Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2018 na stronie nr. 8.

Tekst: Roman Rojek, Zdjęcia: Jolanta Rojek,

A to się zdziwisz


Nocny lot z położonego na północy Algieru do leżącego na południu Tamanrasset będzie trwać 2 godziny. Samolot pokona trasę ponad 2 tys. km, lecąc niemal cały czas nad pustynią. Tak długi krajowy lot w tym wypadku nie dziwi, w końcu Algieria jest największym państwem Afryki.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Jednak 80 proc. jej powierzchni stanowi pustynia. Może dlatego pasażerowie są najwyraźniej zaciekawieni, gdy stewardesa o nienagannym makijażu prezentuje żółtą kamizelkę ratunkową, która napełni się samoczynnie powietrzem, gdy pociągniemy za troczek. Zagrożenie wodowaniem na Saharze pobudza wyobraźnię. Czy jest się czego obawiać? Najwyraźniej nie, bo nawet gdy kamizelka się nie wypełni, zawsze można nadmuchać ją samemu. 

Samolot startuje i wkrótce pod nami już tylko morze piachu.

 

NIM PRZYJDZIE WIELBŁĄD

Rzadka w rejonie Tadrart okazja, by siąść pod liściem, a odpocząć sobie.

ZAWSZE OTWARTA

Bazylika Matki Bożej Królowej Afryki w Algierze już przez ponad 150 lat jest licznie odwiedzana także przez muzułmanów.

BUDUJEMY MOSTY

Ten w Konstantynie, którego Francuzi wybudowali w 1912 r., przez 17 lat był najwyższym mostem na świecie.

 

KOCHAM REGULAMIN

 

W Tamanrasset, głównym mieście Tuaregów, w przewodnikach określanym jako oasis city, w styczniową noc jest zimno. Mój zegarek, prócz późnej godziny, pokazuje temperaturę 7°C i wysokość zbliżoną do tej, na której leży Morskie Oko. Nie zagrzejemy tu jednak długo miejsca. 

Tamanrasset, choć stanowi doskonałe miejsce wypadowe dla saharyjskich wypraw, teraz jest zamknięte dla ruchu turystycznego. Razem z miejscowymi Tuaregami wysiadamy z samolotu. Krótka odprawa paszportowa, prosty formularz do wypełnienia i już jesteśmy na zewnątrz hali przylotów. Teraz pospieszny, kilkumetrowy spacer do... hali odlotów, pobranie kart pokładowych, sprawna odprawa, kontrola osobista i już można zajmować miejsca w tym samym samolocie, który przed chwilą opuściliśmy. Nim urocza stewardesa wyciągnie żółtą kamizelkę ratunkową, większość pasażerów zasypia, by po godzinnym locie obudzić się w Dżanat. To też oasis city.

 

JEŹDŹCY PUSTYNI

 

Wyczytałem gdzieś, że Francuzi na początku ubiegłego wieku posadzili tu 20 tys. palm, a w jednym z angielskich przewodników, że nie ma tu nic ciekawego. Obie te informacje wydają się prawdziwe. Przyjazd do Dżanat rekomendował nam nasz przyjaciel Janusz, który dokładnie 25 lat temu nocował tu w hotelu Tenere Village:

„Razem z bratem postanowiliśmy, wyruszając z Dżanat, przemierzyć pustynię na wielbłądach. Wieczorem w hotelu umówiliśmy z przewodnikiem cenę i warunki kilkudniowej wyprawy. Rano czekały na nas dwa objuczone wielbłądy i dwóch przewodników. Myśleliśmy, że będziemy pędzić przez piaski, poganiając nasze dromadery bambusowym kijkiem, a tymczasem podziwialiśmy okolice, siedząc w niewygodnych siodłach człapiących po pustyni wielbłądów, które w dodatku prowadziło za uzdę dwóch rozgadanych Tuaregów. Tak minęły nam ze dwie godziny.

– Macie zapałki? – zapytał nagle 

przewodnik.

– Nie mamy.

– To mamy kłopot. Nie da się bez zapałek.

