Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2019 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Izabela Fifielska,

Ofiara z ciała


W pełnię księżyca, która przypada zgodnie z kalendarzem tamilskim w miesiącu thai, do Jaskiń Batu przybywają miliony hindusów, aby odpokutować winy lub prosić o łaskę boga wojny – Murugana. Wielki korowód męczenników z przekłutymi językami, policzkami, z igłami i hakami powbijanymi w płaty skóry tańczy boso po rozgrzanym asfalcie. Głowy dzieci, kobiet i starców, ogolone brzytwą w akcie pokuty, są gotowe przyjąć błogosławieństwo od bóstwa.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Jest parny i gorący styczniowy wieczór. Na jednej z wąskich uliczek, mieszczącej się w chińskiej dzielnicy Kuala Lumpur, z minuty na minutę tłum staje się coraz gęstszy. Ludzie dosłownie wysypują się z każdej bramy, sklepu, samochodu. Wynurzają się z każdego zaułka. Festiwal przyciąga tu liczne hinduskie rodziny, młodych i starców, pokutników i lekkoduchów, żebraków i bogaczy, utracjuszy i ascetów, chuderlawych joginów i brzuchatych jegomości oraz zwykłych ciekawskich – takich jak ja. 

Floryści przed świątynią Sri Mahamariamman uwijają się w pocie czoła, plotąc długie, wielobarwne girlandy ze świeżych kwiatów. Kobiety w jakimś zakamarku przygotowują karagamy – dzbany ofiarne wypełnione krowim mlekiem, które dla hindusów jest symbolem czystego serca oraz dobrych intencji. Jego słodka, lekko sfermentowana woń nie pozwala przejść obok obojętnie. Wszechogarniający harmider, potworny tłok i piekielna duchota towarzyszą wszystkim hinduskim świętom i Thaipusam pod tym względem niczym się od nich nie różni. 

 

JASKINIA KRWAWEGO BOGA

Uwieńczeniem procesji pątników jest świątynia Sri Subramaniar Swamy, mieszcząca się wysoko we wnętrzu wapiennej skały. Aby dostąpić łask od boga wojny, trzeba pokonać 272 schody, okiełznać tłum ludzi oraz armię złośliwych makaków plądrujących kieszenie.

NIE POLEJE SIĘ KREW

Policzki przekłute jednometrowym trójzębem i uprząż przymocowana do pleców za pomocą haków. Męczennik w ekstazie szarpie się i wyrywa, a jego skóra dramatycznie się naciąga. Brak krwi świadczy, że należycie przygotował ciało i ducha do ceremonii.

 

PROCESJA ZA BOSKIM RYDWANEM

 

Z wewnątrz świątyni dochodzi niebywale szybkie i rytmiczne bicie w bębny, przemieszane z piskliwym dźwiękiem indyjskiego klarnetu i śpiewami modlitewnymi. Potężna fala ludzi pcha się do środka, tratując przy okazji tych, którzy w tym samym czasie próbują się z niego wydostać. Niektórzy bowiem całym ciężarem spoconych ciał napierają w stronę wyjścia, aby zrobić sobie selfie z niezwykłym pojazdem. 

Tuż przed świątynią stoi wysoki na 6,5 m i ważący 5 ton srebrny rydwan. Przystrojony w setki świecących żarówek, dzwonków, kwiatów i pawich piór, wygląda tak magicznie, jakby został przeniesiony tutaj wprost z indyjskiej baśni. Niebawem posłuży on za powóz, którym posąg Murugana przejedzie przez ulice Kuala Lumpur, aż do oddalonych o 15 km stąd Jaskiń Batu.

W tej wielogodzinnej, nocnej procesji za boskim rydwanem do świątyni końcowej pójdzie co najmniej kilkanaście tysięcy osób. Dla dużej części zebranych tutaj wiernych ta noc i następujący po niej dzień obchodów święta Thaipusam to czas, by poprosić boga o przebaczenie grzechów i kolejne łaski dla siebie i bliskich. To czas, kiedy po okresie długiego (czasem 18-, a nierzadko też 48- i 60-dniowego), ścisłego postu, wyrzeczeń, modlitw, medytacji i mistycznej podróży w głąb siebie przychodzi moment ostatecznej próby charakteru i manifestu silnej wiary. Poświęcenie, ofiara, pokuta, dziękczynienie, miłość, jak również umartwianie ciała w narkotycznym transie – z tym wiąże się jeden z najbarwniejszych hinduskich festiwali, który do Malezji przywędrował w XIX w. wraz z mniejszością tamilską z południowych Indii. Na Thaipusam rokrocznie przybywa tutaj od półtora do kilku milionów hindusów z różnych krajów, toteż obchody tego święta uważa się za największe na świecie.

