Powrót na Zielone Wzgórze
Spełnię największe marzenie z dzieciństwa – pomyślałam, kiedy kupiłam bilet lotniczy do Kanady. Poszukam śladów Lucy Maud Montgomery – postanowiłam. Na pewno spotka mnie tam coś niesamowitego. Rozmarzyłam się jak Ania Shirley, bo to właśnie ona rozpalała kiedyś moją wyobraźnię i zainspirowała do bliższego poznania P.E.I., jak często skraca się nazwę Prince Edward Island.
Dostępny PDF
Jadę imponująco długim mostem Konfederacji, który połączył wyspę ze stałym lądem w 1997 r. Pulsujące światła z napisem „Zero tolerancji” i przekreśloną ikoną komórki przypominają, że na moście obowiązuje całkowity zakaz rozmów telefonicznych, a kary za jego złamanie są wysokie (575 dolarów). Już przy pierwszym poznaniu mam ochotę nazwać tę ziemię Ziemniaczaną Wyspą na czerwonych glebach. Wyspa Księcia Edwarda to zagłębie bulw, stąd też nie dziwi, że właśnie tutaj, a dokładnie w O’Leary, znajduje się Kanadyjskie Muzeum Ziemniaka. Budynku nie sposób przeoczyć na trasie ze względu na postawionego przed nim ogromnych rozmiarów kartofla. Mimo że objechałam wyspę wzdłuż i wszerz, to w myślach i w sercu pozostanie to, do czego niemal pielgrzymowałam, czyli miejsca związane z Lucy Maud Montgomery.
ZIELONO MI!
Choć Zielone Wzgórze to nie miejsce napisania książki o Ani, ciągną tutaj tłumy turystów, by poczuć klimat XIX-wiecznego domu. Akwarele, grafiki, malowanki – wszystko to daje złudzenie, jakby przenieśli się do świata bohaterki, która rozpalała ich wyobraźnię w dzieciństwie.
W ROLI ANI SHIRLEY
Aby wprowadzić turystów w klimat epoki i dopełnić ich wyobrażenia o rudowłosej bohaterce, Pam Campell zatrudnia miejscowe dziewczynki do roli Ani. Czasem bywa nią Nadia Anna – córka Bernadety Milewski.
MIĘDZY FIKCJĄ A KOMERCJĄ
Każdy ma swoje wyobrażenie fikcyjnej bohaterki, mają je również projektanci typowych gadżetów, które niekoniecznie podobają się wszystkim wielbicielom Ani.
LUCY MAUD Z WYSPY KSIĘCIA EDWARDA
Dzięki internetowi poznaję Bernadkę Milewski – Polkę, pasjonatkę twórczości Montgomery. Jest niezwykle otwartą, ciepłą osobą, a w dodatku mieszka w Corner Park, w domku, który od Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza dzieli tylko Jezioro Lśniących Wód. Dzięki niej moje poszukiwanie śladów Ani Shirley staje się jeszcze bardziej fascynujące.
Nasze spotkanie rozpoczynamy od wizyty w Złotym Brzegu, czyli domu senatora Donalda Montgomery, dziadka pisarki. Otwiera nam drzwi przystojny i uśmiechnięty mężczyzna z rodu Montgomerych, Paul, który pozwala – dzięki nieocenionej Bernadce – na swobodne penetrowanie zakątków domu, pełniącego obecnie funkcję kameralnego hoteliku. Każdy pokój nosi inną nazwę, np. Blue Moon, Anne, Rilla i oczywiście Lucy Maud. Na poddaszu znajdują się pomieszczenia, które w dawnych czasach zajmowała służba. Dominuje prostota i niepowtarzalny urok XIX stulecia. W salonie, na drewnianej podłodze, ustawiono wiekowe meble. Mały, okrągły stolik i krzesła na wygiętych nóżkach czekają na gości, kominek wspomina czasy, kiedy trzaskał w nim ogień. Senator dumnie spogląda z portretu – nie spodziewał się, że kiedyś ten dom będą chciały odwiedzać rzesze wielbicieli twórczości jego wnuczki.
Wychodząc ze Złotego Brzegu, nieoczekiwanie spotykamy Roberta Montgomery, który zaprasza nas do swojego domu, aby pokazać... psa. Gog i Magog to porcelanowe figurki, które Lucy Maud opisała w tomie „Ania na uniwersytecie”. Podobne przywiozła z podróży poślubnej, a one strzegły jej biblioteczki w Leaskdale w stanie Ontario, gdzie zamieszkała po ślubie. Gog spadł ze stołu podczas porządków wiele lat temu (pod koniec XIX w.) i rozbił się na wiele kawałków, które niestety wyrzucono. Robert na pozór wydaje się niedostępny, ze smutkiem opowiada o niedawno zmarłej żonie, ale potrafi też żartować, chętnie pozuje do fotografii z nami i Magogiem przed swoim skromnym domem. Tłumaczy, że od śmierci żony nie zaprasza nikogo.
