Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2017 na stronie nr. 10.

Tekst i zdjęcia: Rafał Sitarz,

Witryna dla Beduina


Do Ammanu przyjeżdżam na zaproszenie jordańskiej rodziny królewskiej. Cel mojej wizyty to wdrożenie systemu chmur informatycznych na Jordańskim Uniwersytecie Technicznym w mieście Irbid, bezchmurnym zresztą przez większość roku. Podczas mojego pobytu nie tylko przyniosę ze sobą chmurę, lecz zostanę także pierwszym Polakiem, który na pustyni sprzeda Beduinom usługi informatyczne.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W Ammanie mieszka co szósty obywatel ponad sześciomilionowej populacji Jordanii. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest położenie miasta na wzgórzach. Nad niskimi domami z białego kamienia górują smukłe minarety. Wszechobecne na każdym skrzyżowaniu uzbrojone wojsko przypomina o napiętej sytuacji w regionie. Zanim jednak pobędziemy w stolicy, poznamy tutejszy interior. Ruszymy wypożyczonym autem na południe, skierujemy się na Morze Martwe, aby dotrzeć do doliny Wadi Rum.

 

KRAJOBRAZ PO LAWRENSIE I DAMONIE

Dolinę Wadi Rum rozsławił na początku XX w. brytyjski oficer i kartograf Thomas Lawrence. W 2015 r. dodatkową reklamę zapewnił jej nakręcony w tej okolicy film „Marsjanin” z Mattem Damonem w roli głównej.

MIASTO Z EPOKI

Podobno w przeszłości Petra przypominała inne miasta swojej epoki, np. takie jak Efez. Zanim jednak Nabatejczycy wykuli swoje osiedle w skałach, koczowali w namiotach oraz naturalnych jaskiniach.

DZIEŁO CZASU I EROZJI

Mosty skalne stanowią jedną z głównych atrakcji Wadi Rum. Ten znajduje się w pobliżu kanionu Khazali.


 

Z KSIĄŻKĄ W MORZU


Nawiew naszego pojazdu włącza się samoczynnie, za to działa tylko do pierwszego wstrząsu. Po kilku godzinach jazdy bolą nas pięści od licznych „zachęt” kierowanych pod adresem klimatyzatora. Trasa to wznosi się, to opada. Drogowskazy często zanikają, przez co zaglądamy w tej podróży do takich miejsc, które nigdy nie znalazłyby się w naszych planach. Mijamy wioski oraz pola i dojeżdżamy do miasta Madaba, znanego z odkrycia w nim mozaiki z VI w., która przedstawia mapę Palestyny i Dolnego Egiptu. Na południe od Madaby nie widzimy już miast, a nawet wiosek, jedynie pojedyncze namioty.
Pierwszy dłuższy przystanek robimy nad Morzem Martwym, a właściwie to nie nad morzem, lecz najniżej położonym jeziorem na świecie (418 m p. p. m.). Wbrew oczekiwaniom tutejsze widoki nie są urzekające. Pustynny krajobraz, kamieniste brzegi, a woda w ciemnostalowym kolorze. Z racji zasolenia, które sięga 36 proc., nie ma tu życia, a to, co pływa w akwenie, sprawia wrażenie rozwodnionego kisielu. Na włosach zostają grudki soli, a kontakt wody z oczami jest wyjątkowo bolesny. Położenie się na brzuchu przy takim zasoleniu wymaga zwinności, bo jest się błyskawicznie wypychanym na plecy. Chętnych do krótkiej (tylko!) kąpieli jednak nie brakuje, zwłaszcza że można sobie zrobić oryginalne zdjęcie – w pozycji leżącej, na powierzchni wody, z książką w ręku.
Wracamy na trasę wąską, krętą drogą, która prowadzi na południe. Jeden z mijanych wierzchołków to Góra Nebo. To z niej Mojżesz miał zobaczyć Ziemię Obiecaną, do której jednak nie dotarł. Obecnie na szczycie znajduje się sanktuarium oraz park. W pobliżu widać tylko kilka szarych namiotów, handel nastawiony na pielgrzymów w tym miejscu się nie rozwinął.

