Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2011 na stronie nr. 38.

Tekst: Wojciech Łukasiewicz, Zdjęcia: Roman Rojek,

Butterbrötchen i czerwona kapusta

Fragmenty listu do siostrzenicy

Cieszę się, że Cię namówiłem. Teraz, chyba za karę, mam Ci zaplanować dwutygodniowe wakacje. Tobie i Twojemu narzeczonemu. Furę, jak mówisz, wypożyczycie sobie na lotnisku. W programie ma być wszystko, co najważniejsze. Samodzielnie, nie w stadzie turystów. Żebyście mogli, we dwoje, zostać na dłużej tam, gdzie jest pięknie i nie musieli pędzić za panem kierownikiem wycieczki. Rozumiem, młodość.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

PONAD FISH RIVER

Czasem trzeba trochę podejść górskimi ścieżkami.

 

A ja mam usiąść nad mapą i wytyczyć trasę. Duża ta mapa, w końcu Namibia jest prawie trzy razy większa od Polski. Nie ma cudów, nie da się zobaczyć wszystkiego. Umówmy się, że odpuścicie sobie miejsca trudno dostępne i najbardziej odległe. W końcu nie można spędzać wakacji tylko za kierownicą. I po drugie: żadnego folkloru, żadnych pseudoetnograficznych wizyt we wioskach ludów San czy Himba, bo to nie są małpy na wybiegu. Takie zwiedzanie to praktyka obustronnie upokarzająca. Nawet bardziej, pożal się Boże, „turystę”.
Kiedyś poproszę Cię o zaplanowanie mi dwutygodniowego rajdu po Polsce, z „wszystkim, co najważniejsze”.
No dobrze, polećcie najpierw przez Kapsztad do Ai Ais. To niezła propozycja: zacząć męczącą wędrówkę od dwóch dni wygrzewania tyłka w siarkowych wodach z gorących źródeł, miło śmierdzących chlorem i siarką. Dobre żarcie, baseny, jaccuzi, luksus. I tylko jedna wycieczka tą wypożyczoną furą: do kanionu Rybiej Rzeki.

 

KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE

na Wybrzeżu Szkieletów.

SKELETON COAST

Miejsce, które Bóg stworzył w gniewie.

 

Większy jest, jak mówią, tylko kanion Kolorado. Ale ten też jest duży: długi na 150 kilometrów, widoki naprawdę niesamowite. Wzdłuż meandrów rzeki biegnie ambitny, kilkudniowy szlak pieszy. Wędrówki wzdłuż Fish River są jednak latem zabronione, bo ciepło się tam robi, jak w kalifornijskiej Dolinie Śmierci. Napatrzcie się, posnujcie wedle punktów widokowych i nie dajcie się porwać stadu pawianów.
Kanion jest, zdaniem uczonych geologów, produktem strasznych trzasków, jakich doznawała skorupa ziemska, gdy świat się rozpadał na kawałki, czyli kontynenty. Żeby zobaczyć inny rezultat tych samych trzasków, trzeba opuścić „płonące wody” Ai Ais i pojechać całkiem niedaleko, w rejon Ketmanshoop. Tam zobaczycie „giants playground”: wielkie skalne klocki poukładane przez naturę jeden na drugim. Inna porcja takich klocków jest w Zimbabwe, ale Tobie mogą przyjść na myśl skojarzenia z kamiennymi dziwadłami w Utah.
Jest i ważniejszy powód, by jechać w tamtą stronę. Zaraz obok jest niewielki lasek, rośnie w nim kilkaset drzew, które są symbolem Kalahari. Nie wiem, jak przetłumaczyć „quiver tree” na polski. Z gałęzi tego aloesu buszmeni robili kołczany, w których trzymali strzały (a jakże, zatrute!). Drzewa są całkiem potężne, o tłustych, wielkich liściach i cylindrycznych, żółtych kwiatach. Najpiękniej jest, kiedy kwitną. Następuje to raczej zimą, a Ty się uparłaś zwiedzać Namibię latem. Już ostrzegałem, że się usmażysz. Lokalni twierdzą, że drzewa mają po tysiąc lat i ja im wierzę, chociaż naukowcy mówią, że to nieprawda.

 

SUCHO JAK W PIEKLE

Deszczu nie będzie.

RAZ NA WIELE LAT

bywa, że w porze deszczowej pustynia się zieleni.

DUNE 7

Jedna z najwyższych wydm na świecie. Według Ministerstwa Środowiska i Turystyki Namibii, jej wysokość wynosi 383 m n.p.m.

