Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2019 na stronie nr. 48.

Tekst i zdjęcia: Marta Legieć, Zdjęcia: Katarzyna Rojek,

Miasto tajemnic


Z okien staromiejskich kamienic zerkają na przechodniów przedwojenni mieszkańcy Lublina. Ich obraz pozwala choć na chwilę zapomnieć o codzienności i przenieść się w czasie. Podobnie jak spacer po wąskich zaułkach brukowanych uliczek, gdzie wciąż wrze praca w kameralnych warsztatach i sklepikach i gdzie można poczuć ledwo uchwytną atmosferę dawnego miasta.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

„Lublin jest miastem dostatecznie dużym, by można było się w nim skryć, i dostatecznie małym, by się tu odnaleźć” – czytam w jednym z dawnych przewodników. Trudno zaprzeczyć tym słowom. Z jakichś dziwnych powodów człowiek czuje się tu niczym w rodzinnym mieście, po którym zawsze spaceruje się we własnym tempie.

By liznąć nieco Lublina, wystarczy przejść Rynek wzdłuż i wszerz, gdzie wieki temu kupcy na drewnianych ławach wystawiali swoje dobra. Było gwarnie, kolorowo, podobnie jak dziś. Jednak by odkryć prawdziwe serce miasta, lepiej spędzić tu więcej czasu, a najlepiej wracać do niego wielokrotnie.

 

RENESANS GOTYKU

Rynek Starego Miasta otaczają piękne kamienice. Były one kilkakrotnie przebudowywane, więc z dawnej architektury gotyckiej zachowały się jedynie fragmenty. Dzięki trwającym od wielu lat pracom konserwatorskim odzyskują dawny blask.

CEBULARZ UNIJNY

Placek obsypany cebulą – proste i pyszne danie, po które warto przyjechać do Lublina. Cebularz lubelski został ogłoszony 37. polskim produktem chronionym w Unii Europejskiej.

 

CEBULA Z MAKIEM

 

W pierwszym napotkanym kramie kupuję kilka cebularzy. Ciepłe, pieczone nie dawniej niż godzinę temu, lądują w papierowej torbie. Sama nie wiem, czy przyznałam się choć jednej osobie, że tym razem do Lublina przyjechałam głównie dla nich. Okrągłe pszenne placki obsypane hojnie cebulą i makiem to prosta potrawa, która lata temu stała się kulinarną wizytówką Lubelszczyzny. Patrzę na kram pełen tych pachnących wypieków i przekonuję się, że jedzenie jest tu częścią kultury, że w pokarmie jest zawarta pamięć o ludziach, ich obyczajach i wierzeniach.

Cebularze jako pierwsi zaczęli wypiekać Żydzi z lubelskiego Starego Miasta. Pierwsze opisy, przepisy i wspomnienia tych bułek sięgają dziewiętnastego stulecia, może nawet są starsze. Stały się produktem masowym dzięki temu, że były tanie, pożywne i smaczne.

Placki z cebulą sprzedawano na ulicy, wprost z wiklinowych koszy noszonych przez handlarzy na ramionach. Podobno miały nieco inny smak niż te wypiekane dziś przez miejscowych piekarzy. Były duże i podziurawione w środku. Tam, gdzie była dziura, placek był chrupiący. Niewiele jest w Lublinie osób, które pamiętają dawny smak. Jeśli jednak chcecie trafić na wypiek o dobrej jakości, szukajcie cebularzy z certyfikatem. Ministerstwo Rolnictwa precyzyjnie opisało, jaki powinien być cebularz lubelski. Ma określoną wielkość, do jego wypieku są używane produkty – cebula, mak, olej – pochodzące z Lubelszczyzny. Dużo więcej historii o miejscowej gwieździe usłyszycie w Regionalnym Muzeum Cebularza, a pomiędzy opowieściami weźmiecie udział w poszczególnych etapach powstawania smakowitych placków.

 

TAJEMNICA GONI TAJEMNICĘ

 

– Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, jak z tej kamienicy wychodzi Kochanowski i... – Przewodnik wskazuje na wielkie, ciężkie drzwi i zaczyna snuć wciągającą opowieść. Fakt, próżno szukać w Polsce drugiego miejsca tak bogatego w niezwykłe podania. Co więcej, lublinianie uwielbiają pokazywać swoje miasto za pomocą tych niesamowitych historii. Lubią też tworzyć współczesne legendy, którymi obdarowują przyjezdnych, lub zwyczajnie mówić głośno o tym, czym żyje miasto. Najlepszy jest w tym Władysław Stefan Grzyb, miejski klikon (krzykacz). Zaskoczył wszystkich, kiedy w 1990 r. oznajmił doniośle: „Mieszczanie Lublina, zatrzymajcie się i posłuchajcie. W dniu dzisiejszym, 20 czerwca roku Pańskiego 1990 o godzinie 7 wieczorem wróci na Bramę Krakowską obraz św. Antoniego, patrona miasta Lublina”. Zdziwieni przechodnie zatrzymywali się więc i słuchali. Dziś dziwią się już chyba tylko przyjezdni, a miejscowi powtarzają, że niektóre uroczystości zostałyby pozbawione należnego im splendoru, gdyby zabrakło obwieszczającego okrzyku klikona. Nie ma prawdziwego lubliniaka, który choć raz nie spotkał krzykacza na ulicach. Znają go wszyscy, podobnie jak dawne legendy tworzące klimat miasta.

