Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2004-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2004 na stronie nr. 6.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Muskalski,

Uboczny świat

Vanuatu

Vanuatu to mozaika kulturowa i etnograficzna, oprawiona we wspaniałe ramy piękna natury - dymiących wulkanów, tętniących życiem lasów tropikalnych, rwących potoków i pełnego kolorytu Pacyfiku.

 

Było lipcowe popołudnie 1774 roku. Penetrując obszar południowego Pacyfiku w ramach swojej drugiej wyprawy, kapitan James Cook po 16 dniach rejsu z Wyspy Wielkanocnej ujrzał nad jedną z wulkanicznych wysp rozświetlający niebo żar. Nie był to widok nazbyt częsty, a więc zainspirował on wytrawnego żeglarza i odkrywcę do odwiedzin wyspy. Nie było to jednak takie proste. Mieszkańcy wyspy Tanna, nad którą jarzył się właśnie blask lawy wulkanicznej, ze względu na tabu nie zezwolili Cookowi na dotarcie do krateru wulkanu. Nie zraziło to kapitana, który poświęcił kolejne tygodnie na penetrację całego archipelagu, zwanego Vanuatu. Zwiedził go dokładnie i sporządził bardziej szczegółowe mapy, określając położenie głównych wysp archipelagu – Efate, Tanny, Espiritu Santo, Pentecostu, Ambrymu, Malekuli, Erromango i Epi.
Zapoczątkowało to burzliwą historię archipelagu Vanuatu. A do jej rozwinięcia w dużej mierze przyczyniło się zamiłowanie Chińczyków do… drewna sandałowego.

 

 

Ofiary sandałowca

 

Od wieków Chińczycy byli głównymi konsumentami tego aromatycznego drewna. Tak bardzo jak Chiny potrzebowały dużych ilości drewna sandałowego, tak Europa, a szczególnie Wielka Brytania, potrzebowała herbaty. Handlarze wykorzystywali więc bardzo często do handlu wymiennego właśnie drewno sandałowe. W wyniku tych nieograniczonych apetytów jego zapasy szybko się skurczyły. W roku 1820 na półkuli północnej nie było już znaczących zasobów tego surowca. Dopiero odkrycie irlandzkiego badacza i handlarza Petera Dillona, że większość wysp Vanuatu jest pokryta drzewami sandałowymi, dało impuls do ożywienia dalszego handlu. Spowodował on napływ handlarzy na wyspy. Wypełnione po brzegi drewnem sandałowym statki odpływały regularnie od brzegów Vanuatu.
Mieszkańcy archipelagu, zwący siebie ni-Vanuatu, otrzymywali w zamian głównie wyroby metalowe, kozy, koty, psy. Jednak wkrótce spostrzegli, że ich lasy kurczą się w zastraszającym tempie. A że drzewa sandałowe rosną bardzo wolno, to ni-Vanuatu w rozwijaniu handlu stali się bardziej wstrzemięźliwi. Jak się można było spodziewać, wywołało to agresję ze strony handlarzy. A trzeba wiedzieć, że ni-Vanuatu, rozproszeni po wielu wyspach, różniąc się między sobą kulturą, zwyczajami, dziedzictwem genetycznym, językami, byli stale zaangażowani, mniej lub bardziej, w waśnie plemienne i postrzegali wszystkich białych przybywających po drewno jako jedno plemię. W efekcie doprowadziło to do systematycznej wojny. Na domiar złego, gdy działania wojenne nie przynosiły szybkich efektów, europejscy handlarze zastosowali – mówiąc językiem dzisiejszym – broń biologiczną. Umyślnie wprowadzali choroby, takie jak odra czy czerwonka, na które ni-Vanuatu nie mieli genetycznej odporności.
Jakby tego nie było dosyć, gdy lukratywne drewno przestało przynosić zysk, handlarze skierowali swoją uwagę na nowy towar – samych ludzi. Zapotrzebowanie na nich było duże – na robotników czekały plantacje trzciny cukrowej w australijskim Queenslandzie i na Fidżi oraz kopalnie w Nowej Kaledonii. Spowodowało to dalsze przerzedzenie populacji Vanuatu. Wydawało się, że sytuację mogą poprawić misjonarze. Jednak dwóch pierwszych misjonarzy z Europy tubylcy natychmiast zabili, a następnie zjedli. Skłoniło to misjonarzy do zmiany taktyki. Zaczęli wysyłać na Vanuatu misjonarzy polinezyjskich, traktując ich jako swoiste „mięso armatnie”. Jeśli przeżyli, na wyspy przyjeżdżali misjonarze europejscy. Jakkolwiek misjonarze przybywali tu w celu pomocy ludności melanezyjskiej, to jednak na niektórych obszarach przy okazji niszczyli bezpowrotnie spuściznę bogatej kultury, być może sięgającej tysięcy lat.

