Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2017-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2017 na stronie nr. 44.

Tekst i zdjęcia: Elżbieta i Piotr Hajduk, Zdjęcia: shutterstock, Wikipedia,

Ostatnia monarchia


Po ubitym placu przechodzi tanecznym krokiem barwny korowód młodych, ciemnoskórych dziewcząt. Długie trzciny w ich rękach kołyszą się na wietrze. Z przeciwnej strony wychodzą półnadzy, ubrani w zwierzęce skóry wojownicy. Jeden z nich ma wpięte we włosy czerwone pióra ptaków. To król.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Suazi jest malutkim państewkiem otoczonym z trzech stron przez Republikę Południowej Afryki. Tylko niewielki odcinek kraju graniczy z Mozambikiem. Wygląda jak uboga wyspa na oceanie bogatego sąsiada. Jednak ten niewielki naród ma swoją historię, dzielnego króla i śni własny sen o potędze. 

Ta ostatnia na afrykańskim kontynencie monarchia absolutna odzyskała niepodległość w 1968 r. Konstytucję, pozostawioną przez Brytyjczyków, podarł uroczyście Sobhuza II, ojciec obecnego przywódcy. Od tej chwili cała władza tego ubogiego kraju jest skupiona w rękach bajecznie bogatego imperatora. Mimo że większość mieszkańców kraju żyje na granicy nędzy, panujący nie chce dzielić się fortuną z poddanymi. W końcu utrzymanie dworu to kosztowna sprawa, a liczne zachcianki też niemało środków pochłaniają. Jednak władca, jako zagorzały strażnik miejscowej tradycji, jest dobrze postrzegany przez większość obywateli, a ewentualnej opozycji zawsze można odebrać głos. Zresztą działanie partii opozycyjnych jest w Suazi surowo zakazane. 

 

ZAPLECZE MONARCHII

Poddani bajecznie bogatego króla żyją biednie. Obok domów murowanych wciąż jeszcze spotyka się tradycyjne, okrągłe chatki o spadzistych, krytych trzciną dachach.

PANNA Z TRZCINĄ

Gotowe do tańca dziewczyny gromadzą się na placu. Długie trzciny w ich rękach podobno mają symbolizować dzidy.

PAŃSTWO TO JA

Dla swojego narodu Mswati III jest Królem Słońce. Do niego należy całkowita, niczym nieograniczona władza.

 

PORT BEZ MORZA 

 

Porządnie utrzymana szosa biegnie przez wioski rozrzucone wśród pól. Także tutaj powoli dociera cywilizacja. Ubodzy poddani mieszkali niegdyś w okrągłych chatkach o spadzistych dachach krytych trzciną. Dzisiaj coraz częściej zamieniają je na murowane, prostokątne domy, najczęściej jednoizbowe. Dachy z blachy falistej lśnią w afrykańskim słońcu. Na przyjezdnych patrzy się z uśmiechem, bo miejscowi dobrze znają potęgę turystyki. Także król stawia na rozwój tej branży. Z jego inicjatywy zostało niedawno wybudowane nowoczesne lotnisko Sikhuphe International Airport. Nieważne, że miejsce zostało wybrane dość niefortunnie, bo port znajduje się w szczerym polu, dość daleko od stolicy Mbabane i innych miast. Władca jest przekonany, że chociaż obecnie lądowisko świeci pustkami, już wkrótce zakasuje nawet Johannesburg.

Suazi to przecież piękny kraj i ma wiele do zaoferowania. W królewskich parkach znajduje się dużo dzikich zwierząt. Są nawet bardzo rzadkie czarne nosorożce, z których populacją bogaty sąsiad, RPA, ma wyraźny kłopot. Nie brakuje także lwów i słoni, a te przecież przyjezdni lubią oglądać najbardziej. Zwierzęta to nie wszystko. Malownicze góry poprzecinane cudownymi szlakami kuszą amatorów pieszych wędrówek, a rwące rzeki są wymarzone do raftingu.