Wędrowanie po magicznych opowieściach sprawia, że bywa śmieszno i straszno, w sercu ckliwie, a w głowie czasem niewygodnie. Swoje historie mają tu budynki, ulice, podwórka, a nawet kamienie czy ślady odciśnięte na drewnie. Miejscowi przekonują, że w każdej legendzie jest trochę prawdy, a każdej prawdzie uroku dodaje nieco nieprawdy. Kto nie pozna i nie zrozumie duszy Lublina zanurzonej w mroku tajemniczych epizodów, ten nie pojmie źródeł jego obecnego fenomenu i sukcesu.

Kiedy tu dotrzecie, musicie się dowiedzieć, co przyśniło się Leszkowi Czarnemu, skąd wziął się na stole ślad Czarciej Łapy, gdzie znajduje się kamień nieszczęścia, kiedy pieje złoty kogucik i co znajdowało się w pewnej tajemniczej skrzyni.

Barwne legendy o mieście, jego powstaniu, symbolach, ważnych miejscach i postaciach można odkryć na własną ręką albo podczas Festiwalu Legend Lubelskich, kiedy Rynek Starego Miasta, przylegające do niego ulice oraz błonia stają się miejscem inscenizacji teatralnych. Są też spacery tematyczne po zakamarkach miasta, warsztaty, gra miejska i potańcówka przy muzyce na żywo.

Nie tylko na Starym Mieście w powietrzu unosi się dużo dobrej energii. Równie ciekawie prezentuje się Krakowskie Przedmieście, najważniejsza i, jak twierdzi wielu, najpiękniejsza ulica w Lublinie. Usytuowana poza granicami murów miejskich, także ona jest miejscem rozrywki, spacerów i spotkań.

 

PŁOMIENNA ZACHĘTA

Miasto jest pełne kolorowych ozdób, które zachęcają do zwrócenia uwagi na oryginalne fasady zabytkowych budynków.

TĘDY NA ZAMEK

Pastelowe kamienice wyglądają bajkowo. Pamiętają czasy średniowiecza i renesansu, są dobrymi nauczycielami historii miasta.

SALOON KRAWIECKI

Muzeum Wsi Lubelskiej założono w 1960 r., a pod obecną nazwą istnieje od 1970 r. Warto tu przyjechać, by przenieść się w czasy, które dawno odeszły. To żywe muzeum, jedną z atrakcji są zagrodowe zwierzęta.

 

CZASU LEPIEJ NIE LICZYĆ

 

Do największych atrakcji można tu dojść pieszo. Za każdym razem, kiedy tu jestem, włóczę się po Starym Mieście od zamku, przez Bramę Grodzką i Rynek z trybunałem, aż do Bramy Krakowskiej – symbolu Lublina. Jeśli pod nią staniecie, zerknijcie na umiejscowiony na górze zegar, który czasami źle chodzi. Miejscowi mówią, że winny jest temu mieszkający tu dawniej zegarmistrz, który nie wylewał za kołnierz. To jego duch przestawia wciąż wskazówki. A skoro te błąkają się po tarczy bez specjalnego nadzoru, czasu lepiej tu nie liczyć.

Wieczorami pod Bramą Krakowską spotykają się zakochani, tu zwykle rozpoczyna się wędrówkę po barach i nocnych klubach, tu grają uliczni muzycy, a stare kwiaciarki sprzedają kwiaty przechodniom spacerującym po wąskich uliczkach wybrukowanych kocimi łbami.

Rynek tętni gwarem gości restauracji i turystów. Jego centralne miejsce zajmuje Stary Ratusz. Majestatyczny budynek od połowy XVI w. był siedzibą trybunału koronnego, czyli sądu apelacyjnego dla Małopolski. Na piętrze obradowała rada miejska, poniżej mieściły się sklepy, karczma, a nawet więzienie i sala tortur. To tutaj zmarł Jan Kochanowski. To tu dziś mieści się pałac ślubów.

Świadkiem lubelskiej przeszłości jest też kościół Nawrócenia św. Pawła. Od wieków góruje przy ul. Bernardyńskiej w ścisłym centrum miasta. Wtórował jego historii – wzlotom i upadkom. Jeśli chce się poznać dzieje Lublina w jednym miejscu, ów kościół jest ku temu najwłaściwszy.

 

MIASTO, KTÓREGO NIE MA

 

W Lublinie, jak nigdzie indziej, warto poszukać alternatywnych historii, ciekawych i niepowtarzalnych opowieści oraz osobliwych narracji. Odbyć podróże sentymentalne i mocno subiektywne, wchodząc w skórę miejscowych, zaglądając do zapomnianych, opuszczonych zakątków, budynków na tyłach ruchliwych ulic, które są pełne życia i codziennego, miejskiego zgiełku. Jest ciekawie, choć kilku ważnych miejsc pominąć tu nie wypada.

