywnie zaczęliśmy upychać na trzech poziomach windy mającej nas zawieźć na dół. Sami zajęliśmy czwarty, wypełniając całą przestrzeń w ciasnej klatce.
Rozległy się przeraźliwe dzwonki i ruszyliśmy w dół – w podróż nie tylko pod ziemię, ale i w czasie, do XIV-wiecznych krakowskich żup solnych. Ich działalność określił nadany przez króla Kazimierza Wielkiego statut żupny z 1368 r. (choć warzelnictwo solne na tych ziemiach datuje się już od okresu neolitu, czyli około 3500 lat p.n.e.). Sól była podstawą gospodarki regionu, a sama kopalnia w okresie świetności zatrudniała około 2000 górników: kopaczy – zwanych również stolnikami, nosiczy – wynoszących urobek, zajmujących się końmi – trybarzy, przetaczających bałwany solne – walaczy... Nie licząc zawodów okołokopalnianych, jak chociażby kupców mających wyłączność na handel solą, zwanych prasołami.
Winda z szarpnięciem zatrzymała się. Byliśmy na drugim poziomie, 110 m pod powierzchnią ziemi. Stąd długą pochylnią mieliśmy powędrować prosto do Komory Barącza. Ale najpierw musieliśmy zaczekać na Grzegorza, który miał być naszym przewodnikiem, pomocnikiem i stróżem w jednej osobie. Bo po kopalni bez anioła stróża chodzić nie wolno. Za łatwo można się gdzieś zgubić w liczącym ponad 300 km labiryncie komór, przejść i korytarzy rozrzuconych na 9 poziomach, z których najgłębsze schodzą ponad 300 m pod ziemię. W końcu byliśmy w komplecie, ale zamiast nurkowania czekała nas ciężka, fizyczna praca. Cały zwieziony pod ziemię sprzęt musiał zostać przerzucony na wózek, który następnie pochylnią należało wepchnąć pod górę na poziom komory.

 

OPORNA WYPORNOŚĆ

Przygotowanie do zanurzenia w wysoko stężonej solance. Najważniejsze jest właściwe dobranie oraz rozłożenie ciężarków, które muszą zrównoważyć wyporność wody (320 g soli w litrze wody).

DENOMINACJA SOLNA

Część wydobytego skarbu – złotówki, euro, dolary, szekle, jeny, funty i wiele innych walut, niestety już bezwartościowych.


 

