Włoskie przysłowie mówi: „Boże Narodzenie spędzaj zawsze z bliskimi, Wielkanoc – z kim chcesz”. Chciałam spędzić ją inaczej, bez objadania się i siedzenia przy stole. Ale chciałam też, żeby było świątecznie i wyjątkowo. Wybór padł na Maltę.
Dostępny PDF
Malta leży tylko 93 km od Sycylii, 300 km od Afryki i aż 3 tys. km od Wielkiej Brytanii, ale ma się wrażenie, że jest młodszą siostrą tej ostatniej. Pojawia się ono, gdy wychodzę z lotniska Luqa. Czekam na autobus, gdy nagle podjeżdża wspomnienie mojego dzieciństwa – „ogórek”. Jeżdżą tu one odmienione, po liftingu, żółte z czerwonymi pasami. Przypominają angielskie autobusy z lat 60. To idealny sposób poruszania się po wyspie – w miarę szybki (z uwagi na małe odległości) i tani.
DIABEŁ TU ZAŚPI
Na dzwonnicach tutejszych kościołów zwykle są dwa zegary, wskazujące różny czas w celu zmylenia diabła.
LOŻE W KOLORZE
Balkon gallarija – zawsze drewniany, zabudowany i przyciągający wzrok kolorami. Maltańczycy nieuczestniczący w procesjach obowiązkowo śledzą je z balkonów.
W OLIWNYM MIEŚCIE
Nazwa miasteczka Żejtun pochodzi od arabskiego zaytun – „oliwa”. Słynie ono z uprawy oliwek, a także procesji wielkopiątkowych, w które zaangażowani są wszyscy mieszkańcy.
I TY MOŻESZ BYĆ BARABASZEM
Zatrzymuję się w miejscowości Sliema, niedaleko Valletty. Okna hotelu wychodzą na nadbrzeżną promenadę wysadzaną palmami. Jest Wielki Piątek. Wyspa jest miejscem kultu św. Pawła. Według Dziejów Apostolskich przebywał on na Malcie po katastrofie statku, którym płynął. Na wyspie jest około 360 kościołów, „na każdy dzień roku inny” – mówią Maltańczycy. Są katolikami i swoją religię manifestują na wiele sposobów. Procesje wielkopiątkowe są ku temu dobrą okazją. Organizuje się je w 19 miejscowościach na wyspie.
Decyduję się jechać z grupą turystycznym autobusem do dwóch miejscowości, Żejtun i Żebbu?, obydwie liczą po 12 tys. mieszkańców. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej o procesjach od przewodniczki. Maltanka snuje opowieści w języku angielskim i potem włoskim, ale w żadnym z nich nie jest zrozumiała. W oczach Anglików duże zdumienie, Włosi, którym sztuka dyplomacji jest obca, głośno się śmieją.
Język maltański jest mieszanką słów arabskich, sycylijskich i angielskich. Odzwierciedla losy wyspy, która ze względu na położenie była atrakcyjnym kąskiem dla najeźdźców. Pozostawała pod panowaniem Greków, Kartagińczyków, Rzymian, Arabów, Normanów. Dużo zawdzięcza Zakonowi Maltańskiemu, którego rycerze przybyli na początku XVI w., gdy cesarz Karol V podarował im ten teren po tym, jak zostali wygnani z Rodos przez wojska Imperium Osmańskiego. Mnisi zakonu joannitów zorganizowali na wyspie państwo zakonne. Przyświecało im motto: „Obrona wiary oraz służba ubogim i cierpiącym”. Bronili chrześcijaństwa i Europy przed Turkami. W późniejszych czasach Malta uwiodła na krótko Napoleona, a na dłużej Anglików – podbili ją w 1800 r. i zostali do 1964 r. Dzisiaj przybywają tłumnie jako turyści. Angielski jest drugim, obok maltańskiego, językiem urzędowym. Na rogu ulic można zobaczyć liczne czerwone kabiny telefoniczne w stylu angielskim.
Dojeżdżamy do Żejtun. W drodze do kościoła św. Katarzyny z XVII w., nazywanego katedrą południa, z którego wyruszy procesja, przemierzam malownicze uliczki miasteczka. Podziwiam maltańskie balkony gallarija. Są drewniane, zabudowane i kolorowe. Służyły kobietom, które mogły obserwować to, co się działo na ulicach, same nie będąc widzianymi. Z okazji Wielkiego Piątku na każdym umieszczono krzyż z lampkami.
Orkiestra złożona z mieszkańców miasta obwieszcza, że procesja ruszyła. Na balkonie naprzeciwko katedry, szczególnie udekorowanym, stoją oficjele miasteczka. Niesienie statuy jest dla Maltańczyka zaszczytem. Posągi przedstawiają stacje Drogi Krzyżowej. Mam wrażenie, że w organizację procesji zaangażowało się całe miasteczko. Różnorodnie przebrani, z poważnymi minami kroczą rodzice, dziadkowie i dzieci.
