Skojarzenia z Saksonią? Królewska dynastia Sasów, zabytki barokowej architektury, miśnieńska porcelana. Wszystko to warto i trzeba zobaczyć, ale historia toczy się dalej. I właśnie teraz robi się naprawdę ciekawie!
Dostępny PDF
Kiedy ubiegałam się o stypendium Sokrates-Erasmus, nie byłam zachwycona, że przyznano mi miejsce w Niemczech. Marzyła mi się Barcelona, jak w filmie „Smak życia”. Obawiałam się, że u naszych zachodnich sąsiadów będzie zbyt grzecznie, porządnie, słowem – nudno. Nie mogłam się bardziej mylić!
POZNAJ ŚWIAT INACZEJ
Galeria G2 w Lipsku prezentuje niemiecką sztukę współczesną. Tu obraz Paule Hammera. Drezno (poniżej) można zwiedzać szlakiem street artu, który wiedzie przez poprzemysłową dzielnicę Friedrichstadt.
DREZNO Z SIODEŁKA
Nie ma przyjemniejszego sposobu na zwiedzanie Drezna niż z perspektywy roweru. Tak wręcz wypada, bo to główny środek transportu
KOLOROWA REPUBLIKA
Od tamtych czasów minęło dokładnie dziesięć lat, a Niemcy wciąż mnie zaskakują. Na przykład Drezno. Turyści przyjeżdżają tu zobaczyć wspaniałą barokową starówkę, wprawdzie zniszczoną w czasie wojny, a potem w powodzi z 1997 r., ale pięknie odbudowaną. Gdy patrzę na sczerniały piaskowiec, nie mogę uwierzyć, że to rekonstrukcja. Nawet donice z drzewkami pomarańczowymi przy pawilonach kompleksu Zwinger podobno wyglądają dokładnie tak, jak za czasów Augusta Mocnego. Spacer obok słynnej opery Semperoper, muzeum złotnictwa Grünes Göwlbe i Galerii Obrazów Starych Mistrzów, kryjącej obraz Madonny Sykstyńskiej pędzla samego Rafaela, kończę w wielkim stylu – w Kustcafé Antik, będącej połączeniem restauracji i sklepu z antykami. Złote ramy luster, błyszczące kandelabry i porcelanowe figurki to wyrafinowana oprawa lokalnej kuchni. Przechodzę przez most nad Łabą i kończę wieczór plenerowym koncertem fortepianowym przy Pałacu Japońskim. W ramach festiwalu Palais Sommer muzyka na żywo rozbrzmiewa nad głowami rozłożonych na trawnikach słuchaczy, którzy mogą wesprzeć artystów dobrowolnym datkiem.
No dobrze, to gdzie to zaskoczenie? Kilkanaście minut piechotą dalej. Po tej samej stronie rzeki znajduje się Neustadt (Nowe Miasto), imprezowe centrum Drezna. Co krok to pub, jak się okazuje, absolutnie kultowy. Zille, der Lude, Cinema, Coffee and Cigarettes – Danilo, nasz przewodnik, objaśnia znaczenie kolejnych miejsc na nocnej mapie miasta, każdą opowieść akcentując stosownym drinkiem. Maraton między barami pomagają przetrwać spacery przez pasaże i podwórka, kryjące galerie, sklepy z rękodziełem, a czasem intrygujące murale. W jednym z takich zaułków, Kunsthofpassage, stoi Grający Dom – kamienica, na której ścianie wisi konstrukcja z rynien, wydająca dźwięki pod wpływem przepływającego przez nią deszczu.
Nagle Danilo wyciąga z kieszeni dokumenty. Szukam wzrokiem policji, choć przecież tłumy siedzące z butelkami wprost na krawężnikach chyba nie boją się kontroli. Fałszywy alarm, nie chodzi o stróżów prawa, ale o dowód przynależności do państwa w państwie, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Danilo z dumą pokazuje paszport Bunte Republik, czyli Kolorowej Republiki, proklamowanej przez artystów z Neustadt w 1990 r. Idea mikronarodu z własnym monarchą, rządem i granicami narysowanymi kredą powstała pewnej nocy w jednym z barów. – To nie żarty – Danilo ze śmiertelną powagą wyciąga plik banknotów z podobizną Myszki Miki. To disney dollar, oficjalna waluta Bunte Republik. Choć republika funkcjonowała tylko przez trzy lata, do dziś obchodzi swoje święto, które co roku odbywa się w czerwcu.
