Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-12-01

Artykuł opublikowany w numerze 12.2018 na stronie nr. 68.

Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Kubale,

Miasto duchów


Historia jest pełna paradoksalnych zwrotów akcji. Jednak nie zawsze są to zdarzenia nagłe. Czasem potrzeba dekad, aby przyroda upomniała się o swoje włości, a człowiek stał się na powrót niepewnym gościem w jej zielonych progach. Tak właśnie jest w przypadku Pstrąża – największego polskiego „ghost town”.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Wystarczy 1,5 godziny jazdy samochodem z Wrocławia, aby znaleźć się w zupełnie innej rzeczywistości. Ostatni żołnierze armii radzieckiej opuścili Pstrąże w 1992 r. Przed nimi stacjonowały tam przez kilka dekad wojska niemieckie. Jeśli wziąć pod uwagę burzliwe dzieje Dolnego Śląska, wiele staje się zrozumiałe.

Pierwsze wzmianki o tej ukrytej w Borach Dolnośląskich osadzie sięgają początków XIV w. Ówcześni mieszkańcy mieli trudnić się głównie hodowlą zwierząt, ale także np. wytapianiem żelaza. Ślady tej ostatniej aktywności (związanej zapewne ze złożami rudy darniowej) można znaleźć w pobliskiej osadzie Buczek, gdzie ściany jednego z budynków opuszczonego gospodarstwa są gęsto ozdobione bryłami ciemnego żużlu.

Ten nieco sielankowy obraz wsi, położonej nieopodal bystro płynącego Bobru, został zburzony w 1865 r., kiedy to strawił ją pożar. Całe XIX stulecie nie należało zresztą dla tego regionu do spokojnych, o czym może świadczyć chociażby bitwa nad Bobrem (1813 r.) i tragedia napoleońskiego wojska. W oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów Płakowicach pochłonęła ona wiele ofiar, w tym około dwóch tysięcy żołnierzy próbujących uciekać przez wezbraną rzekę. 

Docierające do Pstrąża i mącone XIX-wiecznymi wydarzeniami wody Bobru nie miały szansy uspokoić się również i w kolejnym stuleciu. Po 1901 r. ta sielska, leśna osada zmieniła swój charakter na prawie sto lat. 

 

GRANIT ŚCIŚLE TAJNY

Pstrąże było sowieckim, ściśle tajnym magazynem broni rakietowej, prawdopodobnie też czasowym magazynem głowic jądrowych. Na zdjęciu jeden ze schronów typu Granit dla rakiet Łuna i Toczka.

WCIĄŻ STRZELAJĄ

Spacerując zarośniętymi alejkami, można znaleźć nie tylko ślady po II wojnie światowej, ale także całkiem świeże łuski po nabojach. Obecnie na tych terenach jest poligon wojskowy.

ŻUŻEL OZDOBNY

Jednym z zajęć mieszkańców Pstrąża było... hutnictwo. Na ślady z nim związane można trafić i dzisiaj. W pobliskiej osadzie Buczek ściany ruin dawnego gospodarstwa zdobią regularne, ciemne elementy z żużlu, który jest pozostałością po wytopie żelaza.

 

PSTRANSSE VEL STRACHÓW

 

Wędrówkę po dzisiejszym Pstrążu zaczniemy od tzw. części poniemieckiej. Teren ten jest położony na północ od głównej drogi dzielącej miasto na dwie części – poniemiecką oraz południową (czyli poradziecką). Drogę główną łatwo zlokalizujemy nawet z poziomu mapy, ponieważ jest przedłużeniem traktu wiodącego od potężnego betonowego mostu nad Bobrem, położonego około kilometra na wschód od pierwszych zabudowań wojskowej osady. Wzdłuż niej biegną tory kolejowe zakończone rampą, które prowadzą do stacji Leszno Górne.