Zatrzymali naszą karawanę przy najbliższym drzewie. Ten, który pytał o zapałki, powiedział, że musi po nie wrócić do hotelu, drugi położył się pod drzewem i od razu zasnął. Wielbłądy zaczęły skubać listki z drzewa. Oparliśmy bagaże o jego pień, głowy położyliśmy na plecakach i też zasnęliśmy. Gdy się obudziliśmy, gdzieś po godzinie, byliśmy sami. Podnieśliśmy z piasku ciężkie plecaki i ruszyliśmy tam, skąd przybyliśmy. Po godzinie spotkaliśmy Tuarega z zapałkami.

– Wielbłądy uwielbiają liście akacji. Gdy na nią trafią, nie trzeba ich pętać. Nie odejdą, dopóki nie oskubią drzewa. To jednak nie była akacja i zwierzęta najpewniej poszły szukać lepszych liści, a kolega je teraz tropi. Pójdę mu pomóc, a wy wracajcie do hotelu. Cały czas prosto”.

 

TEŻ PIĘKNIE

Rzymskie Cuicul w zamyśle cesarza Nerwy (I w. n.e.) miało być miastem dla weteranów. Po jego zajęciu Arabowie nazwali je Dżamila, co oznacza „piękna”.

PRZODEK BERBERÓW

Madghacen – królewskie mauzoleum władcy Numidii (III w. p.n.e.).

GDZIE KRÓL CHODZI PIECHOTĄ

Skoro stoi już najważniejszy namiot, to znaczy, że trzeba też zaplanować resztę obozu.

 

NASZA KARAWANA

 

Mądrego to i miło posłuchać. Dlatego nauczeni cudzym doświadczeniem i chcąc zobaczyć jak najwięcej z Tadrartu, jeszcze w Polsce zdecydowaliśmy się na wyprawę samochodami terenowymi. Tadrart to unikalna pustynna kraina, pełna niezwykłych krajobrazów z dziwacznymi skałami i dziewiczymi wydmami, z mnóstwem wąskich kanionów i bezkresnych, bezludnych przestrzeni. Region Tadrart Sahary Algierskiej jest ponadto usiany prehistorycznymi malowidłami i rytami skalnymi, będącymi wspomnieniem po zielonych pastwiskach i pasących się na nich stadach łaciatych krów. Tych malunków są tu tysiące, a niektóre liczą nawet 12 tys. lat. Szkoda czasu na wielbłądy.

Rano przed hotelem czekało na naszą trójkę dziesięciu chłopa i cztery toyoty. Cztery toyoty, więc czterech kierowców, to rozumiem. Dwóch przewodników, bo jeden towarzyszył nam od Algieru, a drugi to miejscowy. Kucharz musi mieć pomocnika, bo tylu ludzi sam nie obsłuży. A pozostali dwaj? 

– No przecież ktoś musi rozłożyć i złożyć toaletę. I oczywiście ją opróżnić.

Ta toaleta to prawdziwie luksusowa niespodzianka. Na każdym noclegu rozstawiano dla nas wielki biały namiot, w środku i na środku wkopywano w ziemię długą rurę, a na niej osadzano prawdziwą muszlę klozetową z sedesem. Pachnący płyn do spłukiwania i polany wodą piasek wewnątrz tej kabiny dopełniały pustynnego luksusu. Oczywiście wysoki namiot z prysznicem ustawiano oddzielnie.

Nic dziwnego, że dla takiej instalacji konieczny był udział dwóch – już myślałem, że nie przypomnę sobie tego słowa – łaziebnych.

 

NIE MA POLICJI I NIE MA PROBLEMU

 

– Nie będzie radiowozu? – pytam naszego przewodnika, patrząc na sznur samochodów, którymi za chwilę wyruszymy w liczącą ponad 600 km pustynną trasę, mającą nam wypełnić cztery najbliższe dni.

