Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2017 na stronie nr. 66.

Tekst i zdjęcia: Kamil Bodziony,

Magiczny Autobus


Opuszczony, zielono-biały autobus stoi pośród alaskańskiej tundry. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby pewnego dnia ktoś nie nazwał go magicznym i nie postanowił w nim zamieszkać.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Przed wyjazdem na Alaskę wiedzieliśmy jedno: niezależnie kiedy i w jaki sposób chcemy się dostać do Magicznego Autobusu. Tego samego, w którym 25 lat temu Amerykanin Christopher McCandless postanowił zamieszkać i spędził w nim – jak się później okazało – ostatnie dni swojego życia.

 

PRÓBA WODY

Rzeka Savage, pierwszy i łatwiejszy test na szlaku, który szybko weryfikuje zapał wędrowców.

OKAZJĄ PO TUNDRZE

Za równowartość kilkuset złotych można poprowadzić sześciokołową amfibię przed środek alaskańskiej głuszy. Okazało się, że można także złapać ją na stopa.

TEKLANIKA DZIKA

Półtora miesiąca wędrówki przez USA i Kanadę i dziesiątki godzin przygotowań musiało zakończyć się tak blisko celu. Wezbrany nurt Teklaniki często zawraca z tego szlaku wędrowców.


 

KU CZCI SUPERTRAMPA


Christopher po zakończeniu studiów zapragnął zmienić dotychczasowe życie i ruszyć w świat. Pozbył się samochodu, pieniędzy, dokumentów. Zerwał ze wszystkim, co jego zdaniem było ograniczeniem i nie pozwalało dostatecznie cieszyć się otaczającym go światem. Za cel obrał Alaskę, na której postanowił przeżyć zimę pośród tundry, zdany tylko na siebie, swoje umiejętności i wiedzę, którą miał zamiar zdobyć w drodze.
Historia młodego chłopaka, opisana przez Jona Krakauera, a następnie zekranizowana przez Seana Penna w filmie „Wszystko za życie” („Into The Wild”), obiegła świat i przyciągnęła na szlak prowadzący do miejsca życia bohatera setki śmiałków. Zaprowadziła również nas – mnie i moją partnerkę Martę.
Magiczny Autobus to symbol walki o wolność i spełnienie marzeń. Wędrówka do niego to oddanie szacunku osobie, która postawiła wszystko na jedną kartę i ruszyła w podróż, by spełnić swoje najskrytsze marzenie. Christopher przyjął w trakcie podróży imię Alexander Supertramp i ostatecznie zerwał z dotychczasowym życiem, pokazał sobie i innym, że można iść za głosem serca, robić to, co czujemy, a co nie zawsze jest do końca racjonalne i rozumiane przez resztę.
Z naszą podróżą było podobnie. Nie chciałem za kilka lat w gronie mi podobnych wzdychać, jak to fajnie byłoby tam pojechać i spełnić swoje marzenie. Zamiast marzeń pokażę zdjęcia, zamiast planów opowiem przeżyte przygody.
ŚLADAMI ANTYMONU
Aby dostać się do celu, należy odbyć 30-kilometrową pieszą wędrówkę Szlakiem Stam­pede. To stara górnicza droga nieopodal miejscowości Healy, stworzona w latach 30. przez Earla Pilgrima. Niegdyś miała służyć jako szlak komunikacyjny dla ciężarówek, prowadzący do złóż antymonu. Dziś to opuszczony przez cywilizację teren, w którym na własnej skórze można poczuć bezkres i siłę Alaski.
Szlak, jak i nasza wędrówka, zaczyna się niepozornie szerokim szutrowym parkingiem, gdzie stoją dwa kampery. Oznacza to, że nie będziemy sami, wszak nikt nie zapuszcza się w te rejony, jeśli nie ma na celu przedostania się do autobusu. Jemy ostatni posiłek, plecaki wypychamy po brzegi kupionym wcześniej jedzeniem i zanim na dobre ruszamy, spotykamy osoby, które kilkanaście minut wcześniej wróciły ze szlaku.
Nazwałem ich „komandosami”, czteroosobowy zespół specjalny, którego jedynym zadaniem było osiągnąć zamierzony cel. Trzech chłopaków i dziewczyna, ponad dwadzieścia pięć lat, przyjechali z Teksasu. Zabrali ze sobą wszystko, co tylko możliwe i niezbędne, aby przekroczyć największe wyzwanie szlaku, rzekę Teklanikę.
Ubrani w kalosze, z wodoszczelnymi plecakami, linami i siekierami, po trzech dniach wędrówki i prób przedostania się postanowili odpuścić. Zatrzymało ich to, czego obawia się każda osoba, która idzie szlakiem – zbyt wysoki poziom rzeki. Spotkanie ich było jak wyrocznia, która mówi, że coś jest niewykonalne zaraz przed tym, gdy zamierza się to zrobić. Nie ostudziło to jednak naszych zapałów. Bogatsi w doświadczenia poprzedników ruszyliśmy przed siebie.
 

