Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2018 na stronie nr. 12.

Tekst i zdjęcia: Agnieszka Mikulec,

Wrota na cztery strony świata


W krakowskim antykwariacie leżała, pochodząca z początku ubiegłego stulecia, pożółkła książeczka dla dzieci „Nonni i Manni” islandzkiego autora Jóna Sveinssona. Po lekturze pierwszego zdania z przedmowy: „Islandia! Tajemnicza, na dalekiej północy zagubiona wyspa” wiedziałam, że chcę się tam jak najszybciej znaleźć. Historia dwóch chłopców, oparta na faktach, ma swój początek w Akureyri.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Akureyri to główne miasto na północny kraju. Niesamowite jest w nim to, że choć znajduje się blisko kręgu polarnego, ma wyjątkowo ciepły klimat. Doświadczam tego, delektując się widokiem granitowych, ośnieżonych gór z jednej strony, z drugiej zaś – najdłuższego fiordu islandzkiego Eyjafjörður.

 

MROŻĄCY WIDOK

Nad Jökulsárlón można się przekonać, ile kolorów ma lód, gdy pod różnymi kątami przenika go światło słoneczne.

AKURAT AKUREYRI

Mimo że miasto znajduje się blisko kręgu polarnego, ma wyjątkowo ciepły klimat. Można tu delektować się widokiem granitowych gór z jednej strony i najdłuższego fiordu islandzkiego Eyjafjörður z drugiej.

ZŁOTE WODOSPADY

Tak nazywają Islandczycy wodospad Gullfoss, bo ogromne masy wody rozpryskują się w słońcu, a w pogodne dni można tutaj zobaczyć liczne tęcze.

 

POGODNA PÓŁNOC

 

Latem jest tutaj zielono i słonecznie. Najpierw robię sondę uliczną wśród tubylców, pokazując polską wersję „Nonniego i Manniego” i pytając, czy znają tę książkę. To od razu wywołuje uśmiech i otwiera ścieżkę do rozmów. Jakże nie znać jej autora, a zarazem głównego bohatera, skoro w oddalonej nieco od centrum, najstarszej części Akureyri, znajduje się pomnik Jóna Sveinssona oraz jego odrestaurowany dom – Nonnahús. Można w nim zobaczyć, jak żyło się tu w XIX w., a także obejrzeć pamiątki po popularnym, nie tylko w swojej ojczyźnie, pisarzu. Bilety sprzedaje młody chłopak, który wyjaśnia, że w Islandii młodzież w wieku 14 lat może pracować 2 godziny dziennie w ciągu roku szkolnego, a w wakacje – 7 godzin. W dalszej podróży faktycznie zauważam nastolatki przy kasach w supermarketach, w centrach informacji turystycznej, podczas koszenia trawy. 

W bliskim sąsiedztwie Nonnahús postawiono, przeniesiony z innej miejscowości, mały kościółek, dalej widać pierwszy w Islandii żłobek. Bliżej centrum znajduje się dom słynnego poety, twórcy hymnu państwowego, Matthíasa Jochumssona.

Wizytówką Akureyri jest betonowy kościół z 1940 r., do którego turyści wspinają się wieloma schodami niczym do nieba. Ocena obiektu wzbudza kontrowersje – wiele osób twierdzi, że jest nieatrakcyjny, jednak mieszkańcy są dumni z tej budowli i chętnie umieszczają jej zdjęcie w folderach reklamujących miasto. Bryła kościoła może nie zachwycać, ale odwiedzających na pewno zainteresuje okno w prezbiterium – dar od katedry w Coventry w Anglii, która to świątynia została wkrótce niemal doszczętnie zbombardowana przez niemieckie samoloty w czasie II wojny światowej. Mnie zaciekawił zwisający z sufitu model statku – to, zgodnie z tradycją północnych ludów, swoisty talizman chroniący wypływających na ocean żeglarzy.

W Islandii często widziałam pomniki stawiane poległym w morskich głębinach, a najczęstszym motywem była śruba okrętowa lub kotwica. Największe wrażenie wywarł na mnie cmentarz w Fáskrúðsfjörður, usytuowany u stóp fiordu o tej samej nazwie. Niezwykle mały, mieszczący kilkanaście białych, prostych krzyży i ogrodzony skromnym, niskim płotem również z białych sztachetek. Pochowani tu zostali francuscy żeglarze, którzy przegrali z oceanem. Takie miejsce nastraja do snucia refleksji o potędze żywiołu oraz o odwadze wypływających rybaków.

W czasie rozmów na ten temat jeden z Islandczyków polecił mi film „Na głębinie” (2012). Niezwykły obraz, oparty na faktach, rozgrywa się w zimnych wodach oceanu i pokazuje determinację ludzką w myśl Hemingwayowskiej zasady: „Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”.

 

ZASTYGŁY

Człowiek zastyga i nie może oderwać oczu, a takich wodospadów jak Seljalandsfoss jest w Islandii wiele.