Przejeżdżamy do Żebbu?. Tutaj procesja rozpoczęła się później, gdy przechodzi, zapada już zmrok. Mieszkańcy przebrali się za żołnierzy rzymskich, którzy towarzyszą Poncjuszowi Piłatowi, za apostołów, rozróżniam też Heroda, Barabasza. W tle orkiestra przygrywa marsze żałobne.
Maltańskie procesje wielkopiątkowe są kolorowe, uroczyste, ale poważne. Spodziewałam się po południowcach większego zamieszania typowego dla ich natury.
NIE OCENIAJ PO FASADZIE
Vallettę zwiedzam sama w Wielką Sobotę. Stolica została zbudowana przez joannitów. Jej nazwa pochodzi od nazwiska rycerza Jeana de la Vallette, który zasłynął odparciem ataku Turków, gdy zaatakowali miasto w liczbie ośmiokrotnie przewyższającej oddziały dowodzone przez zakonników. Valletta jest stolicą Malty od 1571 r., została nią po Birgu. Zabudowę miasta oparto na planie hippodamejskim, ulice przecinają się pod kątem prostym i układają w szachownicę.
Łatwo odnajduję drogę do katedry św. Jana. Fasada, oszczędna w dekoracje, nie zapowiada przepychu barokowego wnętrza ociekającego złotem. Kawalerowie maltańscy pochodzili z różnych krajów, skąd sprowadzali do katedry, stanowiącej centrum życia religijnego i politycznego, najcenniejsze dzieła sztuki. Zwiedzam kaplice boczne, poświęcone ośmiu językom zakonu. Uwagę przyciąga posadzka z marmuru, wielkie płyty ze scenami z życia joannitów, herbami szlacheckimi.
Najwięcej czasu spędzam w oratorium, podziwiam obraz Caravaggia „Ścięcie św. Jana Chrzciciela”. Od dawna fascynuje mnie talent artysty, geniusza, ale i awanturnika, który wciąż musiał uciekać. Na Maltę przybył, bo w Rzymie podczas bójki zabił człowieka. Z wyspy też musiał uciec za udział w kolejnej bójce, w której naraził się rycerzom zakonu.
Po wyjściu z katedry idę do Baracca Gardens, ogrodów włoskich rycerzy. Zbudowano je na szczycie bastionu, rozciąga się z nich przepiękny widok na Wielki Port. Potem spaceruję ulicami miasta. Czasem wspinam się schodami o długich stopniach. Miały one umożliwić poruszanie się po nich rycerzom na koniach.
PLAN ALTMANA
Wioska Popeye’a – kręcono tu film o szalonym szpinakowym marynarzu w reżyserii Roberta Altmana. Malta zawsze przyciągała filmowców i użyczyła scenerii „Troi”, „Gladiatorowi” i „Grze o tron”.
ZACZAROWANA DOROŻKA?
Mdina, średniowieczne miasto z wąskimi, cichymi uliczkami zamkniętymi
ZBYTEK ZABYTKÓW
Valletta, stolica Malty. Miasto otoczone imponującymi murami jest jednym z najbardziej zagęszczonych obszarów zabytkowych na świecie.
U ZWARIOWANEGO MARYNARZA
Po obcowaniu z wielką sztuką mam ochotę poobcować z czymś lekkim, odzywa się we mnie dziecko. Znacie bohatera kreskówki Popeye, marynarza wdającego się w bójki, który moc czerpie ze szpinaku? Na północno-zachodnim krańcu wyspy, w zatoce Anchor, powstał w 1980 r. film „Popeye” Roberta Altmana z Robinem Williamsem. Zbudowano tam plan – dziewiętnaście bajecznych domów. Po nakręceniu filmu (sukcesu nie odniósł) teren kupił prywatny właściciel i udostępnia go odpłatnie turystom jako Popeye Village.
Kolorowe domy nad zatoczką stanowią malowniczy widok. Goszczą pocztę, straż pożarną, piekarza, dom z zabawkami. Po osadzie biegają animatorzy, robią show i wciągają odwiedzających do zabawy.
Maltę chętnie wybierają filmowcy. Wyspę ochrzczono Hollywoodem Morza Śródziemnego. Kręcono tu m.in. „Troję” z Bradem Pittem, „Gladiatora” z Russellem Crowe’em, film „Hrabia Monte Christo” z Depardieu, części Jamesa Bonda. W Mdinie i na Gozo kręcono pierwszy sezon „Gry o tron”. Polscy filmowcy również ulegli magii wyspy. Nakręcono tam dwa odcinki serialu „Kryminalni”, a także finałowe sceny komedii „Nie kłam, kochanie”.
