Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2017 na stronie nr. 56.

Tekst i zdjęcia: Marta Legieć,

W tym chaosie jest metoda


Zaledwie 10 godzin lotu z Warszawy do Seulu. Stolica Korei Południowej nigdy nie była tak blisko. Postanowiłam to wykorzystać, by zobaczyć jedno z najnowocześniejszych miast świata. Przynajmniej tak obiecywały przewodniki.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Wizytówką każdego państwa, z jaką turysta latający ma do czynienia, jest lotnisko. Niektóre z nich są tak wyjątkowe, że same mogłyby być celem podróży, tak jak port lotniczy Seul-Inczon, który przez pięć lat z rzędu był uznawany za najnowocześniejsze i najlepsze lotnisko na świecie. Jest potężne, ale też wyjątkowo przyjazne, nawet dla zagubionego turysty z Europy. Każdego roku obsługuje blisko 45 mln podróżnych, a do 2020 r. ma być zdolne przyjmować aż 100 mln pasażerów. Jest tu spa, lodowisko, pole golfowe, muzeum kultury koreańskiej. Aż chce się zostać dłużej. Ruszam jednak w drogę z nadzieją na przygodę i, być może, udane zakupy. W końcu Korea Południowa jest znacznie tańsza niż Japonia. I nie mniej ciekawa!

 

WYRÓŻNIJ SIĘ Z TŁOKU W HANBOKU

Aby wyróżnić się z tłumu turystów, warto zacząć od wizyty w jednym ze sklepów wypożyczających tradycyjne koreańskie stroje, czyli hanboki.

SMAK ULICY

Typowy street food kosztuje niewiele, a syci na długo. Na każdym kroku można zjeść coś na szybko i to w bardzo dużych ilościach.

SKOK WZWYŻ

Seul pnie się w górę. W ciągu czterdziestu lat z miasta, gdzie połowa ludności mieszkała na ulicy, stał się czwartą pod względem bogactwa metropolią na świecie.


 

Z NOSEM W SMARTFONIE


Metropolia nigdy nie śpi. Trudno więc, by spał Seul. 12-milionowe miasto buzuje całą dobę. Kiedy się temu przyglądam, trudno mi uwierzyć, że w latach 1960–2000 jego populacja poszybowała z niecałych 3 do 9 mln. Cały kraj z jednego z najbiedniejszych na świecie awansował do czołówki najbogatszych, a jego stolica stała się jednym z najgęściej zamieszkanych miast.
Wszystko ma jednak swoją cenę. Seulczycy biją wszelkie rekordy w pracoholizmie, śpią zaledwie sześć godzin na dobę. Część z nich tonie w oceanie ascetycznych, betonowych bloków, jakie widzę w drodze z lotniska do centrum miasta. Kierowca zapewnia mnie, że choć bloki z zewnątrz nie są urodziwe, żyje się w nich całkiem wygodnie.
Spoglądam na drogę i jestem zadziwiona. Może nie jest na niej tak chaotycznie jak we Włoszech, ale spodziewałam się tu większej dyscypliny. Tymczasem kierowcy są nerwowi i jeżdżą na granicy bezpieczeństwa. Wielu zajeżdża sobie drogę. Być może jest tak przez wszechobecne korki? Na arteriach jest ciasno, a przemieszczanie się autem zajmuje sporo czasu. Seul się rozrasta, choć w pewnych granicach. Jest bowiem jednym z nielicznych na świecie wielkich miast położonych jednocześnie nad morzem i u podnóża wysokich gór. Natura ogranicza rozwój aglomeracji.
Na początek chcę wszystko zobaczyć z góry. Zachcianka może się wydać dziwna. W końcu wystarczy wejść na najwyższe piętro pierwszego lepszego wieżowca, by odmienić perspektywę. Nawet z mojego okna w hotelu Lotte Seoul na 30. piętrze świat wygląda egzotycznie.
Jednak ja chcę jeszcze wyżej. Mój kaprys na wysokie loty spełnia górująca nad miastem N Seoul Tower, która wyrosła na 236 m. Jedną z najwyższych wież w Azji zbudowano na szczycie góry Namsan (243 m n.p.m.).
U podnóża wieży pary przyczepiły na płotach miliony kłódek symbolizujących wieczną miłość. Szybką windą wjeżdżam do góry. Są tu sklepy i restauracje. Przyznam, że kolacja z bajkową panoramą miasta robi kolosalne wrażenie. Na jeszcze większe emocje mogą liczyć ci, którzy odwiedzą toaletę. Kabiny mają przeszkloną jedną ścianę, od podłogi po sufit. Człowiek czuje się w takim miejscu skrępowany, wydaje mu się, że ktoś może nagle zajrzeć, choć rozsądek podpowiada, że to niemożliwe.
Panorama stolicy oglądana po zmroku robi wrażenie. Jest jednak coś, co zaskakuje jeszcze bardziej. Z jednej strony feeria świateł po horyzont. Piękne, kolorowe. Z drugiej – światła widać również, jednak nagle się kończą, a w oddali widać czarną plamę. Ktoś z obsługi tłumaczy mi, że to oddalona o zaledwie 60 km Korea Północna. Brak tam świateł, stąd ta ciemność.
Między Koreą Północną a Południową od lat nie ma formalnego porozumienia pokojowego, kończącego dawny bratobójczy konflikt. Korzenie krwawej wojny sięgają jeszcze 1945 r., kiedy Korea, po kapitulacji Japonii, wydostawała się spod jej okupacji. Kraj, oswobadzany od południa przez wojska amerykańskie, a od północy przez radzieckie, został podzielony na dwie strefy wpływów. W 60 lat od zakończenia wojny koreańskiej Seul z prowincjonalnego miasta stał się jedną z dziesięciu najbogatszych metropolii świata. W smartfon jest tu zapatrzony każdy. Mają je nawet osiemdziesięcioletni seniorzy. Jedni na telefonach czatują, inni oglądają mecze baseballa. Trudno się dziwić, Koreańczycy cieszą się dostępem do najszybszego na świecie szerokopasmowego internetu.
 

