Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2018 na stronie nr. 78.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Mikulec, Zdjęcia: shutterstock, Flickr .com,

Gdzie słońce wstało dwa razy


Jeśli spędza się dzieciństwo w sadzie pełnym jabłoni, aż tak nie kuszą obsypane kwiatami drzewa w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jeśli jechało się Eurostarem, nie dziwi jazda shinkansenem. Jeśli mieszkało się w metropolii z drapaczami chmur, nie robią aż takiego wrażenia budynki w miastach Kraju Wschodzącego Słońca. Natomiast pobyt w Hiroszimie w rocznicę zrzucenia bomby atomowej to czas, którego nie sposób zapomnieć. We mnie zostanie na całe życie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Hiroszima to na pozór miasto takie samo jak każde inne japońskie: ciasna zabudowa wysokich, nowoczesnych budynków, by wykorzystać każdy centymetr ziemi, dużo mostów, zielone drzewa przy nadrzecznych bulwarach, fabryka samochodów Mazda. A jednak świadomość historii tego miejsca każe mi inaczej je postrzegać, w ciszy przyglądać się, snuć refleksje i dziękować Opatrzności, że nie urodziłam się tu i nie mieszkałam 6 sierpnia 1945 r.

 

PARK PAMIĘCI

Po lewej Kopuła Bomby Atomowej, po prawej cenotaf z nazwiskami ofiar. Nikt nie przechodzi obojętny.

WETERANI NA SZYNACH

Mieszkańcy Hiroszimy nie pozwolili, by stare tramwaje, pamiętające wybuch bomby, wymienić na nowoczesne.

SMUTNY SPEKTAKL

Lampiony na rzece w pobliżu Kopuły Bomby Atomowej tworzą niepowtarzalne widowisko. Są puszczane przede wszystkim w celu uczczenia ofiar ataku nuklearnego.

 

PAMIĘĆ I POKÓJ

 

Niektórzy, porównując fotografie po wybuchu bomby i widok dzisiejszej metropolii, stwierdzają, że powstała jak Feniks z popiołów. Wyjazd do Japonii starałam się zaplanować tak, aby znaleźć się w Hiroszimie właśnie w rocznicę największej tragedii tego miasta. I oto jestem w słoneczny, jasny, wczesny poranek – pogoda jak wtedy, gdy Amerykanie zrzucali bombę atomową, paradoksalnie nazwaną pieszczotliwie „chłopczykiem”. Stoję na odbudowanym moście Aioi, który był punktem na tyle charakterystycznym, że załoga bombowca właśnie w niego celowała. Zabytkowe tramwaje suną po torach, część z nich traktuje się jak zasłużonych weteranów, gdyż po wybuchu bomby zawożono nimi rannych do lekarzy, przewożono leki i jedzenie. 

Ludzie spokojnie zmierzają na uroczystości rocznicowe z różnych stron Parku Pokoju. Rozmawiają, są pogodni jak wówczas, gdy idąc do pracy, szkoły, o godzinie 8.15 ujrzeli nagle oślepiający błysk na niebie. Mówili później: „Wtedy nad Hiroszimą słońce wstało dwa razy”. Niedaleko mostu stoi znany na całym świecie budynek, zwany Kopułą Bomby Atomowej (Genbaku D?me) – wtedy mieściła się tutaj Organizacja Promocji Rozwoju Przemysłu. Ktoś może segregował dokumenty, inny czytał ważną depeszę. Nie został po nich... nawet guzik. To jedna z niewielu konstrukcji, której mury i żelazna kopuła przetrwały uderzenie, i jedyna, która pozostała w takim kształcie od 1945 r. Turyści robią sobie na jej tle obowiązkowe zdjęcia, sędziwy, zgarbiony Japończyk zatrzymuje się na chwilę i patrzy w zamyśleniu na betonowy szkielet. 