MOŻNA SIĘ SPARZYĆ

Tabliczki w Geysir przypominają o temperaturze wody w gejzerach, bo turyści chcą na własnej skórze doświadczyć jej właściwości cieplnych, co kończy się poparzeniem.

LAGUNA DLA BOGATYCH

Błękitna Laguna jest punktem obowiązkowym dla większości turystów, ale dość drogim. Tubylcy znają równie gorące i niebieskie źródło, w dodatku darmowe.

 

DALEKI OD SZOSY WSCHÓD

 

Wschodnie fiordy są mniej oblegane przez turystów niż zachodnie, jednak można tutaj odnaleźć perełki. Na pewno nie należy do niezwykłych główne miasto regionu Egilsstaðir, natomiast gospodarstwa czy osady rybackie, czasem jakby schowane, mają w sobie niepowtarzalny urok. Odwiedzam wioskę Borgarfjörður Eystri, w której podobno mieszka królowa elfów. Jeśli tak, to wybrała doskonałe miejsce na ukrycie. Aby tutaj trafić, wspinam się samochodem na wysokość ponad 1000 m n.p.m., gdzie jadę w gęstych chmurach, a widoczność jest ograniczona do kilku metrów. Potem zjeżdżam serpentynami w dół na wybrzeże, mijając stojący na stromym zboczu krzyż. Tubylcy postawili go już w XIV w. w związku z wieloma wypadkami na tej drodze. Wierzyli bowiem, że nieszczęścia powoduje stwór – pół człowiek, pół zwierzę, więc krucyfiks miał go odstraszać.

Pozostałością po starodawnych wierzeniach jest kamienny pagórek w centrum wsi, zwany wzgórzem elfów, usytuowany nieopodal małego kościółka. Świątynia chowa we wnętrzu ołtarz namalowany przez najsłynniejszego malarza islandzkiego Jóhannesa Kjarvala, który urodził się w tej miejscowości w 1885 r. Rodacy cenili go za to, że nauczył ich dostrzegać piękno pejzażu, w który wpisywał nie tylko ludzi, ale też nadprzyrodzonych bohaterów sag. 

Inną wioską, która zaprasza, aby się w niej zatrzymać, jest Stöðvarfjörður. Miejsce to rozsławiła Petra Sveinsdóttir – zebrała ogromną kolekcję różnorodnych kamieni, które są wyeksponowane w muzeum i ogrodzie. Tutaj też pytam wychodzącego ze sklepu sympatycznego nastolatka o typowej islandzkiej urodzie o znajomość książki „Nonni i Manni”. Niestety, nie kojarzy ani tytułu, ani autora, w przeciwieństwie do starszego rybaka z Fáskrúðsfjörður wracającego wczesnym przedpołudniem z połowu. W trakcie rozmowy okazuje się, że przed laty pracował w Gdańsku. Z dumą pokazuje mi swoją łódkę, a także rezultat nocnych łowów, oraz raczy mnie krystalicznie czystą wodą, prosto z gumowego węża, i pyta: – Dobry? Dobry? Mówi, że w tutejszej przetwórni pracuje dużo Polaków, którzy są cenieni za pracowitość. Żegnamy się serdecznie, ja ruszam dalej, a rybak wraca do domu, by odespać nocne połowy.

 

DIABELSKA WOŃ

Błotka w Hverir bulgoczą i parują, tworząc ciepłe białe opary o mało przyjemnym zapachu siarki.

SYRENI ŚPIEW

Blaszana syrenka kusi, by zwrócić uwagę na niezwykłą posiadłość ekstrawaganckiego reżysera Hrafna 

ŚCIANA JAK MALOWANA

W rękach Islandczyków ożywają mosty, ściany przetwórni i przydrożne kamienie ułożone w dziwne kształty.

 

TURYSTYCZNE POŁUDNIE

 

Południowa część Islandii jest bardzo popularna wśród turystów, także zwolenników jednodniowych wycieczek ze stolicy. Nic dziwnego, bo przecież tutaj znajduje się kumulacja wszystkiego, co kojarzy się z Islandią: gorące gejzery, majestatyczne wodospady, widowiskowe kratery wulkanów, pokryte miękkim mchem pola lawowe, szerokie czoła lodowców i krystaliczne jeziora z niezwykłymi bryłami lodowymi. Najdalej na południe wysunięta miejscowość to licząca około 300 mieszkańców Vík (na mapie oznaczony jako Vík í Mýrdal w odróżnieniu od innych o tej samej nazwie). Jedyne miejsce na południowym wybrzeżu niemające portu, za to nazywane najbardziej deszczowym miasteczkiem Islandii. Rzeczywiście, kilka kilometrów przed i kilka za nim była słoneczna pogoda, natomiast nad Vík wisiała gęsta chmura i kropił deszcz. 

Okolica słynie z niezwykłych form skalnych i czarnej plaży, którą amerykański „Islands Magazine” zaliczył do grona 10 najpiękniejszych na świecie. Można z niej zobaczyć sterczące z Atlantyku skały przypominające palce. Legenda mówi, że skalne słupy to skamieniałe trolle, które nie zdążyły umknąć przed promieniami słonecznymi, gdy wyciągały łódź na brzeg.

