Jest siostrą Gruzji. Nie jest to jej bliźniaczka, choć wydaje się nie mniej urocza. Z pozoru smutna i zamyślona, po bliższym poznaniu okazuje się równie szalona i radosna. Historia boleśnie ją doświadczyła. Wiele razy okrutnie wykorzystano jej dobre serce, ale nie załamała się ani nie upadła. Armenia trwa na mapie świata i daje mu to, co ma najlepszego.
Dostępny PDF
BEKA PO WINIE
Areni to winiarskie centrum Armenii. Przypomina o tym wielka beczka przy wjeździe do samej wioski.
TAJEMNICA JASKINI PTASIEJ
Kilka lat temu odkryto w niej najstarszą na świecie, kompletną linię do produkcji wina, liczącą 6 tys. lat.
Z WINEM AŻ PO GRÓB
Wino towarzyszy Ormianom przy każdej możliwej okazji. Nawet na nagrobkach można znaleźć symbole z nim związane.
Tutaj od tysiącleci są wytwarzane najlepsze trunki świata. I nie ma w tym krzty przesady. Podobno już biblijny Noe, gdy wody potopu opadły, jako pierwszy zasadził winnicę i zrobił pierwsze wino. Zgodnie z przekazem Księgi Rodzaju arka osiadła na górach Araratu, które później przez wieki znajdowały się w historycznych granicach Armenii. Obecnie zarówno Wielki, jak i Mały Ararat znajdują się na terytorium Turcji. Tuż przy granicy, w okolicach klasztoru Khor Virap, rozciągają się hektary winnic. Widok to iście mistyczny.
Gdy patrzy się na winogrona dojrzewające w słońcu Kotliny Ararackiej, na tle wiecznie ośnieżonego wygasłego wulkanu i średniowiecznego monastyru wybudowanego z pomarańczowego tufu, przychodzi na myśl Noe, który może właśnie tutaj zbierał swoje plony. Wino wytworzone w takim krajobrazie musi smakować nieziemsko.
TE WINOGRONA MAJĄ 6000 LAT!
Można nie wierzyć przekazom Starego Testamentu, ale niedawne odkrycia archeologiczne przekonują, że kolebka winiarstwa znajduje się właśnie w Armenii. Na wschód od wioski Areni, w prowincji Wajots Dzor, tuż nad rzeką Arpa wznosi się wapienne wzgórze. Miejscowej ludności od wieków była znana trzykomorowa Jaskinia Ptasia, jedna z setek rozsianych w tej okolicy. Nikt nie przypuszczał, jaką tajemnicę skrywa i jakie rewelacje leżą tu pod niewielką warstwą gruntu.
W latach 2007–2012 grupa armeńskich i irlandzkich naukowców natrafiła podczas wykopalisk na fragmenty glinianych naczyń. Okazało się, że są to pozostałości kompletnej linii produkcyjnej do wyrobu wina. Odkryto prymitywną prasę do wyciskania soku poprzez deptanie owoców, kadzie fermentacyjne, do których ściekał moszcz, amfory, dzbany i kubki z zaschniętymi resztkami wina, a także pestki i skórki winogron, doskonale zachowane pod warstwą zwierzęcych odchodów. Konserwacji resztek sprzyjały chłodne i suche warunki panujące w jaskini. Wyniki badań przeszły najśmielsze oczekiwania, okazało się bowiem, że winiarnia liczy sobie... ponad 6 tys. lat i bije na głowę wszystkie dotychczas znane obiekty tego typu w Gruzji czy Iranie. W ten sposób odkryto najstarszą winiarnię na świecie. (Przy okazji natrafiono na skórzany but liczący sobie, bagatela, 5,5 tys. lat – także najstarszy tego typu obiekt na świecie, który można obejrzeć w Muzeum Historii Armenii w Erywaniu).
Znalezione w jaskini pestki winogron poddano dalszej ekspertyzie i stwierdzono, że pochodzą one ze szczepu, który jest nadal uprawiany w Armenii. Mowa o szczepie areni, który jest „superbabcią” setek znanych obecnie odmian winorośli. Uprawiany jest on oczywiście w winnicach wokół wspomnianej już wioski o tej samej nazwie. Warunki są idealne i nie bez przesady uważa się, że to właśnie tutaj powstają najlepsze w całej Armenii wina. „Armeńskie wina zawierają w sobie wszystko to, co można odczuwać, a czego nie można wyrazić słowami” – tak mówił Charles Aznavour, o którym mało kto wie, że jest z pochodzenia Ormianinem.
W Areni niemal w każdym domu produkuje się wino, które jest potem sprzedawane na straganach ciągnących się wzdłuż głównej drogi prowadzącej z Erywania na wschód kraju, aż do Górskiego Karabachu, oraz na południe, do Iranu. Jeśli ktoś z samochodu zobaczy stragany z plastikowymi butelkami po znanym amerykańskim napoju, wypełnionymi ciemną, czerwoną cieczą, niech go to nie zmyli. Wewnątrz kryje się bowiem skarb Areni – wino. A patent z butelkami po napojach powstał z myślą o kierowcach irańskich ciężarówek – islam zabrania przecież spożywania alkoholu i do Iranu wwozić go nie wolno.
