Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2019 na stronie nr. 80.

Tekst i zdjęcia: Justyna Dzik-Wykrętowicz, Zdjęcia: Daniel Wykrętowicz,

Jedność w różnorodności


Stoisz w kolejce do okienka imigracyjnego. Podwieszone pod sufitem kamery są wycelowane w stronę tłumu turystów. Jedna z nich zerwała się ze statywu i teraz swobodnie dynda na kablu. Tidak apa apa – nic nie szkodzi. Jesteśmy przecież w Indonezji.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Jeśli usiądziesz tuż za krótkim pasem startowym lotniska, możesz obserwować schodzące do lądowania samoloty. Oraz te, które tłoczą się w kolejce do zejścia na ziemię. Ci szczęśliwi pasażerowie, którzy mają okazję siedzieć przy oknie, przyklejają pewnie twarze do lufcików i szukają na horyzoncie najaktywniejszego wulkanu w Indonezji – Merapi, odpowiedzialnego za to, że tutejsze gleby są najżyźniejszymi na Ziemi.

 

YOGYAKARTA ZAWSZE WYJĄTKOWA

Tak głosi napis na ścianie i takie jest też przekonanie mieszkańców miasta.

WOLNY GAMELAN

Orkiestra gamelanowa na jawajskim weselu. W zależności od wyspy utwory gamelanowe różnią się tempem i nastrojem. W Yogyakarcie są znacznie wolniejsze niż na Bali.

WARIA W WIELU WARIANTACH

Waria, czyli indonezyjskie drag queen. Postawne wzorują się na największych diwach soulu. Te drobne celują w nowoczesny repertuar.

 

NA MIEJSKIEJ POLANIE

 

Nikt z pasażerów siedzących w tych kręcących ósemki nad miastem samolotach nie powinien wierzyć w zapewnienia, że opóźnienie wyniesie tylko 20 minut. Yogyakarta, kulturalna stolica Jawy, z roku na rok gości coraz więcej turystów. Wielu z nich przybywa tu drogą powietrzną i korzysta z obecnie już niewydolnego, niewielkiego byłego lotniska wojskowego. Te niekończące się kolejki to dobry przedsmak dla dalszej podróży. W Yogyakarcie nie należy się nigdzie spieszyć. Tutaj życie płynie dużo wolniej niż w innych wielkich miastach najgęściej zaludnionej wyspy na świecie. Nawet tutejsza muzyka gamelanowa, wygrywana na instrumentach perkusyjnych, wydaje się bardziej leniwa niż ta słyszana na Bali.

Turyści wpadają tu zwykle po to, by zobaczyć dwie średniowieczne świątynie – hinduistyczną Prambanan i Borobudur z Buddą skrywającym się w 72 kamiennych dzwonach, która pozwoliła Yogyakarcie wybić się na drugie, po Bali, najczęściej odwiedzane miejsce w Indonezji. Po ich zobaczeniu turyści z Zachodu wyjeżdżają. Bo czy można oczekiwać wielkich rzeczy po mieście, którego główny plac jest niewykoszoną polaną?

Do spacerów nad rzeką skutecznie zniechęcają wszechobecne śmieci (choć tych i tak jest już znacznie mniej niż jeszcze 7 lat temu). Przejście po chodnikach wiąże się ze slalomem między przeszkodami i wspinaniem na ogromne krawężniki. Po zatłoczonych ulicach niezależnie od środka lokomocji przemieszczasz się nie szybciej niż 40 km/h. Na skrzyżowaniach, na których akurat pali się czerwone światło, skutery walczą o pole position. Umieszczony przy sygnalizatorze wyświetlacz odlicza sekundy do zielonego, a kierowcy, jak gracze Need for Speed, ustawiają się do startu. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Skuter może spaść tutaj nawet z nieba.

Jeden z głównych placów Yogyakarty to faktycznie najprawdziwsza polana. Porośnięta trawą przestrzeń w centrum starego miasta jest nazywana Alun Alun Kidul. Miejscowi zaczynają się tu schodzić pod wieczór, by puszczać latawce, które wraz z bańkami mydlanymi wypełniają niebo.

