Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2018 na stronie nr. 76.

Tekst i zdjęcia: Renata Matusiak, Zdjęcia: shutterstock,

Przegrywają tylko z wilkami


Kraj i ponad osiemdziesiąt zamieszkujących go narodowości obchodzi Dzień Niepodległości. Niczym prezent urodzinowy, na centralnym placu miasta stanął pomnik poświęcony Manasowi, bohaterowi narodowego eposu. Mężczyzna w tradycyjnym haftowanym płaszczu, kałpaku na głowie i z komuzem, trzystrunowym instrumentem w ręku, rozpoczął recytację. Treść eposu przekazywał słowami, gestami, muzyką i ruchem całego ciała, jakby wpadał w trans. 

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Manasczi to śpiewak i zarazem twórca przekazujący tekst eposu z pokolenia na pokolenie. Taka recytacja może trwać wiele godzin, cały epos jest bowiem gigantyczny. Słyszałam o manasczi, który swój tekst opowiadał przez trzy miesiące. Epos o Manasie ma kilkadziesiąt spisanych wariantów, które objętością przewyższają „Iliadę” i „Odyseję”. Koczownicy nie pozostawiają materialnych zabytków przeszłości, tutaj ich największą spuścizną jest właśnie duchowy relikt w postaci Manasa. Jest on encyklopedią – historii, obyczajów, filozofii; oddaje charakter narodu kirgiskiego, jego wyobrażenie o geografii czy religii. Dzięki temu eposowi Kirgizi zachowali odrębność i język. 

 

NIEBIAŃSKI SPOKÓJ

Tienszan („niebiańskie góry”) znajdują się niedaleko Biszkeku i rozciągają na wysokości od 1600 do 4860 m n.p.m. Są popularnym miejscem weekendowych wycieczek mieszkańców stolicy.

KIRGIZ NIE ZSZEDŁ Z KONIA

Pasterz w pobliżu przełęczy Czirczik przeprowadza owce przez główną drogę łączącą północ kraju z południem. Niekiedy musi lawirować pomiędzy rodakami, którzy zeszli z konia i przesiedli się na te mechaniczne.

 

KOCZOWNICY STACJONARNI

 

Odkąd Kirgizi przyswoili sobie osiadły tryb życia, trudno im się ruszyć. Położony kilkadziesiąt kilometrów od stolicy Park Narodowy Ała Arcza (biała sosna) i kurort Issyk-Ata przyciągają niewielu miejscowych. W czasach radzieckich było tu prężnie działające sanatorium. Pośród licznych gorących źródeł, wytryskujących na powierzchnię u podnóża gór Terskej Ałatoo, na skale jest wyryty wizerunek Buddy odnoszący się do czasów przed X w., gdy dotarł tu islam i pojawiły się meczety.

Pozostałością jednego z pierwszych meczetów Azji Środkowej jest wieża Burana – minaret z X–XI w. Pierwotnie miała wysokość 45 m, wierzchołek budowli był uwieńczony kopułą – latarnią, która miała cztery otwory drzwiowe na cztery strony świata. Obecnie mierzy 24 m, pozostała część zawaliła się podczas trzęsienia ziemi w XV lub XVI w. Obok Burany rozciąga się pod gołym niebem muzeum, w którym zebrano z różnych miejsc kraju kamienne posągi zwane balbala. Są one pomnikami nagrobnymi, które od VI w. ustawiano na cześć zmarłego wojownika.

Latem kirgiskie góry zamieniają się w upstrzone jurtami pastwiska. Mieszkają w nich pilnujący stad pasterze z rodzinami. Kobiety doją kobyły co dwie godziny, by pozyskać saamal, czyli świeże mleko, które przeznacza się głównie na kumys. W tym celu mleko wlewają do drewnianych beczek lub naczyń ze skóry i ubijają drewnianą pałką, zwaną po kirgisku biszkek – tak jak obecna nazwa stolicy kraju. Ubijanie mleka przyspiesza fermentację. Dawniej wlewano je do skórzanego bukłaka przytroczonego do konia, aby fermentowało podczas jazdy. Radziecka władza przyznawała pasterzom odznaczenia i ku chwale ojczyzny rozliczano ich z ilości otrzymanego mleka, sera czy wełny. Dzisiaj odpłatnie opiekują się łączonymi stadami z całej wsi. 

