Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2017 na stronie nr. 58.

Za oknem jak w kalejdoskopie zmieniają się krajobrazy. Pociąg pędzi przez doliny, kręci piruety na potężnych wiaduktach, wpada w przepastne tunele. Czasem ociera się o monumentalne góry jak kot. Przez panoramiczne okna świat wydaje się na wyciągnięcie ręki. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko natury. I gwiazd.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

KOLOS NA SZEŚCIU NOGACH

Wiadukt Landwasser stał się symbolem Kolei Retyckich. Kolos stanął na sześciu kamiennych przęsłach, z których ostatnie przytwierdzono do skały. Budowa trwała półtora roku.

UPOJNA JAZDA

Ekspres Lodowcowy, zwany szwajcarskim Orientem, w osiem godzin pokonuje trasę St. Moritz – Zermatt. To najwolniejszy ekspres świata. Za to za oknem cudowna panorama, a na pokładzie szampan!

NA TROPIE NATURY

Arosa to miejsce dla miłośników przyrody i sportów. Jeziora, setki kilometrów szlaków wędrówkowych i piękne góry, nad którymi można poszybować balonem lub zjechać z nich na nartach.

 

Wszystko zaczęło się w 1889 r., kiedy otwarto trasę z Land­quart do Klosters. Miała niewiele ponad 30 km. Dziś sieć liczy 384 km, a Koleje Retyckie będą niebawem obchodzić 130 lat. Tory prowadzą po malowniczych wiaduktach zawieszonych wysoko ponad dolinami i po okrężnych tunelach. Nie zaburzają ani o jotę piękna krajobrazu. Przeciwnie, kiedy sznur czerwonych wagoników sunie w stronę zaśnieżonych szczytów i toczy się potężnym wąwozem Renu lub nurkuje w zielone doliny, wygląda to bajecznie.
Odcinki kolejowe Bernina i Albula uchodzą za najpiękniejsze na świecie, a od 2008 r. są na liście UNESCO. Dziewiczy krajobraz i szwajcarska kolej stały się jednością. Pod względem sztuki inżynierskiej to absolutny majstersztyk. Dla budowniczych było to jednak wielkie wyzwanie – musieli pokonać ogromne różnice wysokości, przekroczyć rzeki i wąwozy, przebić się przez skały. Dech zapiera widok wagoników, które balansują na ostrych zakrętach i suną przez surowe doliny. Raz po raz wpadamy w ciemność tunelu, po czym wyjeżdżamy w pełne słońce i zachłystujemy się niesamowitą scenerią. Pociąg przecina półki skalne, wije jak wąż po rozległych przestrzeniach. Czasem na zboczach da się wypatrzeć kozice, wodospady, wieże zameczków, samotne kościoły... Co zakręt, to gotowy kadr na pocztówkę. Podróż mogłaby trwać bez końca.
 