Ludzie, a ja wraz z nimi, zmierzają w stronę kamiennego cenotafu w kształcie odwróconej litery U, co ma nawiązywać do kształtu tradycyjnych domów. To symboliczny pomnik-grobowiec, gdzie zapisano nazwiska ofiar i wciąż się je dopisuje. Wokół żółte chryzantemy, ludzie ubrani na biało modlą się i oddają hołd, obok płonie Ogień Pokoju, który ma zostać wygaszony dopiero wtedy, gdy zniknie na ziemi broń nuklearna. Jak długo będzie jeszcze płonął? Rocznica ma charakter uroczysty, poważny. Są przemówienia, koncert chóru i, jak co roku, w niebo wzlatuje tysiące gołębi symbolizujących pokój. 

Udaję się do Muzeum Pamięci i Pokoju. Tu oglądam stare fotografie Hiroszimy, w której tętniło życie przed wybuchem, współczesne obrazy, na których jęzory ognia ogarniają budynki i ludzi – jakby symboliczne piekło na ziemi. Przystaję przy ogromnej makiecie, na której techniką trójwymiarową zwizualizowano wybuch bomby. Wysłuchuję relacji osób, które przeżyły ten straszny dzień. Skupiam uwagę na zdeformowanych przedmiotach codziennego użytku. Na myśl przychodzi mi fraza z wiersza „Muzeum” Szymborskiej:

Są talerze, ale nie ma apetytu.

Są obrączki, ale nie ma wzajemności

A ja, patrząc na przedmiot w jednej z gablotek, w myślach dopisuję:

Jest zegarek, a nie ma pana Akito Kawagoe.

Odwiedzający muzeum mają niemal kamienne twarze, po których czasem spływają łzy, ktoś pociąga nosem. Bo pobyt tutaj to czas przepełniony refleksją, zatrzymywaniem się nad pojedynczymi historiami tych, którzy zginęli, i tych, którzy musieli żyć po...

 

TYSIĄC ŻURAWI SADAKO

 

Wychodzę z muzeum, po chwili zaczyna padać deszcz. Zauważam, że starsi ludzi dziwnie spoglądają na siebie. Nie rozumiem. Po chwili jednak przypominam sobie, że deszcz w Hiroszimie, w dodatku 6 sierpnia, budzi negatywne skojarzenia. Poparzeni ludzie, spragnieni wody, witali go jako zbawienny dar przyrody. Nie wiedzieli, że wraz z nim opadał szalenie niebezpieczny pył radioaktywny. Wystawiali twarze ku górze, wychodzili, łapiąc wodę z nieba. Nikt nie ostrzegł ich, jaki potworny ból im przyniesie. 

Pod parasolem zmierzam w kierunku pomnika dziewczynki o imieniu Sadako, która 10 lat po wybuchu bomby atomowej zachorowała na chorobę popromienną. Leżąc w szpitalu, wymyśliła, że jeśli uda jej się zrobić z papieru tysiąc żurawi (japoński symbol szczęścia i długowieczności), to wyzdrowieje. Lekarze, widząc, że dziewczynka słabnie i jest jej coraz trudniej składać papierowe ptaki, postanowili pomóc. W kompletowanie tysiąca żurawi zaangażowali się inni młodzi pacjenci, a potem dołączyli do nich koledzy i koleżanki z klasy Sadako. Wiara dziewczynki i ogromna chęć życia sprawiły, że jej historia poruszyła serca ludzi, a papierowy żuraw stał się symbolem pokoju. Pomimo śmierci małej mieszkanki Hiroszimy pamięć o niej nie zagasła. Wokół pomnika zgromadzono w gablotach tysiące kolorowych, papierowych żurawi, które przynosi się tutaj, aby oddać hołd dziecku, a przez nie także wszystkim zmarłym w wyniku chorób popromiennych.

Po włóczędze ulicami współczesnej Hiroszimy udaje mi się spałaszować pyszne okonomiyaki. Już sama nazwa: „smaż, co lubisz”, wyjaśnia charakter potrawy. Występuje ona w wielu wariantach, w Hiroszimie składniki, np. jajka, mąkę, kapustę, wodorosty, krewetki, pieczarki itd., układa się warstwami i smaży na rozgrzanej blasze. 

