Pomimo upływu 25 lat ta wojna jest wciąż obecna w świadomości mieszkańców. W stolicy stoją jeszcze zrujnowane domy, a symbolem miasta jest wypalony budynek Rady Ministrów z czasów radzieckich. Był ostatnim punktem oporu Gruzinów. Obecnie stanowi majestatyczną ruinę, nad którą dumnie powiewa abchaska flaga. Z billboardów z napisem „Aiaaira” – „zwycięstwo” – patrzy odziany w polowy mundur Władysław Ardzinba, pierwszy prezydent separatystycznego państwa.
Dostępny PDF
Pani Nadieżda jest Ukrainką. Przyjechała do Akui pół wieku temu za mężem i od razu zachwyciła się subtropikalnym pięknem kraju. Gdy trzeciego dnia wojny z Gruzinami jej 20-letni syn Timur zginął podczas obrony miasta, wzięła karabin i poszła walczyć. Ponieważ miała medyczne wykształcenie, opiekowała się rannymi, ale gdy było trzeba, strzelała. Jej mąż zmarł już po wojnie, od ran, ona zaś żyje obecnie w trzypokojowym mieszkaniu, przejętym po zbiegłych z miasta Gruzinach. Z okien widzi porośnięte eukaliptusami góry i wciąż wspomina czasy wojny.
– Pojechaliśmy leczyć do powiatu galskiego – opowiada pani Nadieżda. – Na nasze przywitanie zrobili stół. My, jak to na wojnie – kilki i czarny chleb. A tam szaszłyki, chaczapuri, warzywa. Wyznaczyli tamadę i zaczęła się biesiada. W pewnym momencie poprosiłam o toast. Tamada się zgodził. Mówię: „Wypijemy za naszego prezydenta, Władysława Ardzinbę”. On na to: „To nie nasz prezydent, nie wypijemy”. Wyjęłam pistolet, przystawiłam mu do głowy: „Pij, do trzech będę liczyć”. Koledzy z naszego batalionu znali mnie, wiedzieli, że nie żartuję. Przy dwóch i pół Megrel się złamał. Wypił.
RUSKIJ MIR
Prawosławny klasztor Nowoatoński – symbol dwustuletniej rosyjskiej dominacji na tym terenie.
WŁADYSŁAW I
Był pierwszym prezydentem tej samozwańczej republiki. Władysław Ardzinba od 8 lat nie żyje, ale jest wciąż wspominany i obecny w abchaskiej przestrzeni publicznej.
TEN KRAJ TO RAJ
...dla speleologów. Jest to miejsce najgłębszych jaskiń świata. A prym w tej konkurencji wiedzie Jaskinia Vierovkina, głęboka na 2204 m (do tylu metrów na razie zdołano zejść) oraz Jaskinia Krubera (2191 m). Na mniejszym zdjęciu nieco dziwaczny przykład nacieku jaskiniowego.
PIĘTNO WOJNY
W Parku Sławy stoi pomnik poległych za wolną Abchazję. Wśród nazwisk abchaskich, czeczeńskich, rosyjskich jest i polskie – Janusz Godawa. Jednocześnie we wczesnowiosennym Suchum (Suchumi to nazwa gruzińska, której nie wolno tu wymawiać; Akua to z kolei stara, niemal nieużywana, nazwa abchaska) życie toczy się własnym trybem. Staruszkowie grają w szachy i domino na nadmorskim bulwarze, w kawiarniach i restauracjach przesiaduje sporo ludzi. Sporo, ale nie tłumy. Dopiero w maju będą tłumy. Głównie Rosjan. Oni mają najłatwiej. Nie potrzebują wiz, podobnie jak obywatele Wenezueli, Nikaragui i Nauru oraz zaprzyjaźnionych parapaństw – jak Naddniestrze czy Południowa Osetia. W takiej właśnie lidze występuje Abchazja.
Ludziom z Zachodu jest tutaj trudniej. Gruzińskie władze, popierane przez społeczność międzynarodową, uznają Abchazję za część swojego terytorium i uważają przekraczanie granicy z Rosją nad rzeką Psou za nielegalne. Pozostaje więc most przez Inguri. Na abchaskim, wysokim brzegu Inguri stoi stara, zrujnowana kamienna wieża. Na jej szczycie – zielona budka strażnicza z blachy falistej.
Gruzińska policja leniwie przegląda paszporty i ostrzega przed przestępczością w separatystycznym kraju. Abchazowie podchodzą do sprawy poważniej – zadają konkretne pytania, uważnie oglądają zaproszenie z abchaskiego MSZ, czujnie się przypatrują, jakby chcieli wyłapać podejrzanego o szpiegostwo. Cudzoziemiec to tutaj rzadki gatunek. Granicę najczęściej przekraczają gruzińscy Megrelowie, mieszkający w abchaskim rejonie Gal. Jeżdżą oni do pobliskiego Zugdidi, leżącego już w Gruzji, na targ czy też w odwiedziny do krewnych.
