Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2018 na stronie nr. 29.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Bartusiak, Zdjęcia: shutterstock,

Mariachi - z muzyką przez życie


Meksykanie, niezależnie od pochodzenia, wierzą w dwie rzeczy: w protekcję Najświętszej Marii Panny i fakt, że tylko muzyka łagodzi obyczaje. O ironio, tanecznym krokiem przez życie idą przeważnie ci, którzy pochodzą z najbiedniejszej klasy – to oni najczęściej pląsają i najczęściej się śmieją, i to właśnie oni zasilają szeregi orkiestr mariachi.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Muzyka rozbrzmiewa na ulicach Meksyku od rana do wieczora: między bazarowymi straganami, w autobusie, na plaży, podczas fiesty, lunchu i w trakcie zwykłej wieczornej potańcówki w parku. Jest ona tak samo różnorodna jak Meksykanie. Przesiąkła bowiem wpływami z różnych stron świata: Hiszpanii, Argentyny, Kolumbii, Kuby i Afryki. W kulturze Majów muzykę można było usłyszeć tylko w czasie obrzędów i ceremonii religijnych. Tę indiańską grano na instrumentach perkusyjnych – bębnie lub huehuetl. Z dawnych melodii, połączonych później z dźwiękami basowych skrzypiec, trąbki i gitary, zrodziło się brzmienie orkiestr mariachi. 

Pierwsze ich grupy powstały w XVIII w. w stanie Jalisco, a konkretnie w Guadalajarze. Początkowo używały tylko lokalnych instrumentów strunowych, a trąbka i gitara dołączyły do nich dopiero 100 lat później – przywieźli je na indiańskie tereny Hiszpanie. Z kultury hiszpańskiej Indianie zaadaptowali również koncepcję zespołu składającego się zwykle z czterech osób, z których dwie grały na skrzypcach, a pozostałe na harfie i gitarze. Z czasem grupy muzyczne rozwinięto o dodatkowe osoby, grające na różnych instrumentach. Dziś najbardziej wykwalifikowane zespoły występują na słynnym placu Garibaldi w mieście Meksyk. Przyodziani w ekscentryczne kostiumy, z wąsem pod nosem lub bez, śpiewają nocą paniom i panom ckliwe meksykańskie szlagiery.

 

JOEL FRANCISCO 

González García

DUSZNO I TŁOCZNO

Gwałtowna urbanizacja i rozwój przemysłowy „miasta pałaców z przejrzystym powietrzem” doprowadziły do przeludnienia i zanieczyszczenia stolicy Meksyku.

KULTURA WESOŁA

Meksykanie to radosny naród. Skoczna muzyka i kolorowe stroje to jeden z silniejszych akcentów ich kultury.

 

MEZCAL, KOBIETY I ŚPIEW

 

Kiedy zapada zmrok, na placu Garibaldi zbierają się liczne grupy miejscowych mariachi. Tu, w mieście Meksyk, gdzie slumsy sąsiadują z prywatnymi pałacami i drapaczami chmur, muzyka dźwięczy aż do świtu. Granie w ulicznej orkiestrze nie jest odpowiednim zajęciem dla głowy rodziny, a już na pewno nie dla kobiety, choć i te zaczynają się pojawiać na tym rynku pracy. Nocne imprezy są jednak zdominowane przez męskie kapele, których członkowie nie wylewają tequili za kołnierz. Między dziesiątkami, a czasami nawet setkami grających przeciskają się turyści, miejscowi rabusie, bulwarowi dilerzy narkotyków i handlarze suwenirami. Zapach alkoholu miesza się z aromatyczną wonią ulicznego tacos. Tylko tutaj można zobaczyć bar prezentujący ponad 100 marek tequili i kilka mezcalu – wyjątkowo silnej wódki sporządzonej z całego rdzenia zielonej agawy, z zanurzoną larwą ćmy w butelce. 

W środku nocy pijani już artyści nie odmawiają kolejnych drinków stawianych przez słuchaczy. Huśtający się statek Garibaldi dobija do brzegu dopiero wtedy, kiedy zarówno orkiestra, jak i widownia wspólnie zawodzą falsetem meksykańskie serenady. – To jest trudna praca i w dzisiejszych czasach przeznaczona tylko dla kawalera – ubolewa jeden z miejscowych mariachi, Joel Francisco González García: – Nie mamy czasu na ośmiogodzinny sen i normalny wypoczynek. Klienci mogą zadzwonić do nas w każdej chwili. Dawniej były tutaj restauracje otwarte dniami i nocami, a muzykom płacono dużo więcej. Dziś dają nam symboliczne kwoty. Nie można z tego utrzymać rodziny. 