Kilka kilometrów dalej, w Dyrhólaey, podziwiam niesamowite kształty nadbrzeżnych skał. Najlepszy widok jest z przylądka, na którym w 1927 r. postawiono latarnię morską. Wzrok przykuwa fotogeniczny łuk, z dziurą w stromej skale. Podobno zdarza się, że przez nią przepływają łódki. To też miejsce wylęgania się ptaków, wśród których najbardziej charakterystyczny jest maskonur. Maskotki w jego kształcie można spotkać niemal w każdym sklepie z pamiątkami. – To w połowie papuga, w połowie pingwin – zażartował jeden z turystów.

 

PRZEGRALI Z OCEANEM

Cmentarz marynarzy francuskich u podnóża fiordu Fáskrúðsfjörður. Rząd tego państwa nie szczędzi funduszy, aby o nich nie zapomniano.

 

ZACHODNIA STOLICA

 

Lądującym w Reykjavíku turystom wydaje się, że widzą całe połacie wrzosowisk pod sobą. Nic bardziej mylnego – to łupin, gatunek, który zasiedlił w obfitości szczególnie południowe obszary Islandii. Jest czerwcowy, słoneczny dzień, w niczym nieprzypominający tzw. angielskiej pogody. Mam podobno wielkie szczęście, bo w stolicy zazwyczaj jest pochmurnie lub pada. Gdy wybieram się na wieczorną wędrówkę po mieście i zaczyna lekko kropić, wyciągam parasolkę. Wtedy starsza Islandka, u której mieszkam, uśmiecha się pobłażliwie i mówi, że na wyspie nie używa się parasoli. Wyjaśnia, że z powodu bardzo silnych wiatrów ludzie zakładają tylko solidną odzież przeciwdeszczową.

Jeśli ktoś chce doświadczyć doby bez nocy, powinien koniecznie przylecieć do Islandii w czerwcu. O 22.00 obserwuję zniżające się ku zachodowi, mocno święcące słońce, w nocy czuję się jak w letnie, późne popołudnie w Polsce. Natomiast w zimie jasno jest tylko od 11.00 do 14.00, pozostałą część doby spowija ciemność. Dla odwiedzających wyspę może to być ciekawym doświadczeniem, ale dla mieszkańców to trudny czas. Spotkana Polka, która mieszka w Islandii już 9 lat, mówi, że życie przez kilka miesięcy w ciemności powoduje u wielu osób depresję. Opowiada o tutejszej zróżnicowanej Polonii, potwierdza wiarę w elfy wielu Islandczyków i z chęcią oprowadza mnie po mieście.

Zwiedzamy turystyczne miejsca: imponujący wysokością kościół Hallgrímskirkja, malownicze jeziorko Tjörn z wzniesionym nad nim nowoczesnym ratuszem, przytulne stare miasto, srebrzyste muzeum Perlan z obrotową restauracją. Jednak najbardziej zapamiętam dwa, mniej znane. Niosą ze sobą skrajne emocje.

W centrum Reykjavíku znajduje się piękny sklep. Po wejściu do niego od razu przenosimy się do krainy dzieciństwa. Gra bożonarodzeniowa muzyka, kominek z kolorowymi światełkami zachęca, by przy nim przystanąć, ozdoby choinkowe prezentują się na półkach, kuszą cukierki o wyszukanych smakach, renifer wygląda przez okno, a wszystko jest oświetlone ciepłym blaskiem dyskretnie ukrytych żarówek. Może komuś wyda się to kiczowate, ale pomyślałam, że gdybym żyła w stolicy Islandii i miała podły nastrój, przychodziłabym tutaj, by go zmienić.

Z bożonarodzeniowego miejsca przenoszę się do osobliwego domu na półwyspie Laugarnes w Reykjavíku. Początkowo miał to być teren, na którym składowano rekwizyty i elementy scenografii znanego islandzkiego reżysera Hrafna Gunnlaugssona. Stąd też wokół pełno blach, pordzewiałych prętów, dziwacznych kształtów, ławek, części maszyn. Wszystko tworzy surrealistyczną przestrzeń wokół równie dziwnego domu, do którego artysta wprowadził się, jednak chętni mogą do woli przechadzać się po jego posiadłości i oglądać tę ekscentryczną galerię. 

Kiedy buszowałam po tym niezwykłym terenie, liczyłam, że spotkam twórcę filmów „Hrafninn flýgur” czy „Hvíti vikingurinn”, jednak nie miałam tyle szczęścia, bo reżyser przebywał poza domem. O posiadłości napisano nawet pracę magisterską, w której podkreślono, że właśnie tutaj niektórzy turyści mogą zaspokoić swoje niecodzienne pragnienia. Właśnie – pragnienia. Do Islandii wraca się myślami, planami... Następnym razem chcę doświadczyć tej krainy różnorodności, gdy zima zacznie przygotowywać się do przejęcia swych autorytarnych rządów na tym najmłodszym kawałku naszej planety.