Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2018 na stronie nr. 74.

Tekst i zdjęcia: Dorota Wójcikowska, Witold Palak,

Piechotą na wyspę Cejlon


Czy Cejlon jest wyspą? Cóż za pytanie! Oczywiście, że tak. Ale czy był nią od zawsze? Kiedy patrzymy na mapę Indii, bez trudu zauważamy na jej południowo-wschodnim krańcu kawałek lądu, który wąskim paskiem biegnie daleko w kierunku tej wyspy i niemal jej dotyka. Aż się prosi, aby powstał tam most, po którym można by suchą nogą przeprawić się z indyjskiego subkontynentu.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Most na dawny Cejlon (obecnie Sri Lankę) kiedyś istniał. Niewiadome jest jednak jego pochodzenie. Niektóre współczesne teorie mówią o ingerencji budowniczych z obcej inteligencji. To uniwersalne wytłumaczenie, pasujące do każdej nierozwikłanej historii. Ale mieszkańcy Indii wierzą w jedno tylko źródło informacji – sanskrycki epos Ramajana, przedstawiający dzieje Ramy, siódmego wcielenia boga Wisznu, jego brata Lakszmany i żony Sity. 

Kiedy król Ravana – demon o dziesięciu głowach – porwał Sitę i zawiódł ją na pobliską Lankę, Rama postanowił udać się na wyspę i oswobodzić ukochaną. Aby przedostać się przez morze – przy pomocy armii złożonej z Vanara, czyli humanoidów o ciele małp, dowodzonej przez boga Hanumana o małpiej twarzy – zbudował most, po którym armia przeprawiła się na wyspę i uwolniła żonę swojego króla. Budowa zajęła 5 dni, a wykorzystano do niej skały i górskie głazy. Konstrukcję tę nazwano różnie: Rama Setu (w sanskrycie setu oznacza „most”), Hanuman Bridge lub Setubandhanam.

Według innej, starotestamentowej mitologii, Adam przywędrował z Indii na Lankę po istniejącym już moście, a po wdrapaniu się na dużą górę stał tam na jednej nodze przez 1000 lat i zostawił odcisk stopy w skale. Wierzchołek góry został nazwany na jego cześć Adam’s Peak. Mostowi zresztą również nadano imię Adama.

Istnieje trzecia hipoteza, tym razem wywodząca się z islamu. Według niej ogród Eden znajdował się właśnie na Sri Lance. Adam po wygnaniu z raju trafił na górę Sri Pada, gdzie jego potężna, 30-metrowa postać pozostawiła odcisk stopy, a on sam przeszedł przez mityczny most z wyspy na stały ląd.

 

GDZIE ON JEST?

Współautorka w poszukiwaniu legendarnego, zaginionego Mostu Adama, prowadzącego kiedyś na Cejlon.

PLAŻA SŁODKOWODNA

Po obu stronach słone morze, więc słodką wodę można znaleźć tylko pod ziemią. Skalna warstwa wodonośna zawiera wody kompresowane pod dużym ciśnieniem. Takich studni na plaży w okolicach Danuszkodi jest kilkanaście.

ZAJŚĆ NA RYBKĘ

Przybysze muszą spróbować świeżej rybki w jednej z nadmorskich „restauracji”. Ryby są smażone na głębokim oleju i podawane na kawałku starej gazety, w wersji „luksusowej” zaś – na wyschniętym liściu.

 

SKOK W BOK

 

Delikatnie kręcąca się płycizna, o długości 30 km, głębokości od 1 do 4 m (w kilku miejscach osiąga 10 m, ale tylko w czasie przypływu), jest wyraźnie widoczna na zdjęciach satelitarnych, niektóre zaś ze skalnych bloków istotnie przypominają zniszczone przęsła mostu. Szerokość mielizny nie przekracza 100 m. Łączyła ona przed wiekami indyjski Rameswaram z lankijską wyspą Mannar. Według przekazów historycznych z Indii na wyspę można było przejść na piechotę aż do XV w. Wtedy to potężne sztormy pogłębiły kanał, a cyklon z 1480 r. doprowadził do zawalenia elementów konstrukcji i ich zatopienia.

