Morze Aralskie to dziś bezkresny step, na którym można jeszcze znaleźć muszelki. W miękkiej glebie tkwią zardzewiałe wraki kutrów, które kiedyś były dumą mieszkańców Aralska. Dziś są smutną atrakcją turystyczną, pamiątką po minionej epoce i dowodem na to, jak bardzo zlekceważono naturę i człowieka.
Dostępny PDF
Pociąg relacji Ufa (Republika Baszkirii w Federacji Rosyjskiej) – Taszkient (Uzbekistan) wtoczył się na dworzec w Aktobe (Kazachstan) z czterdziestopięciominutowym opóźnieniem. Konduktor, zwany tutaj prowadnikiem – nam bardziej pasowałoby „kasownik” – przywitał nas uśmiechem, ale nie potrafił powiedzieć, o której będziemy w Aralsku. Trzeba było zachować czujność.
Na pewno czekał nas cały dzień jazdy. W wagonie kupiejnym, a więc z przedziałami, spokój był kwestią względną. Albo nagabywała nas bufetowa, skutecznie namawiając na pilaw, albo przez pociąg przetaczały się masy lokalnych handlarzy wszelkim towarem. A to lody z chałupniczo stuningowanej torby pseudotermicznej, to znów czapka z całego wielbłąda, to znowu wizyta obwoźnego kramu odpustowego z rybą i kawiorem. Trochę to denerwujące, gdy człowiek chce pospać, a nieproszeni goście wchodzą bez pukania. Ale tak już jest we wschodnich pociągach. Taka tradycja.
A za oknem? Krajobraz Kazachstanu jest dość jednostajny – step po horyzont i jeszcze dalej. Od czasu do czasu widmowa wieś typu postnuklearnego lub zabudowania świadczące, że kiedyś był tu jakiś przemysł. Obecnie wszystko znajduje się w stanie zaawansowanego rozkładu. Bieda, nędza, pustka.
Pan „kasownik” niespodziewanie oznajmił, że dotarliśmy do Aralska. Po kilku nerwowych minutach pakowania znaleźliśmy się na peronie na końcu świata, gdzie zdawałoby się nie ma nic, a mimo to żyją ludzie.
JEZIORO, A MOŻE MORZE?
Jezioro Aralskie określa się mianem morza ze względu na jego dawne rozmiary. Pięćdziesiąt lat temu powierzchnia zbiornika wynosiła 68 tys. km2. Do dziś została z tego tylko jedna czwarta.
TRZEBA IM WIELKIEJ WODY
Mieszkańcy Aralska z nadzieją czekają na powrót morza, które po wybudowaniu tamy Kokaral powoli zbliża się do miasta.
GOŚCINNOŚĆ PO ARALSKU
Pierwsze aralskie obrazki: wielbłąd pijący wodę z kałuży; bezzębna starowina ze składanym stoliczkiem, sprzedająca gumy do żucia i papierosy na sztuki; gromadka dzieci, bacznie obserwująca nas, przybyszów.
Aralsk, bardziej niż miasto, przypomina wieś, która jeszcze nie poznała asfaltu. Piaszczystą drogą dotarliśmy do szkoły. Jej dyrektor, zapytany o możliwość noclegu na szkolnej podłodze, zawołał przechodzącą akurat kobietę. Okazało się, że to pani inżynier, która mówi po angielsku i z chęcią ugości czwórkę Polaków. Czarnooka, bo tak brzmiałoby jej imię po nieco swobodnym przełożeniu na polski, zabrała nas do siebie. Poczęstowała owocami i dała duży, jasny pokój.
Urodziła się w Aralsku, nad morzem, ale na studia pojechała do Moskwy. Kiedy wróciła, morza już nie było. Zastała tylko smutnych ludzi, którzy nie mogąc doczekać się powrotu wielkiej wody, porzucili swoje kutry. Dziś tworzą one cmentarzysko wraków. Czarnooka załatwiła nam transport nad to umarłe morze.
Zorganizowała dla nas także przewodników na wieczór. Dwóch chłopaków oprowadziło nas po Aralsku, ćwicząc swój angielski. Gdy brakowało im słów, mówili po rosyjsku, a ja tłumaczyłam to na polski.
Dotąd ludzie w Kazachstanie wydawali nam się niezbyt sympatyczni. Mieszkańcy Aralska zmienili ten obraz: podchodzili, zagadywali, pytali skąd jesteśmy i co tu robimy. Oferowali pomoc. Nie było w nich chciwości i natręctwa, na jakie natrafiliśmy na północy tego kraju. Mnie najbardziej urzekły dzieci. Dziewczynka z rudym kotkiem o wielkich i mądrych oczach cierpliwie czekała, aż zrobię jej zdjęcie. Uśmiechnęła się i pozwoliła mi pogłaskać kota. Wschód znowu mnie zachwycił.