 

Teraz już do Windhuku

 

Niespecjalnie po to, żeby zwiedzać stolicę Namibii, chociaż połazić po mieście można. W górskim klimacie upał tak człowieka nie morduje. Windhuk jest, powiedzmy, na wysokości Johannesburga czy Babiej Góry. Poniemieckie zabytki, głównie kościoły i fortalicje z epoki Wihelma II, są nudne i ciężkawe. Miasto położone jest na skrzyżowaniu wszystkich ważnych dróg. Za to wyśpicie się w porządnym hotelu z polem golfowym.
Z Windhuku pojedziecie nad Atlantyk, do miasta u ujścia rzeki Swakop. Dziesięć, może więcej, kilometrów przed brzegiem oceanu można wyłączyć klimę i otworzyć okna. Gorąc ustąpi, owieje was zapach chłodnej bryzy, znany znad Bałtyku. Ten przyjazny klimat zawdzięczamy Bengueli, która wytraci swój bieg dopiero u brzegów Angoli. Tylko nie narzekaj, że woda w morzu za zimna na kąpiele.
Swakopmund powinno Cię uwieść architekturą secesyjnych kamienic i willi, całkiem jak z Sopotu. Kiedy w hotelowej restauracji zamówicie już na śniadanie jajka na miękko, to wciąż jest możliwe, że czarny kelner zada wam retoryczne pytanie: „Und die Butterbroetchen dazu”? Czy do tego maślaną bułeczkę? Ale w pobliskim Walvis Bay, w tamtejszej jadłodajni, inny czarnoskóry kelner zapyta o to samo po angielsku, może w afrikaans. Mniejsza o to, dlaczego. Nie jest to wykład z historii kolonizacji południowo-zachodniej Afryki.

 

DEAD VLEI

Martwe bagno otoczone wydmami.

WELWITSCHIA MIRABILIS

Tu rośliny pomalutku piją wodę z mgieł i rosy.

 

Mieszkając w Swakopmund

 

zajrzyj do sklepu Peters Antiques – dużo badziewia, ale da się znaleźć jakąś fajną mapę czy coś podobnego na pamiątkę. W zasięgu krótkich – i średniokrótkich przejażdżek samochodem macie Cape Cross, sławny dzięki niezwykłej kolonii fok. Tu się rodzą, polują, walczą między sobą i umierają. Jest ich kilkadziesiąt tysięcy, gdzieś czytałem, że nawet dwieście. Nikt tego nie umie policzyć. Miejsce niezwykłe, trochę przygnębiające, na mglistym, sztormowym Wybrzeżu Szkieletów. Buszmeni zwali je „miejscem, które Bóg stworzył w gniewie”, a portugalscy odkrywcy po prostu „wrotami piekła”.
Koniecznie jedźcie obejrzeć welwiczje, okropnie stare (dwa tysiące lat!) rośliny, niepodobne do niczego innego na świecie. Podobno w Chile, na pustyni Atakama, rosną jacyś ich kuzyni. Nie byłoby to dziwne, jest sporo klimatycznych i przyrodniczych podobieństw pustyń Namib i Atakama, z których najważniejsze to zero deszczu i sąsiedztwo zimnych prądów oceanicznych. A liście welwiczji, bywa że i na dwa metry długie, pełznące po pustynnym piachu, pomalutku piją wodę z mgieł i rosy i równie pomalutku sobie rosną. Trzeba zobaczyć, żeby się przekonać, dlaczego ten sukulent w swojej łacińskiej, naukowej nazwie nosi przezwanie „mirabilis”.
Zaliczcie wydmy koło Swakopmund: wysokie na dwieście albo trzysta metrów, dostarczają dziecinnej zabawy facetom z Ameryki i Europy. Szturmują oni te zbocza na przywiezionych ze sobą quadach, harlejach, jamahach i beemwuchach. Na szczyt wjedzie mało który, ale za to ile adrenaliny! Zresztą, możecie polecieć ze Swakopmund nad Namib awionetką czy bodaj nawet balonem, jeśli się nie boicie, tak jak ja, urządzeń latających mniejszych niż boeing-737. No tak, znasz moją tajemnicę – latania boeingiem też się boję.
Następne pięćset kilometrów zaplanujcie sobie na dwa dni. Po drodze polecam nocleg w jednym z małych miasteczek (w tym kraju, łaska boska, dwóch ludzi przypada na kilometr kwadratowy i nie ma miasteczek dużych), takich jak Omaruru, Ojitwarongo, Khorixas, Outjo czy co tam innego. Postarajcie się poszukać starego pensjonatu, prowadzonego przez praprawnuków niemieckich osadników lub misjonarzy sprzed stu lat. Tam będzie szansa na przepyszny posiłek w rodzaju wieprzowej pieczeni z zasmażanymi ziemniaczkami i czerwoną kapustką. Jak nie znajdziecie takiego pensjonatu, to śpijcie gdzie bądź i udawajcie, że podoba wam się nachalna egzotyka miejsca. Śladów kulturowej ekspansji Niemców sprzed półtora wieku w Namibii jest coraz mniej i trzeba się z tym pogodzić. Chociaż... podróżujemy w końcu po to, żeby dobrze zjeść.