TWARDE PRAWO I SEKRET URODY


Seul jest niewiarygodnie czysty. Na ulicach nie zobaczymy śmieci, a wszelkie nieczystości w mig są usuwane przez sprzątaczy patrolujących ulice. Próżno tu też szukać koszy. Kiedy pytam o nie miejscową dziewczynę, ta z uśmiechem odpowiada, że każdy swoje śmieci nosi przy sobie, choćby cały dzień, by na koniec zanieść je do domu. Poza tym, by nie być posądzonym o próbę przywłaszczenia czegokolwiek, lepiej się pilnować i nie podnosić niczego z ulicy, szczególnie czyjegoś portfela. Zgodnie z koreańskim prawem samo podniesienie cudzych pieniędzy może podlegać karze.
Przyjezdnych zaskakują tutejsze zwyczaje, przyzwyczajenia, nakazy i zakazy. W całej stolicy obowiązuje zakaz palenia w miejscach publicznych, w tym na ulicach. Przypominają o tym umieszczone w wielu miejscach znaki z przekreślonym papierosem i informacją „No smoking”. Kto się nie dostosuje, musi liczyć się z mandatem w wysokości ok. 100 dolarów. W tej kwestii policja nie lituje się nad turystami. Czy oznacza to, że w Seulu nie ma palaczy? Ależ skąd, są! „Wypalić się” można w specjalnych kioskach, które są ustawiane przy niektórych dużych skrzyżowaniach. Przypominają te, które znamy z lotnisk. Jest w nich tłoczno, szczególnie wieczorami.
Niemal każdy na świecie rozpoznaje koreańskie marki, a sami Koreańczycy są do nich mocno przywiązani. Poza Samsungiem, plasującym się w czołówce rankingów największych firm elektronicznych, uwielbiają swoje hyundaye i kie, które dominują na drogach, zazwyczaj w kolorach białym, szarym bądź czarnym. Choć w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat Koreańczycy znacznie się wzbogacili, nie spieszno im do kupowania zagranicznych aut, znacznie droższych niż te, które wyjechały z ich rodzimych fabryk.
Teraz do kompletu doszły jeszcze kosmetyki. Sekrety urody Koreanek, skrzętnie dotąd skrywane, świat poznaje powoli, ale z wielkim zaciekawieniem. Zresztą nie tylko Koreanek, ale też ich mężów, partnerów czy synów. Mężczyźni wydają tu na środki pielęgnacyjne najwięcej na świecie i podobnie jak panie – lubią nosić makijaż. W każdym supermarkecie, do którego wchodzę, są półki z krajowymi kosmetykami. Jeszcze więcej jest ich w drogeriach. Polki, które pokochały koreańskie maseczki do twarzy typu płachta, z nadrukowanymi zabawnymi rysunkami zwierząt, są tu w siódmym niebie.
Ekspedientka doradzająca mi, którą maseczkę powinnam wybrać dla siebie, zdradza przy okazji, że Korea jest też liderem w liczbie operacji plastycznych na mieszkańca. Przyznam, że to dla mnie zaskakująca informacja. Do tej pory byłam przekonana, że jest nim Brazylia.

 

STARE KOMPLEKSY

Pałac Changdeokgung jest jednym z pięciu zabytkowych kompleksów tego typu w Seulu i zarazem najokazalszą ze starych siedzib królewskich. Urzeka detalami, drewnianymi dekoracjami i bogactwem kolorowych ornamentów.