Są także inne atrakcje. Niedaleko stolicy znajduje się Sibebe Rock, ogromny blok jednolitej skały, przypominający Uluru z Australii, tylko otoczenie jest nieco inne. U stóp góry toczy się normalne życie, bo nie jest to rezerwat. Nie ma infrastruktury czy sklepów z pamiątkami. Są skromne miejscowe gospodarstwa, stada domowego ptactwa i kóz oraz skubiące trawę krowy. Chociaż Sibebe urodą nie ustępuje krewniaczce z antypodów, raczej trudno do niej trafić.

Mimo że baza noclegowa jest całkiem dobrze rozwinięta, na masowy rozwój turystyki, który niewątpliwie wkrótce nastąpi, trzeba się odpowiednio przygotować. Właśnie jest budowane centrum kongresowe z luksusowym hotelem, a w planach jest jeszcze park rozrywki, centrum handlowe i kompleks sportowy. Ponieważ przydałby się także port morski, monarcha rozważa możliwość jego budowy. Co prawda kraj nie ma dostępu do morza, ale od czego inżynieryjna myśl techniczna? Kanał długości 70 km może przecież połączyć Suazi z Oceanem Indyjskim. Potem jeszcze tylko reklama w międzynarodowych mediach i państwo Jego Wysokości zakasuje każdą konkurencję.

 

HEGEMON I WIELKA SŁONICA

 

Mswati III z dynastii Dlamini zasiadł na tronie w 1986 r., wkrótce po osiemnastych urodzinach. Aby rządzić krajem, przyjechał z Londynu, gdzie przez kilka lat pobierał nauki. Miał dużo szczęścia, że to on właśnie został wybrany na dziedzica tronu. Jego ojciec Sobhuza II miał podobno ponad sto oficjalnych żon i kilkaset dzieci. Jednak nie wyznaczył następcy, ponieważ w Suazi żaden król nie może tego sam uczynić. O wyborze władcy decyduje Liqoqo – niezależna, narodowa rada kraju. To ona, po śmierci monarchy, decyduje, która z jego żon zostanie Indlovukazi, czyli Wielką Słonicą – Królową Matką. Jej syn automatycznie staje się następcą. Wszystko zależy więc od kobiety, która musi odznaczać się odpowiednimi przymiotami, dobrym charakterem i – co najważniejsze – mieć tylko jednego potomka. W Suazi panujący nie może mieć braci.

Od chwili koronacji Mswati III jest monarchą absolutnym. Do niego należy wszelka, niczym nieograniczona władza nad blisko milionem poddanych. W trudach rządzenia wspiera go Rada Ministrów, kilkuosobowa grupa zaufanych doradców. Zgodnie z tradycją w celu pogłębienia relacji z każdą częścią kraju panujący powinien poślubić kobiety ze wszystkich miejscowych klanów. Oznacza to, że musi mieć wiele żon. Obecnie ma ich zaledwie kilkanaście, co świadczy o godnym podziwu umiarkowaniu. Pierwsze dwie zostały wybrane przez przedstawicieli Liqoqo. Należą do potężnych klanów Matsebula i Motsa. Te żony pełnią specjalne funkcje w tradycyjnych rytuałach, ale ich synowie nigdy nie mogą stać się królami. Kolejne towarzyszki życia władca może wybierać sobie sam.

 

FESTIWAL PIERWSZYCH OWOCÓW

 

Ana jest piękna świeżą urodą pierwszej młodości. Skóra jej twarzy przypomina gładki heban, a szerokie usta odsłaniają w nieśmiałym uśmiechu zęby białe jak mleko kozy. Rozmarzone spojrzenie ciemnych oczu dodaje dziewczynie urody. Ana nie zwraca uwagi na chłopców ze swojej wioski, chociaż niejeden z nich ściga spojrzeniem urodziwą pannę. Ma tylko jedno marzenie, że to właśnie na niej spocznie wzrok króla. I to ona będzie kolejną wybraną. A potem, jak w bajce, monarcha zabierze ją z krytej słomą chaty rodziców do otoczonego wysokim murem pałacu.