Czy artysta śpiewający każdego dnia romantyczne piosenki dla różnych kobiet, w imieniu ich adoratorów, może być spełniony w miłości? Jak się okazuje, Joel ma dzieci z trzema kobietami i aktualnie postanowił wrócić do swojej pierwszej żony. – Życie, jakie prowadzimy, to niestety wieczna impreza. Alkohol i nowe znajomości nie sprzyjają pielęgnacji rodzinnego ogniska – komentuje smutnym tonem. Może mariachi prowadzą rockandrollowy tryb życia, ale bez wątpienia zawsze się szanują – to poważna instytucja i nie sposób spotkać prawdziwego mariachi grającego nad odwróconym kapeluszem, do którego wpadają pesos „co łaska”. Stawki za zaśpiewaną piosenkę są podawane odgórnie i w większości przypadków nie można zamówić ich mniej niż pięć. Kiedyś muzyków można było zaprosić tylko prosto z ulicy, dziś w różnych miastach Meksyku są rozwieszone ogłoszenia z numerami telefonów do poszczególnych zespołów, a internet prezentuje oficjalne strony tych najbardziej profesjonalnych. 

Tradycyjnie zawód mariachi od wieków dziedziczyło się z pokolenia na pokolenie, mimo to Joel nie wyobraża sobie, aby jego dzieci przejęły po nim pałeczkę: – Postanowiłem, że będę się tym zajmował, kiedy zobaczyłem zdjęcie mojego dziadka w stroju mariachi. Byłem wtedy małym chłopcem. Mój tata i moi wujkowie też byli mariachi – przychodzili tutaj śpiewać na plac Garibaldi. Kiedy jako dziecko widziałem, jak mój tata po powrocie z pracy zdejmował marynarkę i wieszał na korytarzu, marzyłem o tym, aby ją założyć, ale z szacunku wobec niego podziwiałem ją tylko z daleka. Mimo to dziś nie wyobrażam sobie budzić moich synów w środku nocy i prosić ich, by szli ze mną do pracy – wyznaje. 

Nie ma się jednak co martwić o upadek pięknej tradycji, zainteresowanie tym zawodem jest tak duże, i podobno nadal rośnie, że w meksykańskiej stolicy otworzono niedawno szkołę dla muzyków mariachi. Trzyletni kurs w Leticia Soto Flores obejmuje lekcje gry na trąbce, skrzypcach i gitarze. Aby pomyślnie zdać egzaminy w stołecznej szkole, trzeba też opanować wiedzę z zakresu teorii muzyki i historii mariachi. 

 

OD OKAZJI DO OKAZJI

 

Muzyka tych wędrownych grajków towarzyszy Meksykanom od narodzin aż do śmierci. Najpopularniejsze ze śpiewanych przez nich utworów, poczynając od urodzinowej piosenki Las Mañanitas, po balladę człowieka idącego na śmierć, niewątpliwie stanowią dużą część historii Meksyku. W kraju kaktusów i limonki najważniejszą imprezą w życiu młodej dziewczyny są jej 15. urodziny. Quinceañera to uroczystość, która ma symbolizować wejście nastolatki w dorosłe życie. Według tradycji to właśnie od tego dnia staje się ona kobietą. Poza chodzeniem na randki i innymi przyjemnościami, na jakie w końcu może sobie od tego momentu pozwolić, otrzymuje również prawo do pełnego masochizmu, jakim jest codzienna aplikacja makijażu i noszenie szpilek. Wyprawiane z wielką pompą huczne urodziny piętnastolatek generują koszty porównywalne do weselnych. To właśnie w ten dzień dziewczęta w różowych, balowych sukniach, z lokami na głowie mają szansę wysłuchania pierwszego koncertu mariachi zadedykowanego specjalnie im.

Poza różnego rodzaju wydarzeniami, w których mariachi chętnie biorą udział, są oni zapraszani nie tylko na urodziny, zaręczyny, wesela, chrzciny i rocznice, ale także na pogrzeby. Meksykanie mają tendencję do uprawiania kultu śmierci w wyjątkowo entuzjastyczny sposób. Śmierć to dla nich początek nowego życia, przejście do lepszego świata, dlatego Święto Zmarłych obchodzą na wesoło. To tradycja wywodząca się z czasów prekolumbijskich. Pieką wtedy chleb dla zmarłych – pan de muerto, czyli słodkie ciasto posypane cukrem – i organizują teatralne przedstawienia, w których nie ma cienia melancholii, bo są to najczęściej komedie. W Meksyku w tych dniach trwa prawdziwa fiesta i jak się można domyślać – jest to czas żniw dla wszystkich orkiestr mariachi. – Rodziny i bliscy zmarłych często pytają nas, czy możemy pojawić się na pogrzebie lub zagrać nad grobem w Zaduszki. Najczęściej proszą o to, abyśmy zaśpiewali o zmarłych, jacy byli wspaniali i jak bardzo ich brakuje w doczesnym świecie. Często też proszą o zaśpiewanie ulubionej piosenki zmarłego. Wtedy, jeśli utwór jest wesoły, uroczystość może przybrać nawet bardzo pozytywny charakter – komentuje z uśmiechem Einner Castillo Espino. 