 

PRZEZ ŻYCIE NA JEDNEJ STRUNIE

Ten starzec, skrywający się w cieniu skał Petry, próbuje zarobić kilka dinarów grą na swoim jednostrunowym instrumencie.

NOCĄ W AMMANIE

Najjaśniejszym punktem miasta jest o tej porze doskonale zachowany rzymski teatr z II w.

PRZYJECHALI I POJECHALI

Takie widoki co roku przyciągają tysiące turystów, a znakiem naszych czasów są ślady samochodów terenowych, które zastąpiły tu odciski kopyt na piasku.


 

FASADA INDIANY


Zbliżamy się do Petry. Krajobraz urozmaicają minarety, czasami przy drodze stoi budka, w której można nabyć ciastka i wodę. Każde z tych miejsc jest punktem spotkań towarzyskich, gdzie starsi dyskutują, oparci o ścianę, a dzieci biegają roześmiane. Obcokrajowcy stają się automatycznie atrakcją. W nocy dojeżdżamy w okolice tego najbardziej turystycznego miasta Jordanii. Zatrzymujemy się przed hotelikiem, który nie wygląda na przesadnie drogi. Próbujemy szczęścia:
– Do you have cheap rooms?
– Yes, sir, 200 dollars.
Próba negocjacji okazuje się nieudana. Szybki zwrot na pięcie, ale gdy odchodzę, słyszę okrzyki protestu. Pan na recepcji wita się ponownie, jakbym właśnie wszedł: – Tak, mamy tanie pokoje do wynajęcia. Nowa cena to... 5 USD.
Petra, czyli z arabskiego „skała”, to cel niezliczonych wycieczek. Większość turystów przyjeżdża tu z Egiptu na jeden lub dwa dni i po zwiedzeniu zawraca pośpiesznie na plaże. Wielu z nich pyta: – Petra? Hmm, to tam zdaje się był Indiana Jones?
Historia miasta różni się od losów sąsiadów, których ziemie przechodziły pod kolejne panowania. Petra była stolicą państwa Nabatejczyków, które dzięki lokalizacji na szlakach handlowych z Arabii do Syrii oraz z Egiptu do Indii czerpało zyski z zaopatrywania karawan. Miasto nie poddało się cesarzowi Oktawianowi ani zakusom ze strony Kleopatry, co pozwala wnioskować, że jego władcy byli sprawnymi dyplomatami. Ostatecznie, po okresie największego rozkwitu, który trwał od X w. p.n.e. do 40 r. n.e., gdy mieszkało w niej nawet 40 tys. osób, została podporządkowana Rzymowi, a w późniejszych czasach zdobyta kolejno przez Arabów i krzyżowców. Do upadku starożytnego miasta przyczyniły się liczne trzęsienia ziemi, a to największe, z 363 r., spowodowało wyludnienie miasta.
Po wieczornym posiłku w knajpce z shoarmą oraz noclegu jedziemy zwiedzać. Mimo wczesnej pory temperatura przekracza już 30°C. Zostawiamy samochód na parkingu i udajemy się w kierunku kas, gdzie ku naszemu zdziwieniu jesteśmy proszeni o paszporty. Znudzony i zarośnięty bileter sprawdza szczegółowo każdą stronę i pobiera po 70 USD za wejściówkę. Zdenerwowany Niemiec próbuje zrozumieć, dlaczego ma zapłacić za tą samą przyjemność dwa razy więcej niż my. Otóż dlatego (czego nie piszą w przewodnikach), że osoby, które przyjeżdżają tylko na jeden, dwa dni (a szczególnie te z Izraela), muszą zapłacić dodatkowo. Oczywiście, ponieważ nic wcześniej o tym nie wiedzieli, przeklinają, odchodzą od okienka, aby w końcu wrócić i z oznakami nienawiści do kasjera zapłacić wymaganą kwotę.
Najbardziej znanym zabytkiem miasta jest Al-H?azna – Skarbiec Faraona, uważany mylnie za świątynię. Tak, to jest ten budynek Indiany Jonesa, w której został ukryty Graal. Aby do niej dotrzeć, idziemy długą drogą do kanionu, wśród pojedynczych, wyrzeźbionych w piaskowcu budowli. Promienie słońca nadają skałom całą gamę kolorów. Nie bez powodu Petra była nazywana „kolorowym miastem”. Po kilkunastu zakrętach w wąskim przesmyku pojawiają się wyryte w kamieniu wielkie kolumny. Skały kanionu przypominają ramkę, w której pojawia się zabytek. Skarbiec wydaje się większy niż na fotografiach, lecz to jedynie imponująca fasada. W tym miejscu kończy się też kanion, a razem z nim cień. Temperatura dochodzi do 40°C...
 