Z BLOKU DO GALERII
Za dnia Danilo zabiera nas na wycieczkę rowerową. Drezno z gęstą siatką ścieżek dla cyklistów świetnie nadaje się do podziwiania z perspektywy dwóch kółek. Startujemy na Starym Mieście, ale zamiast zanurzyć się w zabytkowe uliczki, odkrywamy Friedrichstadt, dawną dzielnicę przemysłową. Na początku XX w. mieszkali tu założyciele artystycznej grupy die Brücke, która zapoczątkowała niemiecki ekspresjonizm. Współcześnie wszystko wygląda mi dziwnie znajomo: bloki z wielkiej płyty, dalekie od perfekcji trawniki, mało urodziwe bramy prowadzące do szarych podwórek.
Jesteśmy w dawnym NRD: kiedyś był tu Zachód, dziś czuję się jak w przeciętnym polskim mieście. Może dlatego dobrze rozumiem murale Jensa Bessera, chłopaka z drezdeńskiego blokowiska, który stał się sławą niemieckiego street artu. Zaczynał od malowania na ścianach opuszczonych budynków, dziś dostaje zamówienia i legalne powierzchnie do dyspozycji. Łatwo rozpoznać jego styl: charakterystyczne, proste rysunki, scenki z codziennego życia, zabawne motta. Jego prace, a także zaproszonych przez niego artystów z innych krajów, to znak rozpoznawczy Friedrichstadt.
Jens ma dzisiaj status uznanego artysty i własną galerię, poświęconą graffiti na starych wagonach pociągów towarowych. Młodzi adepci sztuki graffiti mogą próbować swoich sił po drugiej stronie Łaby, na specjalnie przygotowanych ścianach. Choć, jak mówi Jens z tajemniczym uśmiechem, największa frajda dla muralisty to tworzyć nielegalnie.
Lipsk jest drugą po Dreźnie liczącą się sceną street artu we wschodnich Niemczech. Miasto związane z postaciami takimi, jak Jan Sebastian Bach, Johann Wolfgang von Goethe, Richard Wagner czy Fryderyk Nietsche, dziś chwali się współczesnymi dziełami, widocznymi na murach budynków. Najlepsze okazy można znaleźć w Plagwitz, XIX-wiecznej dzielnicy robotniczej. Na Karl-Heine-Straße oprócz pubów, małych kin i sklepików z dziełami sztuki recyklingu na każdym rogu wyrastają niezależne kooperatywy spożywcze i stragany z ekologiczną żywnością. W całej dzielnicy gdzieś się zapodział słynny niemiecki porządek, a knajpka u Frau Krause do złudzenia przypomina lokale z warszawskiej Pragi. U siebie są tu wszyscy, którzy na co dzień czują się odmieńcami: hipisi, weganie, przedstawiciele mniejszości etnicznych i seksualnych. Przewodnik rowerowej (a jakże!) wycieczki po Lipsku wyjaśnia: – My tutaj zawsze byliśmy inni. Prusy słynęły z produkcji broni, a my, Saksończycy – z porcelany.
Oprócz tego, że ma ciekawą scenę street artu, Lipsk zyskuje renomę jako centrum sztuki współczesnej. Dzieje się tak za sprawą otwartości władz miasta, ale też staraniom indywidualnych inwestorów. Przykładem prywatnej kolekcji jest G2, zbiór stworzony przez Steffena Hildebrandta i udostępniony zwiedzającym w przemysłowym budynku z czasów NRD (nazwa galerii pochodzi od adresu: Gottschedstraße 2). Pierwotnie miały się tu mieścić biura Stasi, po upadku muru berlińskiego pomysły na jego zagospodarowanie stale się zmieniały. Kłopotliwa konstrukcja okazała się świetną przestrzenią wystawienniczą. Anka Ziefer, szefowa G2, podkreśla, że adaptując stare budynki do nowych celów, nie warto ukrywać ich historii, lepiej zrobić z niej atut. Okna galerii wychodzą na barokowy kościół św. Tomasza, w którym organistą był Jan Sebastian Bach. Urzekający widok w oprawie minimalistycznych okien jest jak wizytówka galerii: oszczędne wnętrze podkreśla obrazy zachwycające bogactwem form, technik i znaczeń.
SZTUKA ULOTNA
Wlepki, napisy, graffiti. Sztuka ulicy przybiera różne formy. Pojawia się niezauważona, często niepodpisana i w każdej chwili może zniknąć.
DIABELSKA, MAŁA, CZARNA
Kawiarnia Mefisto w pasażu Mädler znajduje się nad piwnicą Auerbacha. Tu narodziła się legenda o doktorze Fauście, który dzięki diabelskiej pomocy wydostał się z lokalu, ujeżdżając beczkę po schodach.