MOKRA PRZEPRAWA


Sam szlak nie jest trudny dla osoby z doświadczeniem w pieszych wędrówkach. Praktycznie płaska, prosta droga pośród drzew nie sprawia żadnych problemów nawigacyjnych i technicznych. Może poza jednym – wodą.
Piękny szutrowy szlak skończył się tuż za rogiem, gdy po raz pierwszy zanurzaliśmy nogi po kolana w ogromnej kałuży. Od tego momentu woda pojawiała się na szlaku częściej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. Błoto, bagno, wylewające i przecinające trasę rzeki, nawet takie, które płynęły przez środek drogi i nie dawały innego wyboru, jak tylko maszerować w lodowatej wodzie. Kolejne kilometry to, poza piękną scenerią znajdującego się nieopodal Parku Narodowego Denali, brodzenie w wodzie, która występowała w każdej możliwej odmianie.
Po dwóch godzinach podjechały do nas trzy sześciokołowe, czteroosobowe amfibie. Okazało się, że w domku znajdującym się tuż przed szlakiem można wypożyczyć takie pojazdy wraz z przewodnikiem. Kilka minut później mknęliśmy nimi przez alaskańskie bezdroża. Tym samym amfibia stała się najdziwniejszym dotychczas pojazdem złapanym przez nas na stopa. Wycieczka zostawiła nas kilka kilometrów dalej. Zaoszczędziliśmy ponad godzinę drogi wprost przez środek płynącej rzeki.
Do pierwszej, mniejszej, rzeki Savage docieramy przed 21. Na szczęście bardzo długie o tej porze roku dnie sprzyjają późnej wędrówce. Zdaniem dotychczas spotkanych osób pierwsza rzeka to przystawka, którą powinniśmy łatwo przekroczyć. Postanawiam przejść ją na próbę. Chcę mieć pewność, że jeśli jest niebezpieczna i niemożliwa do przebycia, pozostanie taką tylko dla mnie. Pierwsze wejście to niepewność i nieufność wobec bystrego nurtu i kamienistego podłoża rzeki, która sięga mi prawie do pasa. Jednak mi się udaje.
Po ponad godzinie sprawdzania możliwych opcji, przygotowywania plecaków oraz siebie mentalnie na to, że może być niebezpiecznie, przechodzimy już wspólnie na drugą stronę. Zmęczeni i przemoczeni, rozbijamy namiot nieopodal drogi i suszymy ubrania przy ognisku.
 

DOM SUPERTRAMPA

W stworzonym na potrzeby filmu autobusie są odwzorowane warunki, w jakich bohater spędził alaskańską zimę.