Prawdziwe show zaczyna się po zmroku. Na plac wkracza głośny dangdut, czyli lokalna, kiepska muzyka taneczna. Na otaczające polanę uliczki niegdyś wyjeżdżały oblepione diodami rowery, a dziś garbusy, które spokojnie wymijają napływające tłumy. A jeśli nie jesteś fanem wolnego objazdu po mieście, to może kolorowa ara? Za niewielką opłatą papuga wzbije się w powietrze i pomknie z zawrotną prędkością, tuż nad głowami dzieci i rodziców.

Na samym środku placu nie da się przeoczyć dwóch ogromnych drzew. To najlepsze wróżbiarskie instrumentum w okolicy. Legenda głosi, że jeśli ruszysz z końca placu i uda ci się z zamkniętymi oczami przejść dokładnie pomiędzy nimi, spełni się twoje marzenie. Ludzie spacerują jak ociemniali, a biznes się kręci. Wokół są rozstawione wypożyczalnie czarnych opasek na oczy.

 

DOBRY KLIMAT DLA SZTUKI

 

Andres jest artystą street artu, znanym w światku jako Anagard. Wysoki jak na Indonezyjczyka i niewiarygodnie szczupły, ma ogromną słabość do kolorowych butów – im bardziej pstrokate, tym lepiej. Mimo że ma już prawie 40 lat, wciąż wygląda na mniej niż 30. Jak wszyscy Indonezyjczycy uwielbia soczyste barwy i to właśnie one są znakiem firmowym jego murali. Malowane przez niego postacie, uzbrojone raz w kałasznikowy, a raz w naręcza baloników, zwieńczone twarzami zwierząt, można znaleźć w całej Yogyakarcie. W ubiegłym roku malował twarze świń, ale ten rok według chińskiego kalendarza należy do psa. Pora więc na zmianę szat. 

Dom Andresa jest położony tam, gdzie Yogyakarta z miasta płynnie przechodzi w wieś. Każdy dzień artysta zaczyna od dokładnego zamiecenia całego mieszkania. Z ogromną cierpliwością przestawia moje porozrzucane po całej kuchni rzeczy. Upycha kosmetyczkę w kredensie, żeby nie kusiła dzikich zwierząt do wtargnięcia w poszukiwania jedzenia. Rytuał powtarza każdego dnia. W tym kraju wszystko żyje i jest w ciągłym ruchu. Przyroda tylko czeka, abyś przez chwilę zaniedbał swoje obowiązki. Chce wrócić tam, gdzie z tak wielkim trudem człowiekowi udało się jej wydrzeć kawałek przestrzeni i zagospodarować dla swoich potrzeb. Podobnie jest tutaj ze sztuką, która w Yogyakarcie pleni się równie skutecznie jak mech. Ma tutaj doskonałe warunki do życia.

Miasto należy do artystów, których przyciąga swobodna atmosfera, ale także najlepsza w kraju akademia sztuk pięknych. Nie bez znaczenia mogą być też niskie ceny. To doskonałe miejsce, jeśli chcesz nadrobić zaległości w teatrze, poznać tajniki wyrabiania batiku albo spędzić dobrych pięć godzin życia na przedstawieniu teatru marionetek. Wystarczy też zaledwie krótki spacer po ciasnych bocznych uliczkach, aby natknąć się na dziesiątki politycznie zaangażowanych murali.

W Yogyakarcie przyozdabianie ścian muralami i graffiti jest często mile widziane przez właścicieli budynków. Czasem nawet za to płacą. Sztuka ulicy jest nieodłącznym elementem życia miejscowych wspólnot. Graffiti też w niczym nie przypominają bazgrołów osiedlowych artystów, jakie w Polsce można znaleźć na każdej niedopilnowanej ścianie. Kiedy odwiedzamy Andresa w styczniu, akurat zajmuje się malowaniem miejscowego domu spotkań osób głuchoniemych.

 

BUDDA Z BOROBUDUR

W każdej z 72 stup świątyni Borobudur jest ukryty posąg Buddy. Miejscowi wierzą, że ich dotknięcie przynosi szczęście.

NAJPIERW POKAZ

Teatr jawajski na tradycyjnym weselu. Ceremoniał trwa 2–3 godziny, w czasie których nowożeńcy w oficjalnych, sztywnych pozach oglądają pokazy tańców i śpiewu, a na końcu odbierają od gości życzenia.