NA MIEJSKIM SZLAKU
I W KAJAKU
POWRÓT PANORAMY
Na zachodnich obrzeżach Lipska mieści się dawna tkalnia bawełny. Założona pod koniec XIX w. na liczącym 10 ha terenie, szybko stała się największym tego typu zakładem w Europie. Idealnie zachowany kompleks, łącznie z mieszkaniami robotników, ogródkami rekreacyjnymi i zakładowym przedszkolem, po wojnie stopniowo zaczął popadać w ruinę. W latach 90. rozpoczęły się prace renowacyjne, mające na celu przeznaczenie obiektu na cele kulturalno-artystyczne. Dziś Spinnerei to imponujące centrum sztuki współczesnej, obejmujące galerie, kino, ponad sto pracowni artystów, przestrzenie biurowe dla start-upów i restaurację. Artyści mogą tutaj wynająć przestronne studia w konkurencyjnej cenie – nic dziwnego, że kolejka chętnych jest bardzo długa.
Innym przykładem tego, jak sztuka przywraca dawny, a raczej nadaje zupełnie nowy blask starym budynkom, jest Panometer, artystyczna inicjatywa artysty Yadegara Asisi. Po ukończeniu architektury oraz malarstwa szukał dla siebie najodpowiedniejszego środka wyrazu. Strzałem w dziesiątkę okazała się panorama, popularna w XVIII i XIX w., ale stopniowo wyparta przez kino, telewizję i internet. Asisi nie tylko wrócił do zapomnianej formy, ale ją udoskonalił. Jego panoramy liczą 360° i rozciągają się na powierzchni 3500 m2, co stanowi światowy rekord. Takie możliwości przestrzenne oferują stare gazometry na terenie Saksonii – charakterystyczne budynki w kształcie rotund, które niegdyś służyły do przechowywania gazu. Dziś, po generalnym remoncie, idealnie nadają się do ekspozycji wysokich na 32 m i szerokich na 100 m gigantycznych obrazów, łączących technikę malarską z fotografią cyfrową.
Ekspozycje zmieniają się co kilka lat, bo tyle zajmuje stworzenie jednej pracy. Wymagają tysięcy fotografii, retuszu, odwzorowania realiów historycznych, geograficznych i przyrodniczych, wreszcie druku na ogromnych płachtach i ich precyzyjnego zszycia. Efekt, oglądany przy starannie dobranej ścieżce dźwiękowej i oświetleniu, zapiera dech. Stojąc na 15-metrowej platformie, możemy podziwiać w skali 1:1 panoramę płonącego Drezna w 1945 r., Rzymu z 312 r., Mount Everestu, Amazonii czy zatopionego wraku Titanica. Poza Lipskiem i Dreznem Panometry otwarto także w Berlinie, Wittenberdze, Pforzheim i francuskim Rouen.
PRZEPIS NA PIKNIK
Ciepły wieczór, zachód słońca i panorama zabytkowego Drezna. Czego chcieć więcej?
ROZGRYŹĆ SAKSONIĘ
Nie ma lepszego sposobu, by rozgryźć połączenie tradycji z nowoczesnością, niż popróbowanie saksońskiej kuchni. W Lipsku i Dreźnie z pewnością jest w czym wybierać. Coś starego? W Dresden 1900 warto spróbować słynnej saksońskiej Sauerbraten – pieczeni wołowej z knedlami i kapustą. Danie można zjeść w oryginalnym wagonie tramwajowym z 1898 r. Na deser obowiązkowo die Eierschecke – lokalne ciasto, którego sekret tkwi w puszystości i nieprzenikaniu się poszczególnych warstw (jabłka, twaróg, ubite jajka). Najlepsze (bo najwyższe!) serwują w Kaffestübchen, kawiarence mieszczącej się w kamienicy, w której w XIX w. mieszkał nadworny kucharz Augusta Mocnego.
Coś nowego? BrennNessel to wegetariańska knajpka, której rozbudowane menu przerasta najśmielsze oczekiwania. Mnie urzekła sałatka z rukolą, miodem, rozmarynem, kozim serem oraz dodatkiem pomidorków cherry, truskawek i chilli. W Lipsku warto zajrzeć do Chinabrenner – tutejsze krewetki z prażonymi na słodko orzechami są warte swojej ceny. Niezależnie od miejsca, w którym jemy, warto zamówić niemieckie wino – kieliszek rieslinga, białego burgunda czy Müller-Thurgau nigdzie nie smakuje tak dobrze, jak w swojej ojczyźnie.
Co najlepiej zapamiętałam z Saksonii? Chyba to, że tu nic nie jest takie, jak na pierwszy rzut oka wygląda. Na przykład Yenidze, potężna budowla z charakterystyczną kopułą, widoczna przy wjeździe do centrum Drezna. „Kolejny meczet, i to jaki!” – wzdychają ci, co nie wiedzą. Tymczasem to ponadstuletnia fabryka tytoniu, w której dziś znajdują się biura i restauracja. Nie warto oceniać. Lepiej podziwiać!