Tarragona jest rajem dla wielbicieli wszelkich starożytności. To była stolica Imperium Rzymskiego, wypełniona akweduktami, amfiteatrami, kolumnami i... przeklinającymi to wszystko budowlańcami, którzy nie mogą wbić szpadla w grunt, aby nie znaleźć mozaiki sprzed dwóch tysięcy lat. Naruszenie kamienia z wyrzeźbionym praprzodkiem jakiegoś Giuseppe mogłoby skończyć się ucięciem głowy przez kata na żołdzie UNESCO.
Dostępny PDF
Tutaj zwykłe siedzenie na zabytkowym murku w centrum miasta nabiera swoistego uroku – może właśnie sam Juliusz Cezar wiązał w tym miejscu swego cesarskiego sandałka? Nikt też nie będzie miał do ciebie pretensji, że na tym murku siedzisz, bo jest ich tyle, że nikt jakoś specjalnie nie troszczy się o nie – skoro wytrzymały tysiące lat wojen, prażącego słońca i korozyjnej soli, wytrzymają też poliestrowe portki. Poza tym, gdyby przy każdym starożytnym kamieniu miał stać wartownik, to każdy mieszkaniec Tarragony miałby zagwarantowaną pracę stojącą, co nie każdemu pasuje.
Ciekawe, ale miasto nie jest oblegane przez masowych turystów, japońskich fotografów i niemieckich emerytów. Ludzie przyjeżdżający na wschodnie wybrzeże Hiszpanii poszukują raczej sztuki Gaudiego, piasku i wina z pomarańczami, a nie budowli, które widzieli tydzień wcześniej w Rzymie. Dzięki temu, zwłaszcza w miesiącach jesienno-zimowych, zwiedzanie odbywa się bez tłumów i kolejek, co bardzo polecam.
PIĘKNA, CHOĆ NIESTARA
Pochodząca z zupełnie innej epoki fasada Izby Handlowej w Tarragonie wskazuje, że nie tylko to, co rzymskie, jest w tym mieście godne uwagi.
WINO POD ŚWIĘTĄ TEKLĄ
Lampka wina wypita w cieniu katedry Santa Tecla w Tarragonie smakuje naprawdę bosko.
HISZPAŃSKI RZYM
Tak często bywa nazywana Tarragona – także dzięki temu amfiteatrowi.
BYĆ KATALOŃCZYKIEM
W tym miejscu muszę coś wytłumaczyć. Powyżej napisałem, że Tarragona leży na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii, ale to jest prawdą tylko i wyłącznie podczas patrzenia na mapę. Gdy jednak już tam się zjawisz, musisz zrozumieć jedną rzecz – Hiszpanię zostawiłeś za plecami. Teraz jesteś w Katalonii i nie wolno ci o tym zapominać! Czym jest Katalonia? To kawałek świata, który historia wcisnęła w granice jednego z państw, co temu kawałkowi zupełnie się nie spodobało i od razu zażądał autonomii – odrębności, którą podkreśla na każdym kroku.
Katalończycy szczycą się własnym językiem urzędowym, który wykształcił się z mieszaniny hiszpańskiego i francuskiego, co jest zupełnie zrozumiałe, jako że Katalonia jest terenem pogranicznym obu tych państw. Z tego też powodu nie cierpią języka hiszpańskiego (kastylijskiego). Uczą się go w szkołach, ale używają wyłącznie w warunkach wyższej konieczności z nieustannym grymasem typowym dla kogoś, kto właśnie obejrzał nagranie z własnego porodu. Wyjątkiem są osoby pracujące w turystyce, która stanowi lwią część katalońskich zarobków. Recepcjonistki i boje hotelowi są zawsze uśmiechnięci, komunikatywni i jako jedyni używają słów gracias i por favor; w tym przypadku zresztą częściej francuskiego merci. Bo też Iberyjczycy są zazwyczaj życzliwi i uśmiechnięci, choć nie przywykli do umizgów polegających na ciągłym przepraszaniu lub dziękowaniu. (Na półwyspie jeżeli o coś prosisz, to musisz mieć do tego poważny i znaczący powód, do których np. zamawianie kawy w restauracji się nie zalicza).
Kolejna ważna sprawa – każdy Katalończyk jest patriotą! Uwielbiają swoją flagę, historię i jedzenie, oddają im hołd na każdym kroku. Młodzi ludzie częściej wybierają bary z tapas niż McDonald’s, piją swoje białe wino (często podawane ze sprite’em i dużą ilością lodu). Podczas święta La Diada Nacional de Catalunya 11 września wszyscy się przebierają i malują w złoto-czerwone kolory katalońskiej flagi, a następnie tworzą ludzki łańcuch i wykrzykują dużymi literami hasło „niepodległość”! Mają przy tym niesamowitą pewność, że to Hiszpania potrzebuje Katalonii, a nie na odwrót. Zatem, według nich, zdobycie pełnej autonomii jest tylko kwestią czasu.