Wart uwagi jest już sam most, który został wybudowany na potrzeby armii niemieckiej i umożliwiał niegdyś dotarcie do Pstrąża także samochodem. Dziś istnieje już tylko jego część kolejowa, ponieważ przęsło drogowe zostało wysadzone w trakcie odwrotu wojsk w 1945 r. Jak można przeczytać w różnych źródłach, most drogowy nigdy nie został potem odbudowany. Stało się tak podobno dlatego, aby do miasteczka miała utrudniony dostęp ludność cywilna. Biorąc pod uwagę charakter miejsca (np. obecność radzieckich silosów na broń nuklearną), można dać wiarę takiej wersji wydarzeń. 

Część niemiecka jest nieporównanie większa od znajdującej się na południe strefy poradzieckiej. Podczas gdy na zwiedzenie tej ostatniej wystarczało kilka godzin, to północna strona Pstrąża może zająć nawet do kilku dni – oczywiście zależnie od tempa i złożoności wycieczki. (Pisząc o części poradzieckiej, celowo użyłem czasu przeszłego, ponieważ w 2016 r. rozpoczęto rozbiórkę znajdującego się tam osiedla i aktualnie po blokach mieszkalnych typu Leningrad pozostały tylko hałdy gruzu).

Podążając drogą główną wzdłuż torów, wystarczy odbić w jedną z wielu dróżek w prawo, by przenieść się do świata, który dziś jest tylko mglistym wspomnieniem. Zderzają się tu świadomość burzliwej historii z sielską zielenią, słodkim zapachem kwitnących bzów i śpiewem ptaków. W ciepły wiosenny dzień z takiej niby-kontemplacji mogą człowieka wyrwać jedynie dwie rzeczy: odgłosy czynnego poligonu oraz – i to zdarza się częściej – chowające się nagle za chmury słońce. Wówczas Pstrąże pokazuje swoją bardziej ponurą – by nie powiedzieć: mroczną – stronę, stawiając zwiedzającego gościa do pionu i wzmożonej czujności. Może stąd wzięła się jego radziecka nazwa Strachów.

 

RUINY ŁADNIEJSZE

Budynki pozbawione dachów, z oknami, przez które widać niebo, to obraz także i poniemieckiej części miasta. Zwiedzanie tych ruin – trzeba przyznać, że ładniejszych niż radziecka wielka płyta – grozi również śmiercią lub kalectwem.

40 LAT, I KONIEC

Nieodłącznym elementem sowieckiej propagandy były pomniki. Na zdjęciu największy z ocalałych w wojskowej bazie, z datami 1945–1985, czyli dla uczczenia 40-lecia zwycięstwa nad hitleryzmem. Tyle że w 1985 r. zaczynała się już pierestrojka i ZSRR chylił się ku upadkowi.

PROMIENISTY

Mimo że kolory ma nieco zatarte, nadal próbuje nieść ideologiczny przekaz, wysyłając go za pomocą promieni wychodzących z głowy.

 

SPISANE NA STRATY

 

Pokonując kolejne metry zarośniętych dróżek, będziemy mijać podobne do siebie jedno- lub dwupiętrowe koszarowce z cegły klinkierowej. Mimo ich agonalnego stanu warto przyjrzeć się uważnie, gdyż różnią się wieloma detalami: kolorem cegły, szczegółami fasad i układem klatek schodowych. Łączy je bardzo zły stan – w przeważającej części brak dachów, a schody i piętra często są powysadzane. Nie wolno zapominać, że teren ten i dziś jest własnością armii, a więc oprócz czynnika czasu i warunków atmosferycznych zmaga się również z ćwiczeniami współczesnego wojska. 

To, co dało się wynieść, rozkraść i zniszczyć, zostało spisane na straty, a to, co pozostało, jest pozbawione wszelkiej opieki. Warto też nadmienić, że ruina wielu budynków, zwłaszcza części koszarowej, nie wynikła jedynie z upływu czasu czy szabrownictwa, ale również z bardzo niskiego poziomu ludzi, którzy przybyli tu potem na służbę. Chodzi o żołnierzy Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, którzy przejęli koszarowce po wojnie. Jak mówią okoliczni mieszkańcy pamiętający tamte czasy, rozpalanie ognisk w opuszczonych budynkach czy załatwianie potrzeb fizjologicznych w wybranych pokojach lub przez dziury w podłodze (po wcześniejszym zapchaniu toalety) nie należało do rzadkości.