– To już siódmy rok, kiedy wraz z rodziną idziemy w tej procesji – mówi Shanti, którą spotykam przed świątynią. Młoda, drobna kobieta o delikatnym uśmiechu patrzy na mnie spod ogromnego i ciężkiego dzbana, ustawionego na czubku jej głowy. – Wszystko zaczęło się od wypadku motorowego starszego brata. Miał bardzo poważne obrażenia i spędził jedenaście miesięcy w śpiączce. Skierowałam wtedy prośbę do boga Murugana i przyrzekłam, że jeśli Raja do nas wróci, to co roku będę pościć oraz składać ofiarę. Modliłam się gorliwie o jego wyzdrowienie i nigdy nie straciłam wiary, choć było mi bardzo ciężko. Cztery miesiące po Thaipusam wydarzył się cud! Raja się wybudził. Teraz mieszka w Australii z żoną i czuje się doskonale. 

Podobnych historii usłyszałam tutaj, pod Sri Mahamariamman, wiele, ale czy naprawdę nosiły znamiona boskich cudów? Jedno jest pewne – dla każdego przybyłego tu wiernego ta pielgrzymka ma inny wymiar duchowy. Różne są intencje. Różne bywają ofiary, które są tego dnia składane bogu. Te najbardziej szokujące – balansujące na granicy mistycyzmu i szaleństwa – rozpoczną się wraz ze wschodem słońca w Jaskiniach Batu. Tam do procesji wiernych z dzbankami dołączą męczennicy z kavadi. To symboliczny ciężar, przybierający postać np. czterdziestokilogramowej, kilkupoziomowej, zrobionej z metalu konstrukcji. Składa się ona ze stelaża wczepionego w skórę ramion bądź pleców za pomocą długich szpikulców i haków, ołtarza dla bóstwa oraz licznych dekoracji: kolorowych tkanin, dzwonków, kwiatów i pawich piór. Brzemię ofiarne może też kształtem przypominać drewniany pałąk niesiony na jednym ramieniu lub długi pal oparty na karku i przedramionach z ciężarami w postaci czarek po obu stronach. Niekiedy osoby umartwiające się ciągną na długich sznurach przyczepionych do skóry olbrzymie ołtarze. 

 

OFIARA SŁODKO-KWAŚNA

W świecie hinduskich bogów każdy przedmiot, znak, kolor ma ukryte znaczenie symboliczne. Przyczepione do ciał limonki, czarki z mlekiem i kwiaty wyrażają czystość intencji, serca i umysłu.

WŁÓCZNIA PANA

Broń, którą Murugan pokonał demona, służy hindusom jako symboliczny piercing do przekłuwania skóry ciała, twarzy i języka.

BÓSTWO NA 14 PIĘTER

Najwyższy na świecie posąg Murugana w Jaskiniach Batu został odsłonięty w 2006 r. Jego budowa zajęła trzy lata i zużyto na nią 350 ton stali, 1550 m3 cementu oraz 300 l złotej farby. Kosztowała 2,5 mln ringgitów malezyjskich (2,3 mln zł).

 

KAŻDE WZGÓRZE NALEŻY DO MURUGANA

 

Monumentalny, ponad 42-metrowy, w całości pokryty złotą farbą posąg Murugana strzeże wejścia do jaskini. To ostatni i najtrudniejszy etap pielgrzymki. Tuż za nim pną się 272 strzeliste, betonowe stopnie, które trzeba pokonać, zanim dostąpi się świątynnych progów. Wizerunek bóstwa przedstawia pogodną twarz młodzieńca, obdarzoną dobrotliwym spojrzeniem. Nie przywodzi na myśl skojarzeń z walecznym i nieustępliwym wojownikiem, mściwym bóstwem wojny.

