Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2017 na stronie nr. 90.

O świcie na wzgórzach przy granicy Wietnamu z Chinami zaczyna się poruszenie. W porannej mgle między piętrami ryżowych tarasów tańczą kolorowe motyle. Czerwone, czarne, białe, zielone. Kiedy nad Sa Pa wstaje dzień, kobiety schodzą z gór.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

TOWARY NA TORY

Centrum wydarzeń i pewna klientela – szyny kolejowe to w Hanoi najlepsza miejscówka na stragan.

ROLA NA TARASIE

Miejscowi rolnicy wykorzystują każdy skrawek ziemi. Na tarasowych poletkach uprawiają ryż, kukurydzę i rośliny strączkowe.

OBWOŹNY I OBNOŚNY

W wietnamskich miastach dominuje handel z bagażników rowerów i z koszy transportowanych w bambusowych nosidłach.

 

Próbujemy złapać ostatni wieczorny pociąg z Hanoi. Wracamy na dworzec kolejny raz tego dnia – wcześniej musieliśmy trafić na coś w rodzaju sjesty, bo w małym budynku otoczonym przez bazar nie było żywego ducha. Wykorzystaliśmy popołudnie, żeby zobaczyć przedstawienie teatru lalek na wodzie, ale pora już ruszyć dalej. Tym razem kasa otwarta, są jeszcze bilety na nocne połączenie do Lào Cai. Ale tylko najtańsze, w wagonie typu hard seat. Tym lepiej, za­o­szczędzi­my – cieszymy się. Do czasu.
 

TWARDE LĄDOWANIE


Przedziałów brak, a zamiast siedzeń – wyjęte z przeszłości drewniane ławki. Zupełnie jakby ktoś przeniósł je tu z parku nad jeziorem Hoan Kiem. Poza nami w wagonie nie ma prawie nikogo, więc na twardych szczebelkach rozkładamy śpiwory, a stopy opieramy na ławce naprzeciwko. Nawet wygodnie. Koła w ruch, nosy do okien.
Azjatyckie miasta przechodzą zdumiewającą przemianę oblicza dziennego w nocne. Niepostrzeżenie cichnie uliczny zgiełk: klaksony skuterów, dzwonki riksz i nawoływania sprzedawców. Na straganach neonowe barwy tkanin, lampionów i nieznanych owoców nikną za blaszanymi roletami. Na chodnikach zaś zaczyna się wieczorna uczta. Wietnamskie restauracje to skupiska niskich stołeczków, pośród których stoją parujące garnki ze strawą. Nie ma menu, dostępne potrawy widać w naczyniach ustawionych na ziemi. Kraby, krewetki, małże, homary, kalmary – bez kupowania kota w worku. A raczej psa, bo tutaj to cenione danie dla smakoszy. Tak jak paryżanie, mieszkańcy Hanoi cenią sobie posiłki z widokiem na życie ulicy, dlatego siadają na kawałkach rozłożonej tektury i urządzają chodnikowe pikniki, a nawet miniogniska. Jedzenie jako czynność przyziemna nabiera tu dosłownego znaczenia.
Pociąg co chwilę przebija się przez zwarty strumień pojazdów siodełkowych, toruje sobie drogę szlabanami. Szyny wiją się między budynkami, których da się dotknąć, gdy wystawimy rękę za szybę. Na upartego w czasie jazdy można też zrobić zakupy, bo wzdłuż torów rozkładają się bazary, w pośpiechu zwijane na czas przejazdu składu.
W Hanoi kolej nie biegnie opłotkami, tylko wgryza się w tkankę miasta. Może dlatego opuszczenie go tyle trwa. Nie wyjechaliśmy jeszcze poza jego granice, a pociąg stanął już z dziesięć razy. Na każdej stacji dosiada się coraz więcej podróżnych. Miejscowi przy­gląda­ją się nam z takim samym zaciekawieniem, jak my im – najwyraźniej jesteśmy jedynymi turystami na pokładzie. Musimy zabrać nogi, nie ma wolnych siedzeń. Kolejni pasażerowie układają się w korytarzu, pod ławkami i na półkach na bagaże. Na miejsce mamy dotrzeć o szóstej. Przed nami długa noc.
 

