Przyjemnie szorstkie futro prześlizguje się pomiędzy palcami. Ze zdziwieniem stwierdzam, że pod cienką warstwą skóry bez trudu wyczuwa się nawet pojedyncze kręgi żeber. Spodziewałem się tony mięśni, ale najwidoczniej przy zabijaniu najlepiej sprawdza się żylasta gibkość. Klęcząc pomiędzy dwoma drapieżnikami, nie odczuwam żadnego strachu. Dzięki adrenalinie? A może grupce przewodników, z których jeden robi mi zdjęcie, drugi stuka kijkiem o skałę, a trzeci trzcinową witką zabawia leżące obok mnie lwy.
Dostępny PDF
NAJEDZONY?
Pomimo obecności przewodników, opiekunów zwierząt, takie spojrzenie może każdemu podnieść adrenalinę.
LWA DOTYKAM, LWA!
Kiedy Autor bohatersko uśmiecha się do obiektywu, młody drapieżnik z przejęciem wpatruje się w trzcinkę, którą macha mu przed nosem opiekun.
PŁACISZ – JEDZIESZ
Piękne widoki i nieremontowane od upadku Rodezji drogi. Do tego co kilkanaście kilometrów patrole policji wyłudzające od podróżnych łapówki. To komunikacyjna
W Tajlandii możemy skorzystać z dość nietypowej rozrywki i poprzytulać lekko znarkotyzowanego tygrysa. Ale jest to szczególne doświadczenie tylko wtedy, jeśli lubimy oglądać zwierzęta poupychane do małych klatek, do tego setki turystów, a naszym marzeniem jest selfie z „dziką bestią”.
Zbliżonej przyjemności możemy doświadczyć jeszcze w kilku innych miejscach na świecie, przy czym w najlepszym wypadku będziemy mieć do czynienia z czymś w rodzaju ogrodu zoologicznego. Natomiast w przypadku gorszym – zwierzęta będą trzymane w tragicznych warunkach, a po osiągnięciu odpowiedniego wieku skończą jako obiekt komercyjnych polowań.
Pod tym względem zimbabwejski Antelope Park zdaje się przedsięwzięciem nie z tej ziemi.
Tysiąc dwieście hektarów sawanny, rzek i strumieni zostało tutaj oddanych pod tereny rezerwatu dzikich kotów. Wszystko za sprawą ALERT-u, zrzeszenia organizacji mających na celu wzrost populacji lwów afrykańskich. Do parku trafiają młode zwierzęta, które nie poradziłyby sobie w naturalnym środowisku. Na miejscu mogą liczyć na profesjonalną opiekę przeszkolonych instruktorów i wolontariuszy.
W celu pozyskania środków finansowych właściciele rezerwatu oferują zagranicznym turystom wiele rodzajów aktywności sprzyjających zbliżeniu ludzi i zwierząt. Najważniejszym punktem programu jest spacer z lwami, podczas którego można podejść na odległość ramienia do prawdziwie dzikich bestii. Wrażenia gwarantowane!
JA, CZŁONEK STADA
Raz, dwa... gdzie jest trzeci? Przecież przed chwilą jeszcze tu był. Wlepiam wzrok w wysoką trawę, ale jasnobrązowe futro idealnie wtapia się w kolory sawanny. Na szczęście ścieżka, którą idziemy, jest dość szeroka, i nie tak łatwo się do kogokolwiek podkraść.
Raptem coś lekko trąca mnie w nogę. Odwracam głowę i prawie dostaję zawału serca. Zgubiony lew się odnalazł i przez cały czas był tuż za mną! Staram się opanować, powtarzając jak mantrę słowa naszego przewodnika: „Macie do czynienia z dzikimi kotami, dlatego nie możecie się bać. To bardzo ważne, ponieważ drapieżniki wyczuwają strach!”.
Pan Simba stoi w odległości kilku kroków i może mnie asekurować. Odrobinę szkoda, że pomimo dopasowanego do zawodu imienia nie wygląda na bohatera w stylu Krokodyla Dundee. Ubrany w bejsbolówkę, z lekkim brzuszkiem i opuszczonymi ramionami, dzierży swoją broń, czyli podobny do mojego kijek będący jedynym zabezpieczeniem przed spacerującymi swobodnie zwierzętami.
Przyspieszam kroku i pewnie wsuwam się pomiędzy parę lwów. To jest niesamowite – wystarczyło kilka metrów i drobna zmiana nastawienia, żebym przestał czuć się jak ofiara, a stał się członkiem stada. Teraz mogę nawet dumnie wejść na skałę, jakby żywcem wyjętą z filmowego kadru.
No, ale teraz koniec tego dobrego: czas zakończyć afrykańską przygodę i rozpocząć komercyjną sesję zdjęciową. Na szczęście, nawet podczas robienia zdjęć zwierzaki były odpowiednio zabawiane i sprawiały wrażenie zadowolonych z życia. W końcu właśnie po to stworzono Antelope Park – żeby przywrócić światu lwy!