PO DRUGIEJ STRONIE SZCZĘŚCIA


Tej nocy pierwszy raz w życiu czuję otaczającą nas pustkę. Zastanawiam się, czy nie zainteresuje się nami niedźwiedź bądź łoś. Przekroczyliśmy rzekę, co oznacza, że jeśli stanie się coś poważnego, możemy mieć spore problemy z powrotem. W miejscu takim jak to nigdy nie wiadomo, kiedy spotka się ludzi. Nawet amfibie tak daleko się nie zapuszczają. W sytuacji kryzysowej człowiek jest zdany tylko na siebie.
Po kilku godzinach snu zrywamy się rano. Chcemy jak najszybciej dotrzeć do najważniejszego sprawdzianu na szlaku – Teklaniki. Przed nami kolejne godziny brodzenia w błocie (na szczęście znacznie mniejszym), przedostawanie się przez płynące środkiem drogi strumienie i zastanawianie się, na ile rzeka będzie dla nas łaskawa.
Około południa docieramy do znacznie większej, szybszej i przeraźliwie zimnej Teklaniki, zasilanej ze znajdujących się poza zasięgiem wzroku lodowców Alaska Range. To nie przelewki, szeroka na 30 m rzeka sprawia, że w pełni rozumiemy niepowodzenie „komandosów”.
Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. W głowie miałem całą naszą przebytą podróż, kilkanaście tysięcy kilometrów przez Stany Zjednoczone i Kanadę. Podróż, która zostaje zatrzymana przez rzekę. Pomimo usilnych prób w różnych miejscach i w różny sposób nie udaje nam się przedostać na drugą stronę. Dajemy za wygraną.
Na niepozornym szlaku prawie każdego roku zdarzają się wypadki. Do akcji, często niezwykle trudnej do zrealizowania, są wzywane służby ratownicze. Pełnych zapału, chęci, ale nieprzygotowanych włóczęgów spotyka lekcja pokory. Niektórzy kończą tragicznie, o czym każdy, kto przekracza rzekę Savage, może przekonać się na własne oczy. Stoi tam mały, usypany z kamieni, symboliczny grób Francuzki Claire Ackermann. Też chciała dostać się do autobusu.
Najczęściej kończy się na strachu, gdy po przekroczeniu rzeki jej poziom i nurt okazują się całkowicie inne, co powoduje odcięcie śmiałków od cywilizacji. Dokładnie to spotkało dwóch podróżników ze Stanów Zjednoczonych trzy tygodnie przed nami, o czym rozpisywały się największe alaskańskie media.
Choć autobus był naszym celem, nie podejmujemy ryzyka dostania się do niego za wszelką cenę. „Wolność to świadomość porzucenia możliwości” – powiedział podróżnik Łukasz Gołacki i my z tej wolności korzystamy, pozostawiamy nasz cel po drugiej stronie.
 

ŻEGNAJCIE

Jedno z ostatnich zdjęć Christophera, które zrobił sobie przed śmiercią. Jak wiele innych, można oglądać je wewnątrz repliki autobusu.

WSZYSTKO ZA ŻYCIE


Podłamani niezrealizowanym zadaniem, wracamy do punktu wyjścia. Przed nami ponowne brodzenie w tym samym błocie, przekraczanie rzeki i miliony komarów. Całe szczęście kilka godzin później spotykamy naszych znajomych z wypożyczalni amfibii, którzy znowu zabierają nas w podróż. Zaoszczędzamy kilkanaście kilometrów marszu.
– Cieszę się, że jesteście cali. Myślałem o was. Jesteście podobni do mnie i mojej dziewczyny. Też podróżujemy i też szukamy przygód – powiedział Bo, jeden z kierowców, i chwilę później zaproponował nam rozbicie namiotu przy jego domku.
Rano Bo zabiera nas do Healy, małej miejscowości nieopodal szlaku. A tam... niespodzianka. Drugi Magiczny Autobus! Jak to możliwe? Na potrzeby filmu ekipa stworzyła replikę. Jest dostępna publicznie i – co najważniejsze – można się do niej dostać bezpiecznie. Autobus stoi obok restauracji, zaraz przy drodze krajowej numer 3.
Nie trzeba ryzykować zdrowia i życia. Nie trzeba walczyć z dziką Teklaniką. Tą samą rzeką, która zatrzymała Christophera. Kiedy wycieńczony i konający z głodu chciał wrócić do cywilizacji, uniemożliwił mu to wezbrany nurt. W swoim dzienniku napisał: „Katastrofa... Zalany. Rzeka wygląda niemożliwie. Samotny, przerażony”. Zmarł w Magicznym Autobusie.