Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2018 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Magdalena Żelazowska, Zdjęcia: shutterstock,

Za spokojną rzeką


Ta opowieść mogłaby się zacząć tak: za piękną, szeroką rzeką była sobie rozległa zielona kraina. Niektórzy mówili, że przypominała Afrykę – dzika i nieskrępowana. Ludzie byli tu trochę dziwni: na przykład jadali ser do kawy. I za nic nie chcieli słyszeć o tym, by sprzedać swoją ziemię. Cóż, trudno im się dziwić.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Maleńki dworzec w Santiago do Cacém jest pogrążony we śnie, choć słońce stoi już wysoko. Wokół żywej duszy. Poranne światło podkreśla jaskrawość żółtej farby na białej elewacji. Pada na błękitne scenki z codziennego życia okolicy, namalowane na starych płytkach azulejos. Rozgrzane promieniami postacie zdają się leniwie przeciągać przed przystąpieniem do prac, wykonywanych niezmiennie od lat: zbierania oliwek i darcia korkowej kory z dębów. Ciemnoczerwone drzwi dworca, pokryte niedbałą patyną czasu, trwają nieruchomo, jakby od dawna żaden spóźniony pasażer nie szarpał w zdenerwowaniu ich klamki. Coś takiego nie miałoby zresztą prawa się tu zdarzyć. Jesteśmy w Alentejo, a tu nie spieszy się nikt.

 

ŻYWE MURY

„Można tu jeszcze dotknąć żywej gliny, którą sam Bóg formował w dniu stworzenia” – tak pisarz Miguel Torga wspominał Alentejo. Glinę widać dziś w ogrodzeniach, dachówkach i kominach.

KOROWANY

Właściciel winnicy Monte da Ravasqueira tłumaczy, jak okorować dąb, nie uszkadzając drzewa. W tym celu należy wyczuć dłonią naturalne pęknięcia w korze.

KRÓLOWA DYWANÓW

Maria Hortense Canelas poświęciła pracowni dywanów Tapetes Hortense całe życie. Wzory zdobią nawet ubranie i buty właścicielki. Można się domyślić, jak wygląda jej mieszkanie.

 

BYLE NIE DO LIZBONY

 

Nazwa tego regionu Portugalii, zajmującego niemal jedną trzecią kraju, pochodzi od słów além do Tejo – „za Tagiem”, czyli rzeką, która płynie przez Lizbonę. Wartki nurt zabiera ze sobą pośpiech miejskich spraw, zostaje tylko cisza. Wcześniej nie powiedziałabym, że stolica Portugalii jest jakoś szczególnie rozpędzona i niesprzyjająca relaksowi. Ale Caterina jest innego zdania. Jeszcze niedawno mieszkała w jednej z centralnych dzielnic miasta i bardzo to sobie chwaliła. Do momentu, kiedy większość mieszkań w jej budynku zmieniono w pokoje wynajmowane przez turystyczne portale. Przypadkowi ludzie mijający się w drzwiach, hałasy przez całą dobę, bałagan – życie w takich warunkach stało się nieznośne. Dlatego Caterina po pięćdziesiątce zdecydowała się opuścić rodzinną Lizbonę i zatrudnić w gospodarstwie agroturystycznym Herdade da Amendoeira.

Nie sądzę, żeby brakowało jej stolicy. W Alentejo jest tak, jakby ktoś wziął Alfamę – malowniczą lizbońską starówkę – i rozrzucił ją na zielonym pustkowiu. Lśniące w słońcu białe budyneczki, ozdobione żółtymi i niebieskimi ramkami wokół drzwi i okien, ukryły się między gajami dębów korkowych i drzewek oliwnych. Na dachach z rudych dachówek, ułożonych dwustronnie na zakładkę, tak by się zazębiały, usadowiły się charakterystyczne, szerokie kominy. Kolorystycznej mozaiki dopełniają błyszczące wśród ciemnozielonych liści kule pomarańczy i polne kwiaty, jak fioletowe żmijowce, których kobierce do złudzenia przypominają pola lawendy. A to wszystko w oprawie intensywnego błękitu nieba i granatu oceanu. Ten drugi, w przeciwieństwie do Morza Śródziemnego, nawet latem jest raczej chłodny. I dobrze, dzięki temu na plażach nie ma tłumu turystów. 