 

;">

 

;">

 

 
;">

 

 

Wieża Babel

 

I aż dziw bierze, że mimo tych burzliwych, często tragicznych dziejów Vanuatu jest wciąż bodaj najbardziej kulturowo zróżnicowanym krajem na świecie. Blisko 200 tysięcy mieszkańców Vanuatu posługuje się 113 językami i pokaźną liczbą dialektów. Każda z ośmiu głównych spośród 83 wysp archipelagu wykazuje mniejszą lub większą odrębność kulturową. Zapewne przyczyniła się do tego trwająca od trzech tysięcy lat migracja ludności z wielu krajów Oceanii. Każda nowa fala migracji niosła za sobą nowe rasy, nowe tradycje, zwyczaje, obrzędy, nowe narzędzia potrzebne do życia, nowe sadzonki, nowe zwierzęta. A naturalne granice – otwarte obszary wody, gęsta dżungla czy pasma górskie – izolowały grupy społeczne nawet w obrębie tych samych grup etnicznych, przyczyniając się do powstawania unikatowych obszarów kulturowych.

 

 

To mruczy Yasur

 

Jedną z takich perełek kulturowych i przyrodniczych jest wyspa Tanna, leżąca w południowej części archipelagu Vanuatu. Otworzyła się ona dla reszty świata po zakotwiczeniu statku flagowego kapitana Cooka „HMS Resolution” w małej zatoce u południowo-wschodnich wybrzeży Tanny. Zatoka, nazwana przez Cooka Port Resolution, leży u stóp wulkanu Yasur, który stanowi jedną z głównych atrakcji wyspy. Zyskał on sobie miano najbardziej dostępnego aktywnego wulkanu na świecie. I rzeczywiście, dotarcie do brzegu krateru nie stanowi większego problemu. Dostać się tu można samochodem terenowym krętą i malowniczą drogą. Z parkingu znajdującego się na polu lawowym jest już tylko kwadrans marszu na krawędź wulkanu. A stąd można podziwiać jeden z najwspanialszych spektakli, jaki może nam zafundować natura.
Z gardzieli wulkanu rytmicznie wyrzucane są potoki lawy. Szczególnie po zmroku wrażenia są niezwykłe. Fantastyczne pióropusze lawowe, doprawione pomrukami z wnętrza Ziemi, tworzą niezapomniane widowisko typu „światło i dźwięk”. Wulkan ma swoich zagorzałych fanów, którzy koczują w namiotach nieopodal jego krateru. Nie zważając na zagrożenie, jakie tworzą wyrzucane co pewien czas z wulkanu chmury pyłu i skały lawowe, upajają się bliskością tych niezwykłych zjawisk.

 

Blisko 200 tysięcy mieszkańców Vanuatu posługuje się 113 językami i pokaźną liczbą dialektów. Każda z ośmiu głównych spośród 83 wysp archipelagu wykazuje mniejszą lub większą odrębność kulturową.