Miasto było kiedyś wielkim centrum żydowskiej społeczności, nazywane Jerozolimą Królestwa Polskiego. Od XIV w. Żydzi współkształtowali społeczny, ekonomiczny, polityczny, kulturowy i religijny charakter tego miejsca. Stanowili jedną trzecią ludności 120-tysięcznego Lublina.

Granicę między miastem chrześcijańskim a żydowskim przez lata stanowiła Brama Grodzka. Dzielnica żydowska rozciągała się wokół wzgórza zamkowego, tuż pod Starym Miastem. Zamożniejsi Żydzi w tej okolicy prowadzili swoje sklepy i tu mieszkali. Ubożsi zajmowali też przedmieścia: Czwartek, Kalinowszczyznę, Wieniawę, Piaski.

Mimo że podczas okupacji niemieckiej dzielnica żydowska na Podzamczu została wyburzona, a po żydowskim miasteczku pozostało tylko wspomnienie, nadal wiele tu związanych z ich historią budynków i miejsc. Trzeba czasu, by je odnaleźć. Jednak w zamian za poświęcenie otrzymuje się sporą dawkę historii o prawdziwej przeszłości miasta.

 

 

PODRÓŻ DO PRZESZŁOŚCI

 

By dotrzeć do Muzeum Wsi Lubelskiej, trzeba wyjechać poza centrum i zarezerwować sobie zdecydowanie więcej czasu niż godzinę. Powodów jest kilka – po pierwsze teren jest rozległy, po drugie to miejsce naprawdę wciąga, pozwala wejść do świata, o który w dzieciństwie otarli się już tylko nieliczni.

Otoczenie jest szalenie malownicze i urocze. Nie dziwi więc, że młode pary przyjeżdżają tu na sesje ślubne. Można się tu poczuć trochę jak planie filmowym, a trochę jak u babci. W wiejskiej chałupie na Roztoczu zapomnieć o bożym świecie, podobnie jak w kameralnej knajpce sprzed stu lat. Jest stara poczta z wielkimi drewnianymi stemplami, szewc, cholewkarz, szynk, fryzjer, małe żydowskie sklepiki, nawet dentysta.

To muzeum żywe – po podwórkach małych domostw spacerują kury i kaczki. Od lat jedną z tutejszych atrakcji są zwierzęta, poza drobiem swój dom mają konie, krowy, owce, kozy i gołębie. Można je nie tylko oglądać, ale – jeśli pozwolą – także pogłaskać. W piecach piecze się chleb według przepisów sprzed lat. Rynek muzealnego miasteczka często barwią kolorowe kramy pełne rękodzieła, zabawek, słodyczy i produktów regionalnych. Są pokazy wyrobu tradycyjnych wiązanek, wypieku cebularzy i poszywania dachu słomą. Można też uczestniczyć w sianokosach.

Ekspozycja w skansenie jest podzielona na siedem części – w każdej są zabudowania z różnych regionów. Są budynki z okolic Lublina, Roztocza m.in. z cerkwią greckokatolicką z Tarnoszyna, jest sektor Powiśla, w którym można popływać pychówką, jest także część z zabudowaniami dworskimi.

 

STÓŁ Z GOLASAMI

 

Opowieść o Lublinie zaczęłam od tutejszych smaków i na nich zakończę, bowiem cebularz nie jest jedyną potrawą, na którą musicie tu zwrócić uwagę. Lubelszczyzna to smakowita kraina, pełna wszelkiego rodzaju pierogów: ruskich, z kapustą, owocami czy grzybami. Pierogi nazywane lubelskimi wypełnione są po brzegi nadzieniem z kaszy gryczanej i sera. Co ciekawe – podaje się je na słodko ze śmietaną. Miejskie kramarki sprzedają na wagę gryczaki, czyli pierogi gryczane. To coś w rodzaju ciasta z gryczanym nadzieniem, które po upieczeniu można kroić na kromki lub kostki i jeść na zimno. Na zimno dobrze też smakują golasy – placki z kaszy gryczanej, sera, jajek oraz ziemniaków. Kulinarnych niespodzianek jest tu więcej. Nie zdziwcie się, kiedy na stole pojawi się salceson po lubelsku z marynowaną słoniną, a na koniec piernik lubelski ze śliwką.

Jeśli nie macie czasu na poszukiwanie dań, wpadnijcie do Lublina podczas Europejskiego Festiwalu Smaku, który odbywa się tu cyklicznie na początku września. To obecnie jeden z najważniejszych tego typu festiwali w Polsce. To czas, gdy miasto pachnie ziołami, serami i winem. Są wędliny, kiełbasy, pieczenie, sery, chleby, ciasta, miody, podpłomyki, konfitury, placki z boczkiem, ziołami i serem, nalewki... Jest też plebiscyt na Najlepszy Smak Lubelszczyzny. Warto zasmakować w Lublinie.