Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2017 na stronie nr. 72.

Tekst i zdjęcia: Renata Matusiak,

Najważniejsza jest teściowa


Jadę marszrutką kilka kilometrów za Chodżent, którego historia sięga V w. p.n.e., i alejką spacerową wychodzę na wzgórze Arbob. Staję twarzą na południe, przed sobą mam widok na otoczone górami miasto w dolinie Syr-darii. Za plecami natomiast ogromny pałac, tyle że z lat 50. Znajduje się w nim 100 pokoi, a wszystkie zrobione rękoma 300 mieszkańców okolicznych wiosek, których dzienna zapłata wynosiła półtora kilograma pszenicy.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Z porównania cen i zarobków wychodzi, że ludzie mają tu niezwykłą zdolność do przeżycia za niewiele albo za nic. Zatrzymany na stopa Muhsin, dyrektor rozlewni napojów, tłumaczy mi, że pieniądze robi się na spekulacji. – No i trzeba też wykazać mniejszą sprzedaż, od której odprowadza się podatek.
Krótki dźwięk klaksonu, dwie łobuzerskie buzie wyskakują zza metalowej bramy i otwierają ją szeroko. Wjeżdżamy na typowe tadżyckie podwórko, otoczone pomieszczeniami mieszkalnymi na planie prostokąta. Środkową część zajmuje ogródek. Jest też tandyr, gliniany piec do wypieku lepioszek, i tapcian – wielofunkcyjny podest w kształcie kwadratowego łóżka, który służy do siedzenia, spania itp. Muhsin dzielnie znosi powitalne oblężenie całej rodziny, jak gdyby jego nieobecność od dzisiejszego poranka do popołudnia wydłużyła się do kilku tygodni.
Po chwili żeńska część rodziny zaczyna kursować między kuchnią a tapcianem. Przynoszą tony słodkości i oczywiście – czajnik z zieloną herbatą. Trwa ramadan i do zmroku zostało jeszcze kilka godzin, ale stół dla gości w każdej chwili musi unieść to, czym chata bogata. Nigdy nie brakuje na nim słodyczy, orzeszków, owoców. Latem w tadżyckiej kuchni króluje szakarob – siekane pomidory z cebulą i zieleniną w postaci zupy – podawany z lepioszką w drewnianej misce. W takiej misce podaje się też kurutob, przygotowywany z pomidorów, cebuli, zieleniny, kwaśnego twarogu i specjalnej lepioszki.
Wieczorem idziemy do mieszkającego w sąsiedztwie brata Muhsina, Amonbieka, z okazji 17. rocznicy jego ślubu. Podwórko Amonbieka wyróżnia dodatkowa zagroda, w której trzyma trzy barany – po jednym dla każdego ze swoich dzieci, dwóch córek i syna, gdy będą zakładać rodziny. W tadżyckiej rodzinie najważniejsza jest teściowa, która zazwyczaj mieszka z synem lub w bliskim sąsiedztwie i pilnie baczy, aby synowa słuchała męża i jej, bo wtedy na pewno nie zejdzie na złą drogę. Tradycją jest wybieranie przez rodziców żon dla synów. Piętnastoletnia Maftuna z dumą pokazuje mi stos cienkich materaców wypełnionych bawełną (kurpacie), poskładanych w kostkę i sięgających niemal do sufitu. To wiano jej i starszej o rok siostry Masfuny.

 

POD HIGHWAYEM

Graniczna rzeka Piandż pomiędzy Tadżykistanem i Afganistanem, licząca 1125 km długości. Równolegle do niej biegnie kamienisty trakt górski będący częścią słynnego i karkołomnego Pamir Highway.

MEDRESA CHODŻY MASZHADA

Częściowo zrekonstruowana dawna medresa – szkoła koraniczna chodży Maszhada w Sajodzie, z IX–XII w. Dziś pełni funkcję mauzoleum.

MAŁY WOZIWODA

W południowym Tadżykistanie odkręcenie kranu z czystą bieżącą wodą to marzenie. Zaopatrzenie domostw spada często na dzieci.