Ana widziała panującego tylko kilka razy w życiu. Uważa, że on w pełni zasługuje na swój przydomek – Ngonyama, czyli Lew. Władca Suazi jest postawnym, dość przystojnym mężczyzną o zniewalającym uśmiechu. Zazwyczaj przebywa w pałacu i tylko przy okazji szczególnych uroczystości wychodzi spotkać się z ludem. Najczęściej ma to miejsce w trakcie dorocznych festiwalów Umhlanga lub Incwala. Od kilku lat Ana bierze udział w każdym z nich.

Ten drugi odbywa się na przełomie grudnia i stycznia i jest uznawany za największe święto narodu. Przygotowania zaczynają się już kilka tygodni wcześniej. Biorą w nich udział święci mężowie Bemanti, których zadaniem jest sprowadzenie z rzek i morza wody niezbędnej dla wzmocnienia króla. Specjalni wysłannicy udają się też po magiczne zioła rosnące w górach Lebombo. Po rytuałach związanych z przygotowaniami władca przystępuje do obchodów właściwego święta. Impreza trwa osiem dni, a każdy z nich ma swoją symbolikę. Ta barwna duchowa ceremonia powtarzana od setek lat jest określana często jako „festiwal pierwszych owoców”. Jednak spożywanie zbiorów nowego roku jest tylko częścią całego obrzędu. Incwala to długie tańce i śpiewy połączone z modlitwą do przodków o błogosławieństwo i opiekę, o dobre zbiory i uświęcenie królestwa. W imprezie biorą udział przedstawiciele wszystkich klanów, w tym najważniejsze osoby w państwie.

W święcie mogą uczestniczyć turyści, jednak znaczna część rytuałów, zwłaszcza tych z osobistym udziałem panującego, nie jest dostępna dla obcych oczu. Mówi się, że do niektórych obrzędów niezbędne są zwierzęta, ale to, do czego są wykorzystywane, może być zbyt szokujące. Według relacji naocznych świadków bliskie współżycie z bykiem należy do miejscowej tradycji, z czego ochoczo podobno korzysta także i król.

GARKUCHNIA

Turystyka to przyszłość tego ubogiego kraju. Dla przyjezdnych są przygotowywane miejscowe potrawy, tradycyjnie gotowane nad ogniskiem.

ŻYCIE JAK W ZOO

W królewskich parkach Suazi nie brakuje dzikich zwierząt. Wiodą spokojne życie bez strachu przed myśliwymi. Są nawet rzadkie czarne nosorożce.

A KUKU

Między drzewami zawsze można się schować oraz znaleźć upragniony cień.

 

SEN ANY

 

Wybór nowej żony najczęściej ma miejsce w czasie święta Umhlanga, zwanego Tańcem Trzcin, które odbywa się na przełomie sierpnia i września. To kolejny tradycyjny obrzęd, w którym dziewczyny paradują przed monarchą z odsłoniętymi piersiami. Przybywają z całego kraju ze świeżo ściętą trzciną, aby złożyć hołd Królowej Matce, a przy okazji zaprezentować swoje wdzięki. Każda z nich chce zostać żoną króla i każdej może się to udać.

Ana czeka na święto z niesłabnącą nadzieją. W domu żyje się trudno. Matka zajmuje się gospodarstwem, a ojciec jest sprzedawcą pamiątek. Codziennie rano rozkłada kramik przy szosie prowadzącej ze stolicy kraju do granicy z RPA. Ojciec wie o zauroczeniu dziewczyny i patrzy na nią ze smutkiem w oczach. Tylko ona została w chacie rodziców, odkąd Khosi, starsza siostra, zmarła na AIDS. Szalejąca epidemia tej choroby to obecnie największy problem Suazi. Średnia długość życia poddanych króla Lwa wynosi niewiele ponad trzydzieści lat. Jest najniższa na świecie i wciąż wykazuje tendencję spadkową. Kraj znajduje się na trzecim miejscu w świecie pod względem liczby zakażeń HIV. Nosicielami jest znaczna część dorosłej populacji mieszkańców. W kraju są tysiące sierot, których rodzice zmarli na AIDS.