SA PA SPA


Rozciągłość południkowa Wietnamu wynosi 1750 km, co sprawia, że kraj jest niezwykle zróżnicowany klimatycznie i krajobrazowo. Na północy, w graniczącej z Chinami prowin­cji Lào Cai, górują trzytysięczniki, a wśród nich dach Indochin: najwyższy szczyt Wietnamu – Fansipan (3143 m n.p.m.). Kiedy w pozostałych regionach panuje upał, tutaj jest przyjemnie chłodno. Docenili to Francuzi, którzy w 1922 r. założyli tu stację górską, która pełni funkcję kurortu wypoczynkowego. W Sa Pa powstały kościoły, place, stylowe wille oraz plantacje herbaty i cynamonu. Dziś miastecz­ko, oddalone niecałe 400 km od Hanoi, przyciąga nie tylko łagodnym klimatem i urzekającymi krajobrazami, ale też barwną kulturą lokalnych mniejszości etnicznych.
Nad ranem przez wagon przebiegają szmery budzących się pasażerów. Próbujemy rozprostować kości, nie naruszając niczyjej przestrzeni osobistej. W szarówce świtu za oknem rysują się wzgórza poprzecinane poletkami uprawnymi. Ich właściciele są już na nogach: podążają za pługiem lub schyleni nurkują w zielonym morzu ryżu. Z Lào Cai do Sa Pa jest jeszcze 38 dość stromych kilometrów. Na stacji czekają busiki, odjazd po zapełnieniu wszystkich miejsc. Marzymy o odpoczynku. Na szczęście Sa Pa jest do tego idealnym miejscem.
Oddech świeżym górskim powietrzem to cudowna odmiana od zaduchu zatłoczonego pociągu. Z okien niewielkiego hoteliku widać zielone szczyty w kształcie trójkątów. Łóżko ma elektrycznie podgrzewany materac, w końcu jesteśmy na północnym biegunie Wietnamu. Po gorącym prysznicu i kilku godzinach snu idziemy nabrać sił w jednej z miejscowych knajpek, wciśniętej między salony masażu specjalizujące się w stopach strudzonych wędrowców. Dostrzegamy ślady czasów francuskiej kolonii: katolicki kościół, europejskie nawiązania w architekturze. Po drodze spotykamy kobiety w fantazyjnych strojach – przedstawicielki lokalnych plemion.

 

GÓROLSKIE DZIEWCYNY

Kobiety z górskich wiosek są siłą napędową regionu: tworzą piękne rękodzieło, znają języki i utrzymują swoje rodziny.

ATMOSFERA KOLONII

W Sa Pa wciąż czuć atmosferę francuskiej kolonii. Przypominają o niej dekoracyjne fasady przy głównej ulicy kurortu i stare wille ukryte na zboczach wzgórz.

MODEL PRZENOŚNY

Najmłodsze dzieci podróżują na targ na plecach mam. Nikt lepiej nie prezentuje czapeczek robionych ręcznie.


 

LUDZIE CZARNI I CZERWONI


W Wietnamie żyje ponad 50 grup etnicznych. To największa różnorodność ze wszystkich krajów Azji Południowo-Wschodniej. Niektóre plemiona, jak O’Du czy Brau, liczą zaledwie kilkaset osób, inne, jak Tay lub Thai – ponad milion. Część narodowości napłynęła z sąsiednich państw. Na przykład z południowych Chin, jak przybyłe w XVIII w. w okolice Sa Pa plemiona Hmongów i Dao, wywodzące się z prowincji Tonkin.
Najliczniejszą grupę etniczną w regionie, liczącą 800 tysięcy osób, są Hmongowie, członkowie chińskiego ludu Miao. Poza Wietnamem i Chinami można ich spotkać także w Kambodży, Laosie i Tajlandii. Z powodu kolorystyki ubioru dzielą się na Hmongów Czarnych, Czerwonych, Białych, Zielonych, a nawet Kwiecistych.
Tradycyjne stroje, wykonane z bawełny oraz konopi i barwione naturalnymi barwnikami, są bogato zdobione haftami, frędzlami i pomponami, a ich waga dochodzi do 10 kg. Ważnym dopełnieniem jest ciężka srebrna biżuteria, która świadczy o zamożności i służy do odstraszania złych duchów.
Naszyjniki, bransoletki, kolczyki i pierścionki są wykonywane na miejscu przez cieszących się dobrą sławą jubilerskich rzemieślników, a przed laty podobno wytapiano je z francuskich monet. Najczęściej spotykani Hmongowie Czarni noszą ciemne koszule i długie kamizelki. Ich odcień to efekt stosowania naturalnego indygo, które rozcieńcza się podobno ryżowym winem, sokiem z cytryny lub... moczem małych dzieci. Skromny, stonowany ubiór ozdabia feeria kolorowych ozdób i nakryć głowy.
Przedstawiciele plemienia Czerwonych Dao, których w Wietnamie mieszka ponad pół miliona, należą do tej samej grupy językowej co Hmongowie, ale różnią się od nich wyglądem. Najbliżej im do Czerwonych Hmongów, których znakiem rozpoznawczym są przykuwa­jące wzrok ozdobne chusty. Kobiety Dao golą sobie brwi i przednią część głowy, na której formują duży czerwony turban przypominający poduszkę, ozdobiony frędzlami i monetami. Im więcej dekoracji, tym wyższy status społeczny właścicielki. Ale już wzrost – niekoniecznie. Mimo dodających centy­metrów warstw ubioru, wszystkie sięgają nam poniżej ramienia. Filigranowe, o twarzach dzieci, swój wiek i życiowe doświadczenie zdradzają dopiero, gdy opowiadają o sobie.
 