Niemniej, uważnemu obserwatorowi koszary oraz inne pobliskie budynki potrafią nadal opowiedzieć przynajmniej część swojej historii, raz po raz zaskakując, choćby takim wyposażeniem, jak kafelki czy fragmenty instalacji sanitarnej. Odrapane ściany są pokryte różnymi napisami, często wyskrobanymi ostrym przedmiotem. Widnieją na nich imiona, daty i inne ślady „osadników” z ZSRR, pisane rzecz jasna cyrylicą.

 

SOWIECKA...

Tyle da się wyczytać z pierwszej strony tej starej gazety. Jest jeszcze data: 10 czerwca 1989 r. Takich pamiątek po stacjonujących tu Rosjanach można było znaleźć wiele. Obecnie, po zburzeniu bloków, zostały zmieszane z betonowym gruzem i wywiezione.

DUCHY SPORTU

Garnizon miał nie tylko koszary i zabudowania o charakterze ściśle militarnym. Znajdowały się tam również inne obiekty – takie jak ta hala gimnastyczna. Jej pozostałości, mimo że pokryte płatami łuszczącej się farby, nadal opowiadają historie o sportowej rywalizacji.

 

ZDERZENIE ŚWIATÓW

 

Tutaj Zachód spotyka się ze Wschodem. W południowej części – prawie nieistniejące już bloki typu Leningrad dla żołnierzy i ich rodzin, stawiane mozolnie z elementów zwożonych z ZSRR. Równe jak socjalizm, toporne jak związek sierpa z młotem; zawsze pięć pięter, trzy lub pięć klatek schodowych. Można je zresztą jeszcze zobaczyć w pobliskich miejscowościach: Trzebieniu, S?wie?toszowie, Jaworze i kilku innych polskich miastach. Z drugiej strony, na północ od koszmarnego osiedla, znajdziemy domki z cegły, zdobne resztki fasad, stajnie (poprzerabiane po I wojnie światowej na garaże), alejki spacerowe, a wraz z nimi klomby i ławeczki. Co do tych ostatnich, to można jeszcze dostrzec porośnięte mchem i trawą ich fundamenty.

Po kilku wyprawach do Pstrąża zaczęliśmy jednak z żoną zauważać, że nasze antagonistyczne wrażenia z poprzednich wizyt zaczynają się zacierać, a zamiast nich pojawiają się punkty styczne, coś w rodzaju wspólnego mianownika – efekt przenikania dwóch odległych kulturowo i mentalnie światów oraz zamieszkujących je nacji. Po odwiedzeniu Pstrąża kilka razy pozostało w nas wrażenie, że garnizon Pstransse vel Strachów miał być dla obu stron przede wszystkim... tworem samowystarczalnym. Widać to zarówno po infrastrukturze niemieckiej, jak i radzieckiej. Doskonałym przykładem jest grawitacyjna oczyszczalnia ścieków zbudowana przez Niemców. W procesie oczyszczania wody używano pumeksu, który zalega do dziś w okolicach tej konstrukcji. Oczyszczalnię można odnaleźć na niewielkiej polanie, pośród gęstych lasów okalających to miasto widmo, około kilometra od osady Buczek.