To wprawdzie wymuszony, ale tym razem jednak żart. Nim wylądowaliśmy w Dżanat, ponad tydzień spędziliśmy na zwiedzaniu Algierii. Stołeczny Algier z rzędami białych secesyjnych kamienic i tajemniczą plątaniną wąskich uliczek historycznej kasby, Konstantyna z jej spektakularnymi mostami, ruiny rzymskich miast w Dżamili i Timgadzie, a nawet dolina Mzab i jej tradycyjne osady założone w X w. przez ibadytów wokół pięciu warownych wiosek – wszystkie te piękne miejsca (prócz Algieru) zwiedzaliśmy w asyście policji.

Zaczęło się nietypowo właśnie w Algierze. Kiedy podeszliśmy do murów kasby, nasz przewodnik poprosił o paszporty i zaniósł je na posterunek policji ulokowany w krzywym historycznym domu. Kasba to unikalny typ medyny. Ta została wpisana na listę UNESCO. Zachowały się tu ruiny cytadeli, zabytkowe meczety, pałace w stylu otomańskim, a przede wszystkim, jeśli wierzyć biuru turystycznemu – „tradycyjna struktura społeczna, oparta na głęboko zakorzenionym poczuciu wspólnoty”.

– Za chwilę przydzielą nam policjanta – wyjaśnił przewodnik.

– Czy tu jest niebezpiecznie? – spytałem.

Wprawdzie Algier został zbudowany na ruinach rzymskiego miasta zburzonego w VII w. po zdobyciu przez Arabów, ale już na początku XVI w. dostał się w ręce tureckich korsarzy i odtąd przez długi czas był głównym ośrodkiem korsarstwa i rabunku. Jednak w końcu Francuzi zdobyli go w 1830 r. i zostali na następne 162 lata.

– Ależ skąd! – zaprzeczył przewodnik zdziwiony i oburzony zarazem.

– To po co nam policjant?

– Żeby nie było problemów.

I rzeczywiście ich nie było, choć posterunkowy po chwili oddał nam paszporty i kazał ruszać w miasto samodzielnie, bo nie miał wolnych ludzi do obstawy, a poza tym jest przecież bezpiecznie.

 

GDZIE KOBIETA NIE MOŻE

– tam toyotę pośle. A na pierwszym planie: świeżo utarty szlak.

ZWIERZĘTA PUSTYNI

Jakie są, każdy widzi.

ZWIERZĘTA PUSTYNI

Jakie są, każdy widzi.

 

ZWIEDZANIE NA KOGUCIE

 

Następnego dnia opuściliśmy Algier i przejechawszy autostradą ponad 300 km, dotarliśmy do Dżamili. Według Wikipedii i jej niestroniących od kryptoreklamy autorów „znajdują się tu jedne z najlepiej zachowanych ruin rzymskiego miasta w Afryce Północnej”. 

Na terenie zarzuconych wykopalisk są widoczne pozostałości pochodzących z I w. n.e. forum, amfiteatru, term, łuku triumfalnego, świątyń i domów mieszkalnych z licznymi mozaikami. Zachowały się też ruiny późniejszych, chrześcijańskich kościołów bazylikowych. Dawno jednak zaprzestano prac wykopaliskowych, a nieodkryte skarby czekają zapewne nie tyle na rozwój technologii, ile na zmianę nastawienia władz do rekonstrukcji nieislamskich zabytków.

Brak nadmiernej troski o wykopaliska władza rekompensuje wzmożoną troską o turystów. Gdy zakończyliśmy zwiedzanie ruin, przed wejściem do muzeum czekał już na nas radiowóz z trzema w pełni uśmiechniętymi i uzbrojonymi policjantami. Po sprawdzeniu dokumentów ruszyliśmy w dalszą drogę, cały czas poprzedzani przez jadący „na kogucie” policyjny samochód. I tak było zawsze. Gdy dojeżdżaliśmy do granicy jednej prowincji czy miasta, na poboczu czekał już kolejny radiowóz, który przejmował obowiązki opiekuńcze. Na przedmieściach zatłoczonej Konstantyny policja, z obawy, że nie zdążymy na czas do hotelu, zaproponowała włączenie jeszcze syreny. To dopiero była jazda! Takich wrażeń może pozazdrościć chyba tylko noworuski oligarcha pędzący po Moskwie z „migałką”. 

 

CZY JEST BEZPIECZNIE?