Raz w roku, w październiku, odbywa się w Areni święto wina, podczas którego można bliżej zapoznać się z lokalnymi trunkami. To nie są tylko wina, ale także rewelacyjne owocowe destylaty, wśród których prym wiodą: słynna tutowka z morwy, kiził z derenia, a także wódki z moreli, brzoskwiń, winogron oraz domowe koniaki.
GRANATY Z GÓRSKIEGO KARABACHU
W samej Areni warto odwiedzić także kościół Matki Bożej (Surp Astwacacin) z XIV w., który jest dziełem słynnego średniowiecznego architekta Momika. O tym, jak dawne są tutaj tradycje winiarskie, świadczy fakt, że na starym cmentarzu usytuowanym wokół tego kościoła są nagrobki, które przedstawiają sceny związane z produkcją trunku. Winne grona można też zobaczyć na fasadach monastyrów, a także na chaczkarach, czyli kamiennych płytach wotywnych – jednym z symboli Armenii.
W Armenii wino produkuje się nie tylko z winogron. Wyjątkowe, bo powstające w zasadzie tylko tutaj, jest wino z owoców granatu. Choć największe jego uprawy na świecie znajdują się w Iranie, to Armenia uznała go, obok moreli, za owoc narodowy. Zaraz po Araracie to chyba najczęstszy w tym kraju motyw zdobniczy. Nawet na XIII-wiecznej płaskorzeźbie wykutej przez Momika nad wejściem do monastyru Noravank Matka Boska siedzi na dywanie, którego frędzle mają kształt granatu. Owoce te są w Armenii uważane za symbol życia, płodności i zdrowia, a sami Ormianie mówią o sobie, że są jak granat z pękniętą łupiną, z którego pestki rozsypały się po całym świecie. Zamieszczone w domu, mają przynosić szczęście i pomyślność, odstraszać wszelkie złe moce, choć wiele wskazuje na to, że biblijna Ewa skusiła Adama wcale nie jabłkiem, ale właśnie owocem granatu.
- Po granaty jeżdżę do Górskiego Karabachu – mówi Davit, u którego nocujemy. Prowadzi on niewielki hotel typu bed & breakfast w Areni. Choć słowo „granat” w naszym języku brzmi w tym kontekście nieco dwuznacznie, bo Armenia i Azerbejdżan od lat toczą krwawe walki o ten skrawek ziemi, nasz gospodarz nie prowadzi wcale handlu bronią. Podczas kolacji zostajemy poczęstowani wytworzonym przez niego winem z najlepszych karabaskich granatów. Jego trunek jest prawdziwym dziełem sztuki – aromatyczny, rześki, z idealnym balansem między kwasowością, charakterystyczną dla tych owoców, a słodyczą. Davit to prawdziwy winiarski artysta.
PUSTA CZY PEŁNA?
Każda głowa państwa, która zdecyduje się odwiedzić fabrykę ArArAt, otrzymuje w podarku beczkę wypełnioną świetną brandy. Skorzystał z tego, a jakże, Mr. Alexander Kvashnevsky.
Wprawne oko zauważy, że Matka Boska na portalu kościoła Noravank ma mongolskie rysy twarzy i siedzi po turecku na perskim dywanie (którego frędzle zdobią ormiańskie granaty). To uchroniło świątynię od zniszczenia przez muzułmańskich najeźdźców.
STACJA – DEGUSTACJA
Każda wycieczka trafia do tej, największej winiarni w Areni. Wizyta zaczyna się od degustacji win i owocowych destylatów, a kończy na solidnych zakupach.
NIEWINNY KAMUFLAŻ
Armeńskie wino domowej roboty często wypełnia butelki po coca-coli. W ten sposób jest sprzedawane kierowcom irańskich ciężarówek.
KONIAK DLA CHURCHILLA
Większość wytwarzanych w Armenii win trafia na rynek rosyjski, są więc mało znane w zachodniej Europie. Trunkiem, który zna niemal cały świat i z którym utożsamia się Armenię, jest natomiast brandy. Tutaj to po prostu koniak, bo mało kto przejmuje się tym, że ta nazwa została zastrzeżona dla jednego tylko rejonu we Francji.
Historia wyrobu brandy sięga 1887 r. i jest związana z Nersesem Tairyanem, kupcem i filantropem, który jako pierwszy rozpoczął produkcję według francuskiej technologii. Zakład powstał w Erywaniu, w budynku po dawnej perskiej twierdzy zniszczonej przez trzęsienie ziemi. Jedenaście lat później prężnie rozwijająca się fabryka została kupiona przez znaną rosyjską firmę N. L. Szustow i Synowie. W 1902 r. wyprodukowano pierwszą rocznikową brandy – siedmioletnią Otborny, która zdobyła Grand Prix na konkursie w Paryżu. Stała się wówczas rzecz niezwykła. Otóż Francuzi byli pod tak wielkim wrażeniem trunku, że zezwolili przedsiębiorstwu Szustowa nazywać swój produkt koniakiem.