 

SIEDEM JEZIOR W RÓŻNYCH BARWACH


W kącie wciśniętym między tadżyckie góry i Uzbekistan leży Pandżakent. Bardzo blisko stąd do Samarkandy, ale granica z Uzbekistanem jest od wielu lat zamknięta. Droga, która prowadzi tu z Ajni, to górska, nieutwardzona, wytyczona przez samochody serpentyna z ostrymi zakrętami i przepaściami. Leżą w nich wraki samochodów, pozostałości po śmiałkach, którzy próbowali tędy przejechać zimą.
Bywa tak, że jakieś przypadkowe znalezisko może posłużyć wielkiemu odkryciu. Tak było tu w 1976 r., gdy mieszkaniec pewnej wioski niedaleko Pandżakentu po wizycie w muzeum historycznym oświadczył że niedaleko od domu znalazł brązowy topór, bardzo podobny do tego, który zobaczył w muzeum. Archeologów to zainteresowało, i rok później rozpoczęły się prace wykopaliskowe w miejscu, które obecnie jest znane jako starożytna osada rolnicza Sarazm (IV–III w. p.n.e.). W 2010 r. Sarazm znalazł się na liście UNESCO jako centrum formowania się tadżyckiego rolnictwa, rzemiosła i urbanistyki.
Kilka kilometrów od dzisiejszego miasta kryją się ruiny starego Pandżakentu z V–VIII w. Było to najbardziej na wschód wysunięte miasto Sogdiany, starożytnej krainy w Azji Środkowej, ze stolicą w Samarkandzie. Jej mieszkańcy posługiwali się jednym ze wschodnioirańskich języków i są uważani za przodków Tadżyków. Współczesnymi potomkami Sogdyjczyków są Jagnobczycy, mieszkający w innej, odległej, zarafszańskiej dolinie. Nie budowano im dróg, nie zakładano elektryczności. Dzięki odcięciu od świata zachowali odrębny język, jakim mówili mieszkańcy Sogdiany, oraz swoje obyczaje. W czasach sowieckich próbowano ich sprowadzić do innych dolin, gdzie byli potrzebni do uprawy bawełny. Po rozpadzie ZSRR szybko wrócili do dawnych siedzib.
W pobliżu Pandżakentu znajduje się siedem jezior o różnych kolorach. Pierwsze leży na wysokości 1600 m n.p.m., a ostatnie na 2400 m n.p.m. Według miejscowych podań odwiedzenie wszystkich siedmiu przynosi szczęście. Można do nich dotrzeć wynajętym samochodem z napędem na cztery koła, niektórzy wędrują piechotą z namiotami, a mnie udało się autostopem. Do wysokości piątego jeziora Tadżycy dojeżdżają samochodami osobowymi, ale na to nie odważyłby się żaden Europejczyk. Samochody, które u nas dokonały żywota, tutaj dostają nowe życie. Wymarzone na te warunki są poradzieckie gaziki.
 

DUSZANBE – NOWE PORZĄDKI


Z okien samochodu oglądam pierwsze obrazki stolicy najbiedniejszego, według statystyk, kraju WNP i zastanawiam się, dlaczego prawie przy każdej klatce stoi lexus? Tzw. rosyjskie kwartały ze starymi jednopiętrowymi budynkami są burzone i zastępowane nowoczesnym budownictwem. Ale nie można budować wieżowców, bo teren jest narażony na trzęsienia ziemi. W sercu Duszanbe stoi gmach nowej, zbudowanej przez Chińczyków, biblioteki imienia Firdousiego, autora perskiego eposu „Księga królewska”. Dobiega końca budowa siedziby Muzeum Historycznego.
W mieście powstają nowe parki z jeziorkami, fontannami, wodospadami. Obraz Duszanbe z czasów sowieckich zmienił się zupełnie. Główna ulica miasta kiedyś nazywała się Czesława Putowskiego, Polaka i komunistycznego bohatera narodowego Tadżykistanu z okresu walk z basmaczami. W czasie przebudowy spychacze zepchnęły jego mogiłę. Posłużyła jako budulec pod nową ulicę, która nosi dziś imię Ismaiła Somoniego. Ulubioną strefą wypoczynku mieszkańców Duszanbe są ośrodki wypoczynkowe i sanatoria po obu stronach rzeki Varzob. Zimna i rwąca woda nie sprzyja kąpieli, dlatego powstały tu liczne baseny. Kto woli kąpiel w jeziorze, ten jeździ nad malownicze Nurek, położone w rozległym wąwozie rzeki Wachsz. Jest tam najwyższa na świecie zapora wodna i hydroelektrownia.
Przy jednym z varzobskich basenów w święto zakończenia ramadanu wypoczywają sami mężczyźni. Dlaczego nie ma kobiet? – Dzisiaj jest święto, więc siedzą w domu i przyjmują gości – pada odpowiedź. Jak Tadżykistan długi i szeroki, wszyscy mężczyźni mają w komórkach zdjęcia dzieci. Zdjęć żon nie mają, bo nie należy ich pokazywać obcym.