Rzeka Gumista za północnymi rogatkami Suchum jest kolejną granicą. Podczas wojny toczyły się tu ciężkie walki, jednak Gruzini nie doszli dalej. Na otaczających most skałach – marmurowe tablice z nazwiskami i portretami poległych Abchazów. Ktoś położył tu wieńce w kolorach południowoosetyjskiej flagi. Stoją też butelki z wódką, aby wypić za poległych.
CHRUSZCZOW, PUTIN I ORMIANIE
Za mostem zaczyna się najpiękniejsza i niedotknięta wojną część kraju (choć Gruzinom udało się jeszcze wysadzić desant pod Gagrą). O ile na południu kraju góry trzymają się w pewnej odległości od wybrzeża, to tutaj schodzą wprost do morza. Gagra, Picunda czy Nowy Aton były najbardziej prestiżowymi, mówiąc dzisiejszym slangiem touroperatorów, destynacjami w dawnym ZSRR.
Picunda, niegdyś ulubiony kurort I sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikity Chruszczowa, wygląda na wpół wymarłą. Pozasezonowe życie toczy się tu głównie na bazarze, wśród butelek domowego wina, pudełek z piekielnie ostrą adżiką – pastą z papryki i kaukaskich ziół, i stosów mandarynek będących jednym z głównych bogactw nieuznawanej przez świat republiki. Przy zamkniętej nadmorskiej restauracji kilka handlarek, niepoprawnych optymistek, rozłożyło straganiki z pamiątkami. Na stojakach lodówkowe magnesy o tematyce dwojakiej: jedne przedstawiają klasyczne abchaskie widoczki, drugie Władimira Władimirowicza w różnym wydaniu: Putin chmurny, Putin roześmiany, Putin półnagi i na koniu... Między chybotliwymi stojakami ganiają się i gryzą bezpańskie psy.
Wysokie domy wczasowe, zbudowane przy samym brzegu pół wieku temu, stoją puste i trudno powiedzieć, czy latem w ogóle znajdują chętnych. Może są skazane na powolne niszczenie? Ich stan sugerowałby to drugie, ale trzeba pamiętać, że to „postradziecja” – tutaj kondycja budynku nie zawsze decyduje o wyłączeniu go z użytkowania.
Okolica jest jednak piękna. Las reliktowych sosen, spokojne morze, z którego raz po raz wynurzają się płetwy delfinów. Przytulona do zbocza Kaukazu Gagra przygotowuje się na sezon. W bocznych uliczkach wre budowa pensjonatów – szybko, byle zdążyć przed napływem wczasowiczów. Niektóre już nawet ogłaszają się na portalach rezerwacyjnych, chociaż są zbudowane dopiero w połowie. Trafiamy na jeden taki, ale pod wskazanym na stronie adresem uwijają się jeszcze robotnicy. Najwyższy czas wrócić więc do starej metody sprzed wszechobecnego internetu i poszukać na sąsiednich domach ogłoszeń „sdam komnatu”. Gdzie jak gdzie, ale w Gagrze o kwaterę nietrudno.
Dwa numery dalej pokoje wynajmuje stareńki Ormianin. Wieczorem, przy domowym winku opowiada historię swoich rodziców, którzy jako dzieci przypłynęli do Abchazji, ratując się przed szalejącym w Turcji ludobójstwem ich pobratymców. Ucieczka z kąsającego w agonii Imperium Osmańskiego była wspólnym doświadczeniem większości przodków abchaskich Ormian. Po kilkudziesięciu latach zadomowili się w nowej ojczyźnie na tyle dobrze, że część z nich walczyła w ostatniej wojnie ramię w ramię z Abchazami. Co ciekawe, wcześniej, w latach 1877–1905, drogę w stronę przeciwną pokonywali Abchazowie, uciekający do Turcji przed imperialną polityką Rosji.
Współczesna Gagra to według statystyk demograficznych w połowie miasto ormiańskie, nawet szaszłyki w lokalnej knajpce smakują tak, jak potrafią smakować tylko w Armenii. No, może jeszcze w Karabachu.
PAŃSTWO BEZ WALUTY
Kierowca taksówki nad jezioro Rica też jest Ormianinem. – Ładnie tu u nas, tylko gospodarza dobrego nie ma, żeby tym zarządzał – mówi, gdy jego pamiętająca Gorbaczowa łada dzielnie wspina się w góry Kaukazu. Stoki za barierkami całkiem przyzwoitej asfaltówki pokrywa gęsty las. Mimo wczesnej pory roku drzewa są zielone, ale nie od liści, lecz od grubej warstwy mchu. Wilgotno wkoło niczym w dżungli. Samo jezioro jest uważane za jeden z turystycznych hitów. W sezonie przyjeżdżają tu pełne ludzi autobusy wycieczkowe z Soczi. Teraz tradycyjne abchaskie gospody zwane apaccha są zamknięte na głucho, a łódki, które latem pływają do ukrytej na drugim brzegu rezydencji Stalina, skuwa lód.