NAJPIERW POKAZ

Teatr jawajski na tradycyjnym weselu. Ceremoniał trwa 2–3 godziny, w czasie których nowożeńcy w oficjalnych, sztywnych pozach oglądają pokazy tańców i śpiewu, a na końcu odbierają od gości życzenia.

 

LIFE IS A CABARET!

 

Kabaretowa scena Yogyakarty ma coś, czego nie ma w żadnym innym miejscu na Jawie. Kabaret Ramintena, występujący w każdy weekend w centrum handlowym Mirota Batik. 

Show, jak niewiele rzeczy w Yogyakarcie, zaczyna się punktualnie. Na scenie pojawiają się trzy tancerki w tradycyjnych jawajskich strojach. W takt gamelanu wykonują skomplikowany i pełen finezji układ. Nienaturalne ruchy palców, przypominające skurcze, widać nawet z ostatniego rzędu widowni. 

Potem światła gasną i na scenę wypadają przystrojone w pióra dziewczęta. Tradycyjny gamelan zmienia się w rytmiczną piosenkę i już wszyscy wiedzą, że ten wieczór to rozrywka w czystej postaci. Ale nie o tych tancerzy tutaj chodzi. Dopiero na końcu na deski wchodzą one. Waria, czyli indonezyjskie drag queen. 

Dziewczyny są wystrojone w piękne piórka i tańczą, jakby jutra nie było, udając przy tym, że śpiewają największe światowe i indonezyjskie przeboje. Kiedy naśladują gwiazdy z Dżakarty, cała sala ryczy ze śmiechu. A gdy śpiewają „I believe I can fly” wszyscy bule (biali cudzoziemcy) zdzierają gardła. 

Jedne postawne jak Shaquille O’Neal, wzorują się na największych diwach soulu. Te drobne celują w nowoczesny repertuar i potrafią zakończyć układ taneczny w pełnym szpagacie. Sztucznym cyckom i tyłkom nie ma tutaj końca. Beyoncé, Rihanna i Kate Perry na jednej scenie. Takie show można zobaczyć tylko w Yogyakarcie, dlatego na występie nie brakuje turystów z całej Jawy. 

Kabaret ten został założony przez jawajskiego artystę i biznesmena Ramzaha, który niegdyś również występował jako waria. Jego najbardziej znana postać, Raminten, firmuje obecnie kulinarno-rozrywkowe imperium. Mirota Batik jest wypełnione po brzegi pamiątkami z jej podobizną, jak figurka kobiety w kanciastych okularach z zaciętym wyrazem twarzy wznosząca pochodnię niczym Statua Wolności.

Jej podobiznę znajdziecie też na drugim końcu miasta, gdzie stoi drugi okręt flagowy Ramzaha. Niezwykle popularna, tradycyjna jawajska restauracja House of Raminten została założona w jego domu. Z sali restauracyjnej można przejść bezpośrednio do prywatnych pokoi, a jedząc stylizowane na papuaską tutkę ayam koteka – zaglądać do domowej świątyni. Trudno powiedzieć, jakiej religii jest ona poświęcona, bo w restauracji znajdziecie figury Jezusa sąsiadujące z hinduistycznymi ofiarami i wersetami Koranu. Jeśli pojawisz się tu odpowiednio wcześnie rano, będziesz mieć okazję uczestniczyć w pokazie jawajskiego tańca, wykonywanym osobiście przez Raminten.

Przechadzających się pomiędzy stolikami kelnerów nie słychać. Ubrani w tradycyjne sarongi, na bosaka dreptają po parterze i pierwszym piętrze budynku. Jednego z nich pytam o drogę do łazienki. Idąc we wskazane miejsce, przecieram oczy ze zdumienia. W drodze do zlewu minęłam cztery konie, spokojnie przeżuwające swój obiad w boksach ustawionych na tylnym dziedzińcu. Obok nich obsługa restauracji myła naczynia.

Konina bynajmniej nie stanowi tutaj pozycji w menu. Po prostu część imperium Raminten obejmuje też transport dorożkami. Do niedawna w karcie dań znajdowała się jednak inna niecodzienna pozycja. Dostępny tylko dla panów aperitif – masaż wykonywany przez mężczyznę. Ale za to wciąż możesz wskoczyć do stojącej na środku sali wanny z hydromasażem. To miejsce jest esencją indonezyjskiej dewizy Bhinneka Tunggal lka: Jedność w różnorodności.