Od kilku miesięcy jechaliśmy na motocyklu Royal Enfield 500 cc. Naszym zamiarem było objechanie całych Indii dookoła i zaglądanie zwłaszcza w miejsca mniej znane, pomijane przez turystów. Takim idealnym celem stało się właśnie zatopione tombolo, zwane najczęściej Mostem Adama – nieważne, czy stworzone przez kosmitów, małpią armię, czy uformowane z piasku i skał przez Matkę Naturę. Stan Tamil Nadu ma tyle interesujących turystę miejsc, że odbicie od głównego szlaku najczęściej wykracza poza ramy czasowe podróżnika. My, z własnym transportem, mogliśmy wybierać trasę dowolnie. Bez wahania więc skierowaliśmy koła w stronę Sri Lanki.

Za bazę wypadową obraliśmy miasteczko Rameswaram, leżące na wyspie Pemban. Aby się do niego dostać, należało przejechać Annai Indira Gandhi Bridge – most otwarty w 1988 r. Budowa tego jednego z najbardziej spektakularnych mostów na świecie trwała 14 lat. Powstał on na niestabilnym, podatnym na erozję gruncie, dodatkowo był narażony na potężne wiatry wywoływane przez występujące w tej strefie cyklony. Długi na 2345 m, pokryty w całości asfaltem, stanowi łakomy kąsek dla uwielbiających fotografowanie Hindusów.

Idąc w ich ślady, zaparkowaliśmy motocykl obok zakazu zatrzymywania się. Przez kilkanaście minut podziwialiśmy widoki, konstrukcję mostu, a także walczyliśmy z huraganowym wiatrem i tłumem hinduskich turystów, którzy wysypywali się z autokarów. 

 

KRAJOBRAZ PO TSUNAMI

 

Rameswaram to dla wyznawców hinduizmu miejsce szczególne. Najważniejszą budowlą jest tutaj Ramanathaswamy Temple – świątynia boga Śiwy. To miejsce święte zarówno dla monoteistycznych śiwaitów, jak i dla wisznuitów. Ale nas najbardziej interesowała niewielka wioska Danuszkodi, znajdująca się 20 km dalej, na samym końcu cypla.

Po 15 km dotarliśmy do niewielkiej osady rybackiej Mukuntharayan Chathiram. Po obu stronach jezdni było zaparkowanych wiele samochodów, autokarów i motocykli, a dalszą jazdę blokował łańcuch i szlaban – posterunek wojskowy. Pomimo że przed nami rozciągała się długa, prosta linia wspaniałej, nowej jezdni, prywatne pojazdy nie mogły nią jechać. Na nic zdały się prośby: pilnujący szlabanu był nieugięty. Trzeba było zostawić nasz pojazd na parkingu, pomiędzy straganami z pamiątkami oraz budami sprzedającymi smażone ryby. 

Aby dotrzeć do Danuszkodi, musielibyśmy przespacerować się 5 km w pełnym słońcu, dźwigając dodatkowo nasze kaski oraz plecak. Wyjściem był zdezelowany autobus, który za wysoką jak na Indie cenę 5 USD oferował jazdę... plażą. Nie mogliśmy odpuścić sobie takiej atrakcji, więc po chwili razem z innymi pasażerami podskakiwaliśmy na potężnych wybojach. Nadmorska droga biegła tuż przy linii brzegowej. Czasem autobus wjeżdżał wręcz w morze, by po chwili wspinać się na którąś z wydm. Bilet obejmował jazdę w obie strony, a na zwiedzanie Danuszkodi dostaliśmy godzinę. 