NIEZBYT SMART

Tu trzeba bardzo uważać, by nie zderzyć się z kimś zapatrzonym w swój smartfon.

;">

 


 

GANGNAM STYLE


– Spróbowałaś kimczi? – zapytał mnie kolega po powrocie. Trudno było nie spróbować. Kimczi, królową koreańskiej kuchni, podaje się tu niemal do każdego posiłku. Najczęściej jest to kiszona kapusta pekińska. W innych wersjach może to być sfermentowana rzodkiew, papryka chili, czosnek, cebula, ogórki i rzepa. Podobno istnieje ponad 250 rodzajów tego dania. Ponieważ jada się go dużo, na tyłach niemal wszystkich restauracji stoją wielkie beczki pełne kiszonek. 22 listopada przypada tu nawet narodowy dzień kimczi.
Marynaty, warzywa i kiełki podaje się z sosem sojowym, czosnkiem, w oleju sezamowym. Z patelni serwuje się rybę, ośmiorniczki, wieprzowinę, grzyby. Jedzenie wydaje się wszechobecne. Stragany z krewetkami, pierożkami z wołowiną, smażonymi kurczakami czy jedwabnikami są niemal wszędzie. Smakoszom podaje się też smażone lub gotowane insekty. Na ulicy, nawet w okolicy ekskluzywnych sklepów, życie kipi, jest gwarne, pełne kolorów. Tradycyjne potrawy popija się koreańskim piwem albo soju, rodzajem wódki ryżowej, by po zmroku, seulskim zwyczajem, w towarzystwie przyjaciół, wyskoczyć do noraebang, czyli lokalu z karaoke.
Stolica kraju jest kwintesencją Dalekiego Wschodu – z jego osławioną nowoczesnością, ale też przywiązaniem do tradycji. Na liście must see nie może więc zabraknąć Gyeongbokgung, najpiękniejszego z pięciu cesarskich pałaców zlokalizowanych na terenie miasta. Wzniesiony na początku XV w., w czasach dynastii Joseon, nie bez powodu jest uznawany za serce Seulu. Jedna z najpiękniejszych koreańskich siedzib królewskich zachwyca misternie wyciętymi w drewnie dekoracjami i kolorowymi ornamentami. Miejsce to najlepiej zwiedzać w tradycyjnych strojach (hanbokach), które można wypożyczyć w specjalnych sklepach. Ja tak zrobiłam. Ubrana w długą, różową, rozkloszowaną spódnicę i granatowe bolerko ruszyłam do centrum. Co chwilę mijałam dziesiątki ubranych podobnie młodych dziewczyn i starszych pań. Koreański strój urozmaica masa dodatków. Jednym z najbardziej oryginalnych są kapelusze. Damskie wyglądają jak abażury lamp, męskie trochę jak z kreskówki. Jednak tradycja to tradycja.
Nawet jeśli czas nas goni, lepiej nie rezygnować z wizyty w Bukchon. To wioska w sercu miasta z 600-letnią historią, gdzie ocalały setki tradycyjnych drewnianych domów zwanych hanok. Miejsce jest wyjątkowe również dlatego, że w stolicy Korei niewiele jest zakamarków, w których można poczuć ducha miasta. Znaczna część zabudowy starego Seulu bezpowrotnie przepadła w wirze licznych wojen i politycznych wstrząsów. Sporo zniszczyły też buldożery robiące miejsce pod kolejne wysokościowce.
Można tu przyjechać w celach turystycznych, ale nie tylko. Nie brakuje ludzi, którzy podróżują do Seulu, by zrobić zakupy. Dongdaemun jest dla nich rajem. To dzielnica z 26 centrami handlowymi, w których znajduje się 30 tys. sklepów i 50 tys. manufaktur. Kto nie ma czasu na zakupy w południe, może to zrobić w nocy, nawet nad ranem, bowiem sklepy są czynne do piątej. Do tego czasu ulice są pełne życia i ludzi. Na chwilę delikatnie zamierają, by o szóstej znów ożyć.
Jest jeszcze osławiona dzielnica Gangnam, porównywana do Beverly Hills w Kalifornii. Rządzą tu luksus, moda i snobizm. Tu znajdują się najwyższe w kraju drapacze chmur, najbardziej luksusowe sklepy, po ulicach jeżdżą najbardziej wypasione samochody. Największe koreańskie korporacje właśnie tu mają swoje siedziby. W szklanych budynkach mieszczą się biura znanych na całym świecie południowokoreańskich gigantów: Samsunga, LG, Hymaxa, Daewoo, Hyundaia czy Mando. Korea jest naj!