 

ZIMNO W JURCIE

 

Na końcu mało uczęszczanych górskich dróg, niedaleko chińskiej granicy, jest Tasz Rabat. Jadę tam z Kirgizką Akylai autostopem. Około 20 km przed Narynem zabiera nas szef policji w tym mieście. Aby stało się zadość kirgiskiej gościnności, przed wjazdem do miasta zbaczamy na piknik. Komendant przywiózł: mięso, chleb, pomidory, ogórki, wódkę i kumys. Wynajmuje dla nas apartament w hotelu i zaprasza na najlepszy szaszłyk w mieście. 

Naryn to najzimniejsze miasto w Kirgistanie. Serce kraju – mówi się, że stąd pochodzą prawdziwi Kirgizi i tu rozbrzmiewa czysty kirgiski język. Otulam się swetrem podczas spaceru, choć to pełnia lata. Miasto wygląda na zapomniane przez rządzących, ludzie są skazani sami na siebie. Beton i rdza pokrywają wszystko, żywe jest tylko wspomnienie Związku Radzieckiego.

Rano szef policji przysyła po nas samochód i jedziemy do Tasz Rabatu. Kiedyś wstęp tutaj był wolny, teraz droga jest zagrodzona szlabanem i miejscowi płacą 20 somów, obcokrajowcy zaś – 100. Rodzina zamieszkująca pobliski wagon i jurtę obsługuje ruch turystyczny. Za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiają się goście, wydeptuje ścieżkę do bramy zamczyska, by ją otworzyć. Część odwiedzających przybywa na wynajętych wierzchowcach. Na potrzeby turystów wokoło rozłożyły się jurty. W zamczysku, z trzydziestoma kamiennymi pokoikami, hula wiatr. Aby było nam cieplej, tulimy się do trawy, bo na wysokości 3600 m n.p.m., tuż przy ziemi, gorące promienie słońca wygrywają z wiatrem. Datę powstania obiektu okrywają mroki historii, prowadzące do średniowiecza. Jest to największa kamienna budowla tej epoki w Azji Centralnej, chociaż obecnie jej rozmiary nie robią już wrażenia. Stoi na historycznym szlaku handlowym z Kotliny Fergańskiej do Kaszgaru. Prawdopodobnie była schronieniem dla kupców i wszelkiej maści wędrowców. Wcześniej mogła być nestoriańskim klasztorem. Tkwi zagubiona na dziewiczym pustkowiu, na jednym ze zboczy Tienszanu, z podziemnym tunelem wiodącym w nieznane. 

Ciężarówką zdążającą w stronę chińskiej granicy dojeżdżamy w pobliże Chatyr-kula. Tafla jeziora błyszczy w oddali. Idziemy po tienszańskim plateau ledwo widoczną drogą, która ma nas zaprowadzić do jeziora. Mamy wrażenie, że oddala się ono, zamiast przybliżać. Zniecierpliwione, wybieramy drogę na skróty. Niezbyt szczęśliwie, bo przez bagna. Z ledwością ratujemy buty. Wracając już, widzimy samochód – jest wypełniony dziewczynami, które z ojcem wyskoczyły z pobliskiej jurty nad jezioro. Na szczęście bagażnik jest prawie pusty. Nurbek z rodziną spędza lato w jurcie w górach, na wysokości ok. 3500 m n.p.m. Zapraszają nas w gości. Siadamy na tuszakach (cienkie materace wypełnione bawełną), na niskim stole – herbata, chleb, kajmak (śmietana), kurut, czyli kulki z odciskanego i wysuszonego sera, i oczywiście kumys.

Ponieważ każdy dobrze zna swoją jurtę, rozkłada się ją w pół godziny. Jednak gdy brakuje właściciela, może to trwać cały dzień. Na ścianie ręcznie wyszywane kilimy, na ziemi szyrdaki – filcowe patchworkowe dywany. Nocą jest bardzo zimno. Cegła zagrzana w ognisku i włożona pod kołdrę pozwoliła przetrwać. Budziły mnie tylko odgłosy tabunów koni biegnących nie wiadomo skąd ani dokąd. 

 

NAD PERŁĄ TIENSZANU

 

W Kirgistanie nie ma wielu jezior, ale jedno z nich jest wyjątkowe – nazywane perłą Tienszanu. Latem, gdy Biszkek zamienia się w piekarnik, życie przenosi się do pensjonatów nad Issyk-kulem, słonym jeziorem położonym na wysokości 1600 m n.p.m. Temperatura wody jest zbliżona do polskiego Bałtyku. Noce z powodu wysokości są zimne, ale za to gwiazdy niemal dotykają ziemi. Latem, gdy spotykają się tu mieszkańcy Biszkeku, w ich rozmowach, oprócz standardowego „Co słychać?”, jest jeszcze jedno pytanie: „Kiedy nad Issyk-kul?”. Naród przez wieki „zmęczony” koczowaniem, teraz ceni sobie zajmowanie miejsca na plaży jak najbliżej pensjonatu, gdzie trzeba się ruszyć tylko do wody lub do wędrownego sprzedawcy po rybę, piwo, lody, gotowaną kukurydzę czy słonecznik. 

