Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2018 na stronie nr. 42.

Tekst i zdjęcia: Damian Wojciechowski TJ,

Kirgiz sprzedaje konia


Kirgistan Kirgistan / Azja
Poznaj zwyczaj

Rżenie koni miesza się z rykiem krów i beczeniem baranów. Ogiery i ogromne byki ryją kopytami ziemię, wzbijają tumany kurzu. Zapach końskiego potu przenika się z zapachem krowiego moczu i baranich bobków. Tysiące sztuk bydła! Sprzedający i kupujący przyjechali tutaj nawet z odległości setek kilometrów. Mał bazar, czyli bydlęcy rynek, w Karakole jest jednym z największych targów w Kirgistanie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

 Inne najbliższe bazary znajdują się w Koczkorce na płaskowyżu Naryn lub w Tokmoku, w Dolinie Czujskiej, niedaleko od stolicy, Biszkeku. Rynek w Karakole odbywa się co tydzień. Większość sprzedających przyjeżdża już nocą z soboty na niedzielę, aby zająć najlepsze miejsce. Na prawo barany, potem krowy, za nimi byki i na koniec konie.

Ogiery i byki są przywiązywane do metalowych balustrad. Trzeba być przez cały czas ostrożnym, aby koń nie kopnął w plecy lub byk nie zmiażdżył stopy. A jak nie będziesz miał szczęścia, to poślizgniesz się na krowim łajnie. Młode, jednoroczne ogiery kopią się i gryzą nawzajem. Ale i starsze też są niespokojne: stają na tylnych nogach i rzucają się na boki. Są podniecone zapachem innych samców. Normalnie pasą się same w górach, razem ze swoim tabunem złożonym z klaczy i źrebaków. Innych ogierów nie dopuszczają do stada, a jeśli taki się zbliży, rozpoczyna się brutalna walka.

 

RAJ UTRACIŁEM 

Pojawiają się kłopoty – ten źrebak jest przestraszony tłumem i hałasem. Jeszcze kilka godzin temu beztrosko pasał się na górskich halach, a teraz musi znosić tłum handlarzy oraz perspektywę rozstania ze swoim panem.

KOŃ W KOŃCU BĘDZIE SPRZEDANY

Zbliża się południe i choć bazar trwał całą noc, ciągle jest tłumnie. Każdy ze sprzedawców nadal czeka na dobrą okazję...

 

DŻYGIT SZUKA GUZA

 

Niektórzy dżygici, czyli juhasi, spinają swoje wierzchowce i napierają na innych jeźdźców. Rozpiera ich energia, chcą się popisać, ale zarazem pokazać charakter swojego konia. Obok młody Kirgiz skoczył na konia bez siodła i z wielką wprawą wykonuje na nim różne ewolucje...

Koni używa się tutaj do różnych gier. Najsłynniejsza z nich to „ciągnięcie kozła”, czyli „szary wilk”, kok-boriu. Dwie drużyny (po dwunastu jeźdźców, z których jednocześnie gra czterech) starają się przenieść do swojej „bramki” (wyznaczonego miejsca na podwyższeniu) zabitego kozła. Wygrana może nawet wynieść równowartość nowego samochodu. Ten sport jest bardzo brutalny: można skręcić kark i połamać koniowi nogi. Koń musi być więc odważny i agresywny.

Najlepsze ogiery przeznaczone do krycia klaczy kosztują od 2 tys. dolarów wzwyż. Widać, że kupujący znają się na zwierzętach, kilkoma ruchami potrafią ocenić zdrowie wierzchowca. Zresztą dużą ich część sprzedaje się również na mięso. Pogrzeb czy ślub nie może się obejść bez potraw z koniny. Jedna z nich to tłusta końska kiełbasa czuczuk.

Konie nie służą tutaj do zabawy czy odpoczynku. To przede wszystkim podstawowy środek lokomocji, szczególnie na wysokogórskich pastwiskach. Tam latem doi się klacze, a potem ich mleko zostawia do sfermentowania w zasznurowanych owczych skórach. Tak powstaje kumys – lekki alkoholowy napój.

Obok rynku stoją metalowe parkany, przy których pracują kowale. Dżygici czekają w kolejce ze swoimi wierzchowcami. Konia podnosi się na pasach zrobionych z tkaniny, potem unieruchamia nogę sznurkiem. Najpierw obcina się kopyto, dopasowuje podkowę i przybija ćwiekami. I następne kopyto... Kowale uwijają się jak w ukropie. W Kirgistanie podkuwa się tylko konie pod siodło – te chodzące wolno galopują bez podków.

Siodła to konstrukcje z metalowych prętów i drewna. Prostsze są obciągnięte kawałkiem grubej tkaniny, inne – obszyte tłoczoną skórą. Jeździec trzyma mały skórzany bicz: kamczy. Kirgizi nieustannie poganiają nim swoje wierzchowce.

 

NA DIECIE BEZ OWSA

 

Konie są małe i smukłe. Najlepsze pod siodło pochodzą z Tonu (ton znaczy po kirgisku „zamarzła ziemia”) – regionu położonego na południowym zachodzie jeziora Issyk Kul. Jezioro ma długość 200 km i głębokość 700 m. Lustro wody znajduje się na wysokości 1650 m n.p.m. Ton jest właściwie półpustynią przechodzącą w góry sięgające 5000 m n.p.m.

Klimat jest tu suchy: latem gorący, zimą mroźny. Ale konie nie mają stajni i cały rok przebywają na świeżym powietrzu. Zimą temperatura spada nawet do –30°C, dlatego rośnie im jesienią gruba sierść, która odpada potem płatami na wiosnę. Tońskie konie, jak i wszystkie kirgiskie, nie znają owsa, bo żywią się wyłącznie trawą. Na spalonych słońcem wzgórzach nie ma jej zbyt dużo, więcej mogą znaleźć w niewielkich kotlinach – zielonych oazach położonych wzdłuż rzek lub nawadnianych kanałami.