SPRZĄTANIE NA PRZYWITANIE


Skrzyp nadmiernie obciążonych osi mieszał się z naszym sapaniem i rzucanymi od czasu do czasu niecenzuralnymi słówkami, gdy w pięciu usiłowaliśmy dociągnąć „monstrum” do celu. W końcu dotarliśmy na miejsce. Od szerokiego na trzy metry drewnianego pomostu, przytulonego do zimnej, solnej skały, odchodziła niewielka kładka, przechodząca z kolei w wąski, wznoszący się aż ku sklepieniu pomost. Resztę XIX-wiecznego wyrobiska przykrywało zielonkawe jeziorko. Było mroczno i tajemniczo, czuło się wręcz obecność zamieszkujących te podziemia mitycznych postaci – Skarbka, Białej Damy i innych.
Skończyłem skręcać sprzęt, wciągnąłem suchy skafander, po czym przez klapę w podłodze pomostu zszedłem na platformę, unoszącą się tuż nad powierzchnią wody. To miejsce było płytkie, może z 80 cm głębokości, więc doskonałe dla końcowych przygotowań – założenia butli i dociążenia się balastem. O tym, że będziemy go potrzebowali dużo, wiedzieliśmy od początku. W końcu mieliśmy pływać w roztworze nasyconym! Biada temu, któremu przeciekłaby tu maska i zalało oczy.
Ruszyłem pierwszy, starając się jak najmniej wzburzyć osady zalegające na dnie zbiornika. Gdy tylko znalazłem się na głębszej wodzie, spróbowałem pierwszego zanurzenia. Ale choć wypuściłem z kamizelki całe powietrze utrzymujące mnie na powierzchni, nijak nie mogłem ruszyć w dół – wyporność roztworu była olbrzymia! I to pomimo tego, że w miejsce standardowo zabieranych 8 kg miałem ich na sobie – poutykanych we wszystkich kieszeniach i na pasach – 27 kg. Nie było wyjścia: wróciłem do pomostu, aby odebrać od Maćka następną porcję ołowiu. Kolejna próba... no, może było ciut lepiej, ale pod wodę i tak nie dało się zejść w żaden sposób. Zawróciłem po kolejne odważniki. Teraz miałem ich na sobie już 47 kg, a ostatni pas bujał mi się z przodu na uprzęży niczym powróz pokutnika. Zasyczało powietrze i wreszcie rozpocząłem powolne opadanie. Metr, dwa... Udało się!
Znalazłem się w mrocznej, zielonej krainie podwodnej Wieliczki. Po chwili nadpłynął Mariusz, także walczący z niedoważeniem. Zatrzymaliśmy się nad dnem i obserwowaliśmy ukryte wśród solnych kryształów pozo­stało­ści po pracach remontowych i budowlanych prowadzonych w ostatnich latach w podziemnych chodnikach. To było właśnie nasze zadanie – posprzątać cały ten bałagan przed nadchodzącymi Światowymi Dniami Młodzieży.
 

SKARBY W KOMORZE


Opływaliśmy powoli niewielki zbiornik, ciesząc się chwilą daną nam w tak niezwykłym miejscu. A potem zaczęło się cięcie i wyszar­pywanie na powierzchnię zalegających odpadów. Czas i zasolona woda zrobiły swoje – śmieci były pokryte drobinkami kryształów, które maskowały szkaradność zatopionych przedmiotów. Dość dobra początkowo widoczność zaczęła się pogarszać i już po kilkunastu minutach pracowaliśmy w kompletnej ciemności, posługując się głównie zmysłem dotyku. Czegóż tam nie znajdowaliśmy... efekt sprzątania przerósł najśmielsze wyobrażenia.
W przerwie od brudnej roboty zjechaliśmy trzy poziomy niżej, do wielkiej podziemnej restauracji. Zaczęliśmy od żurku z kiełbasą i jajkiem, którego zagryzaliśmy wielkimi pajdami chleba. Potem były polędwiczki w delikatnym sosie śmietanowym, ziemniaki i bukiet surówek. Kto by się spodziewał, że kilkaset metrów pod ziemią można tak smacznie zjeść! Gdzieś niedaleko były też sale z łóżkami dla kuracjuszy zażywających podziemnych inhalacji. Zacząłem więc poszukiwać możliwości zadekowa­nia się tam choćby na godzinkę poobiedniej sjesty. Niestety, czas gonił i znów trzeba było wejść do wody, aby dokończyć pracę.
Dalsze nasze poszukiwania przyniosły kolejne odkrycia – dwie elektryczne skrzynki rozdzielcze, potężne kotwy i pręty zbrojeniowe, zwoje przewodów wysokiego napięcia oraz... kostkę polbruku. Wszystko pięknie obrośnięte kryształami soli – aż żal było wyciągać. Ale pod wodą w Komorze Barącza były też najprawdziwsze skarby! Tysiące pozostawionych przez turystów monet: polskich, czeskich, węgierskich, niemieckich, francuskich, brytyjskich. Odkryliśmy także izraelskie szekle, norweskie øre czy chorwackie kuny. Cały numizmatyczny świat, a w nim stare PRL-owskie 5 złotych z rybakiem. Leżą teraz tutaj w stosie pod pomostem. Niestety, nie dorobiliśmy się na tej ekspedycji, bo sól tak uszkadza metale, że monety bardzo szybko przestają być środkiem płatniczym.