Jeszcze przed 54 laty miasteczko było ważnym punktem administracyjnym i handlowym. Dochodziła tu linia kolejowa z Rameswaram, znajdowała się poczta, urząd celny, szpital kolejowy, urząd portowy, liczne biura, kościół, świątynie, szkoła. Stąd odchodziły też promy łączące Indie ze Sri Lanką. Ale 23 grudnia 1964 r. wioska została zmieciona z powierzchni ziemi. Pomimo informacji o nadchodzącym cyklonie, wzmagającej się sile wiatru i możliwości tsunami, ludzie zlekceważyli ostrzeżenia. Wiatr o sile dochodzącej do 280 km/h wraz z siedmiometrowymi falami uderzył głównie w Sri Lankę i spowodował śmierć ok. 1800 ludzi.

Niestety, sięgnął również Danuszkodi. W ciągu kilku godzin tętniące życiem miasteczko przestało istnieć. 800 osób straciło życie. Pociąg zmierzający z Rameswaram do Danuszkodi został pochłonięty przez fale. Zginęło 150 osób – cała załoga i wszyscy pasażerowie. Danuszkodi nigdy się już nie odbudowało. Pozostało miastem widmem. Spacerowaliśmy w milczeniu pomiędzy kikutami budynków. Bez trudu udało nam się rozpoznać zrujnowany kościół, szkołę; spokojną plażę zapełniały pozostałości niewielkich budynków mieszkalnych. Niektóre z domów budowano tuż przy linii brzegowej – nie miały szans z cyklonem i falą.

Rozwijająca się turystyka otworzyła oczy niektórym decydentom, którzy dostrzegli w całej tej tragedii szansę na promocję regionu. Szosa do Danuszkodi, która właśnie czekała na otwarcie, była jednym z pierwszych sygnałów, że miejscowość ta może powoli powracać na mapę. Sporo chat, pokrytych dachami z liści palmowych, miało już anteny satelitarne czy baterie słoneczne, przy drogach rozgościły się liczne stoiska handlowe. Ustabilizowana sytuacja polityczna na Sri Lance, traktat pokojowy z separatystycznymi Tamilskimi Tygrysami, rozwój gospodarczy Indii – wszystko to doprowadziło też do dyskusji o przywróceniu transportu morskiego pomiędzy sąsiadującymi krajami.

Najpoważniejszym jednak planem jest wybudowanie prawdziwego mostu, biegnącego przez zatokę Palk. Patrząc na rozmach, z jakim rozwijają się Indie, należy całkiem poważnie traktować taką możliwość. 

Godzina minęła szybko, i spiesznie wróciliśmy do naszego autobusu. Jazda powrotna plażowymi koleinami wydała się nam dużo znośniejsza niż los opuszczonego miasteczka. 

 

BYŁA SOBIE WIOSKA

Ruiny wioski Danuszkodi kryją prawdę o dramacie sprzed 54 lat. Kiedyś było to miejsce pełne życia, ale tsunami zniszczyło wszystko.

MY JESTEŚMY WSZĘDZIE!

Poznaj Świat (miesięcznik, który uzależnia od czytania i podróży) dociera oczywiście w każdy zakątek globu.

ZMYWANIE GRZECHÓW

Kąpiel w świętych wodach Danuszkodi to obowiązek każdego pielgrzyma. Zmywanie grzechów jest połączone z hołdem składanym bogu Śiwie.

 

KĄPIEL W ŚWIĘTYCH WODACH

 

Kiedy powróciliśmy do naszego enfielda i mieliśmy już zawracać w stronę Rameswaram, podszedł do nas ten sam wojskowy, który zabraniał jazdy motocyklem zaledwie dwie godziny temu. – Jeśli chcecie, możecie teraz pojechać tą nową drogą – poinformował nas, opuszczając szlaban. 

Podejrzewaliśmy, że zakaz wjazdu mógł być podyktowany porozumieniem z właścicielami autobusów wożących pasażerów do Danuszkodi. Kiedy droga zostanie oficjalnie otwarta, stracą oni możliwość zarobku. Pozostaną im tylko entuzjaści podróży plażą. Samodzielna jazda środkiem morza to także niesamowita atrakcja! Nie roztrząsaliśmy dłużej decyzji strażnika. Czym prędzej odpaliłem silnik i skierowałem się z powrotem w stronę Sri Lanki.

