Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2005-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2005 na stronie nr. 26.

Tekst i zdjęcia: Magdalena Biskup,

Zanim nadeszła fala

Penang

Fala tsunami, która spustoszyła południowe wybrzeże Azji, dotarła również do malezyjskiej wyspy Penang. Na szczęście zniszczenia były tam o wiele mniejsze niż w innych rejonach dotkniętych tragedią. Perła Orientu będzie więc nadal lśniła swoim blaskiem.

 

Penang z pewnością nie jest wyspą, na którą jedzie się po to, aby wypoczywać na plażach i opalać się. To prawdziwy skansen czasów brytyjskiej kolonizacji Malezji i jedyne w tym kraju miejsce, gdzie Chińczyków jest więcej niż dominującej powszechnie grupy – Malajów. To miejsce uwielbiane przez Europejczyków i nie do końca doceniane przez Malezyjczyków. Zakochałam się w wyspie od pierwszego wejrzenia, a miłość ta rozkwitała z każdym kolejnym tygodniem. Gdy po dziesięciu miesiącach przyszło mi wracać do Polski, z Penangiem żegnałam się jak z najlepszym przyjacielem.
Żadne miejsce w Malezji nie oferuje tak wielu atrakcji skoncentrowanych na tak niewielkim obszarze – są tu historyczne budynki, liczne świątynie kilku wyznań, góry, dżungla, plaże, wioski rybackie i najlepsze w kraju jedzenie. Ta największa malezyjska wyspa, leżąca przy północno-zachodnim wybrzeżu Półwyspu Malajskiego, od czasów kolonizacji nazywana jest – zupełnie zasłużenie – Perłą Orientu.

 

Najbardziej znaną świątynią Penangu, a w zasadzie całej Malezji, jest buddyjska Kek Lok Si.

Kolonialne chińskie domki.

Chulia Street to ulubione miejsce turystów niskobudżetowych.

 

Dar sułtana

 

Historia współczesnego Penangu zaczyna się w 1786 roku, kiedy to Francis Light zdołał przekonać sułtana stanu Kedah do przekazania wyspy Brytyjskiej Kompanii Wschodnio-Indyjskiej. Brytyjczycy wycięli część dżungli i zbudowali tam miasto Georgetown, nazwane tak na cześć króla Jerzego III. Znaczenie Penangu w regionie szybko rosło i wkrótce stał się on głównym portem handlowym dla tak dochodowych wtedy towarów jak herbata, przyprawy, porcelana czy tekstylia.
Jednym z symboli Penangu jest 13,5-kilometrowy most łączący wyspę ze stałym lądem. Jest on dumą Malezyjczyków, bo to trzeci pod względem długości most na świecie. Przejazd przez niego to jednak mała atrakcja w porównaniu z tym, co czeka nas, gdy dotrzemy na Penang.
Nad wyspą góruje Komtar, 65-piętrowy budynek, pod którym mieści się największy na wyspie kompleks handlowy. Z 55. piętra Komtaru można podziwiać panoramę Georgetown. Centrum miasta to jedno wielkie Chinatown. Wąskie uliczki pełne są kolonialnych domów w stylu chińskim. Jedne z nich są pięknie odnowione, podczas gdy inne powoli umierają. Zewsząd dochodzą zapachy wydobywające się z dziesiątek restauracji i barów, głównie chińskich, ale także hinduskich i malajskich. Chulia Street to ulubione miejsce turystów niskobudżetowych. To także prawdziwe zagłębie biur podróży i firm przewozowych, które za bardzo przyzwoite pieniądze zrobią dla nas wszystko. Wieczorami wzdłuż Chulia Street ustawiają się dziesiątki hawekrs’ stalls, czyli barów na kółkach. Można wtedy kupić chińskie pączki, napić się soku z trzciny cukrowej, zjeść smażone banany czy satay – malajski szaszłyk z sosem z orzeszków ziemnych. Niedaleko znajduje się miniaturowa dzielnica Little India z piękną hinduską świątynią i restauracjami, gdzie dania podawane są nie na talerzu, a na liściu bananowym. Chińczycy i Hindusi żyją tu w pełnej harmonii.
Niedaleko Chulia Street, przy portowej przystani, znajduje się dzielnica pełna typowo brytyjskich budynków z XVIII i XIX wieku. Jest tu Fort Cornwallis, zbudowany dla obrony wyspy, piękny ratusz, wieża zegarowa postawiona na cześć królowej Wiktorii oraz kościół Świętego Jerzego. To taki mały kawałek Europy na Penangu.

 

 

Świątyń moc

 