Tienszan, czyli „niebiańskie góry” otaczające jezioro, mają sporo śladów wielkiej historii. Niedaleko od głównego kurortu, Czołponaty, jest muzeum petroglifów. Na powierzchni ok. 40 ha znajduje się ponad 5 tys. kamieni z prehistorycznymi naskalnymi rysunkami. To unikalny zabytek sięgający epoki brązu. W Czołponacie zatrzymuję się u osiemdziesięcioletniej babci Rozy. W muzeum historycznym jest jej fotografia. Była najlepszym ginekologiem w powiecie, a zmarły mąż – znanym chirurgiem. Jest laureatką wielu radzieckich nagród. Mieszka w glinianym domku, jakich mnóstwo po kirgiskich wsiach, składającym się z dwóch izb. Kuchnia jest w komórce na zewnątrz. Zimą Roza zasłania okna folią, by odizolować się od wiatru i chłodu. Żywi się głównie herbatą i lepioszką (miejscowy chleb). Na tyle wystarcza jej emerytura. 

Na wschodnim krańcu jeziora jest pochowany Mikołaj Przewalski, tu też znajduje się poświęcone jemu muzeum. Kirgizi uważają Przewalskiego za Polaka i mają żal, że „ukradł” im konia – rdzenną, starokirgiską własność. Obok usadowiło się miasto Karakol – zimowa, narciarska stolica kraju. Zimą stoki Tienszanu przyciągają wielu turystów z sąsiedniego Kazachstanu i Rosji, przede wszystkim konkurencyjnymi cenami.

 

BUKIET NARODÓW

Przedstawiciele narodów Kaukazu zamieszkujących Kirgistan zebrani podczas obchodów Dnia Niepodległości.

CZYM JURTA BOGATA

W tradycyjnym mieszkaniu nomadów, gdzie dzieci wyglądają na tryskające zdrowiem. Gości wita się tu lepioszką i kajmakiem (chlebem i śmietaną). W tle stoi drewniana beczka, w której latem fermentuje kobyle mleko.

SWOJE WIDZIAŁEM

Kałpak, tradycyjne kirgiskie nakrycie głowy, jest biały i wysoki, bo ma symbolizować śnieżne górskie szczyty. Ciemne okulary i ujmujący uśmiech to pełne uroku dodatki do kapelusza.

 

ŚWIĘTOWANIE I JEDZENIE

 

W połowie grudnia Kirgistan ogarnia szaleństwo związane z przygotowaniami do Nowego Roku. W centrach miast stają olbrzymie choinki, wokół których krąży mnóstwo dziadków mrozów w długich płaszczach i w towarzystwie śnieżynek. Ulice zamieniają się w targowiska z materiałami wybuchowymi i napojami wyskokowymi. Pewnego dnia wielka choinka w Biszkeku złamała się w pół. Dzieci były przerażone, że Nowego Roku, a co za tym idzie – prezentów, nie będzie. Wigilia Nowego Roku w Kirgistanie wygląda tak, jak we wszystkich krajach byłego Związku Radzieckiego. Jest to najważniejsze święto, obowiązkowo gromadzące całą rodzinę przy wspólnym stole. Podczas krojenia warzyw na sałatkę olivier, znaną u nas jako sałatka warzywna, ogląda się radziecki film z Barbarą Brylską „Ironia losu” (w Polsce był rozpowszechniany i jest znany jako „Szczęśliwego Nowego Roku”). Przez pierwsze dwa tygodnie roku trwają ferie i w tym czasie wszystko zamiera. Urzędy nie pracują wcale albo są otwarte według nikomu nieznanego planu, zatrzymuje się nawet handel. W lokalach brakuje alkoholu. 

Dopiero po 14 stycznia, czyli po obchodach tzw. Starego Nowego Roku (według kalendarza juliańskiego), życie wraca do normy. Ale to nie koniec noworocznych obchodów, bowiem następnie jest chiński Nowy Rok oraz Nouruz – 21 marca, zwane Muzułmańskim Nowym Rokiem. W ten sposób kończą się kwartalne obchody noworoczne. W tym okresie są jeszcze dwa dni wolne od pracy: 23 lutego – Dzień Obrońcy Ojczyzny (potocznie zwany świętem mężczyzn), spadek po ZSRR, i – bardzo ważny Dzień Kobiet. 