 

Wirując z nambas

 

Kolejną atrakcją wyspy są tradycyjne wioski. Jedną z najbardziej interesujących jest wioska Yakel. Ludzie żyją tu tak samo jak ich przodkowie – podług tych samych tradycji, zwyczajów, obrzędów. Odwiedzając wioskę Yakel, doznałem wrażenia, jakby czas stanął w miejscu. Akurat w wiosce odbywał się rytualny taniec kobiet – pełen ekspresji i spontaniczności. Jak na wszystkich wyspach Vanuatu, tak i na Tannie życie toczy się według stałego cyklu uroczystości rytualnych. Każde ważne wydarzenie w życiu członka plemienia, takie jak narodziny, obrzezanie i inicjacja, ślub czy pogrzeb, jest celebrowane przez całą rodzinę, która może liczyć setki osób, bowiem ścisłe więzi rodzinne utrzymywane są od pokoleń, sięgając niezliczonych generacji. Ponadto, w aspekcie niepisanego języka i przekazów ustnych, pieśni i tańce mają tu wielkie znaczenie.
Najważniejszymi uroczystościami na wyspie są Nekowiar i Toka. Trwają one nieprzerwanie trzy dni i trzy noce. Stanowią kombinację przekazywania darów i nadawania odpowiedniej rangi wioskom i ich mieszkańcom. Jest to dość skomplikowana społeczność, w której im więcej się daje, tym wyższy status się zdobywa. Na zakończenie wizyty naszej kilkuosobowej grupki w wiosce mężczyźni zaprezentowali „nadprogramowo” swój taniec. Odziani jedynie w nambas – osłonki na penisa wykonane z kory lub liści pandanusa – wirowali wokół centralnego placu wioski, przytupując i donośnie klaskając. I to donośnie klaskanie wzbudziło nasze zainteresowanie. Po zakończeniu tańca zmierzyliśmy się w klaskaniu z wojownikami z plemienia Yakel. Jednak nasze wysiłki wywołały jedynie ogólną wesołość całego plemienia. I w tej sympatycznej atmosferze opuściliśmy wioskę Yakel. Należy tu podkreślić, że ni-Vanuatu są bardzo sympatyczni i życzliwi dla przybyszów, i to całkiem bezinteresownie, nie licząc na napiwki.

 

 

Magia Johna Fruma

 

Wydawać by się mogło, że na Tannie, przesyconej wręcz dawnymi wierzeniami, tradycjami, obrzędami, nie ma już miejsca dla nowych kultów. Okazuje się, że nie. Otóż w czasie drugiej wojny światowej wraz z napływem amerykańskich żołnierzy w rejon Melanezji pojawiła się tu mnogość dóbr materialnych. Wywołały one w tym rejonie falę kultów cargo. Na Tannie przybrał on formę kultu Johna Fruma (od „Johnny from America”) – systemu wiary wokół boga żyjącego w USA, powodującego „magiczne” pojawianie się dóbr, które nie mogą być dostarczone przez dżunglę czy morze, takich jak lodówka, radio czy samochód. Symbol pomocy medycznej – czerwony krzyż – stał się „religijnym” emblematem kultu Johna Fruma.
Vanuatu to mozaika kulturowa i etnograficzna, oprawiona we wspaniałe ramy piękna natury – dymiących wulkanów, tętniących życiem lasów tropikalnych, rwących potoków i pełnego kolorytu Pacyfiku. Archipelag ten, nieskażony wadami cywilizacji i masową turystyką, przy tym otwarty na przybyszów, oferujący im to, co najlepsze – nazywany jest często „rajem nietkniętym”. I rzeczywiście, już po kilku dniach pobytu tutaj można się czuć jakby w innym świecie, patrzeć z dystansem na materialne aspekty naszej cywilizacji, a odjeżdżając stąd, czuć się jakby „oczyszczonym z naleciałości cywilizacyjnych”. Przynajmniej na jakiś czas…