Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2007-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2007 na stronie nr. 66.

Tekst i zdjęcia: Andrzej Garski,

Nowe życie Saama

Wśród mieszkańców Laponii

Przez kilka kolejnych lat celem moich wypraw do Laponii były wielodniowe wędrówki po najdzikszych jej terenach. Były to wspaniałe, pełne przygód wyprawy po odludnych obszarach, na których spotykałem niewielu turystów i duże stada reniferów. W górach, w nielicznych osadach lapońskich, nie widziałem ich mieszkańców Saamów, hodowców reniferów. Wszystkie szałasy gåhtie i kåta były zamknięte. W tym roku postanowiłem spotkać się z rodowitymi Saamami i zobaczyć, jak wygląda ich życie na dalekiej północy.

 

Okazało się, że nawiązanie kontaktu z hodowcami reniferów nie jest proste. Latem większość czasu spędzają w górach, z dala od cywilizacji i nie korzystają z Internetu. W całej Skandynawii żyje około 70 tysięcy Saamów, z czego na terenie Szwecji około 20 tysięcy. Nie tylko w Polsce panuje stereotypowe przekonanie, że Saamowie to prymitywny koczowniczy lud hodowców reniferów, żyjący w namiotach na odludnych terenach Laponii. Ich głównym środkiem lokomocji jest renifer, będący także ich głównym pożywieniem. Może tak było, ale w XIX wieku.
Dzisiaj w Szwecji tylko nieco ponad dwa tysiące Saamów zajmuje się hodowlą reniferów, których stada liczą w sumie około 225 tysięcy zwierząt. Żadna rodzina Saamów nie prowadzi już koczowniczego życia. Wszyscy mieszkają w komfortowych domach w miastach lub wioskach, tam też pracują. Spacerując ulicami Jokkmokk czy Kiruny, spotkamy wielu Saamów, ale nie poznamy ich po wyglądzie. Niczym się nie różnią od przeciętnych Szwedów. Jeżeli będziemy mieli szczęście i trafimy na dzień jarmarku lub święta kościelne, to zobaczymy Saamów w ich tradycyjnych kolorowych strojach.
Saamowie, którzy zajmują się hodowlą reniferów, w okresach wzmożonej pracy przy zwierzętach przebywają w terenie. Tam mieszkają w starych szałasach gåhtie (nowych już się nie buduje) lub w nowoczesnych namiotach lávvu, kupionych w sklepie. Do pokonania dużych odległości w górach nie wykorzystują reniferów i sanek. Wiele rodzin zajmuje się także usługami związanymi z turystyką, traktując to jako dodatkowe źródło dochodu.

 

W lesie jest dużo materiału potrzebnego do budowy domów. Saamom leśnym znacznie ułatwiało to życie.

W zadymionym pomieszczeniu od razu udziela się nam mistyczny nastrój.

 

Kawa w kåta

 

Odwiedziłem obóz górskich Saamów – Njarka Sameläger, około trzydziestu kilometrów od miasta Åre, które jest jednym z największych ośrodków narciarstwa w Szwecji. W zimie tę małą górską miejscowość odwiedzają tysiące narciarzy, którzy mają do dyspozycji dziesiątki wyciągów. Właśnie w tym mieście w 1986 roku odbyła się Nordic Saami Conference, która oficjalnie uznała flagę Laponii, a właściwie Sápmi, bo tak nazywa się cała kraina Saamów.
Osada Njarka jest pięknie położona nad jeziorem Häggsjön. Tu droga się kończy, dalej już tylko góry i bagna. Przy wejściu do zagrody wita nas jej gospodyni Maud Mattsson, niestety, nie w tradycyjnym stroju. Zaprasza do szałasu kåta na kawę. Bez względu na wielkość i rodzaj pomieszczenia wszędzie obowiązuje jeden schemat urządzenia wnętrza. Na środku znajduje się ognisko otoczone siedmioma kamieniami. W przejściu od wejścia do ogniska, po bokach, leżą dwie żerdzie. Jest to granica, którą można przekroczyć dopiero po zaproszeniu przez gospodarza. Za ogniskiem, naprzeciw wejścia, znajduje się „stół”, na nim stoją naczynia i jedzenie. Ziemia jest wyścielona gałązkami brzozowymi, na których leżą skóry reniferów. Zdejmujemy buty i siadamy, jak każe tradycja po prawej stronie ogniska, gospodyni po lewej. Po rozpalaniu ogniska robi się ciemno od dymu, ale za chwilę dym kieruje się prosto do otworu w szczycie stożka kåta. Dym sprawił, że znikły komary, które swoją natarczywością nie pozwalały skupić się na niczym innym poza odganianiem się od nich. Zanim zagotuje się na ognisku woda w czarnym osmolonym czajniku, gospodyni opowiada o właściwościach brzozy i drewna brzozowego. Zadziwia nas niesamowita ilość sposobów wykorzystania zwykłej brzozy.
Do kawy robimy sobie „kanapki”, zawijając wędzone mięso renifera w płaski chleb polarny. Są znakomite! Maud jeszcze długo opowiada o tym, jak dawniej wyglądało życie Saamów i o dzisiejszych problemach, trochę przy tym posmutniała. Państwo w dalszym ciągu ogranicza prawo Saamów do ich ziemi, coraz bardziej ograniczając tereny wypasu reniferów. Dawniej Maud posiadała ponad tysiąc pięćset reniferów, dzisiaj już tylko osiemset.
Ognisko przygasa, a pod naszym adresem pada propozycja nauki rzucania lassem. Wychodzimy z kåta tyłem, czyli twarzą do ogniska, jak każe tradycja. Najwyższy czas na spotkanie oko w oko z reniferami. Gospodyni daje nam kępy porostów chrobotka alpejskiego, który jest ich przysmakiem. Oczywiście za chwilę zjawiają się renifery i jedzą nam z ręki swoje łakocie. Rogi mają pokryte scypułem, czyli delikatną skórą z meszkiem jak aksamit. Przy dotknięciu okazuje się, że są ciepłe. Właściwie nie powinno się dotykać takich rogów, gdyż łatwo uszkodzić delikatną skórę, która jest ukrwiona. Scypuł do jesieni wyschnie i odpadnie – wtedy rogi będą potrzebne do walk godowych.