CIASTKA W BIRGU
Będąc pod wrażeniem smutnych procesji wielkopiątkowych, chcę zobaczyć tę radosną, rezurekcyjną. Ponownie wybieram autobus turystyczny. Zawiezie nas do miejscowości Birgu, zwanej też Vittoriosa, której panoramę widziałam z tarasów Barracca Gardens. Wraz z Cospicuą i Sengleą tworzą kompleks nazywany Trzema Miastami.
Dochodzimy do głównego placu, na którym Maltańczycy z rodzinami stoją tłumnie lub okupują miejsca w ogródkach. Panowie piją piwo. Kobiety przechadzają się, prezentując kreacje. Dominuje mini, i to niezależnie od figury. Niedziela Wielkanocna to dzień spędzany z rodziną. Wróciła radość typowa dla południowców. Na ziemi jest usłany dywan z kawałków gazet, swoistego confetti. Dzieci kupują ciastka na straganach. Najbardziej pożądane w tych dniach są figolli. Ciasteczka przedstawiają postacie ludzkie lub zwierzęta i ryby. Mają w środku migdały, na wierzchu kolorowy lukier. Przykleja się na nich małe jajeczka czekoladowe w różnobarwnych złotkach.
Nagle w bocznej uliczce rozbrzmiewa muzyka, inna od tej wielkopiątkowej, radosna, żywa. Na plac wnoszą statuę Jezusa Zmartwychwstałego. Z balkonów mieszkańcy rzucają na przechodzący tłum kawałki gazet. Statua zostaje później przeniesiona do kościoła. Maltańczycy na placu reagują na nią żywo, zapominają na chwilę o piwie i nogach sąsiadek.
MIASTO CISZY
W drugie święto jadę do Mdiny, pierwszej stolicy wyspy, usytuowanej w jej centrum. To średniowieczna forteca z murami obronnymi, położona na wzgórzu. W XIII w. zamieszkiwała ją jedna trzecia populacji wyspy. Przybycie zakonników sprawiło, że straciła na znaczeniu. Ci postanowili osiedlić się nad morzem.
Wchodzę przez Bramę Główną. Spaceruję wąskimi uliczkami. Jestem sama, a w zaułkach hula wiatr. Pozwala mi to zrozumieć, dlaczego Mdinę nazywają Miastem Ciszy. Sprawia wrażenie miejsca, które nie zmieniło się od wieków. Centrum zamknięto dla zmotoryzowanych, czasem przemknie dorożka z turystami, aby po chwili zniknąć tak nagle, że mam wątpliwość, czy była realna.
Wchodzę do katedry św. Pawła. Została zniszczona przez trzęsienie ziemi w 1693 r. Po 10 latach powstała w obecnym kształcie, odbudowana na polecenie kawalerów maltańskich. Z zewnątrz skromna, w środku świątynia skrywa bogaty barokowy wystrój. W apsydzie nad ołtarzem znajduje się fresk Mattii Preti „Katastrofa św. Pawła”. Później w pobliskim Rabacie zwiedzam grotę świętego, w której podobno schronił się po wylądowaniu na wyspie i tworzył pierwszą chrześcijańską wspólnotę. Na świątyni, jak na wielu kościołach maltańskich, znajdują się dwa zegary i wskazujące różne godziny. Wszystko po to, by zmylić diabła, który gdyby chciał zabrać duszę śmiertelnika, miałby problem z ustaleniem, czy już przyszedł na niego czas.
DUŻO LUZZU
Kuchnia wyspy obfituje w potrawy rybne i na bazie owoców morza. Na rybę zdecydowanie należy pojechać do Marsaxlokk na południowym wschodzie wyspy. Nazwa tej wioski rybackiej jest połączeniem arabskiego słowa marsa – „port” i maltańskiego xlokk oznaczającego wiatr wiejący w basenie Morza Śródziemnego. Cumują w niej tradycyjne łódki luzzu. Są z drewna, niebieskie z paskami w kolorach czerwonym, żółtym, zielonym. Na dziobie mają namalowane oczy Ozyrysa, boga śmierci, które mają oddalić złe moce, chronić przed złą pogodą i przynieść szczęście rybakom.
W Marsaxlokk jest duży targ, głównie z rybami i owocami morza, ale także z serwetami i obrusami maltańskimi. Po drugiej stronie ulicy jest ciąg najlepszych rybnych restauracji. W 1989 r. spotkali się w porcie Bush senior i Gorbaczow, aby przypieczętować zakończenie zimnej wojny.
Wracam z Malty z miłymi wspomnieniami i z przekonaniem, że wyspa różni się od wszystkich innych. Jest trochę włoska, trochę arabska, bardzo angielska. Wyjątkowa.