LUKSUSY ZA INTERNET


Z Petry ruszamy do Wadi Rum. Droga prowadzi przez pustynne tereny, kilkakrotnie zmierza ku górze i daje możliwość zobaczenia skalistej pustyni z niewysokimi, postrzępionymi wzniesieniami. Kolory skał zmieniają się – z wypalonego żółtego i jasnobrązowego w żółtoczerwony. Odbijamy z głównej drogi i jedziemy na pustynię przez dolinę Rum. Miejscami asfalt się kończy, aby ponownie zamienić się w wąską, ale utwardzoną drogę.
Nagle sceneria niczym z westernów! Pośrodku niczego – obszerny budynek, z którego strażnicy obsługują... szlaban. – Zaproszenie jest? – pyta pan w przepoconym uniformie. Zaproszenie na pustynię? – No, nie ma. – To trzeba kupić – odpowiada i pokazuje, że mamy zawrócić w kierunku parkingu. W okienku oferują za 30 USD jazdę samochodem terenowym na zachód słońca. Wysokość opłat jest wydrukowana na kartce i przez to teoretycznie nienegocjowalna. Bilet ma rządową pieczątkę, a to już poważna sprawa. Można także nabyć pakiety wycieczkowe z wliczonym noclegiem.
Kiedy wychodzimy z „biura”, podchodzą do nas tzw. nieoficjalni przewodnicy. Są to ci sami panowie, którzy siedzieli w okienku. Mają propozycje, które jednak nadal wydają się nam niekorzystne. Decydujemy się więc odjechać do małej wioski, oddalonej stąd o kilka kilometrów, i tam coś wymyślić.
Zapada zmrok i powinniśmy się rozejrzeć za noclegiem. Zlepek niskich, zaniedbanych budynków, pomiędzy którymi wije się wąska dróżka, tworzy wioskę. Na jej końcu wybudowano mały meczet, a zaraz obok wznosi się wieża sieci komórkowych. Przed budynkami stoją wiekowe samochody, które jeżdżą tylko dzięki pomysłowości właścicieli. Przy jednym z pierwszych budynków znajdujemy kemping z namiotami, które można wynająć niemalże za darmo. Problemem jest ich standard: dwa wbite w ziemię patyki i wiszące na nich brudne prześcieradło...
Przy zaimprowizowanym warsztacie samochodowym, w którym nastolatki naprawiają wiekowego mercedesa przy użyciu kawałków metalu i sznurka, dostajemy ofertę wycieczki i noclegu. Wchodzimy na mały dziedziniec, siadamy na schodach i rozpoczynamy negocjacje. Panowie rzucają cenę, my redukujemy ją o siedemdziesiąt procent. W pewnym momencie pada stwierdzenie, że potrzebują strony internetowej. Proponujemy, że zrobimy ją w ciągu wieczora. Nie wierzą, i trudno ich przekonać w inny sposób niż rozpoczęciem pracy.
Łączymy się przez ich komórkę z internetem, a dzięki masztowi z nadajnikami przy meczecie zasięg jest doskonały. Błyskawicznie powstaje zarys strony, którą będą mogli rozwijać. Oczy świecą im się ze szczęścia. Wyprzedzą konkurencję! Wiadomo, reklama dźwignią handlu. Potem zapraszają na wspólny obiad. Uzgadniamy ulgową cenę za kilkugodzinną wycieczkę jeepem na pustynię plus nocleg.
Gdy prosta witryna jest gotowa, rozpoczynamy szkolenie jednego z chłopaków, Ghanema, z dodawania nowych elementów i zmieniania już istniejących. Na obiad młodziutka żona jednego z nich podaje gotowany ryż z baraniną i kawałki chleba, a wszystko na wielkim, wspólnym talerzu. Biesiadujemy. Potem szybko wracamy do pracy, a gdy kończymy, chłopaki są pod takim wrażeniem, że zamieniają nam nocleg w domu na „luksusowy” w pustynnym obozie namiotowym.
Starą terenówką jedziemy pełnym gazem przez pustynię w zupełnych ciemnościach, przez które przebijamy się jedynym sprawnym reflektorem. Szczęśliwie zatrzymujemy się przed polem namiotowym u podnóża wielkiej skały. Na niebie widać Drogę Mleczną. A my tworzymy historię: oto staliśmy się prawdopodobnie pierwszymi turystami, którzy na pustyni sprzedali Beduinom stronę internetową. Takich referencji nie ma nikt. (Po powrocie do kraju sprawdziłem – witryna działa!).