 

GEMSBOK

Rodzaj oryksa. Inspiracja dla poszukiwaczy jednorożca.

SMUTEK DRAPIEŻNIKA

Gepardy po kolejnym nieudanym polowaniu.

 

Ważne jest Khorixas

 

Tam warto wypożyczyć na pół dnia terenówkę i pojechać (a potem jeszcze podejść górskimi ścieżkami), żeby zobaczyć naskalne ryty i malunki buszmenów. Wśród nich najsławniejszy: Białą Damę, która nie jest ani białą, ani damą, a ja, szczerze mówiąc, nigdy się nie dowiedziałem, skąd ta nazwa. Byłaś na Krecie, to możesz porównać z freskami w Knossos – różne mądrale z profesorskimi tytułami dopatrują się podobieństwa.
W Etoszy trzeba posiedzieć minimum trzy dni. Jeśli przypadkiem Twój partner jest maniakalnym miłośnikiem obserwowania ptaków (znam paru takich, są gorsi od wędkarzy), to dołóżcie jeszcze kolejne trzy. Spanie, proponuję, zarezerwujcie sobie w Namutoni. To ze względu na flamingi.
Nikt nie wyjeżdża z Etoszy z takimi samymi wspomnieniami. Ja pamiętam samotnego strusia, pędzącego, z jemu tylko znanych powodów, do linii horyzontu. Surykatkę stojącą wytrwale na straży. Szlachetne gemsboki (gemsbok jest w herbie Namibii!), które kazały mi przeczytać na nowo legendę o jednorożcu. Rodzinę gepardów, smutno rozpamiętujących kolejne, nieudane polowanie. Ptaka kori (podobno to kuzyn naszego dropia), co rozpędza się ze sto metrów, żeby z wysiłkiem poderwać do lotu swoje olbrzymie cielsko. Niebo – ono nigdzie nie jest takie, jak nad Kalahari. I ciszę.
Oczywiście jest tu i rodzina „big five”, ale to sobie można obejrzeć u Krugera. Kruger to zoo, Kalahari to Afryka. Po powrocie opowiesz mi o Twoich wspomnieniach z Etoszy.

 

MALOWIDŁA NA SKALE

Ars longa, vita brevis. Sztuka trwalsza niż życie.

 

W drodze do Caprivi

 

zaplanujcie kilkadziesiąt kilometrów więcej, bo opodal Grootfontein leży sobie największy na świecie meteoryt. Nazywa się Hoba, jest dużym i, jak obliczono, bardzo ciężkim kamieniem. Ot, taka ciekawostka.
Baron von Caprivi był niemieckim kanclerzem. Oddał Anglikom Zanzibar. Caprivi Strip jest nagrodą za trudy dotychczasowej podróży. To serce subsaharyjskiej Afryki. Tu już nie ma pustynnej Namibii, a cztery rzeki zasilają najbujniejszą w tej części świata wegetację.
Jako miejsce kilkudniowego pobytu proponuję któryś z kampusów w Divundu, w tropikalnym lesie na brzegu Okavango. To już właściwie północna część delty, choć jeśli otrzymacie propozycję jedno czy dwudniowej wycieczki w stronę Maun, to skorzystajcie. Ale gdyby nie chciało Wam się nigdzie ruszać, to też będzie cudnie: weźcie czółno, by powiosłować po kataraktach rzeki, wśród hipopotamów i krokodyli.
Jeszcze pięć godzin jazdy na wschód. Ostatnia kolacja, ostatnia noc, w hotelu na brzegu potężnej Zambezi. Rano w Katima Mulilo oddacie furę i przez Windhuk i Frankfurt do domu.