Jak wieść niesie, stosowano wówczas swoisty marketing. Otóż wynajmowano młodych, eleganckich ludzi, mężczyzn i kobiety, aby w paryskich lokalach zamawiali „koniak Szustowa”, a tym restauratorom, którzy nie mieli go w swoich zapasach, urządzali awantury. Z czasem trunek zyskał popularność w całej zachodniej Europie, a Szustow stał się także oficjalnym dostawcą na dwór cara Mikołaja II.
Prawdziwy rozkwit nastąpił jednak w czasach sowieckich, za sprawą geniuszu Markara Sedrakyana. Stworzył on takie gatunki, jak akhtamar, nairi i dvin, które zdobyły szereg medali. Z dziesięcioletnim koniakiem dvin związana jest pewna legenda. Otóż podczas niesławnej konferencji w Jałcie Stalin poczęstował nim Churchilla, któremu dvin tak zasmakował, że odtąd zamawiał rocznie 400 butelek na swój prywatny użytek. Po pewnym czasie zorientował się jednak, że jakość trunku się pogorszyła, na co też zwrócił uwagę Stalinowi. Okazało się jednak, że Markar Sedrakyan został... zesłany na Syberię. Podobno osobista interwencja Stalina zwróciła mu wolność.
W 1953 r. produkcja została przeniesiona do nowego budynku i przemianowana na markę Yerevan Brandy ArArAt. W pierwotnym budynku powstała zaś firma Yerevan Ararat Brandy-Wine-Vodka Factory, zwana krócej, od nazwy głównej marki firmy – NOY, czyli Noe. Zarówno NOY, jak i ArArAt korzystają obecnie z tej samej bazy starych gronowych destylatów. Obydwa zakłady mają także muzea, które można zwiedzać. Wycieczki są połączone oczywiście z degustacją.
W muzeum NOY wielkie wrażenie robią ogromne beczki z tysiącami litrów starego wina. Mieliśmy nawet okazję spróbować wyjątkowego portwajnu z 1924 r. Zostaliśmy oprowadzeni po magazynach z dojrzewającym koniakiem. Powietrze było tam aż gęste od alkoholu – jego stężenie sięgało 18 proc. i od samego aromatu kręciło się w głowie. Co roku z beczek wyparowuje tu około 5 proc. trunku, co Ormianie komentują, mówiąc, że wypijają go anioły. Z tego właśnie powodu gotowe koniaki nie mogą być zbyt długo przechowywane w beczkach. Moment rozlania do szkła oznacza koniec dojrzewania koniaku, czyli np. po stu latach dalej będziemy mieć do czynienia z pięcioletnim koniakiem, ale w stuletniej butelce.
GRANAT NARODOWY
Nie winogrono, lecz granat jest uznawany za owoc narodowy Armenii. Jest on też symbolem życia, zdrowia i płodności.
ZAMKNIĘTA BECZKA POKOJU
Zakłady NOY i ArArAt dzieli most nad rzeką Hrazdan zwany, nie bez powodu, „pijanym mostem”. Po degustacji w NOY kierujemy się lekkim krokiem do prawdziwej legendy i świętości dla wielu Ormian – fabryki ArArAt. Nawet proces produkcyjny jej koniaku został prawnie uregulowany. Przede wszystkim każdy jego etap, od zbioru winogron po butelkowanie, musi mieć miejsce na terytorium Armenii.
Gronowy spirytus uzyskuje się poprzez dwukrotną destylację parową, a używa się do tego wyłącznie endemicznych, białych odmian winogron pochodzących z Kotliny Ararackiej, regionu Tavush i Górskiego Karabachu, gdzie są one wystawione na działanie promieni słonecznych przez około 300 dni w roku. Destylat dojrzewa minimum przez trzy lata w beczkach wykonanych z co najmniej siedemdziesięcioletniego kaukaskiego dębu, a do jego rozcieńczania używana jest tylko woda ze źródła Katnaghbyur.
Zwiedzanie fabryki obejmuje m.in. pomieszczenie, gdzie znajdują się beczki z koniakiem ofiarowane głowom państw. Zobaczyć można np. beczki Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego. Ciekawostką jest tzw. beczka pokoju, która zostanie otwarta dopiero wtedy, gdy ostatecznie zakończy się wojna o Górski Karabach pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem. Degustacja obejmuje dwa lub trzy rodzaje koniaku. W rozszerzonej wersji otrzymamy do spróbowania dziesięcioletni akhtamar, dwudziestoletni nairi oraz legendarny dziesięcioletni dvin. Tego ostatniego cechuje bogaty harmonijny smak z nutą suszonych owoców i goździków, podtekstem dębu i czekolady oraz uwodzicielską pikantnością.
Polacy pokochali Gruzję, panującą tam atmosferę gościnności oraz niesamowite krajobrazy. Szkoda, że nie dostrzegają, leżącej za miedzą Armenii, która ma równie ciekawą historię i wcale nie gorsze alkohole, spijane przez same anioły...