Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2018 na stronie nr. 44.

Tekst i zdjęcia: Elżbieta i Piotr Hajduk,

W królestwie czarnych faraonów


Na frontowej ścianie budynku Muzeum Egipskich Starożytności w Kairze umieszczono marmurowe tablice. Wyryto na nich imiona wszystkich wielkich władców starożytnego Egiptu. W tym wykazie pominięto jednak XXV dynastię – czarnych, nubijskich faraonów.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Nubia to tradycyjna nazwa krainy leżącej na południe od Egiptu – w granicach dzisiejszego Sudanu. Przez tysiące lat rozwijała się tu cywilizacja, która w końcu rzuciła na kolana potężne imperium. To z tej pogardzanej, nędznej kolonii, zwanej Kusz, pochodzą władcy, którzy ośmielili się podbić sąsiada.

Oba państwa od zawsze łączyły burzliwe stosunki, nie tylko handlowe. Egipcjanie zazdrosnym okiem patrzyli na krajanów z południa. Wszak tutaj znajdowały się bogate pokłady złota. Łupieżcze najazdy Egipcjan nasilały się wraz ze wzrostem potęgi ich kraju. Stopniowo przejmowali kontrolę nad Nubią, narzucając jej swoją religię i kulturę.

 

BEZ SFINKSA?

W Sudanie jest znacznie więcej piramid niż w Egipcie, w tym najsławniejsze nekropolie w Meroe. Niestety, część z nich zniszczył już zachłanny pustynny piasek.

CZEKAJĄC NA...

Na lokalnym targowisku w Karimie handel kwitnie od świtu do późnego popołudnia.

PIRAMIDY... PRZYPRAW I OWOCÓW

Kolorowe sterty kuszą barwą i zapachem. Sprzedawcy w białych galabijach i tradycyjnych nakryciach głowy cierpliwie czekają na kupujących.

 

ZJESZ, CO CHCESZ!

 

Południowa granica kraju faraonów przebiegała opodal starożytnego miasta Napata, niedaleko IV katarakty na Nilu. Założył je Totmes III, w miejscu uznanym przez Egipcjan za święte. Dzisiaj wznosi się tu miasto o dźwięcznej nazwie Karima. Położone między dwiema pustyniami, z daleka od wszystkiego, ma swój klimat i warto je odwiedzić.

Na przedmieściach, w zakurzonych uliczkach, drzemią niskie budynki. W centrum jest jednak ludno i gwarnie, bo Karima to miasto handlowe. Na lokalny targ zjeżdżają mieszkańcy dalekich wiosek, przychodzą też miastowi. Ruch w interesie jest codziennie. Nawet w piątek, święty dzień dla muzułmanów, nie ma problemu z zakupami.

Na obcych miejscowi patrzą z życzliwym uśmiechem. – Skąd jesteście? – zagadują po angielsku. – Jak się wam podoba w Sudanie? Nienachalnie zachęcają też do zakupów.

Na targowisku panuje określony porządek. Bliżej centrum, w części przemysłowej, można kupić buty, ubrania, koce. Galabije są szyte na miejscu, na elektrycznej maszynie ukrytej w głębi sklepu. Dla elegantów są dostępne ciemne kamizelki bez rękawów, zdecydowanie dodające szyku. Buty to także wyrób lokalny. Fasony raczej jednakowe, ale do wyboru jest chociaż materiał – skóra lub skaj. Wzdłuż rzeki, na piaszczystej drodze są wystawione na sprzedaż artykuły wyposażenia wnętrz – ozdobne, metalowe łóżka czy misternie wykute bramy.

Nieco dalej znajduje się plac spożywczy. Kolorowe sterty owoców i warzyw kuszą barwą i zapachem. Na kupców czekają też żywe zwierzęta – kozy, owce, kury. Tutaj panuje największy ruch. Kupujących raz po raz mijają pojazdy dostawcze – małe trzykołowe tuk-tuki lub zaprzężone do dwukółek osiołki.

Na ruchliwej drodze o wypadek nietrudno. Tuk-tuk, włączając się do ruchu, zahacza tyłem o ciągniętą przez osła przyczepkę. Ta wywraca się i pociąga za sobą zwierzę. Z wózka wypadają wypakowane zieleniną worki. Ziemniaki i cebula toczą się po jezdni, utrudniając ruch. Z całego ambarasu najszybciej otrząsa się właściciel. Zrywa się z drogi, otrzepuje z kurzu i próbuje podnieść osła, ciągnąc zwierzę za ogon. Ogłupiały czworonóg niepewnie wstaje. Teraz kolej na wóz i po chwili sytuacja jest opanowana.

W knajpce obok targu, pod rozłożystymi drzewami, z odpoczynku korzystają sami mężczyźni. Gromadnie obsiadają krzesełka wokół niedużych stolików i zawzięcie dyskutują. Konwersację umila im słodka i mocna herbata, podawana w małych szklaneczkach. Dla spragnionych ochłody jest też zimna woda w specjalnych dzbanach lub w zawieszonych na metalowym stojaku konewkach. Głos muezzina z pobliskiego meczetu nie robi na nikim wrażenia. Mężczyźni są zajęci rozmową, przerywaną popijaniem gorącego napoju.