Penang to także wspaniałe świątynie. Khoo Kongsi to prywatna świątynia buddyjska należąca do klanu Khoo, jedna z najbardziej finezyjnych budowli w Georgetown. Niełatwo ją znaleźć, bo schowana jest na dziedzińcu otoczonym wyższymi od niej budynkami, ale jeśli w końcu się do niej dotrze – okazuje się, że poszukiwania były tego warte. Khoo Kongsi to wspaniały przykład chińskiej architektury świątynnej. Starszy pan sprzedający bilety wstępu chętnie opowiada o historii rodu. Kręcono tu sceny do filmu „Anna i król” z Jodie Foster w roli głównej. Kilkadziesiąt metrów od Khoo Kongsi stoi przepiękny meczet im. Kapitana Kelinga. To niezwykła świątynia zbudowany w stylu hinduskich muzułmanów. Można wejść do środka, należy jednak pamiętać o odpowiednim stroju oraz ściągnięciu butów. Przy meczecie znajduje się centrum informacyjne, gdzie można otrzymać bezpłatne broszury na temat islamu oraz uzyskać odpowiedzi na wiele pytań dotyczących tej niezwykłej religii.
Jednak najbardziej znaną świątynią Penangu, a w zasadzie całej Malezji, jest buddyjska Kek Lok Si, czyli przeogromny kompleks na wzgórzu prawie w samym środku wyspy. Budowę świątyni, którą ukończono w 1910 roku, sfinansowano z datków lokalnej chińskiej elity. Aby dotrzeć do Kek Lok Si, trzeba kilkanaście minut wspinać się po stromych schodach, wzdłuż których ustawione są dziesiątki straganów z pamiątkami. Kompleks jest ogromny. Najbardziej charakterystycznym punktem jest 30-metrowa pagoda w stylu birmańskim. Nad całością góruje olbrzymi posąg Kuan Yin, bogini miłosierdzia.

 

Wieża zegarowa królowej Wiktorii.

Khoo Kongsi to wspaniały przykład chińskiej architektury świątynnej.

Na Penang Hill po ochłodę i ciszę...

 

Jak cicho!

 

Około 15 minut marszu od Kek Lok Si znajduje się stacja kolejki, którą możemy wjechać na szczyt Penang Hill, najwyższej góry Penangu, nazywanej przez tubylców Bukit Bendera (Wzgórze Flagowe). Zaraz po dotarciu na szczyt turyści oddychają z ulgą – jest tu co najmniej o pięć stopni chłodniej niż na dole. I tak bardzo cicho! Wspaniała odmiana po tętniącym życiem Georgetown. Widok na miasto jest przepiękny, a dróżki między drzewami zachęcają do spaceru. Brytyjscy osadnicy zbudowali tu w XIX wieku kilka pięknych domów, które do dziś są ozdobą wzgórza.
Wieczorem trzeba się wybrać na północ, do Pulau Tikus, najdroższej części wyspy, która słynie z Gurney Drive, nadmorskiego deptaka z przeogromnym skupiskiem miejsc oferujących jedzenie. Są więc drogie restauracje z owocami morza, Kedai Kopi, czyli tanie bary oraz stragany z tradycyjny jedzeniem. To właśnie na straganach można spróbować najlepszych dań w tym kraju. Wybór jest niesamowity, ceny śmiesznie niskie, a wszystko przepyszne. To tu wieczorami koncentruje się życie wyspy.
Bardzo blisko Gurney Drive, na Burma Street, stoją dwie kolejne piękne świątynie buddyjskie. Jedną z nich zbudowano w stylu birmańskim, drugą w stylu tajskim. W tej drugiej, zwanej Wat Chayamangkalaram, znajduje się 33-metrowy posąg odpoczywającego Buddy. W obu świątyniach często można spotkać medytujących mnichów.
Koniecznie trzeba pojechać na północno-zachodni kraniec wyspy, do słynnego Batu Ferringhi. To tam usytuowane są najdroższe na wyspie hotele oraz plaże. Niestety, czasy największej świetności tego miejsca minęły – okolice wyspy to najbardziej uprzemysłowiony region kraju, co ma ogromny wpływ na stan morza. Jednak mimo utraty miana najlepszych plaż w Malezji Batu Ferringhi nadal przyciąga tłumy ludzi. Każdego wieczoru wzdłuż głównej drogi rozstawiany jest kolorowy, nocny targ, najlepsze na Penangu miejsce zakupu wyrobów miejscowego rzemiosła i pamiątek. W okolicy Batu Ferringhi znajdują się także fabryka batiku, tradycyjnej tkaniny, ręcznie malowanej przy użyciu wosku, a także jedna z najlepszych w kraju farm motyli.

 

Chwile wytchnienia można znaleźć w wielu pięknych miejscach.

Kupić chińskie pączki, napić się soku z trzciny cukrowej, zjeść smażone banany czy satay.

Każdy zakątek wyspy kryje coś niezwykłego i zaskakującego.

 

Na krańcu świata

 

Jadąc dalej za zachód od Batu Ferringhi, docieramy do? końca świata. Kończy się droga, a zaczyna dżungla. Tu znajdują się słynna restauracja „The End of the World” oraz urocza przystań kutrów rybackich. Po skonsumowaniu pysznej rybki w dżunglę trzeba koniecznie wejść. Do wyboru mamy dwie ścieżki. Jedna prowadzi wzdłuż wybrzeża i co jakiś czas przecina plaże niedostępne żadną inną drogą. Tu woda jest dużo czystsza niż w Batu Ferringhi. Idąc dalej, dojdziemy do latarni morskiej. Druga ścieżka snuje się w głąb dżungli i prowadzi aż do zachodniego wybrzeża wyspy. Po drodze jest spora szansa na spotkanie małp makatek oraz iguany, czyli wielkiego jaszczura. O ile iguana jest niegroźna (boi się ludzi bardziej niż ludzie jej), o tyle makatki mogą być bardzo niesympatyczne. Lubią zaczepiać, wyłudzać jedzenia, a czasem bywają agresywne.
Każdy zakątek wyspy kryje coś niezwykłego i zaskakującego. Większość osób zatrzymuje się na Penangu na dwa, trzy dni. Inni zostają kilka tygodni albo tak jak ja – dziesięć miesięcy. Całkiem spora liczba Europejczyków mieszkających tam od lat udowadnia, że Penang to miejsce, które nigdy nie przestaje zachwycać.