Święto Nouruz to m.in. okazja do rozgrywek w grach konnych. Na hipodromie tłum mężczyzn ogląda kolejno: zawody polegające na zrzuceniu przeciwnika z konia, uciekające konno dziewczyny i goniących ich dżygitów, smaganych przez nie batem, oraz akrobacje konne. Wreszcie następuje gra główna, rozpowszechniona też w innych krajach Azji Centralnej i na Kaukazie – kozłodranie. Dwie drużyny starają się o przejęcie tuszy barana. Czas nie jest określony i zazwyczaj wszystko trwa wiele godzin, nawet cały dzień. Mięso barana po kozłodraniu, jako porządnie „zbite”, ma smakować wyśmienicie, a służy do przygotowania potrawy zwanej płow (pilaw), uznawanej za jedną z najważniejszych w Azji Środkowej i Kaukazie. To danie z ryżu, mięsa i marchwi.

Kirgizi uwielbiają mięso. Mówią o sobie, że są na drugim miejscu na świecie pod względem zjadanego mięsa, a przegrywają tylko z... wilkami. Szaszłyki, samsy (coś w rodzaju pasztecików), manty (duże pierogi gotowane na parze), dymdama, lagman, pielmieni – to potrawy rozpowszechnione też i w ościennych krajach. Za typowo kirgiskie i kazachskie dania uchodzą borsoki i beszbarmak – drobno pokrojone mięso końskie z makaronem i specjalnym sosem. Kirgizi zjadają jednego barana w 10 osób, a na przykład Uzbecy przygotują z niego ucztę na 200 ludzi. Ciekawą potrawą jest lagman. To specjalność Ujgurów. Podstawą tego dania jest robiony ręcznie bardzo długi makaron. Aby go przygotować, roluje się ciasto na wałki, następnie uderza nimi o stół i wyciąga je w nitki dochodzące do kilku metrów. 

 

ZOSTAĆ CARYCĄ AŁAJU!

 

Droga z Oszu do Batkenu wiedzie przez uzbeckie enklawy na terytorium Kirgizji i jest dostępna tylko dla Kirgizów i Uzbeków. Cudzoziemców wozi się naokoło za trzykrotnie większą kwotę. W zbiorowej taksówce nikt się jednak nie zorientował, że należę do obywateli krajów trzecich, którym uzbecki rząd zabrania tędy przejeżdżać. Tymczasem przed nami samochód z Kazachami. Co możemy zrobić? Na kilkudziesięciokilometrowy objazd nikt z pasażerów nie ma ochoty. Kazachowie wybawiają się z opresji przez włożenie do paszportów odpowiednich banknotów. Ja uśmiecham się najładniej, jak tylko potrafię, i pan w mundurze pozwala jechać. Jest wiosna i dominują dwa kolory – nad zielenią niższych partii gór wznoszą się białe szczyty. Prawie nie zauważyłam, kiedy wjechałam do Batkenu, choć miasto jest stolicą obwodu. 

Jadę dalej w najbardziej na zachód wysunięte terytorium, wcinające się w Tadżykistan. Po prawej mijam cudowne Jezioro Tortkulskie, później już tylko nie mniej cudowne pięciotysięczniki. Region zapomniany przez Boga i ludzi. Wzgórza pokryte dywanami wiosennych kwiatów. Jesteśmy w Ałaju, w XIX w. władała tym regionem Kurmandżan-Datka, narodowa bohaterka, zwana carycą Ałaju. Kobieta bardzo odważna i śmiała jak na owe czasy. Uciekła z jurty męża, gdy ten, wybrany przez jej rodziców, okazał się trzykrotnie starszy od niej. W ciągu 50 lat swoich rządów walczyła o to, aby nie dopuścić do rozbicia Kirgizów na plemiona i rody. 

I jeszcze wzgórza między Oszem a Dżalalabadem – wiosną zielone, a przez całe lato pokryte burożółtymi barwami suszy. Gdyby nie wcinający się tutaj kawałek Uzbekistanu, można by pokonać tę drogę w pół godziny, zamiast półtorej. Między nimi Andiżański zbiornik retencyjny – to nazwa uzbecka, bo Kirgizi nazywają go Kampirabackim... 

Po tych wszystkich wędrówkach najlepiej odpocząć w kirgiskiej bani, będącej połączeniem publicznej łaźni i sauny. Razem z miejscowymi kobietami wklepujemy w siebie maseczki, peelingi i rozmawiamy długie godziny. Potem siedzimy na tapczanie pod morelowym drzewem, pijemy zieloną herbatę i gwiżdżemy na wszystko, z kirgiskiej piszczałki oczywiście.