Nowy Aton jak w soczewce skupia wszystkie atrakcje kraju. Jest tu i wybrzeże, i góry, i jaskinie, z których słynie Abchazja. Na trasę zwiedzania potężnej Jaskini Nowoatońskiej, uznawanej za jedną z największych na świecie, dojeżdża się kolejką przypominającą miniaturowe metro. Komory jaskini mają wysokość dochodzącą do 70 m. Szczyt porytej podziemnymi korytarzami góry zdobią ruiny Anakopii – pierwszej abchaskiej stolicy, która w czasach swej świetności oparła się nawet Arabom.
Pod sztucznym wodospadem napędzającym niewielką elektrownię – turystyczna cepelia. Można zrobić sobie zdjęcie w kaukaskiej szacie, z sokołem na ramieniu, kupić koszulkę lub lodówkowy magnes z abchaską flagą czy napić się lokalnego wina. Ceny oczywiście są w rublach, a na sugestię zapłaty w euro przekupki się nawet obruszają. I nie jest to ukłon w stronę turystów z Federacji Rosyjskiej. Oficjalna waluta, apsar, występuje jedynie w formie monet kolekcjonerskich.
Papierki z napisem „Bank Rossiji” to nie jedyny przejaw symbolicznej dominacji wielkiego sąsiada. Oto potężny, górujący nad miasteczkiem klasztor, założony przez mnichów z greckiego Athos i ochrzczony Nowym Atonem. Złote kopuły wyraźnie podkreślają, że jest to teren prawosławia, mimo że część Abchazów wyznaje islam, a jeszcze inni pozostają wierni pogańskiej religii przodków.
BYĆ U RICA!
Fragment drogi nad wysokogórskie jezioro Rica. Jest ono jedną z większych atrakcji turystycznych Abchazji. Latem przyjeżdżają tu tysiące turystów, głównie rosyjskich.
DZIWNE MIEJSCE
Malowniczy, opuszczony zbiornik wodny w Nowym Atonie. Budynek po prawej, przysłonięty przez liście palmy, to fantazyjna architektonicznie stacja kolejowa Pscyrcha, dziś już nieczynna.
POLSKIE IMIONA NA PRZEKÓR ROSJI
Powolna ewakuacja w kierunku granicy przynosi kolejne ciekawe odkrycie. Ot, banał, ale z takich spostrzeżeń też da się ułożyć obraz: Abchaska wersja fastfoodu na przedmieściach Suchum nosi piękną nazwę „Aburgier”. Wiekowy język abchaski nie poradził sobie z wyzwaniami szybko zmieniającej się od XIX stulecia rzeczywistości. Nowe zjawiska czy przedmioty, na które nie było określeń w mowie pasterzy, żeglarzy i sadowników, trzeba było jakoś nazwać. Najłatwiej po rosyjsku, ale jak to – używać języka okupanta!? Dodawano więc charakterystyczną literę „a” na początku rosyjskiego wyrazu i voilà – już mamy nowe abchaskie słowo.
Również z powodu dawnej niechęci do Rosjan, którzy zabronili nadawać chłopcom tradycyjne imiona, Abchazowie sięgnęli niegdyś po polskie. 12-letni wnuczek pani Nadieżdy nosi imię Janek. Nie, nie Iwan – Janek. No, a ów pierwszy prezydent separatystycznej republiki, Ardzinba – to przecież Władysław.
Diabelski młyn w Oczamczyrze, wbrew relacji Wojciecha Jagielskiego, nie stoi na skarpie. Poza tą drobną licentia poetica wszystko inne w mieście wygląda niemal tak, jakby opisywana przez reportera wojna przed chwilą się skończyła. Włóczące się po błotnistych ulicach krowy obgryzają palmy. Na zdewastowanych, opuszczonych domach napisy „zaniato”. Tak posiadłości do późniejszego rozszabrowania oznaczali północnokaukascy ochotnicy. Mimo niebrzydkiej plaży Oczamczyra leży zbyt daleko rosyjskiej granicy, aby być beneficjentką ruchu turystycznego. Lwią część odwiedzających przechwytuje Gagra, Picunda, no i ostatecznie Suchum.
Zdjęcia z Oczamczyry i postindustrialnego Tkwarczeli są w mojej drodze powrotnej powodem oburzenia celnika na Inguri. – No tak, przyjeżdżacie, zdjęcia robicie i wstawiacie w internet, jaka tutaj bieda. Inne zdjęcia trzeba robić. Jak domy budują! – warczy, przeglądając zawartość aparatu. Cóż, nie poradzę, że w Gagrze i Nowym Atonie byłem kilka dni wcześniej, a on trafił na te ostatnie fotki. Inna sprawa, że kilka dziwnych granic w życiu przekraczałem, ale na żadnej nie kontrolowali mi zawartości karty pamięci.