KASA BEZ WOLNOŚCI
Hola, hola – zapytają jednak co bardziej dociekliwi – a jak zwierzęta mające kontakt z człowiekiem mogą zostać wypuszczone na wolność? A przecież właśnie tym szczyci się ALERT działający na terenie ośrodka.
Odpowiedzią na to pytanie jest trzyfazowy program realizowany w rezerwacie. Na początku lokalni opiekunowie i zagraniczni wolontariusze uczą młode lwy odruchów niezbędnych dla dalszego rozwoju, co trwa pierwsze 18 miesięcy. I to właśnie wtedy są możliwe spacery z turystami odwiedzającymi ośrodek. W drugiej fazie projektu zwierzęta zostają wypuszczone do stada zamieszkującego tereny Antelope Park. Zaczynają tam życie we własnej społeczności, a pracujący w parku naukowcy mogą badać ich zachowanie.
Jednak dla przyszłości gatunku najważniejszy jest etap trzeci, bowiem dopiero wtedy zwierzęta urodzone na terenie rezerwatu (które nie mają już bezpośredniego kontaktu z ludźmi) mogą zostać wypuszczone na prawdziwą wolność. Gdyby Antelope Park był w Europie, najprawdopodobniej mógłbym w tym miejscu zakończyć swoją opowieść. Jednak w Zimbabwe wszystko musi mieć co najmniej drugie dno. Program działa już od 12 lat, ale podczas tego okresu ALERT... nie wypuścił na wolność żadnego lwa. Na szczęście nie jest to wielki grzech, ponieważ liczebność tych kotów nie spada akurat z powodu braku nowych narodzin, lecz z powodu ograniczenia terenów dostępnych dla dzikich zwierząt. Dlatego nie chciałbym z góry osądzać organizatorów ALERT-u. Ale owszem, rodzi się pytanie – czy celem tej organizacji nie jest aby wyłącznie motyw finansowy?
Warto przy tym zwrócić uwagę na to, jak w Afryce wykorzystuje się bogatą, zachodnią młodzież, która bez większej refleksji wędruje na drugi koniec globu, aby „zmieniać świat na lepsze”. To specjalnie dla takich ludzi przygotowuje się tutaj najróżniejsze programy, oczywiście za ich pieniądze. Wolontariusze płacą za nocleg, wyżywienie i możliwość pracy w Antelope Park po 1200 dolarów amerykańskich tygodniowo!
LEPIEJ NIŻ LUDZIE
Wycieczka już się skończyła, siedzimy w klimatyzowanej recepcji ośrodka i wszyscy dalej rozprawiają nad etyką fundacji ALERT. Czy tutejsze zwierzęta cierpią? Czy trafią kiedyś na wolność?
– Spacer robił wrażenie, ale klatka, do której na zakończenie lwy zaprowadziliśmy, była straszna. Ten ośrodek to oszustwo – komentuje jeden z uczestników naszej przechadzki.
– No tak – broni drugi – ale zobacz, jak długo byliśmy na spacerze. Poza tym wszyscy widzieliśmy tamtą grupkę wolontariuszy, oni na pewno dbają o zwierzaki.
Z wiszącego na ścianie obrazu spogląda na nas Robert Mugabe. Niegdysiejszy zdobywca Pokojowej Nagrody Nobla, który pogrążył Zimbabwe w biedzie i przemocy, zdaje się z uwagą słuchać grupki zagranicznych turystów.
– Przepraszam, czy mogę zrobić zdjęcie portretowi prezydenta? – Obrazy wielkich wodzów są porozwieszane po całej Afryce, ale uznałem, że przed wyciągnięciem aparatu lepiej zapytać o zgodę.
– Nie jesteś już w Europie! – Cichy syk recepcjonisty zupełnie nie pasuje do budowanej od początku pobytu przyjacielskiej otoczki ośrodka. – Myślisz, że to żarty? Masz szczęście, że tu nikogo nie ma, ale nigdy o to nie pytaj, rozumiesz?!
Nie robię zdjęcia, nie muszę. I bez tej fotografii wiem, kto rządzi w Zimbabwe. Przecież wystarczy spojrzeć na stojące co 10 km posterunki policji, biedę i rozpadające się farmy wypędzonych białych, aby zobaczyć, jak pod okiem afrykańskich dyktatorów rozwija się wielki, często dwuznaczny moralnie biznes.
Mimo to z czystym sumieniem polecam spacer z lwami w Antelope Park. Chociaż zwierzęta prawdopodobnie nigdy nie trafią na wolność, a całe przedsięwzięcie służy jednak głównie robieniu pieniędzy – naprawdę warto tam pojechać i wesprzeć ten najwygodniejszy na świecie „resort” dla pięknych i coraz rzadszych kotów. Lwy nie mają tu gorszych warunków niż w zoo, a żyją może i dostatniej od części mieszkańców Zimbabwe. Wystarczy przy tym odrobina spostrzegawczości, aby poznać także fragment prawdziwej Afryki.