 

 

Båtsuoj znaczy renifer

 

Ruszamy w dalszą drogę pięćset kilometrów na północ, do Båtsuoj Forest Sami Centre. Båtsuoj w języku Saami oznacza renifera.
Båtsuoj jest gospodarstwem leśnych Saamów w wiosce Gasa, nad jeziorem Storavan, około sześćdziesięciu kilometrów od Arvidsjaur. Lotta Svensson od razu zaprasza do gåhtie. Jak zwykle siadamy przy ognisku na skórach renifera. Tym razem do kawy wrzucamy kawałki suszonego mięsa renifera. Kawa pod koniec picia robi się lekko słonawa. Jest sporo czasu na rozmowę. Słuchamy opowieści o starych wierzeniach i lapońskiej kulturze. Saamowie leśni nie migrowali tak często jak górscy. Mieli solidniejsze domy zbudowane na stałe w różnych miejscach i nie musieli ich przenosić. Wynikało to stąd, że w lasach jest sporo materiału do budowy domu czy szałasu, natomiast tereny górskie pokryte są tundrą i nie ma tam drzew. Ponadto w lasach jest więcej pokarmu dla reniferów i pasą się one na mniejszych obszarach. Dawniej Saamowie nie zbierali grzybów, gdyż zostawiali ten cenny pokarm dla reniferów.
Lotta zaprasza nas na wędrówkę po okolicznych lasach i bagnach, podczas której poznamy różne zioła i kwiaty używane w lapońskim gospodarstwie. Idąc leśną ścieżką, Lotta pokazuje nam mnóstwo roślinek, na które normalnie nie zwracamy uwagi. Tymczasem są to zioła stosowane na różne dolegliwości, a także używane w kuchni jako cenne źródło witamin. Okazuje się, że Saamowie od wieków stosowali pampersy zamiast pieluch! Służył do tego mech, który w lesie jest na każdym kroku. Suchy mech bardzo dobrze chłonie wodę i nie wypuszcza jej, jest też trochę antyseptyczny. Wyrzucony po użyciu nie zaśmieca środowiska!
Na granicy lasu i bagien dochodzimy do wielkiego płaskiego głazu, na którym leży mniejszy, w kształcie głowy niedźwiedzia. Dawniej Saamowie na tym kamieniu składali ofiary, najczęściej z reniferów. Jeszcze do dzisiaj leżą tu resztki kości. Takich miejsc ofiarnych jest w Laponii dość dużo. Turyści nie powinni dotykać kości, które tam leżą. Dla Saamów są one święte.
Do Båtsuoj warto przyjechać w ostatnich dniach czerwca. Zaganiane są wtedy do zagród duże stada reniferów i można uczestniczyć przy ich znakowaniu. Kończymy wycieczkę leśną trochę zmęczeni upałem i mnóstwem komarów. Czas jechać dalej na północ i w końcu przekroczyć koło polarne pod Jokkmokk.

 

Rogi mają pokryte scypułem, czyli delikatną skórą z meszkiem jak aksamit. Przy dotknięciu okazuje się, że rogi są ciepłe. Właściwie nie powinno się ich dotykać, gdyż łatwo uszkodzić delikatną skórę, która jest ukrwiona.