CZEGO SIĘ NIE ROBI DLA BAWEŁNY
Morze Aralskie, będące tak naprawdę jeziorem, stanowi część pogranicza Kazachstanu i Uzbekistanu. Do lat 60. zeszłego wieku zaopatrywało w ryby radzieckie przetwórnie i sklepy, było wtedy czwartym co do wielkości jeziorem na Ziemi.
Wkrótce po Rewolucji Październikowej władze ZSRR zdecydowały, że suche równiny Kazachstanu, Uzbekistanu i Turkmenistanu nadają się pod uprawę bawełny. Miała ona stać się dla tych republik „białym złotem”, dużym wsparciem gospodarczym. Czterdzieści lat później pomysł ten wcielono w życie. Skutek: gigantyczna katastrofa ekologiczna.
Zbudowano kanały, odprowadzające wodę z rzek Amu-darii i Syr-darii – dotąd zasilających Morze Aralskie – prosto na pola bawełny. Poziom morza systematycznie okradanego z dopływów stale się obniżał. Władzom Kraju Rad zupełnie to nie przeszkadzało. Podobnie, jak nagłe zubożenie miejscowej ludności. Partyjnym towarzyszom wystarczała satysfakcja z dobrych wyników uprawy bawełny na terenie Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
To jednak jeszcze nie koniec ekologicznego horroru. Stopniowe wysychanie morza-jeziora sprawiło, że znajdująca się na nim Wyspa Odrodzenia przestała być wyspą. A znajdował się na niej poligon doświadczalny broni biologicznej. Możliwe więc, że dochodzi – lub może dojść – do niekontrolowanego przenoszenia, choćby przez zwierzęta, pozostałości po nim: różnorakich bakterii i drobnoustrojów, na inne tereny. Powstałą w miejsce jeziora pustynię Aral-kum zanieczyszczają natomiast odpływy z pól uprawnych.
WODA UCIEKA
Dziś poziom wody w Morzu Aralskim opada rocznie o 80-90 centymetrów.
LUDZIE ZA BURTĄ
Kiedy morze wyschło, pracę straciło ponad 60 tysięcy osób zajmujących się rybołówstwem i zawodami pokrewnymi.
MORZA BRAK, WRAKÓW STEP...
Od lat trwają starania na rzecz rewitalizacji Morza Aralskiego. Pięć lat temu Kazachowie wspierani przez Bank Światowy wybudowali na jeziorze tamę, która oddzieliła jego północną część od południowej, tej uzbeckiej. Część północna, czyli Jezioro Północnoaralskie, znów wypełnia się wodą, a miasto Aralsk ma odzyskać dawny blask. W 2015 r. powinno znów być portem. Ale czy tak się stanie?
Nasz kierowca na to pytanie nie odpowiedział. W ogóle ciągle milczał. Miał minę twardego Kazacha, który z nikim nie musi gadać. Zawiózł nas na cmentarzysko wraków, odległe od Aralska o jakieś 60 kilometrów.
Tu było morze. Dziś, zamiast niego, jest bezkresny step, w którym tkwią zrudziałe blachy kutrów. Dziś to smutna atrakcja turystyczna.
Wróciliśmy do samochodu, by jeszcze zobaczyć namiastkę morza, Jezioro Północnoaralskie. Ma kolor trudny do opisania. Na pozór zupełnie czarne, pod wpływem promieni słonecznych nagle staje się zielone, a potem ciemnogranatowe. Pustynia łagodnie przechodzi w dno morskie. Jakby nie było żadnej katastrofy; jakby się tu nic nie stało.
W MAŁYM DOMKU CZARNOOKIEJ
Wróciliśmy do naszej gospodyni. Mieliśmy trochę czasu, by zobaczyć, jak się żyje w Aralsku. Nasza dobrodziejka mieszka w niedużym domku bez łazienki. Toaletę ma na podwórku. Gazety na kuchennym stole udają obrus lub ceratę. W domu są dwa pokoje, bez łóżek, bo tutaj śpi się na dywanie. W większej izbie, za szybką gablotki stoją miłe oku i sercu Czarnookiej drobiazgi – przywiezione przez nią ze służbowych wyjazdów do Europy. Porcelanowy słonik, obrazek, mała filiżanka.
Czarnooka walczyła z bólem głowy zakładając obcisły bawełniany czepek. Ale choć byliśmy tylko chwilowymi – i to niespodziewanymi – gośćmi, cieszyła się, jak z odwiedzin dawno niewidzianej rodziny.
Po południu wsiedliśmy do pociągu. Zostawiliśmy za sobą Aralsk i jego mieszkańców, wciąż czekających na powrót morza.