Według hinduskiej mitologii Murugan został stworzony przez Shivę po to, by zgładzić armię demonów i przywrócić boski ład. Od swojej matki Parvati miał on otrzymać włócznię – vel, dzięki której wygrał bitwę z demonem Ś?rapadm?. Kiedy rozczłonkował jego ciało na pół, pierwsza część zamieniła się w koguta, a druga w pawia, który stał się odtąd jego wierzchowcem. 

Thaipusam jest świętem upamiętniającym zwycięstwo dobrych mocy nad złem i chaosem, natomiast symbolika przedstawiona w micie jest wykorzystywana w rytuałach i obrzędowości. Pawie pióra zdobią składane tego dnia ofiary, a narzędzi w kształcie włóczni używa się do przekłuwania różnych części ciała. Kult Murugana bywa utożsamiany z szamanizmem, który wiąże się m.in. z wiarą w duchy, z wprowadzaniem się w stan transu. To najprawdopodobniej za jego sprawą spada wrażliwość na odczuwanie bodźców bólowych. Wśród Tamilów funkcjonuje powiedzenie: „każde wzgórze należy do Murugana”. Ta metafora traktuje o trudzie, jaki trzeba sobie zadać jako śmiertelnik, aby choć trochę zbliżyć się do boga. Najlepszym dniem, aby zmierzyć się z tym wyzwaniem, jest właśnie Thaipusam. 

 

HIPNOTYCZNA ORKIESTRA

Pokutnikom towarzyszą bębniarze, którzy wygrywają hipnotyczne, bardzo szybkie rytmy, pomagające zapaść i utrzymać stan religijnego transu.

 

MĘCZENNICY W EKSTAZIE

 

O bladym świcie nad rzeką Sungai Batu, oddaloną o ok. 3 km od świątyni, zaczynają zbierać się pierwsze grupki wiernych. Mężczyźni są otoczeni przez członków rodziny, przyjaciół oraz grupy bębniarzy, którzy będą im towarzyszyć podczas procesji z kavadi. Przyszli tutaj, by dać świadectwo gorliwej wiary. W geście najwyższego oddania, zaufania i miłości do boga są gotowi zrobić ze swego ciała chodzącą świątynię. Staje się ono przez to żywą ofiarą.

Po rytualnej ablucji ciała męczenników smaruje się w kilku miejscach kurkumą, która wedle wierzeń oczyszcza ze złej energii. Hipnotyczne rytmy pulsujących bębnów i okrzyki „vel-vel!” dudnią mi w uszach. Mistrzowie ceremonii błogosławią mężczyznę i okadzają jego ciało dymem ze świecy. Stoi tak boso, z nagim torsem, w samym tylko pomarańczowym sarongu i kolorowej przepasce na głowie. Oczy ma zamknięte, wyraz twarzy skupiony, pogrążony w modlitwie. Czyjaś ręka wsadza mu dymiącego, brązowego skręta do ust, a wtedy odgłos otaczających bębnów staje się jeszcze szybszy. Jedno głębokie zaciągnięcie, drugie, trzecie i kolejne... Mężczyzna leci do przodu i zatrzymuje się na kolanach. Na twarzy pojawia się najpierw błogość, potem szereg niezrozumiałych emocji. Wreszcie ciało zaczyna jakby mimowolnie wić się w konwulsjach na piachu, przypominając rybę, którą morze wyrzuciło na brzeg. Mężczyzna zaczyna pokrzykiwać w stronę tłumu, tupać nogami, chaotycznie kręcić się wokół własnej osi. Jest w transie i według miejscowych – dostąpił namaszczenia, stał się ucieleśnieniem bóstwa. 

Do pracy przystępują „nakłuwacze” – specjalna ekipa, która będzie piercingować ciało. Najbardziej charakterystycznym piercingiem dla Thaipusam jest włócznia – broń Murugana. Najcieńszy szpikulec przechodzi przez sam środek czoła ofiarodawcy w miejscu, które hindusi nazywają punktem koncentracji. Kolejny, nieco dłuższy, przeszywa na wylot język na znak zaprzestania używania niegodziwej mowy. Trzeci, o grubości długopisu, przebija oba policzki i świadczy o powstrzymaniu się od spożywania pokarmów. 