 

ĆWICZENIA Z CIERPLIWOŚCI

 

Przekonuję się tym, gdy próbuję sił w stand up paddling, czyli wiosłowaniu na stojąco, w lagunie Melides. Jej wody są płytkie i spokojne, na zacisznych brzegach chroni się wiele gatunków ptaków. Najtrudniejszy moment to wskoczyć na deskę i wstać do pozycji wyprostowanej. Aby manewr nie zakończył się wywrotką, należy postawić obie stopy naraz jak najbliżej środka deski, a jednocześnie pod żadnym pozorem nie patrzeć w dół! Równowagę pomaga utrzymać właściwy chwyt długiego, pojedynczego wiosła, którym delikatnie steruję w wybranym kierunku. Spokojnie, miarowo, żadnych gwałtownych ruchów. Na początku nogi mam jak z waty, ale po paru metrach uginam je i wczuwam się w delikatny, kołyszący ruch fal. Szybko zaczynam czuć przyjemne odprężenie. Cichy plusk wody spod wiosła sprzyja medytacji, pewnie dlatego na deskach przeprowadza się też zajęcia z jogi. Na końcu laguny czeka nagroda – rozpościera się tu kilkadziesiąt kilometrów przepięknych, piaszczystych i zupełnie pustych plaż. Cierpliwość się opłaciła.

Ta zasada obowiązuje w całym Alentejo. Tutejsi ludzie wiedzą, że na to, co dobre, warto poczekać. Tak jak na pierwszy zbiór kory z dębu korkowego, który następuje dopiero po dwudziestu pięciu latach od posadzenia drzewka. Na następny trzeba czekać kolejne dziewięć. Żeby uniknąć pomyłki, drzewo znaczy się cyframi namalowanymi białą farbą, pokazującymi rok poprzedniego okorowywania. Nie ma sensu ściągać kory wcześniej, bo musi mieć czas odrosnąć, by była dobrej jakości. A ta ma znaczenie, biorąc pod uwagę, że Portugalia jest największym producentem i eksporterem korka na świecie. Aby nie uszkodzić drzew, powinien je oprawiać tylko doświadczony specjalista, wyczuwający naturalne załamania i pęknięcia na ich powierzchni. Najlepiej robić to latem, kiedy kora łatwo odchodzi pod wpływem wyższej temperatury. Po darciu pnie mają kolor jaskrawopomarańczowy, jak zaogniona rana. 

W czym tkwi popularność korka? W trwałości, elastyczności i nieprzemakalności. A także uniwersalności – w lokalnym sklepiku z pamiątkami przekonuję się, że poza butelkami wina korek sprawdza się w meblach, biżuterii, butach, torebkach, ubraniach i dekoracjach wnętrz. 

 

PRACOCHŁONNE PIĘKNO

 

Na tych ostatnich świetnie zna się Maria Hortense. W wieku 19 lat, tuż po swoim ślubie, przedsiębiorcza Portugalka kupiła dom w miasteczku Arraiolos i otworzyła mały warsztat tkacki. Powstają tam tradycyjne dywany zdobione metodą haftu krzyżykowego, którą na teren Półwyspu Iberyjskiego przywieźli Maurowie. Rzemiosło kontynuowali lizbońscy Żydzi, którzy po pogromie w XVI w. uciekli z Lizbony na południe, do Alentejo. Pracownia Tapetes Hortense działa od trzydziestu lat, niezmiennie i nieśpiesznie. Wnętrze przypomina krainę czarów – wzorzyste poduchy, kolorowe fotele i oczywiście fantastyczne dywany. Maria (to w Alentejo imię tak popularne, że stosuje się go jako synonim słowa „kobieta”) pokazuje mi jeden szczególnie okazały i wielobarwny. – Zaprojektowanie samego wzoru zajęło mi półtora roku, a wykonanie dywanu pochłonęło osiem miesięcy – tłumaczy. – Na utkanie metra kwadratowego potrzeba średnio dwóch tygodni. Cena za całość: 5 tys. euro. Niemało, ale biorąc pod uwagę nakład pracy, zastanawiam się, jak ten biznes się spina. 

Moje wątpliwości są uzasadnione: w miasteczku kiedyś działało dwadzieścia fabryk dywanów, dziś zostało ich tylko dziesięć, skupiają się na eksporcie dla koneserów z zagranicy, m.in. z USA i Wielkiej Brytanii. Kiedy piję café pingado, czyli kawę z kropelką mleka, na opustoszałym ryneczku w Arraiolos, trudno mi się oprzeć wrażeniu, że coś się tutaj kończy. A może ta cisza, ten melancholijny spokój, to właśnie początek? Tak niewiele jest dziś miejsc, gdzie można usłyszeć własne myśli.