Podobne knajpki w Sudanie są wszędzie. Podają wielbłąda czy kozę, a nad Nilem – pieczone ryby. Jadłodajnia z rysunkiem sympatycznej owieczki na szyldzie oferuje baraninę. Tuż pod nim, w oczekiwaniu na klienta, wiszą tusze zwierząt. Mięso jest przyrządzane na zamówienie. Kiedy trafia się chętny, kucharz odkrawa stosowną porcję, waży, a po zainkasowaniu należności przystępuje do działania. Mięso należy rozdrobnić tasakiem na nieduże kawałki wielkości kęsa, tylko takie są wygodne do jedzenia, bo noży przecież nikt tu nie używa. Pokrojone i odpowiednio przyprawione, trafia na grill. Klient w tym czasie zajmuje miejsce przy jednym z licznych stolików i umila sobie czas oczekiwania pogawędką z sąsiadami. Upieczone mięso jest podawane w towarzystwie nieodłącznej fasoli, cebuli i chili. Do tego świeże bułki z pobliskiej piekarni.

 

KLUCZNIK ŚWIĘTEJ GÓRY

 

Pod samym miastem z kamienistej równiny wyrasta stroma góra, zwana Jebel Barkal. Jej południowa strona jest zwieńczona strzelistą iglicą o kształcie przypominającym kobrę w koronie. Ten wąż był dla Egipcjan symbolem tak ważnym, że jego wizerunki umieszczano w koronach władców.

Najeźdźcy uznali tę górę za miejsce narodzin najważniejszego egipskiego boga – Amona Ra, co w ich oczach usprawiedliwiało podbicie kraju Kusz. U stóp Jebel Barkal wznieśli świątynię, w której odbywały się ceremonie koronacyjne. Do dziś zachowały się resztki kamiennej alei z lwami o głowach baranów, częściowo poprzewracane kolumny i zwaliska murów.

Mohamed jest tutaj jedynym strażnikiem. Spędza wśród ruin całe dnie. To jego praca. Musi pilnować, aby turyści uiszczali za wstęp zawrotną opłatę, czyli równowartość dziesięciu dolarów. Poza tym niektórzy miejscowi, zwłaszcza dzieciaki, nie potrafią uszanować niszczejącego zabytku. Gdyby nie Mohamed, bezkarnie łaziliby po murach. W okolicy Jebel Barkal zawsze coś się dzieje i mężczyzna nie może narzekać na brak zajęcia. To na przykład ulubione miejsce młodych Sudańczyków, zwłaszcza o zachodzie słońca. Przecież z rozległego, płaskiego szczytu rozciąga się wspaniały widok na pustynię i płynący w pobliżu Nil.

Ale Mohamed strzeże nie tylko ruin. Święta skała ukrywa wspaniałe tajemnice, ściśle związane z historią jego kraju. Losy wielkich imperiów bywają zmienne. Kiedy Egipt zmagał się z inwazją obcych wojsk, Kuszyci ogłosili niezależność. Napata stała się sercem nubijskiego królestwa, zjednoczonego pod berłem miejscowych władców. Jeden z nich, król Pianchi, wykorzystał kolejny zamęt w kraju faraonów, by podbić osłabione mocarstwo. Obalił dynastię egipską, ogłosił się faraonem i założył XXV linię czarnych, nubijskich królów. Świątynia u podnóża Jebel Barkal stała się religijnym centrum nowego kraju. Czarni faraonowie dołożyli własną cegiełkę do tej budowli. Najsłynniejszy z nich, Taharka, syn Pianchiego, kazał wykuć w skale góry niedużą kaplicę na cześć bogini Mut, uchodzącej za oblubienicę Amona.

Mohamed dzierży klucze do wnętrza góry. Czasem otwiera wrota do swojego sezamu i pokazuje go przyjezdnym. Za niepozornym wejściem, schowanym między ruinami świątyni, kryją się piękne płaskorzeźby pokryte kolorowymi malowidłami. Strażnik czuje słuszną dumę, kiedy widzi zachwyt w oczach obcych. Żałuje przy tym, że tak słabo zna angielski. Opowiedziałby im historię swojego kraju, zaklętą w tych wspaniałych wizerunkach. Oto na przykład scena z koronacji pierwszego nubijskiego faraona – Pianchiego: bóg Amon o głowie barana podaje nowemu władcy dwie egipskie korony, czerwoną i białą, symbolizujące górny i dolny Egipt.

 

HISTORIA ZAKLĘTA W SKALE

We wnętrzu świętej góry Jebel Barkal są ukryte starożytne płaskorzeźby pokryte malowidłami. Przedstawiają sceny sławiące historię czarnych faraonów XXV, nubijskiej dynastii.