Następnie wraz z moją przewodniczką udajemy się samochodem na prywatną posesję, absolutnie niedostępną dla turystów, gdzie od wielu lat stoi niepozorny, niczym niewyróżniający się szary domek. Bernadka tajemniczym głosem obwieszcza: – Przed nami kuchnia domu Macneillów. Moje zmarszczone czoło i zdziwienie ją rozbawia, więc szybko wyjaśnia: – To ta sama kuchnia, w której została napisana „Ania z Zielonego Wzgórza”. Macneillowie byli dziadkami Lucy Maud ze strony matki, po której śmierci zajęli się dziewczynką. Maud tworzyła głównie w kuchni, bo tam było ciepło – babka była skąpa i wymawiała pisarce wszelkie zbytki.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, pora więc wreszcie na Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza w Park Corner i spotkanie z jego kustoszką, Pam, której pradziadkowie Campellowie gościli w murach swego domu (obecnego muzeum) swą krewniaczkę – Lucy Maud Montgomery. Przyjeżdżała do nich w dzieciństwie, by bawić się z kuzynostwem. Do tej pory spostrzegawczy turyści mogą zauważyć gwóźdź w ścianie, gdzie mała Lucy Maud sprawdzała, ile urosła za każdym razem, kiedy tutaj przybywała. Później, po przedwczesnej śmierci matki, szukała wsparcia w ramionach Annie Campbell, siostry mamy, i czerpała inspirację dla swojej twórczości. Tutaj wreszcie, w salonie przed kominkiem, wzięła ślub z prezbiteriańskim pastorem Ewenem Macdonaldem. Do tej pory wielbiciele pisarstwa Lucy Maud Montgomery mogą zamówić ślub w tym miejscu, a potem urządzić przyjęcie na pobliskiej plaży.
W salonie w rogu stoi fisharmonia, na której grano w czasie ceremonii zaślubin. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy Pam ściąga tabliczkę informacyjną o eksponacie z krzesła przy instrumencie i zaprasza mnie do zagrania czegoś. Wzruszenie odbiera mi mowę. Kładę palce na klawiaturze niczym na relikwiach i nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! Bernadka podpowiada, że za dwa dni będą urodziny Pam, więc postanawiam zagrać i wraz z nią zaśpiewać po polsku „Sto lat”. Po wykonaniu utworu widzę serdeczny uśmiech na twarzy krewnej Maud. W ramach wdzięczności raczy nas prawdziwym sokiem malinowym. W książce Ania Shirley, na skutek pomyłki, upiła swoją przyjaciółkę winem, sądząc, że częstuje ją właśnie sokiem malinowym. Stąd też w sklepach dla turystów sprzedaje się napój w szklanych butelkach z podobizną Ani, będący imitacją tego prawdziwego. W domowym soku, który własnoręcznie przygotowała Pam, czuję maliny w stu procentach i to jest właśnie przywilej – w znaczeniu dosłownym i przenośnym – zwiedzania tego miejsca od kuchni.
Podobnie jak bohaterka jej powieści, Maud często uciekała w krainę wyobraźni. Przypomina o tym serwantka w salonie – pierwowzór mebla, w którego odbiciu Ania dostrzegała swoją przyjaciółkę Katie. Na ścianie wisi, oprawiona jak obraz, kopia ostatniego listu powieściopisarki do Jima, ojca Pam, w którym opisuje, jak bardzo jest chora, i wie, że już nigdy nie zobaczy Park Corner. Na piętrze oglądam skromny pokoik autorki, gdzie ciekawym eksponatem jest gablota z rzeczami, które zostały opisane w „Historynce” jako zawartość niebieskiej skrzyni. W kolejnym pomieszczeniu zaprezentowano „szaloną narzutę” w stylu patchworkowym. Pisarka robiła ją (w odstępach czasowych) przez 5 lat, a kiedy skończyła, stwierdziła, że niestety już nie jest modna.
Kiedy wychodzę z muzeum, nie czuję, że wróciłam do XXI w., ponieważ dostrzegam Mateusza Cuthberta. Nie! Przecież to postać fikcyjna! Dla potrzeb turystów zorganizowano przejażdżki bryczką po okolicy, a woźnica to wypisz, wymaluj opiekun Ani – cichy i dobry Mateusz.
DOM MAUD
Słynna pisarka przyszła na świat w tym typowym dla kanadyjskiej prowincji domu.
MALINOWY BIZNES
Sok z wizerunkiem Ani sprzedaje się dobrze, ale raczej nie przypomina w smaku tego, którym mogła się delektować Lucy Maud Montgomery.
WSZĘDOBYLSKA
Fikcyjnej Ani Shirley wszędzie było pełno, podobnie jest w rzeczywistości – jej podobizna pojawia się w sklepach, teatrach, muzeach.