Jak się okazuje, wielu Meksykanów już za życia przygotowuje listę utworów, która ma być zagrana przez mariachi nad ich grobem... Ale zanim trafią do grobu, kochają – namiętnie i z fantazją. Jak odzyskać miłość utraconej partnerki? Tysiąc pesos za zlepienie w całość dwóch połamanych serc to chyba nie jest wygórowana cena. Tyle właśnie kosztuje godzinny prywatny koncert z repertuarem w całości złożonym z serenad. Meksykanie to bardzo romantyczny, ale i temperamentny naród, dlatego z arsenału orkiestr mariachi, nawet w XXI w., korzysta się tam często. – Myślę, że mariachi to jeden z najbardziej znanych elementów meksykańskiej kultury, dlatego mam nadzieję, że zawsze będą istnieć – mówi Brenda, moja 25-letnia meksykańska przyjaciółka. – Wyobrażasz sobie? – kontynuuje. – O północy niespodziewanie nachodzi cię w domu grupa mężczyzn ze skrzypcami, mandolinami, snując romantyczne nuty. To lepsze niż kwiaty. Mam nadzieję, że i moje serce ktoś będzie zdobywał w ten sposób.

Rola miłosnego mediatora nie należy jednak do najłatwiejszych zajęć. Na tarczy do domu wracają często nawet najbardziej utalentowani muzycy. Niejeden zamówiony koncert kończy się w przedbiegach dźwiękiem zatrzaśniętych drzwi, tłuczonych wazonów lub płaczem. – W całej swojej karierze miałem okazję spotkać tylu samo szczęśliwie zakochanych, co i przegranych – wyznaje Einner. – Najbardziej w pamięci zapadła mi noc, w którą zamówieni przez adoratora, przybyliśmy do domu dziewczyny, dla której na miejscu śpiewała już inna kapela, wynajęta przez kogoś innego. W tej pracy jesteśmy obserwatorami różnych silnych emocji. W końcu to my eskortujemy ludzi w najważniejszych momentach ich życia.

 

Z SOMBRERO PRZEZ ŚWIAT

 

Meksykańscy klezmerzy w eleganckich czarnych spodniach, żakietach z srebrnymi klamrami, w kapeluszach z dużym rondem, choć nie wyglądają ubogo, najczęściej pochodzą z biednych rodzin. Los nie przedstawia im szerokiego wachlarza możliwości na samym starcie. Mimo to wiadomo nie od dziś, że Meksyk jako główny kraj tranzytowy na szlaku narkotykowym, biegnącym z Ameryki Południowej do Stanów Zjednoczonych, jest miejscem, gdzie biedacy mogą stać się krezusami z dnia na dzień. 

– Wielu z moich znajomych z lat dzieciństwa albo handluje narkotykami, albo siedzi już w więzieniu. Rozumiem ich wybór, choć cieszę się, że ja takiej drogi nie wybrałem. Dziś, mimo że wiodę skromne życie, mogę być z siebie dumny, bo jestem jednym z tych, którzy dają szanse meksykańskiej kulturze na kontynuację. Chciałbym kiedyś mieć okazję podróżować. Wtedy zrealizowałbym moje marzenie, pokazałbym muzykę mariachi całemu światu. Chciałbym przedstawić innym krajom ich narodową muzykę w stylu mariachi, myślę, że to byłoby coś wyjątkowego – rozmarza się Joel. 

Według aktualnych danych statystycznych tylko 11 proc. Meksykanów ma paszport. Wielu z nich nie wie zbyt dużo na temat świata – cały świat wie jednak sporo o nich i ich kulturze, a muzyka orkiestr mariachi jest z pewnością jej flagowym elementem. Wędrujące od miasta do miasta w imię rodzinnych tradycji, przypominają o historii, walczą o miłość i dobrze się bawią. Kto wie, dokąd kiedyś zajdą.