 

KONCERT ZE WSPOMAGANIEM

Spotkani Beduini nie próbowali niczego sprzedawać, natomiast po wypiciu znacznej ilości bimbru oraz wypaleniu bliżej nieokreślonych ziół rozpoczęli koncert na gitarach.

WIOSNA NA WADI RUM

O tej porze dolina nabiera kolorów, nieśmiało pojawia się pustynna roślinność oraz nieliczne kwiaty.


 

W NAMIOCIE U LAWRENCE’A Z ARABII


Wadi Rum jest największą z dolin Jordanii, które w czasie pory deszczowej zapełniają się wodą. Są tu wysokie na dwa metry namioty z pełnowymiarowymi łóżkami. Kempingi zostały przystosowane do wymagań zachodnich turystów. Przy skałach dobudowano łazienki i prysznice. Elegancko. Tylko ta cena, która przekracza 100 USD za nocleg w namiocie! Okolica stała się znana dzięki brytyjskiemu oficerowi Thomasowi Lawrence, zwanemu Lawrence’em z Arabii, który opracowywał mapy Bliskiego Wschodu w czasie I wojny światowej. Sama postać Lawrence’a może być inspiracją do nakręcenia nie tylko jednego filmu.
Po śniadaniu przyjeżdża po nas jeden z poznanych chłopaków. Pierwszy przystanek to kanion, w którym znaleziono antyczne malowidła i rysunki. Zapewne ich wartość historyczna jest niezaprzeczalna, lecz laik nie skorzysta tutaj zbyt wiele. Długość kanionu to maksymalnie kilkadziesiąt metrów, a kończy się najzwyczajniej w świecie ścianą. Przez kilka następnych godzin jeździmy pomiędzy jedną skałą a kolejną i oglądamy wymyślne formy wyrzeźbione w piaskowcach przez wiatr.
Dojeżdżamy do skalnego mostu, przy którym został rozstawiony namiot. W środku siedzi znudzony nastolatek z tutejszą odmianą gitary. Częstuje nas herbatą i ku naszemu zdziwieniu nic nie próbuje sprzedać. Nasz kierowca przywiózł swój instrument, więc rozpoczyna się muzykowanie. Gitara gospodarza ma tylko część strun, ale w niczym to nie przeszkadza. Panowie wyją i fałszują, a przy tym bawią się doskonale. Siedzimy na dywanie, po którym biegają małe koty, i patrzymy na prywatne przedstawienie. Chłopaki popijają szklankami bimber z butelki po 7 up i kontynuują koncert, paląc papierosy oraz zioło. Nasz przewodnik staje się wyjątkowo komunikatywny po wzmocnieniu się procentami. Normalnie przy temperaturze, która przekracza 50°C, człowiek pada po wypiciu takiej ilości alkoholu, ale na Beduina działa on zaledwie pobudzająco. Napity kierowca proponuje nam wspólne interesy, w tym poszukiwanie nocami skarbów ukrytych od setek lat w górach.
Na szczęście bez incydentów wracamy do osady, w której zostawiliśmy samochód. Regulujemy uzgodnioną kwotę i szykujemy się do opuszczenia pustyni. Chłopaki od strony internetowej zadają jeszcze kilka pytań, a na koniec proponują nam pracę w roli pośredników przysyłających turystów. Jak tak dalej pójdzie, to zaczniemy im sprzedawać piasek z Wisły.