 

PIKNIK W KOLORZE

Chleb Azji Centralnej, czyli lepioszka, herbata oraz cukier – i piknik gotowy! Ten odbywa się w rejonie szóstego z siedmiu kolorowych jezior Haft-Kul.

JEZIORO ALEKSANDRA

Iskanderkul – akwen, który według tradycji wziął swoją nazwę od Aleksandra Wielkiego. Legenda głosi, że w czasie kampanii indyjskiej wódz napotkał tu osadę, która nie chciała mu się poddać. Kazał więc tak uszczelnić koryta rzek, aby ją zatopić. W rezultacie powstało jezioro.

DWIE WIEŻE

Fragmenty umocnień siedziby gubernatora Wschodniego Emiratu Buchary w Hisarze. Na pozostałościach starych glinianych murów odbudowano ceglaną bramę zamku z dwoma cylindrycznymi wieżami.


 

A IMIĘ JEGO 44


Niedaleko afgańskiej granicy w powiecie szahrtuskim jest słynne w Tadżykistanie i sąsiednim Uzbekistanie uzdrowisko o nazwie Czterdzieści Cztery Źródła. U podnóża niewielkiej góry spod ziemi wypływa pięć dużych źródeł, które rozpadają się na 39 mniejszych. Wody ze wszystkich zlewają się i tworzą kanał. Powstanie źródeł, podobnie jak jeziora Band-e Amir w Afganistanie, tłumaczy legenda o sprawiedliwym kalifie Alim. Gdy pobliska rzeka Rotit wyschła, Ali ją przeklął. W czasie modlitwy o wodę uderzył ręką u podnóża góry, a wtedy z miejsc, których dotknęły jego palce, zaczęło bić pięć źródeł. Woda z siedemnastu ma właściwości lecznicze, np. na wypadanie włosów, krwotoki z nosa, malarię, ukąszenie żmii, choroby psychiczne itp.
Jeśli zagłębić się w niepozorną wioskę Sajod, nie da się nie zauważyć dwóch olbrzymich ceglanych kopuł. To ruiny medresy – szkoły koranicznej chodży Maszhada z IX–XII w. Była centrum duchowym, kulturalnym i wychowawczym. Uczył się w niej perski poeta i podróżnik Nasir Chisrau (XI w.).
Po drodze z Sajodu do Szahrtuz zatrzymuję się przy sprzedawczyni arbuzów. To najgorętsze miejsce w Tadżykistanie, z najsmaczniejszymi owocami. Okrążam też miejscowy bazar i zaopatruję się w winogrona. Myję je w przydrożnej pierogarni. Jej właściciel, gdy usłyszał, że tak sobie jeżdżę i podziwiam Tadżykistan, pakuje mi na drogę kilka sztuk swoich wyrobów – od firmy.
Nim wyszłam na rogatki, by złapać dalej stopa, poznałam Szavkata i musiałam zaspokoić jego ciekawość – skąd, dokąd i po co dźwigam swój plecak. W nagrodę przybyło mi do noszenia kilkadziesiąt deko słonecznika.
 