Rosjanie przypuszczalnie nie korzystali z pozostawionej przez Niemców technologii, niemniej po przejęciu garnizonu, sami również poczynili kroki, aby Pstrąże było jednostką niezależną. Było ku temu kilka ważnych powodów. Po pierwsze, miejsce to stanowiło ściśle tajny magazyn broni rakietowej (w tym domniemany czasowy magazyn głowic jądrowych), co czyniło ze Strachowa ważny strategicznie obiekt. Świadczą o tym trzy ogromne schrony typu Granit dla rakiet Łuna i Toczka, położone na północ od głównej części miasteczka. Drugą przyczyną dążeń do samowystarczalności była duża liczba mieszkańców, szacowana na 10–15 tys. (niektóre źródła podają nawet 20 tys.). Rosjanie zapewniali więc odbywającym tu służbę żołnierzom i ich rodzinom wszystko, co niezbędne do życia, a ponadto trochę wygód.

Oprócz ośmiu bloków mieszkalnych w części południowej można było m.in. znaleźć szkołę ośmioletnią, przedszkole, kawiarnię i plac zabaw. Z kolei o wiele większa część północna oferowała takie podstawowe punkty, jak sklepy, pralnie, łaźnie (w koszarowcach na próżno było szukać natrysków), ogromne stołówki oraz budynki szkoleniowe dla kadr oficerskich i podoficerskich. W myśl sentencji „W zdrowym ciele zdrowy duch” w Pstrążu działała hala sportowa, z oknami luksferowymi i do dziś widocznymi malunkami na ścianach, przedstawiającymi różne dyscypliny. Na terenie garnizonu znajdował się również odkryty basen olimpijski oraz duże boisko. Obiekty te prawdopodobnie zostały wybudowane przez Niemców, a potem dopiero zaadaptowane na potrzeby Rosjan. Obrazu dopełniają pozostałości po kinie o wdzięcznej nazwie Kursant i działającym przy nim klubie Kadet, a także Garnizonowym Domu Oficerów, który sądząc po formie (scena i rzędy krzeseł), prawdopodobnie pełnił też funkcję centrum kulturalnego dla całego miasta.

Przenikanie się dwóch skrajnych światów – niemieckiej precyzji, zamiłowania do techniki i ładu z rosyjską prostotą, ideologicznym rozmachem i machinalną siłą – jest dobrze widoczne w Pstrążu. Ale, jak wiadomo, historię piszą zwycięzcy. W tym przypadku i w dzisiejszej formie – państwo i społeczeństwo spod znaku „krasnej zwiezdy”. Betonowe kształty radzieckich pomników „ku czci”, sylwetka Lenina, plac defilad, resztki gazet wyściełanych fikuśną cyrylicą, dudniące niskim dźwiękiem przepastne rakietowe silosy... Gdzieś w tle pozostaje wspomnienie o niemieckim garnizonie z budynkami z klinkierowej cegły i alejkach spacerowych przystrojonych kwiatami; w zupełnej zaś mgle dziejów – pamięć o otulonej borami Dolnego Śląska osadzie ludzi wytapiających żelazo. 

 

Dziękuję Marioli Nagodzie za pomoc w trakcie przygotowywania artykułu. Jej znajomość Pstrąża oraz kronikarsko-historyczna dociekliwość bardzo mi pomogły usystematyzować wiedzę na temat tego miejsca.

 

BUNKRY SĄ...

Bunkrów na terenie Pstrąża i otaczających je Borów Dolnośląskich jest wiele. Ich typy, w zależności od przeznaczenia, były różne: od małych konstrukcji ćwiczebnych po masywne magazyny ze szczelinami obserwacyjnymi i stanowiskami do prowadzenia ognia.

WILCZE DOŁY

To nie obiekt wojskowy, lecz część poniemieckiej oczyszczalni. Głębokie odstojniki, wypełnione od dekad wodą i otoczone wieloma niezabezpieczonymi dołami, stanowią nie lada zagrożenie dla zwiedzających.

GENIUS LOCI 

Taki oto widok żegnał do niedawna odwiedzajacych to miejsce. I choć trudno stwierdzić, czy owa upiorna zabawka jest pozostałością po okupantach z Pstrąża, czy raczej powiesił ją któryś z turystów – to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że pasuje do panującej tu atmosfery.