UGRYŹĆ GRYZONIĘ


Aby zobaczyć jak najwięcej, lepiej od razu wykupić praktyczny bilet Swiss Travel Pass na kilka dni. Można wtedy wysiadać na wszystkich stacjach, korzystać z lokalnych atrakcji, szlaków górskich i jezior czy zwiedzić urocze miasteczka. Jazda wagonem panoramicznym, który zwykle jest w regularnych składach Ekspresu Bernina, wymaga niedużej dopłaty, zaleca się też wcześniejszą rezerwację. Zawsze jednak można wszystko załatwić z konduktorem, który z uśmiechem wypisze bilet. A opcji jest wiele.
Z biletem Bade-Kombi-Ticket można pławić się w termalnych basenach w Engadin Bad Scuol (25 proc. zniżki na wstęp). Natomiast z biletem na pociąg kulinarny – start w Chur, Davos lub St. Moritz – pojedziemy od stacji do stacji, delektując się przysmakami Gryzonii, świeżo sporządzonymi w pokładowej kuchni. Delikatne carpaccio czy capuns, szwajcarskie gołąbki, dodadzą wyprawie pikanterii...
Sączymy rivellę, lemoniadę z serwatki, nazywaną szwajcarską coca-colą, zakupioną wcześniej w Migrosie (przez oszczędność) i kontemplujemy pejzaże za oknem pociągu. W zachodzącym słońcu połyskują monumentalne szczyty górskie, najwyższy to Weisshorn (2650 m n.p.m.). Jesteśmy w Arosie. Górski kurort na dzień dobry smaga nas chłodnym wiatrem. To nic, bo hotel Panorama godny jest swej nazwy – okna wychodzą wprost na potężny masyw skalny.
Następnego dnia mgła przesłania cudowną scenerię, sypie śnieg, jakby się rozpruła pierzyna, ale dzielnie ruszamy w trasę „Tropem natury” z prowiantem dla... wiewiórek. Arosa kusi wieloma atrakcjami – jeziora, połowy pstrągów, pole golfowe, loty balonem, setki kilometrów szlaków wędrówkowych i szerokie trasy dla narciarzy (sezon do późnej wiosny). Trochę im zazdrościmy, gdy widzimy, jak śmigają na stokach.
Chwilę później mkniemy naszym ekspresem do Chur. Na odcinku 26 km pociąg pokonuje tysiąc metrów różnicy wysokości i elegancki wiadukt Langwieser. Gdyby tę samą trasę z Arosy do Chur chcieć przejechać samochodem, trzeba by pokonać 365 zakrętów! Chur jest najstarszym miastem Szwajcarii i stolicą kantonu Gryzonii, ale nie aspiruje do miana turystycznej mekki. Jest za to świetnym punktem wypadowym do St. Moritz, Davos czy innych miejscowości, które słyną z hucznych karnawałów.
W średniowieczu miasto, które było warownym grodem z sześcioma bramami i dwoma tysiącami mieszkańców, niemal doszczętnie spłonęło. Z pomocą odbudowy pospieszyli niemieccy rzemieślnicy. Wkrótce język niemiecki wyparł retoromański, używany przez rdzennych mieszkańców. Do dzisiaj widać tu wpływy niemieckie. Warto przejść się na zabytkową starówkę z XVI w., zajrzeć do ciekawego Muzeum Sztuki Gryzonii i do katedry, której największym skarbem jest gotycki tryptyk.

 

POCIĄG DO PIĘKNA

Tory prowadzą po malowniczych wiaduktach ponad dolinami, rzekami i po krętych tunelach. Nie zaburzają piękna krajobrazu, lecz malowniczo się w niego wpisują.

SZWAJCARSKI SZYK

Na gości hotelu Kempinski w St. Moritz już na dworcu kolejowym czeka limuzyna z szoferem. Po podróży relaks w spa, zabawa w kasynie lub kolacja w hotelowej Le Saisons, najlepszej szwajcarskiej restauracji.

GWIAZDY NAD GWIAZDAMI

St. Moritz przyciąga sławy. Bywała tu Marlena Dietrich, Greta Garbo, Audrey Hepburn, Brigitte Bardot i Charlie Chaplin. Alfred Hitchcock spędził tu nawet miesiąc miodowy i z żalem wyjeżdżał...


 