Przyglądam się z bliska całemu zdarzeniu i nie jestem w stanie pojąć, jak to możliwe! Ten mężczyzna zachowuje zupełny spokój, jakby nie odczuwał najmniejszego bólu. Z żadnej głębokiej rany nie wyciekła ani jedna kropla krwi. A to dopiero początek! W kolejce czeka kilkadziesiąt haczyków zakończonych limonkami, które zostaną przytwierdzone do pleców i ramion. Ostrze po ostrzu wbija się, przechodzi przez skórę i nadal nic się nie dzieje. Ani jednego grymasu na twarzy, jęku z bólu. Ani jednego niekontrolowanego odruchu, ani śladu krwawienia. Mistyk jakiś – myślę, kiedy trójka pomocników przynosi ogromne, trzydziestokilogramowe kavadi i kapcie wyściełane gwoździami. Poprzeczka podnosi się z minuty na minutę – komentuję w duchu, nie mogąc wyjść z podziwu.

Zamontowanie konstrukcji zajmuje najwięcej czasu. Osadza się ją na czterech solidnych hakach, które utrzymują cały ciężar. Dwa przednie przechodzą na wylot przez skórę na bokach brzucha, odpowiednio dwa tylnie są mocowane na plecach. To musi być ponadludzki wysiłek, aby zataszczyć kavadi stąd aż na szczyt świątynnych schodów. 

– Wielu z nich w Thaipusam jest już bardzo osłabionych wielodniowym postem – tłumaczy mi żona męczennika. – Jesteś sobie w stanie wyobrazić te rany, poparzone stopy, te powyrywane mięśnie, ten ciężar bez boskiej pomocy?! Oni zostali wybrani przez Murugana. Dziś złożą jedną z najważniejszych ofiar w życiu w imię boskiej miłości. Jutro przez tę miłość zostaną uzdrowieni, bo po ranach nie zostanie ani jeden ślad, ani jedna blizna! 

– Czy umartwianie ciała przybliża bardziej do boga? – pytam.

– Z pewnością to rodzaj religijnej ekstazy. Błogostanu, jaki się odczuwa w momencie dotarcia na 272. stopień schodów, nie można porównać do niczego innego. Ludzie są w stanie wiele poświęcić tylko dla tego jednego momentu. 

Przed Jaskiniami Batu aż roi się od niepowtarzalnych brzemion. Każde kavadi jest inne, osobiste – zupełnie jak osobista i intymna jest ofiara. Korowód męczenników najeżonych ostrzami, na haju podsycanym przez muzykę, wiruje na asfaltowej drodze. Tańczą swój kavadi attam (rodzaj tańca z kavadi). W tym czasie mija ich fala ludzi z dzbankami na głowach, owiniętych w intensywnie żółte szaty. Nierzadki widok stanowią też osoby, które na znak pokuty postanowiły ogolić głowy. Są wśród nich kobiety i mężczyźni, nastolatkowie oraz bardzo małe dzieci. Są też zwykłe rodziny, które przybyły do Jaskiń Batu, aby świętować. Niezależnie, kim są, mają dziś jeden wspólny cel – dostać się na górę i otrzymać błogosławieństwo.

Tłok jest przeogromny. Upał już dotkliwie doskwiera. Wejście po schodach wraz z dotarciem do świątyni zajmuje nawet dwie godziny. Odwodnione i osłabione organizmy nie wytrzymują czasem tego wysiłku. W tym miejscu powietrze to towar tak deficytowy, jakby każdy otrzymywał go tylko w ilości niezbędnej do przeżycia. Zdarza się, że gdy pątnicy przestępują próg świątyni, ktoś mdleje, ktoś w drgawkach zrzuca z ramion brzemię. Z innych są ściągane haki i szpice, a kavadi i dzbany odstawiane na bok. Stan transu z wolna przemija i do mózgu zaczynają płynąć impulsy bólu z wystawionego na ogromną próbę, wycieńczonego ciała. Ale to wszystko zdaje się nieważne. Znaczenie ma jedynie fakt, że pielgrzym dotarł do celu swej wędrówki.