We wspomnianym święcie uczestniczyłem przypadkowo, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi i gdzie się znalazłem. Rozumiałem jedynie pasję tych ludzi, która przywodziła mi na myśl końcowe kadry z filmu „Braveheart”. Niestety przez pomyłkę nazwałem wtedy kogoś „Hiszpanem” i dalej już nic nie pamiętam, za to nabyłem sporą wiedzę o funkcjonowaniu katalońskich szpitali.
JAK ZROBIĆ LUDZKĄ WIEŻĘ
Trochę lepiej mi poszło podczas innego święta, obchodzonego wyłącznie w Tarragonie, o nazwie Santa Tecla. Wtedy na szczęście w swym zagubieniu nie byłem osamotniony, ponieważ dosłownie nikt nie wiedział, o co w nim chodzi. Nikt też nie potrafił mi wytłumaczyć, z jakiego powodu się bawią (pewnie geneza znajduje się w kulturze chrześcijańskiej, ale nikt o tym już nie pamięta). Przez prawie dwa tygodnie po 23 września ludzie bawią się w pochodach i na koncertach, budując wybuchające fajerwerkami wizerunki smoka La Quita Xica, który według legend broni dobrobytu Katalończyków, tyle że obecnie uciął sobie drzemkę...
Podczas Santa Tecla typowe są także pokazy ludzkich wież, których sława zapewne wyprzedziła moją relację i już o nich wiecie. Dziesiątki osób w ludowych strojach łączą ramiona, stopy i silne nerwy, aby stworzyć żywą kolumnę przewyższającą dachy pobliskich domów. Zespół trenuje przez cały rok i oczekuje swojej wielkiej chwili, gdy w końcu jego członkowie zbiorą się na głównym placu miasta i powoli, systematycznie a fachowo zaczną się układać w ćwiczone setki razy pozycje. W rytm narodowych melodii zaczynają wtedy bić serca zebranego tłumu, który w wielkim napięciu, z rozszerzonymi źrenicami oczekuje, aż nareszcie, aż nagle... ktoś poślizgnie się i nastąpi wielkie trach!
Wysokie na kilka ładnych metrów wieże nie przestają się trząść i przechylać na prawo i lewo. Na sam szczyt wspinają się, niczym pająki zrobione z gumy, paroletnie dzieci w kaskach, ich widok potrafi podnieść ciśnienie. Jednakże po trzech godzinach oglądania jednego pokazu w prażącym słońcu typowy turysta ma ochotę na niewielkie urozmaicenie. Oczywiście samemu zespołowi wspinaczy raczej nic nie grozi, ponieważ główna „konstrukcja” jest otoczona grubym szpalerem ludzi mających za zadanie łapać każdego rozchwianego pechowca. Liczne zespoły z okolicznych miast, próbujące przegonić się pod względem wymyślności pozycji oraz wysokości „budowli”, prezentują się przez cały dzień. Na koniec warto wspomnieć, że te ludzkie wieże to raczej nie sport, lecz piękny twór kulturowy, który ma po pierwsze cieszyć oczy, a po drugie zagłuszyć głosy narzekające na zakaz urządzania corridy.
SUBSTYTUT
Wysokość castell, czyli ludzkich wież, budowanych podczas festynów Świętej Tecli, nie zna granic. Te ryzykowne zabawy mają podobno rekompensować brak zakazanej tu corridy.
ZWIEDZAJCIE I NIE PRZESZKADZAJCIE!
Jeżeli będziecie kiedykolwiek na wycieczce w Katalonii (przykładowo, aby zobaczyć stadion Camp Nou w Barcelonie), warto zadać przewodnikowi krótkie, ale rzeczowe pytanie: „A Tarragona?”. Jeśli potwierdzi cokolwiek z tego, co opisałem, to poszukajcie dworca kolejowego i zdecydowanie tam pojedźcie. Dzięki temu po dwudziestu minutach podróży zobaczycie to, co Katalonia ma najlepszego w lokalnej i nieco ukrytej formie.
A na miejscu przespacerujcie się główną promenadą Rambla Nova i skierujcie swoje kroki na wysoki klif, gdzie znajduje się balkon śródziemnomorski. Tam zobaczycie widok, który jest w stanie poruszyć każdego, nawet policjanta pracującego od trzydziestu lat w wydziale samobójstw, który o romantyzmie słyszał ostatnio w szkole średniej.
Po lewej stronie znajdują się schody ze słonecznym zegarem. Za nim, na drugim końcu ulicy, jest położony najsławniejszy w regionie amfiteatr, a w dali plaża, która kończy się kamienistym brzegiem. Wysuwa się z niego cypel z charakterystycznymi, osamotnionymi palmami, a kawałek dalej leży mały gaj, który skrywa na swym końcu fragment schowanego wybrzeża. I właśnie tam nie wolno wchodzić, bo nie cierpię, kiedy ktoś mi przeszkadza w pisaniu...