 

– Pustynia jest dla ludzi wolnych. Tu nie ma policji. Tylko wojsko. – Przewodnik rozwiewa moje nadzieje na pustynną jazdę na sygnale. Skoro jednak jesteśmy blisko granicy z Libią i Nigrem, to pytam jeszcze o skorpiony i porwania.

– Na skorpiony jest za zimno, nocą temperatura może spaść do zera, dlatego zabraliśmy dla was po dwa śpiwory. Ostatnie uprowadzenie było w 2011 r. Źli ludzie porwali wtedy w okolicach Dżanat Włoszkę, którą wypuścili po roku.

– Nasze ministerstwo spraw zagranicznych w komunikacie dotyczącym Algierii odradza „samodzielne wyprawy w rejony górskie i zalesione oraz zaleca nocowanie w hotelach mających ochronę, takich jak Sheraton, Hilton, Mercure czy El Aurassi” – drążę temat bezpieczeństwa.

– Jeśli chodzi o tereny zalesione, to 

możesz uspokoić waszego ministra i siebie. Na pustyni, ani w Tadrarcie, ani El Bardii, gdzie zaraz pojedziemy, nie występują one od kilku tysięcy lat. Co do wielogwiazdkowych hoteli, to jeśli nocą wyjdziesz z namiotu i spojrzysz w niebo, sam się przekonasz, że nie nocowałeś jeszcze w hotelu z tyloma gwiazdkami.

 

ZEJŚCIE Z UTARTYCH SZLAKÓW

 

Dobrze, że miesięcznik Poznaj Świat jest pismem ilustrowanym. W przeciwnym wypadku już po przejechaniu kilkunastu kilometrów należałoby zapełnić relację przymiotnikami typu: niezwykłe, niesamowite, niewiarygodne, nadzwyczajne, zadziwiające itp. Do tego koniecznie opatrzonych serią wykrzykników. Na szczęście załączone zdjęcia (nieprawdopodobne!, zachwycające!!, wspaniałe!!!) przynajmniej w części zwalniają autora od tej obiektywnej relacji.

Drugą manierą, która drażni w relacjach turystów, jest przemożna chęć „zejścia z utartych szlaków” jako warunek ciekawej podróży. Gdyby traktować te deklaracje dosłownie, to można by przyjąć, że ci ludzie nigdy nie zobaczą Akropolu, nie wejdą na Wielki Mur Chiński ani nie spojrzą na Paryż z wieży Eiffla. Trochę szkoda.

Jednak to dla nich jest Park Narodowy Tasili Wan Ahdżar oraz Tadrart. Tu nie ma utartych szlaków. Tu nie ma żadnych szlaków. Tu, gdy w końcu natrafisz na drugiego turystę, masz ochotę go wyściskać. Tu kierowca gna, kędy uważa, a opony, w których upuszczono sporo powietrza, by nie utonęły w piasku, wydają dźwięk zbliżony do startującego odrzutowca. 

 

ZWIERZĘTA PUSTYNI

Jakie są, każdy widzi.

PŁACZĄCE KROWY

Według tutejszej legendy ta wyrafinowana płaskorzeźba z epoki kamienia gładzonego przedstawia krowy, które powróciły z dalekiego wypasu i zobaczywszy pustynię w miejscu swych zielonych łąk – gorzko zapłakały.

ROMAN ROJEK

Autor jest wydawcą miesięcznika Poznaj Świat i konsulem honorowym Etiopii. Podróżuje wyłącznie z żoną.

 

A GDY SPŁYNIE MROK WIECZORNY

 

Zachód słońca to dla turystów świetny czas na sesję fotograficzną, a dla obsługi – na rozbicie obozu i przygotowanie wieczerzy. Tuaregowie zasiadają wokół ogniska, my przy zastawianym obok stole. Kucharz nalewa herbatę, którą jego towarzysze wypijają z małych szklaneczek. – Pierwsze parzenie jest zbyt gorzkie. Trzecie jest dla dzieci. Dla gości z Europy podajemy drugie parzenie – tłumaczy przewodnik.