Z Estremoz znikają z kolei sklepiki z tradycyjnymi figurkami świętych ręcznie robionymi przez tutejszych mieszkańców. A dokładniej mieszkanki, bo na pomysł ich produkowania wpadły w XVIII w. kobiety, stwarzając tańszy zamiennik dla drewnianych rzeźb, które były znacznie droższe. Na nieduże, niemal kieszonkowe laleczki z gliny pomalowanej na intensywne kolory, często ulokowane w miniaturowych ołtarzykach, mógł sobie pozwolić prawie każdy. Bonecos de Estremoz cieszyły się taką popularnością, że w 15-tysięcznym miasteczku do XIX w. działało kilkadziesiąt sklepików utrzymujących się tylko z ich sprzedaży. Dziś figurki można oglądać przede wszystkim w miejskim muzeum, za to trafiły na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO.

 

W STRONĘ SŁOŃCA

Żółty i biały to najpopularniejsze zestawienie kolorystyczne w zabudowie Alentejo. Tu nawet w pochmurny dzień chce się żyć! 

KROWIA SYMFONIA

Choć dzwonki z warsztatu Chocalhos Pardalinho nie są małe, ich wykonanie wymaga zegarmistrzowskiej precyzji. Krowom z Alentejo słoń na ucho nie nadepnął.

 

WIĘZIENNE PRZYSMAKI

 

Kilka kroków od muzeum w Estremoz przeszłość zamieniono na przyszłość. W tutejszym zamku dziś znajduje się pousada, czyli luksusowy hotel należący do sieci, która od lat 50. adaptuje zabytki na stylowe i komfortowe obiekty wypoczynkowe. Wiele z nich znajduje się w dawnych klasztorach, które po kasacie zakonów w 1834 r. przeznaczono na cele świeckie. Po drugiej stronie wąskiej ulicy znajduje się restauracja A Cadeia Quinhentista. Urządzono ją w dawnym więzieniu. Dziś o mrocznej przeszłości budynku przypominają tylko krzesła nawiązujące do więziennych krat. To jedno z wielu niezwykłych miejsc w okolicy, gdzie można oddać się przyjemności powolnego smakowania lokalnych specjałów. 

Alentejo stanowi potwierdzenie uniwersalnej zasady, że najbiedniejsze regiony mają najlepszą kuchnię, bo ludzie byli zmuszeni do kreatywności. Tutejsi używali tego, czego nigdy nie brakowało, czyli ziół, ryb i chleba. Obiad trwający trzy godziny to norma, bez względu na to, czy jemy w szykownej restauracji, czy małej nadmorskiej knajpce, jak Arte & Sal, gdzie szefem kuchni jest właściciel. 

Najpierw przystawki: peixinhos da horta, czyli dosłownie rybki z ogrodu. Pod tą zagadkową nazwą kryją się fasolki szparagowe w tempurze, którą wymyślili właśnie Portugalczycy i to oni sprowadzili ją do Japonii, a nie odwrotnie. Do tego sałatka z bobu i migas, czyli purée z chleba. Na pierwsze danie znów chleb, tym razem w postaci zupy (açorda), albo soczyście zielona zupa kolendrowa. Na drugie danie ryba – piotrosz lub corvina zapiekana w cieście. Do tego lokalne wino – alvarinho, viognier, periquita, trincadeira lub rabo de ovelha – nazwa tego ostatniego szczepu brzmi raczej mało apetycznie, bo oznacza owczy tyłek.

Ale w Alentejo częstszym widokiem od owiec są rudobrązowe krowy. Ich stada słychać z daleka dzięki zawieszonym na szyjach metalowym dzwonkom. Sposób ich wytwarzania nie zmienił się od wieków (niektóre źródła datują wiek rzemiosła na 2000 lat), dzięki temu trafił na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Podglądam proces ręcznej produkcji w małym warsztacie w Alcáçovas. Dzwonki powstają z żelaza i miedzi, którą dodaje się do gliny i taką mieszanką oblepia żelazną czaszę przed wypaleniem w piecu. 

Wykuwanie dzwonków przypomina maestrię orkiestry operowej – każda krowa powinna wydawać dokładnie ten sam dźwięk, aby stada poruszające się wolno po okolicy umiały się rozpoznać i nie mieszały ze sobą. Dzwony są ciężkie, masywne, a dźwięk zaskakująco kojący i delikatny. Kupuję miniaturkę na pamiątkę, doda nowy ton do pęku moich kluczy. Od dziś wchodząc do domu, będę myśleć o sielskiej krainie, w której też czułam się jak u siebie. A gdybym nerwowo szukała kluczy w torebce, na pewno przypomnę sobie to, czego nauczyłam się w Alentejo – że nie warto się spieszyć.