Te zwierzęta są bardzo wytrzymałe i mało wymagające. Mogą być cały dzień pod siodłem, nie boją się też iść po skałach, a nawet lodowcach. Latem, kiedy czabani, czyli pasterze, wyruszają na dżajło, letnie pastwiska położone wysoko w górach, konie objuczone do granic wytrzymałości niosą cały dobytek na grzbiecie. W górach czują się jednak wyśmienicie: mają tutaj więcej trawy i wolności. Tylko kilka z nich zostaje przy jurcie, gdzie będą używane przez całą rodzinę do jazdy; pozostałe tabunami przemieszczają się przez step. Jedynie mleczne klacze z małymi źrebakami pasą się niedaleko od jurty, przywiązane do długich linek. Kobyłę trzeba doić co dwie, trzy godziny, bo w odróżnieniu od krowy daje za jednym razem zaledwie kilka litrów mleka.

 

KASA I KIEŁBASA

Konie końmi, lecz pieniądze są najważniejsze! Trwa przeliczanie kasy w obecności pośrednika. Zwierzęta są ważną częścią życia Kirgiza, choć niedarzoną przesadnym uczuciem, chyba że chodzi o kiełbasę z konia, zwaną czuczuk.

JAK NA ROWERZE

Dzieci sadza się po raz pierwszy na konia, kiedy mają 4–5 lat, wcześniej jeżdżą na nim z rodzicami lub starszym rodzeństwem. Dlatego już 8-letni chłopcy kierują wierzchowcem nie gorzej niż ich europejscy rówieśnicy rowerem.

MISTERIUM SPRZEDAŻY

 

Zakup na targu to cały obrzęd. Nikt się nie spieszy – sprzedawcy stoją całą noc, często do południa. Kupujący podchodzi zazwyczaj ze swoim przyjacielem i to on najwięcej rozmawia ze sprzedającym. Przekomarza się z nim, żartuje. Chwyta za rękę lub szyję i ciągnie do klienta. Właściciel konia wyrywa się. Zbierają się gapie. Pośrednik głośno przekonuje sprzedawcę do ceny. Za krowę płaci się około 1000 dolarów, za dużego byka – 1500, owca pójdzie za 50, ale już koczkor ata, czyli baran rozpłodowy, kosztuje powyżej 300 dolarów. Sprzedający opiera się, próbuje odejść. Wiadomo jednak, że musi zwierzę sprzedać. Nie opłaca się wieźć go setki kilometrów z powrotem. W końcu kupiec i sprzedawca trzymają się za ręce, ale obydwaj robią wrażenie niezadowolonych. Pośrednik przytrzymuje ich dłonie, kołysze nimi w górę i w dół, w końcu je rozrywa. Tym samym transakcja zostaje dokonana. Widzowie się rozchodzą.

Pieniądze liczy się dwa razy – pośrednik jest gwarantem, że wszystko przebiegło jak trzeba. Kupujący zaprosi go teraz na wódkę lub na poczęstunek do domu. Byka lub konia ładuje się na małą ciężarówkę.

Wśród kupujących wyróżniają się hurtownicy: bydło nabywają do rzeźni, często do sąsiedniego Kazachstanu, gdzie coraz mniej ludzi zajmuje się hodowlą. Hurtownicy kupują jako pierwsi, jeszcze nocą. Operują dużymi sumami. Szybkimi ruchami mierzą kawałkiem sznurka obwód byka, mocno chwytają za jego skórę i sprawdzają, ile ma mięsa. A mięso musi być tłuste. Na przykład tutejsze owce odróżniają się od naszych ogromnymi pupami, w których magazynują tłuszcz.

Obok mnie ojciec z dziesięcioletnim synem uważnie oglądają młodego ogiera. Chłopak jest strasznie przejęty, aż świecą mu się oczy – widać, że to będzie jego pierwszy koń. Za chwilę już na nim siedzi i w tłoku próbuje przejechać kilka metrów w jedną i drugą stronę. Właściciel zachwala konika i jego przodków. Jeszcze krótka rozmowa syna z ojcem i ten uroczystym ruchem wyciąga ogromny plik banknotów, by przeliczyć je powoli. Sprzedawca daje uzdę chłopakowi, który kładzie na grzbiecie swoją kurtkę i przewiązuje ją sznurkiem. Na siodło chyba na razie pieniędzy nie starczy.

 

ZWIERZĘTA NA CAŁE ŻYCIE

 

Kirgizi nie robią wrażenia, że żywią jakieś sentymenty do swoich zwierząt. Traktują je czysto użytkowo. Ciągną ze wszystkich sił i okładają batem. Tu nie chodzi o rozrywkę: koń, krowa, owca – to po prostu ich utrzymanie.

Na konia siadają, gdy mają 4–5 lat, potem, kiedy zaczną chodzić do szkoły, będą pasać owce lub krowy. Dziewczynki natomiast będą pomagać mamie przy dojeniu krów. Bydło i konie to towarzysze na całe życie. Nie jest ono lekkie dla pasterzy, nie jest i dla zwierząt. Trzeba się wiele napracować, aby na nie zarobić.

Bazar pustoszeje. Ciężarówki wypełnione po brzegi krowami i owcami ruszają w długą podróż. Czabani ciągną za sobą byki, które opierają się ze wszystkich sił. Młody dżygit zakłada uzdę i siodło na konia. Niebawem przekona się, czy rzeczywiście dokonał dobrego zakupu.