Ana wie, że rodzice noszą w sercu żal do monarchy. Kilka lat temu zniósł zakaz uprawiania seksu przez nastolatki. Dopóki Khosi nosiła we włosach niebiesko-żółty sznureczek, symbol dziewictwa, była bezpieczna. Wódz wioski miał obowiązek dbać, aby nikt jej nie niepokoił. Chłopcy omijali dziewczyny ze sznureczkami szerokim łukiem, bo za złamanie zakazu groziła grzywna w wysokości jednej krowy, a to ogromna kara. Kiedy sznureczki spłonęły na stosie podpalonym przez Mswati III, nic nie chroniło już dziewic, a Khosi wkrótce zachorowała i umarła. Tutaj trudno jest się ustrzec przed tą straszną chorobą. W otoczeniu Any dziewictwo tracą już dziesięciolatki, a wszechobecna poligamia także nie polepsza sprawy. Jeśli znowu nie będzie miała szczęścia w Tańcu Trzcin, jej perspektywy na dobre życie gwałtownie spadną. Tylko zostanie żoną króla daje szansę na wyrwanie się z zaklętego kręgu biedy i chorób. 

Każda królowa ma własny pałac i świtę. Do jej obowiązków należy głównie zaspokajanie zachcianek panującego i udział w tradycyjnych ceremoniach. Monarcha dba o żony. Niedawno kilka z nich specjalnym samolotem wybrało się na zakupy do Dubaju. A jednak skandale nie omijają dworu. W ostatnich latach dwie żony uciekły, podobno z powodu znęcania się – emocjonalnego i fizycznego. Ana uważa, że to niemożliwe. Zapewne władca przyłapał je na zdradzie, tak jak niesławną królową Dube, która zdradziła go z jednym z ministrów.

 

TANIEC TRZCIN

 

W oczekiwaniu na doroczne święto Ana każdej nocy śni swój sen o Kopciuszku. Udział w Tańcu Trzcin to zaszczyt, ale i obowiązek. Po dziewczyny przyjeżdżają samochody, aby zabrać je do Lobamby, gdzie znajduje się siedziba króla. Niedawno zdarzył się wypadek. Otwarta ciężarówka, którą jechały uczestniczki uroczystości, zderzyła się z innym pojazdem. Niektóre wypadły z samochodu na ruchliwą szosę i wiele z nich zginęło. Jednak władca imprezy nie odwołał. Wręcz przeciwnie, mimo kryzysu, jaki gnębi kraj, Umhlanga jest obchodzone z coraz większym rozmachem. Rytuał jest wykorzystywany przez władze, by choć częściowo odciągnąć ludzi od problemów życia codziennego.

W drodze na święto Ana marzy, że tym razem na pewno zostanie liphovela, czyli królewską narzeczoną. Tego pragną też inne, towarzyszące jej dziewczyny. Lekki wiatr rozwiewa ich tradycyjne chusty. Na każdej widnieje podobizna monarchy. Porządku pilnują uzbrojeni w drewniane pałki opiekunowie.

Wkrótce docierają do wioski, gdzie odbędzie się impreza. Stąd udają się na odległe o kilkanaście kilometrów pola trzciny. Każda dziewczyna ścina długim nożem kilkanaście łodyg, związuje i przynosi do wioski, gdzie wkrótce odbędą się tańce. Te, które zrywały trzcinę nocą, mają prawo tańczyć z lampami. Ana tańczy w pierwszym rzędzie. Wiązki trzcin szeleszczą, zagłuszając bicie serca dziewczyny. W tłumie stojących wojowników zaczyna się jakiś ruch i w końcu... Jest! Ten jedyny, najważniejszy mężczyzna w kraju, przepasany skórą lamparta, z piórami we włosach, symbolem władzy. Ana patrzy jak zahipnotyzowana, ale spojrzenie króla ześlizguje się po niej i podąża gdzieś dalej. Nie widział jej!

Każdego roku tysiące dziewczyn tańczy z uśmiechem przed obliczem władcy. Lecz ich radość jest tymczasowa, a za śmiechem czai się lęk. Już niedługo wiele z nich umrze, bo epidemia AIDS wciąż zbiera swoje straszne żniwo. Roztańczone młode kobiety doskonale zdają sobie z tego sprawę.