 

GINĄCE NEKROPOLIE

 

Nubijczycy przejęli nie tylko religię, ale także obyczaje północnego sąsiada. Powszechnym stało się budowanie piramid jako miejsc ostatniego spoczynku dostojników. Okazuje się, że w Sudanie jest ich znacznie więcej niż w samym Egipcie. Kilka znajduje się w Jebel Barkal, lecz właściwe królewskie nekropolie powstały nieco dalej – w Al-Kuru i Nuri.

Ta pierwsza jest prawie całkowicie zniszczona. Mimo tego doktor Samu Amin, ciemnoskóry szef ekipy archeologów, próbuje odtworzyć historię ukrytą w resztkach budowli. – Piramidy uległy dewastacji nie tylko z powodu upływu czasu i zmiennych warunków atmosferycznych – wyjaśnia. – Przez całe lata miejscowi zabierali stąd kamienie do budowy swoich domów. Większość budulca znajduje się tam. – Wskazuje ręką na pobliską wioskę.

Dziś jej mieszkańcy pomagają przy wykopaliskach. Rozumieją już, że bezcenne dziedzictwo dawnych Nubijczyków przyciąga do Sudanu turystów. A wraz z nimi napływają pieniądze.

Wąskie, strome stopnie prowadzą w dół, do komory grobowej ukrytej pod powierzchnią gruntu. – Napatańczycy przejęli od Egipcjan sposób pochówku zmarłych, ale zachowali własne obyczaje. Nie zostawiali zmarłych w budowli, lecz pod nią. – Naukowiec pochyla się i patykiem na piasku rysuje przekrój konstrukcji. – Piramidę wznoszono nad grobowcem – podkreśla.

W Al-Kuru miejsce ostatniego spoczynku znalazł założyciel XXV dynastii, faraon Pianchi i jego najbliższa rodzina. Nie wszystkie tutejsze groby zostały zidentyfikowane. Tam, gdzie zachowały się malowidła czy inskrypcje, sprawa jest łatwiejsza. Te bez ozdób muszą czekać na dalsze badania. Doktor Amin staje przed dużą piramidą, jedyną, która zachowała się w całości: – Nie wiemy, kto jest w niej pochowany. Nie ma tu żadnych napisów. Nazywamy ją niedokończoną...

Na przeciwległym, wschodnim brzegu Nilu znajduje się Nuri, kolejny kompleks starożytnych grobowców nubijskich władców. Niegdyś był największą nekropolią, której dał początek wielki król Taharka. Jeszcze za życia sam wybrał sobie to miejsce, łamiąc tradycję pochówków w Al-Kuru. Dziś piramidy w Nuri pochłania powoli sudańska pustynia. Tylko kilkanaście z nich wznosi jeszcze swe kamienne szczyty do nieba. W innych trudno w ogóle doszukać się śladów dawnej świetności. Tutaj także trwają prace archeologiczne. Nad tajemniczym grobowcem ukrytym pod zwalistą stertą gruzu grupa ciemnoskórych robotników wznosi właśnie zadaszenie z blachy falistej.

Po drugiej stronie cmentarzyska znajdują się ruiny piramidy Taharki – najwyższej w całym Sudanie. Miejscowe dzieciaki próbują na nie wejść, pokrzykując wesoło. Spod stóp sypią się odłamki kamieni. Nikt nie zwraca na to uwagi.

Czarnym faraonom nie udało się utrzymać rządów w dwóch krajach równocześnie. W Egipcie doszła do władzy kolejna, XXVI dynastia. Jeden z jej władców, młody Psametyh II, najechał Nubię i podbił jej północną część. Kiedy zdobył i splądrował Napatę, miejscowi królowie przenieśli stolicę na południe, co dało początek nowemu, potężnemu państwu. O jego rozwoju i potędze świadczy blisko pięćdziesiąt grobowców, które oparły się upływowi czasu.

Meroe to najsławniejszy kuszycki zabytek w Sudanie. Może dlatego znaczna część piramid została odrestaurowana. Te, którym przywrócono pierwotny wygląd, wznoszą się ku niebu ostrymi, trójkątnymi wierzchołkami. Ścięte szczyty innych osypują się powoli rumowiskiem kamieni. Zdewastował je pewien Włoch, który w XIX w. poszukiwał tu złota i bogactw. Nieliczne znalezione skarby znajdują się w europejskich muzeach.

Dzisiaj Sudańczycy znają już bezcenną wartość swojego dziedzictwa. Obszar tego cmentarzyska jest ogrodzony, co nieczęsto zdarza się w tym kraju, a wstęp płatny. Wyjątkiem są stada kóz, które strażnicy wpuszczają bez biletu, oraz miejscowi na wielbłądach. Między piramidami można się przejechać...

– Siadajcie, póki pora – zachęca wysoki Arab, prowadząc dromadera. – Robi się późno. A kiedy zajdzie słońce, lepiej tu nie zostawać. Późną porą można się natknąć na dawnego nubijskiego króla.