MODNIE I WYGODNIE

Fantazyjne okrycia głowy, bogate ornamenty i okazała biżuteria idą w parze z praktycznym obuwiem: w porze suchej są to japonki, w deszczowej – kalosze.

KOBIETY PRACUJĄCE


Wynajmujemy skuter, żeby dotrzeć do mniejszych wiosek: Cat Cat, Ta Van, Seo Mi Ty, Sin Chai. Żeby je znaleźć, trzeba zjechać z głównych dróg, co przypłacamy wywrotką na szutrze. Warto. Podziwiamy cieniste bambusowe zagajniki, górskie panoramy i zbocza pełne ryżowych tarasów.
Przyglądamy się ludziom i szybko wyciąga­my wniosek, że w świecie ptaków bardziej dekoracyjni są przedstawiciele płci męskiej, ale w górskich plemionach Wietnamu jest odwrotnie. To kobiety noszą piękniejsze stroje i przypominają egzotyczne kwiaty lub motyle. Są też bardziej zaradne i aktywne w różnych sferach życia. Prowadzą domy zbudowane własnymi rękami, opiekują się dziećmi, uprawiają ziemię, pracują w turystyce, handlują produkowanym przez siebie winem ryżowym.
Nawet konopie, z których powstają tradycyj­ne stroje, to zdaniem miejscowych „sprawa kobiet”. Panie zajmują się całym procesem produkcji, począwszy od wysiewania, uprawy, zbiorów aż po odseparowanie włókien, skręcenie nici i tkanie. Tworzą też rękodzieło, które sprzedają turystom. W tym celu wczesnym rankiem pakują duże plecione kosze zakładane na plecy. Wkładają do nich tkane kolorowe szale, poszewki, narzuty, portmonetki i haf­towane sakiewki. A w chusty uformowane w nosidełka – swoje dzieci.
W trakcie kilkugodzinnego marszu schodzą z wiosek w górach otaczających Sa Pa. W prostych sandałach lub plastikowych klapkach poruszają się dużo sprawniej i szybciej niż profesjonalnie ubrani turyści, którzy zamawiają trekking w miejscowych biurach podroży. Zmierzają na targ w Sa Pa lub B?c Hà, by przed zmrokiem wrócić do domu.
Wychodzą za mąż młodo, w wieku kilku­nastu lat. A raczej są wydawane, czasem nawet porywane. W ich wspólnotach pod wieloma względami czas się zatrzymał. Hmongowie i Dao wyznają animizm, wierzą w duchy przodków i natury. Ich wioski to skupiska małych glinianych chat połączonych z zagrodami dla zwierząt. Osady leżą na wysokości 1000–2000 m n.p.m., poniżej osłaniającego je szczytu.
W tutejszych mniejszościach etnicznych panuje system klanowy, a z obawy przed zatraceniem języka i tradycyjnych wartości dzieci często nie są wysyłane do szkół. Zamiast tego sprzedają pamiątki, uczą się od turystów angielskiego i zarabiają więcej niż rodzice. Postępu nie da się zatrzymać.
Nas też nie – w Sa Pa spędzimy tylko kilka dni. Potem ruszymy w dół, na południe, przemierzymy cały Wietnam aż do delty Mekongu. Na razie jesteśmy na samej górze mapy, którą otwieramy na kolejnej widokowej przełęczy. Przed nami wspaniała perspektywa.