Nasz motocykl gnał pustą, gładką szosą o pięknej, czarnej nawierzchni. Po jednej stronie Zatoka Bengalska, po drugiej Ocean Indyjski, a my pośrodku kilkudziesięciometrowego paska ziemi! Minęliśmy stary, opuszczony port, wjechaliśmy na chwilę do wioski rybackiej, przemknęliśmy pomiędzy ruinami Danuszkodi i kontynuowaliśmy jazdę do samego końca. Wreszcie po 9,5 km ląd się skończył. Dotarliśmy do Arichalmunai. Tutaj nie było już żadnych zabudowań. Tylko niewielkie rondo, gdzie można było zaparkować i rozkoszować się panoramicznym widokiem morza.

Byliśmy na końcu Indii! Przed nami zatopiony przed wiekami Most Adama, a 30 km dalej – wybrzeże Sri Lanki. Ponieważ nie mieliśmy do pomocy małpiej armii, nie kontynuowaliśmy podróży w kierunku wyspy. Wracaliśmy jednak jako podróżnicy usatysfakcjonowani.

Mniej więcej w połowie drogi, kilometr w bok od głównej trasy, trafiliśmy jeszcze na budynek, który jako jedyny nienaruszony przetrwał tsunami z 1964 r. To Kothandaramar Temple – kolejne święte miejsce dla hinduistów. Tutaj, jak podaje epos Ramajana, Rama zarządził przeprowadzenie ceremonii pattabhisekam, czyli koronację Vibhishany, młodszego brata króla Ravany. Vibhishana sprzeciwił się porwaniu żony Ramy, Sity, przez co został publicznie poniżony przez Ravanę. Ponieważ nie zgadzał się z postępowaniem brata, wystąpił przeciwko niemu i w tym właśnie miejscu, gdzie teraz stoi świątynia Kothandaramar, poddał się Ramie i przeszedł na jego stronę. Po pokonaniu Ravany Rama postanowił mianować Vibhishanę królem Lanki. Koronacja, przypominająca nieco nasz biblijny chrzest, odbyła się na morskim brzegu. Całą historię ilustrują malunki wewnątrz świątyni. 

Parkując w pobliżu niej motocykl, zauważyliśmy tłum kolorowo ubranych postaci spacerujących brzegiem lub stojących w morskiej wodzie. Byli to pielgrzymi dokonujący rytualnych ablucji w wodach. Kąpiel w miejscu, gdzie Mahodadhi, czyli Zatoka Bengalska spotyka się z Ratnakara – Oceanem Indyjskim, jest uważana za świętą i zgodnie z tradycją powinna być dokonana, zanim wierny uda się do Varanasi. Ablucja w tych wodach wyzwala też powtarzający się cykl narodzin i śmierci.

Zanurzyliśmy stopy w świętym miejscu. Dookoła nas dziesiątki pielgrzymów polewało zarówno siebie, jak i kamienny ołtarz umieszczony w morzu kilka metrów od brzegu. Większość po zakończeniu ceremonii fotografowała się na tle morza. Niektórzy zaś, już na brzegu, formowali z gliniastego piasku niewielkie kopce, na które składali ofiary.

Cała okolica Rameswaram i Danuszkodi jest pełna miejsc opisanych w Ramajanie. Wracaliśmy do Rameswaram nie tylko zachwyceni widokami, ale również dużo bogatsi o wiedzę dotyczącą kultury i religii tego rejonu świata.

Zapewne już niedługo miejsca te staną się turystycznymi atrakcjami, które można będzie łatwo odwiedzić i zobaczyć. W lipcu 2017 r. indyjski premier Narendra Modi otworzył oficjalnie nowy odcinek drogi, po którym wcześniej jechaliśmy (chyba nie do końca legalnie). Zmieniono jednocześnie jej nazwę z NH-49 na NH-87. Teraz już bez problemu można dotrzeć na sam koniec Indii. Prawdopodobnie za kilka lat da się też przejść suchą stopą po moście łączącym Indie z wyspiarskim sąsiadem – Sri Lanką (zwaną kiedyś, ładniej, Cejlonem).