Od początku mamy kłopot z ułożeniem relacji z naszymi gospodarzami. Ruch turystyczny w Algierii, mimo wysiłków władz (i policji), ciągle jest niewielki. Biura podróży, nawet te duże, nie mówiąc już o poszczególnych Algierczykach, często jeszcze traktują turystów jak prawdziwych gości, którzy przybyli z wizytą i którym należy okazać życzliwość i pomoc. To oczywiście powinno rodzić wzajemność i szacunek dla nich i ich zwyczajów, dlatego nieśmiało wyciągamy z plecaka butelkę whisky. W końcu jest czynny browar w Algierze, a w wielu restauracjach, nie tylko hotelowych, serwuje się wino. Nasz tuareski przewodnik jednak nigdy nie pił alkoholu i nie zamierza tego zmieniać. Nie może nam też użyczyć szklaneczek.

– Tuaregowie mogliby jutro odmówić picia herbaty w naczyniach, w których był wcześniej alkohol – mówi, stawiając przed nami jednorazowe, plastikowe kubeczki. Były one jednak za duże, ale o tym przekonaliśmy się dopiero następnego dnia. 

 

CZY KTOŚ ROZUMIE ALGIERIĘ?

 

Słowo „zaskoczenie” ma w języku polskim przynajmniej 53 synonimy. Mam wrażenie, że podróżując po Algierii, mieliśmy okazję zaliczyć niemal wszystkie: od „kołowacizny”, „konsternacji” i „oszołomienia”, poprzez „zdezorientowanie” i „zdumienie”, aż po „rewelację” i zwyczajne „zdziwko”.

Położona na wysokim klifie w północnej części Algieru bazylika Matki Bożej Królowej Afryki jest odwiedzana zarówno przez katolików, jak i muzułmanów. Jej przesłanie można odczytać w napisie umieszczonym w nawie głównej: „Matko Boża, módl się za nami i za muzułmanami”. Po wieczornej mszy św., na którą dotarliśmy dzięki naszemu algierskiemu przewodnikowi, ksiądz, gdy dziękował zebranym, pozdrowił też gości z Polski. Od modlącej się po francusku grupy wiernych usłyszeliśmy wtedy radosne „dzień dobry”. Zadziwienie!

Jednak to nie bazylika góruje nad stolicą, lecz gigantyczny pomnik Chwały i Męczeństwa, odsłonięty w 1962 r. w 20. rocznicę uzyskania niepodległości. To projekt Mariana Koniecznego (autora pomników m.in. Warszawskiej Nike, Lenina w Nowej Hucie, Czynu Rewolucyjnego w Rzeszowie czy Jana Pawła II w Licheniu). Osobliwość!

Umęczeni zwiedzaniem stolicy i muzeum w pomniku Chwały i Męczeństwa, daliśmy się przekonać przyjacielowi, że najlepiej poznaje się lokalną społeczność na targu. Zapytani przez przewodnika, czy jest coś, co jeszcze może nam pokazać, zakrzyknęliśmy: – Local market! Jazda w niekończącym się korku sprawiła, że zaraz zasnęliśmy. Obudziliśmy się po godzinie na gigantycznym parkingu przed Auchanem. Dezorientacja!

Dobrze choć, że hipermarket zlokalizowano vis à vis największego meczetu w Afryce Północnej z najwyższym na świecie minaretem (265 m). Ewenement!

Jednak moje ulubione zdziwienie miało miejsce na lotnisku Tamanrasset. Poirytowany przedłużającym się oczekiwaniem na samolot, podszedłem do policjanta i zadałem głupkowate pytanie: – Gdzie tu można zapalić? 

– Przykro mi – odpowiedział mundurowy – ale chyba tylko w toalecie.

Ani cztery dni spędzone na pustyni, ani dwutygodniowy pobyt w Algierii nie pozwalają jej zrozumieć. Pozwalają co najwyżej zgodzić się z ks. Adamem Romejko: „Można mieć nadzieję, że jeśli nie przemiany polityczne, to przynajmniej piękno krajobrazu stanie się okazją do przełamania obaw przed ziemią algierską, a przede wszystkim jej mieszkańcami”.