Zanim Laila opowie

 

Jesteśmy bardzo blisko parków narodowych Sarek i Stora Sjöfallet w szwedzkiej Laponii. Samochód zostawiamy na parkingu w Kebnats, przepływamy statkiem jezioro Langas i zatrzymujemy się w Sáltoluokta, letniej osadzie Saamów z Sirkas. Osada jest wspaniałą bazą wypadową na kilka jednodniowych wycieczek do atrakcyjnych miejsc po wschodniej granicy parku Stora Sjöfallet. Tutaj spotykamy Lailę Spik i pytamy, czy może nam coś opowiedzieć o Saamach. Okazuje się, że lepiej nie mogliśmy trafić. Laila urodziła się i wychowała na terenie Sarka. Chętnie opowie historię swojej rodziny, ale chce się do tego przygotować. Umawiamy się, że przyjdziemy za osiem dni. Ten czas wystarczy nam, aby dojść szlakiem Kungsleden do góry Skierffe, z której roztacza się niesamowita panorama na deltę rzeki Ráhpaädno i jezioro Laitaure. Góra Skierffe od strony doliny kończy się pionowym, trzystumetrowym urwiskiem. W dole widać wielką zieloną dolinę, której całą szerokością płynie meandrująca rzeka z tysiącami rozlewisk i wysepek. Jest to najpiękniejsza dolina w całym Sarku i chyba w całej Laponii. Robimy mnóstwo zdjęć, wpisujemy się do książki pamiątkowej i z dużym żalem opuszczamy to miejsce. Do Sáltoluokty mamy trzy dni drogi. Na kilka godzin zatrzymujemy się w Aktse. Są tu schronisko górskie i osada lapońska, gdzie u Saamów można kupić wędzone pstrągi. Niestety, dzisiaj nie ma ryb. Osada jest położona na śródleśnej polanie, z której rozciąga się piękny widok na górę Skierffe. Polanę porasta niesamowita ilość ziół i kwiatów, które w słońcu dosłownie kłują w oczy ostrymi barwami i przesycają powietrze przyjemnym zapachem. Gdyby nie komary, to byłoby tu jak w raju.
Pod wieczór dochodzimy do jeziora Gåbdåjávrre. Na brzegu jest tylko jedna łódka. Musimy płynąć na drugi brzeg po drugą i tą dopiero przeprawić się na drugi brzeg do Sitojaure, kolejnej lapońskiej osady. Zajmuje to trzy godziny, bo jezioro ma cztery i pół kilometra szerokości.

 

 

Mądrość Saamów

 

Wieczorem, po ośmiu dniach wędrówki, z powrotem dochodzimy do Sáltoluokty. Laila Spik zaprasza nas na małą uroczystość do kaplicy gåhtie krytej darnią. Kaplicę wybudował jej ojciec w 1959 roku, kiedy Laila była dzieckiem. Wchodzimy do środka i od razu udziela nam się mistyczny nastrój. W zadymionym pomieszczeniu, dookoła palącego się ogniska na skórach renifera siedzą ludzie. Laila zaczyna opowiadać niezwykłą historię, która była powodem tej uroczystości. Jej przyjaciółka śpiewa joikiem piosenkę Mari Boine. Kiedy skończyła, nastała absolutna cisza, nikt nie odważył się jej zakłócić. Po chwili Laila pokazała replikę bębenków szamańskich i zademonstrowała dawny obrzęd, który wykonywali szamani. Dla wszystkich uczestników tej uroczystości było to niezwykłe przeżycie. Nazajutrz razem z innymi gośćmi Laili idziemy na śniadanie do wielkiego lávvu. Próbujemy wędzonego mięsa renifera z polarnym chlebem, który wypieka mieszkający obok sąsiad Laili. Coś wspaniałego, tego się nikt nie spodziewał! Po śniadaniu Laila pokazuje nam wiele pamiątek rodzinnych: swój dawny tradycyjny ubiór ze skóry, ozdoby, różnego rodzaju naczynia, noże, a także kość z penisa niedźwiedzia, będącą cennym amuletem. Tradycyjny ubiór Saamów jest nie tylko bardzo funkcjonalny, lecz także utrzymuje ciepło nawet w największe mrozy. Wszystkie przedmioty wykonane są z naturalnych materiałów, najczęściej z drewna brzozowego, rogów lub kości renifera. Wiele przedmiotów użytkowych jest ozdobionych misternie grawerowanymi wzorkami, niektóre są rzeźbione, prawdziwe dzieła sztuki. Długo słuchamy Laili opowiadającej o wyłożonych na stole przedmiotach, z których większość wykonał jej ojciec. Wieczorem w swoim domu gospodyni snuje fascynujące opowieści o ważnych wydarzeniach w jej życiu, o kulturze i folklorze Saamów. Przed północą widzimy przez okno niesamowite czerwone chmury nad szczytami gór, oświetlone przez zachodzące słońce. Patrzymy z zazdrością – w mieście nie mamy szans na taki widok. Coraz bardziej uświadamiamy sobie, że Saamowie, żyjący z dala od cywilizacji, ale blisko i w harmonii z naturą, są tu szczęśliwi. Zachowując swoją starą kulturę, nie gardzą najnowszymi zdobyczami techniki. Prawdopodobnie mają dużo więcej komfortu niż ludzie żyjący w dużych miastach. Mądrość Saamów polega na wykorzystaniu natury bez jej niszczenia, co wynika z doświadczeń zbieranych przez pokolenia od wielu tysiącleci.