KOLEJE LOSU


Kolej szwajcarska chodzi dokładnie jak szwajcarski zegarek. Może padać, grzmieć, rozpętać się burza śnieżna, nie ma opóźnień. Równo o 8.58 ruszamy, ciekawi nowych wrażeń. W Thusis wpadamy na jedną z bardziej widowiskowych tras, która wiedzie doliną Albula. Za stacją Tiefencastel wjeżdżamy na ogromny wiadukt Landwasser, który stał się symbolem Kolei Retyckich. Kolos o długości ponad 130 m stanął na sześciu kamiennych przęsłach, z których ostatnie przytwierdzono do skały. Pociąg zwalnia na wiadukcie, celuje w otwór pionowej, skalnej ściany i znika w dwustumetrowym tunelu. Budowa tego cudu techniki ruszyła w 1901 r. i trwała półtora roku.
Nasz postój wypada w niewielkim Bergün, gdzie działa arcyciekawe Muzeum Kolejowe Albula. Zabytkowa lokomotywa Krokodyl z 1926 r., ogromna makieta linii kolejowej, archiwalne filmy i zdjęcia rozpalają naszą ciekawość. Fragment relacji z pociągnięcia kolei z St. Moritz do pobliskiego Samedan: „27 czerwca 1903 r. kolej dotarła do Samedan. Procesja z 21-letnią Klarą, przebraną za królową śniegu, stojącą na podium, które ciągnął zaprzęg koni, ruszyła do St. Moritz uczcić to wielkie święto...”.
Łącznie na linii Thusis – St. Moritz, która liczy ponad 60 km, wybudowano 55 mostów i 39 tuneli. Najdłuższy z nich tunel Albula ma prawie 6 km. Wiercenie rozpoczęto w 1898 r. i zakończono w 1902 r. Szesnastu robotników przypłaciło to życiem. Co miesiąc posuwano się o sto metrów, pokonując skalne szlamy i żyły wodne.
– W ten sposób kolej przebiła się przez niedostępne góry i odmieniła życie Szwajcarów. Chociaż na początku służyła głównie turystom, bo mieszkańców nie było stać na bilety – mówi nasz przewodnik Siggi Ritter. – Wykorzystywało ją wojsko w czasie wojny. W pociągu działała kuchnia dla żołnierzy, nawet sala operacyjna, bo nie wszędzie były szpitale.
Z pobliskiej Predy można się puścić w dół do Bergün na sankach. Sześć kilometrów fajnej jazdy! Z wiosną, kiedy śnieg spływa do rzek, na malowniczych trasach pojawiają się tłumy piechurów i rowerzyści. Bez kolei nie byłoby ich tylu, uważa Siggi, sam wielki miłośnik sportów.
Do rozwoju turystyki w regionie przyczyniło się dwóch dżentelmenów. Willem Jan Holsboer, Holender, któremu Gryzonia zawdzięcza uruchomienie kolei między Landquart a Davos. I Johannes Badrutt, Brytyjczyk, dzięki któremu St. Moritz stało się słynnym kurortem. W 1856 r. otworzył tam skromny hotel Kulm, który latem zapełniał się turystami z Anglii. Zaproponował więc, żeby przyjechali też zimą. A jeśli im się nie spodoba, zwróci im za podróż. Pojawili się w Boże Narodzenie i zostali do Wielkanocy.
Badrutt proponował im aktywności sportowe: panom curling i wyścigi po naturalnym torze bobslejowym Cresta Run, paniom zaś – przejażdżki sankami po zamarzniętym jeziorze. Jako pierwszy w Szwajcarii wprowadził w hotelu elektryczne lampy, wyposażył go w telefon, windy i ogrzewanie ciepłym powietrzem...
 

KSIĘŻYCOWY POCIĄG


Dziś St. Moritz jest kultowym miejscem. Już sama podróż do tego alpejskiego kurortu ma odpowiednią oprawę. Możemy dojechać do niego słynnym Ekspresem Lodowcowym, zwanym szwajcarskim Orient Expressem – faktycznie jest najwolniejszy na świecie! Podróż z Zermatt do St. Moritz (niecałe 300 km) zabiera osiem godzin. Ale w tym czasie delektujemy się widokami zza panoramicznych okien i sączymy szampana z ukośnych kieliszków, zaprojektowanych tak, aby podczas jazdy nie uronić z nich ani kropli. A każda kropla na wagę złota: szampan – 38 franków szwajcarskich, proseco – 11, campari – 6. Bardziej opłaci się zamówić zupę dnia za 12 franków. Ze stacji kolejowej, jeśli mamy szczęście mieszkać w Kempinskim, zabierze nas szofer rolls-royce’em. A jeśli nie, zawsze można podjechać taksówką. Nasz hotel Laudinella ma wszystko, co trzeba, choć pewnie rozczarowałby Badrutta.
Ostatnim akordem tej niezwykłej podróży jest przejazd pociągiem panoramicznym przy świetle księżyca. Nasz Full Moon Train startuje o szóstej wieczorem, sunie pod górę przez zimne połacie lodowca Morteratsch, mija po drodze jezioro Bianco. Na postój możemy liczyć dopiero w restauracji Alp Grum (2091 m n.p.m.), gdzie będzie serwowane lodowcowe fondue.
Wracamy potem pociągiem przy zgaszonych światłach i dźwiękach muzyki klasycznej, wpatrzeni w przestrzeń skutą lodem. W nocy góry są jeszcze bardziej magiczne, a gwiazdy święcą tu jaśniej niż wszędzie. Przy odrobinie szczęścia można cieszyć się pełnią księżyca...
Ze stacji kolejowej wracamy do hotelu pieszo. Światła miasta odbijają się w jeziorze St. Moritz, na którym zimą rozgrywają się słynne zawody polo na śniegu. Na trybunach widuje się wtedy polityków i księcia Karola. Szwajcarzy żartują, że ci, którzy dopiero pracują na swój pierwszy miliard, mieszkają po jednej stronie jeziora, w skromniejszym St. Moritz Bad. Ci zaś, którzy już go zarobili – po drugiej, w St. Moritz Dorf. Na szczęście całej reszcie pozostają marzenia. A gwiazdy wszystkim świecą tak samo.