OSTATNIA CYTRYNA


Zbliżam się z powrotem do afgańskiej granicy. Wysiadam w Kumsangir i usiłuję złapać stopa do Pandżu. Wokół pustynne góry, nic nie jedzie w żadną stronę. Jest upalnie, skończyła mi się woda. Mam jeszcze jedną cytrynę. Po jej zjedzeniu nabieram sił na kolejne kilometry. Gdzieś między górami spalonymi słońcem widzę dach. Moja radość nie zna granic. Są ludzie! Jednak dach należy do zimowej siedziby pasterzy. Nadal nic nie nadjeżdża. Powoli nadchodzi zmrok. Rozładowuje mi się telefon...
Odwracam głowę i widzę samochód. Czy to przywidzenie? Mimo to staję pośrodku drogi, żeby przypadkiem mnie nie ominął. Teraz pasażerowie przecierają oczy ze zdumienia – co ja tu robię? Samochód jest pełen, ale w Tadżykistanie nie istnieje pojęcie „nie ma miejsca”. Pytanie, czy nie chcę herbaty, i wyciągnięta w moją stronę butelka dopełniają szczęścia. Potem nocne zrywanie melonów i arbuzów z ogródka współpasażerów, którzy zaprosili mnie do siebie...
Pijemy herbatę. Ale drugi i trzeci dzbanek już nie smakują tak, jak pierwszy. I herbata ma inny wygląd. Jest mętna, mulista. Osobliwością tutejszego rejonu jest niedostatek wody pitnej, choć Tadżykistan ma przecież duże jej zasoby. Są wodociągi i uliczne krany, ale woda w nich płynie kilka godzin dziennie. Gdy zabraknie w kranach, mieszkańcy czerpią ją z brudnych kanałów. Wzdłuż nich, a także w wielu innych miejscach, są za to bilbordy z uśmiechniętym prezydentem Rahmonem odwiedzającym jakąś fabrykę lub maszerującym wśród kwitnących łąk i odbierającym kwiaty od uśmiechniętych dzieci.
Wysiadam na tyłach twierdzy Hulbuk. Rozległe zamczysko wyglądem przenosi w dawne wieki, kiedy Hulbuk był stolicą Chatlonu i jednym z największych miast Azji Środkowej. Spotykam dyrektora muzeum. Poznałam go dwa lata wcześniej, kiedy siedziałam na schodach zamku i pisałam pamiętnik. Nie miałam ochoty na zwiedzanie, ale on zaczął bardzo ciekawie opowiadać o historii grodziska, o murach z IX–XI w., grobach, w których znaleziono gigantyczne, dwumetrowe ludzkie szkielety. W muzeum są m.in. fragmenty elewacji z motywem swastyki, która w Azji od starożytności była symbolem szczęścia, pomyślności oraz religii buddyjskiej. Na terenie miasta istniały wodociągi, twierdza miała ogrzewanie w postaci ceglanych rynien pod podłogą oraz system odprowadzania śmieci. Teraz dyrektor chwali się tym, co udało mu się wyremontować przez ostatnie lata.
 

GÓRA SOLI Z TADŻYKAMI

 

BESZIK, CZYLI PĘPKOWE

Sprzedawcy beszików na targu w Hisarze. Beszik to dziecięca kołyska, zdobiona w motywy ludowe. Ofiarowuje się ją dziecku, gdy skończy 40. dzień życia, i jest to pretekst do dużej uroczystości rodzinnej.

Po drodze z Wose do Kulabu widać górę Chodża Mumin. Gdy dotrzeć do niej bliżej, mieni się różnymi kolorami. Jest zbudowana z soli. Kiedy zobaczył ją Marco Polo, stwierdził, że tyle soli wystarczy na cały świat i do końca świata. Skąd się wzięła? Na terenie Azji Centralnej było niegdyś ogromne ciepłe morze, które wyschło. Miejscami pozostały głębokie laguny i jedna z nich była na miejscu owej góry. Na skutek parowania osadzała się sól, później w wyniku ruchów tektonicznych jej pokłady zostały wyniesione w górę.
Do Kulabu dojeżdżam z właścicielem sadów owocowych, który narzeka na upadek kultury rolnej po rozpadzie ZSRR. Kulab to jedno z najstarszych miast Tadżykistanu, osadnictwo w tym miejscu liczy ponad 2700 lat. Leżał na odgałęzieniu Wielkiego Jedwabnego Szlaku. Na mapie dzisiejszego Tadżykistanu również jest to miejsce uprzywilejowane, bo stąd pochodzi prezydent kraju. Dlatego większość środków przeznaczonych na inwestycje dociera właśnie tutaj. Pięknie odnowione jest mauzoleum działacza religijnego i poety z XIV w. Mir Saida Ali Chamadoniego; to miejsce pielgrzymek zwolenników jego sufickich nauk.
Wychodzę na drogę i wyciągam kciuk w kierunku Badachszanu. I znów jestem zaproszona na nocleg i na wesele. Prezydent kraju, w trosce o portfele swoich obywateli, zakazał urządzania nader wystawnych przyjęć weselnych i ograniczył dozwoloną liczbę gości do 150, co brzmi kuriozalnie przy miejscowych zwyczajach. Młoda para przez cały wieczór wstaje i bije pokłony w stronę gości, dziękują za życzenia, za taniec i za to, że są...
Tadżycy mają cztery zasady: goście muszą czuć się jak najlepiej, zostać jak najdłużej, jak najwięcej zjeść i jak najszybciej do nich wrócić.