Wieczorem wracam do Parku Pokoju. Stoję i nie mogę się ruszyć. Ogarnia mnie trudne do opisania wzruszenie. Jest ciemno, ale rzekę rozjaśniają tysiące różnokolorowych lampionów, wewnątrz których mruga ciepłe światło świec. Oczekujący na swoją kolejkę wysłania tego świetlistego „listu pokoju” rzucają cienie na chodnik, co wygląda jak pochód duchów. Mieszkańcy i goście ozdobili osłonki lampionów hasłami nawołującymi do pokoju, miłości. Rysowali serca, tęcze, dostrzegam też zegar z godziną 8.15.

Zamglony księżyc przesłaniają czarnoszare chmury. Kameralna orkiestra przejmującą muzyką otula zgromadzonych. Wokół Kopuły Bomby Atomowej ustawiono setki zniczy w białych osłonkach, które wcześniej zostały udekorowane przez dzieci. Nie mam ochoty fotografować, nie chcę zastanawiać się nad uwarunkowaniami polityczno-historycznymi dotyczącymi słuszności lub bezcelowości zrzucenia bomby. Mam tylko pragnienie, by patrzeć, słuchać, dotykać, czuć. 

 

WSTRZĄSAJĄCA EKSPOZYCJA

Twarzyczka małej Sadako w trumnie i krajobraz po zrzuceniu bomby to tylko niewielki fragment tego, co można zobaczyć w Muzeum Pamięci i Pokoju. Przed budynkiem stoi pomnik Matki i Dziecka w Czasie Burzy.

 

DZIECI HIROSZIMY

 

Z zamyślenia wyrywa mnie para nastolatków, która w ramach szkolnego projektu pyta, co dla mnie znaczy pokój, jak w codziennym życiu realizuję swoją deklarację pokojową, czy zapaliłam lampion i czy znam historię Okinawy. Na ostatnie pytanie odpowiadam przecząco, więc zaraz dopytuję młodych rozmówców, aby uzupełnić wiedzę. Opowiadają, jak rdzenna ludność Okinawy bardzo ucierpiała, zarówno w wyniku działań zbrojnych, jak i masowych samobójstw popełnianych na skutek propagandy japońskiej, zapowiadającej, że z rąk Amerykanów czeka mieszkańców los gorszy od śmierci. To, że wspominają o propagandzie, oznacza jakiś przełom w edukacji młodych Japończyków, bowiem ten temat był przez lata przemilczany w oficjalnym nauczaniu. Otrzymuję od nich białego, papierowego żurawia, który nie opuszcza już mojego portfela.

Aby przekierować rozmowę na inne, mniej tragiczne tory, pytam o świętowanie Dnia Dziecka w Japonii. Okazuje się, że do 1948 r. osobno obchodziły go dziewczynki, 3 marca (Hina matsuri). Wtedy zaczynają kwitnąć brzoskwinie, stąd druga nazwa: Święto Brzoskwiniowe. Piekło się ciasteczka w kształcie diamentu o trzech warstwach kolorystycznych: różowej jak kwiat brzoskwini, białej jak śnieg, zielonej jak oznaki wiosny. Natomiast chłopcy mieli swoje święto 5 maja (Tango no sekku), jego symbolem był tatarak. Pytam, dlaczego akurat on. Młodzi ludzie patrzą na mnie i pewnie dziwią się mojej niewiedzy. Wyjaśniają, że przecież tatarak jest podobny do miecza samuraja. Z tej okazji dorośli przygotowują aromatyczne ciasteczka ryżowe w kształcie stożka otoczonego liściem bambusa. Chłopcy otrzymują lalki w kształcie walecznego wodza samurajów, a dziewczynki takie, które mogą same malować, dekorować.

Od 1948 r. Dzień Dziecka jest obchodzony wspólnie 5 maja. Wtedy rozwiesza się małe, średnie i wielkie proporce w kształcie karpi (koinobori), które są symbolem odwagi i umiejętności pokonywania przeszkód. Według legendy karp, płynąc w górę rzeki, napotkał na swej drodze wodospad, jednak pomimo usilnych starań nie mógł go przeskoczyć. Bogowie zlitowali się nad nim i zamienili go w skrzydlatego smoka, który wzbił się do nieba. W myślach dopowiadam, że dziś to ja wzlatywałam duchem ponad poziomy, uczestnicząc w tak niezwykłym wydarzeniu w Hiroszimie.