BERNADKA Z BŁĘKITNEGO KSIĘŻYCA
Po intensywnie wypełnionym przedpołudniu Bernadka zaprasza mnie do swojego domku. Poznaję jej uroczą 10-letnią córkę Nadię Annę, która czasem odgrywa rolę Ani w muzeum, oraz sympatycznego męża. Już na pierwszy rzut oka widać, że właścicielka jest wielbicielką „Ani z Zielonego Wzgórza”, a dom, który nazwała Blue Moon, ma duszę. Wiszą bukiety lawendy, na ścianach dostrzegam obrazy inspirowane książką i pejzażami wyspy, z półki uśmiecha się do nas unikatowa, ręcznie robiona lalka przedstawiająca Anię Shirley – to podarunek od kochającego męża. Za oknem Jezioro Lśniących Wód (w rzeczywistości staw Cambellów) i biały budynek Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza. Widok za milion dolarów. Na stole pojawia się porcelana z Bolesławca ze smaczną herbatą i talerz pysznych ciastek.
Bernadka opowiada o okolicznościach zakupu domu – pomógł jej w tym Robert Montgomery, wnuk wuja Lucy Maud, ten, który pokazał nam Magoga. Moja gospodyni obecnie mieszka w USA, tutaj przyjeżdża głównie w wakacje i już zdążyła się doskonale zintegrować z lokalną społecznością. Mówi: – Czuję się tutaj nie tylko akceptowana, ale i bardzo lubiana. Pochodzi z Żor i jako mała dziewczynka w latach 80. zaczytywała się w książkach kanadyjskiej pisarki. Już wtedy postanowiła, że w przyszłości trafi na Wyspę Księcia Edwarda. Dorośli potraktowali jej dziecięce marzenia z pobłażaniem i dobrotliwym uśmiechem, szczególnie w kontekście sytuacji politycznej panującej wówczas w Polsce. Jednak marzenia się spełniają i to tak, że sama Bernadka nie oczekiwała ich w najśmielszych snach. Moja przewodniczka zna te okolice jak własną kieszeń, dzięki temu może oprowadzać po wyspie wielbicieli L.M.M. Poza tym współpracuje ze znawcami twórczości autorki nad nowym wydaniem jej „Dzienników”. Upływają minuty, kwadranse, a z tego domu nie chce się wychodzić. Jednak trzeba, ponieważ przede mną jeszcze Cavendish i Zielone Wzgórze.
GRAŁA MACDONALDOM
Ta zabytkowa fisharmonia była świadkiem ślubów wielu osób, w tym Lucy Maud Montgomery i Ewana Macdonalda.
PRZYSTAŃ
CZTERECH WIATRÓW
NAD JEZIOREM LŚNIĄCYCH WÓD
Każdy wielbiciel Ani Shirley może pozazdrościć Bernadce Milewski domu z widokiem na Jezioro Lśniących Wód i Muzeum Ani z Zielonego Wzgórza.
ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA
Jak się okazuje, na Zielonym Wzgórzu pojawię się dwa razy. Po południu, aby zobaczyć wnętrze, kiedy muzeum jest otwarte, oraz wieczorem, bez tłumów turystów. Cóż... moje marzenie się spełnia, gdy z entuzjazmem i ciekawością zaglądam niemal w każdy kąt pokoiku. Nie rozczarowuję się, wygląda jak ten z mojej wyobraźni! Rozłożone na łóżku sukienki (bez bufiastych rękawów, o których marzyła bohaterka), zielona pelargonia w glinianej doniczce (rudowłosa dziewczynka nazwała ten kwiat Jutrzenką), zniszczony kuferek podróżny – sprawiają wrażenie, jakby Ania wyszła stąd tylko na chwilę. Spoglądam przez okno i... jest! Rozłożysta wiśnia, nazwana przez bohaterkę Królową Śniegu: „Prawda, że ona nie zawsze stoi w kwieciu, ale można to sobie wyobrazić”. Zastygam, pozwalając się ponieść wyobraźni. Jednak turyści wybudzają mnie z tego snu na jawie. Idę dalej do pokoju Maryli, gdzie chcę zobaczyć słynną ametystową broszkę, przechodzę przez prawie pustą kuchnię, zaglądam do spiżarni, gdzie podświadomie szukam nieszczęsnego wina porzeczkowego.
Wracam na teren muzeum wieczorem. Spaceruję Aleją Zakochanych – to wąska droga wśród drzew, z cichutko szemrzącym strumieniem. Przemierzam Las Duchów, pełen drzew i krzewów o powyginanych pniach, które wobec zapadającego zmroku mogą wydawać się niekoniecznie przyjemne, a w wyobraźni Ani urastały do rangi potworów. Nikogo nie ma, a ja na koniec dnia mogę posiedzieć w ogródku pełnym kwiatów i patrzeć w zielone okienko na poddaszu. Staję się dzieckiem i wypatruję w nim rozmarzonej, rudowłosej dziewczynki o piegowatej twarzy, której Zielone Wzgórze dało tyle szczęścia. Nie byłoby tej fikcyjnej dziewczynki, gdyby nie wrażliwe, twórcze dziecko, którego nie oszczędziło życie, a była nim Lucy Maud Montgomery.
Z żalem opuszczam miejsce, w którym byłam tyle razy w wyobraźni, ale powtarzam w duchu: wrócę tu jeszcze.