Ziemia pod nogami zdaje się poruszać. Każdy kolejny krok stawiam niepewnie na białej, czerwonej, a zaraz potem na czarnej fali. W 1957 r. sześć i pół miliona niewielkich marmurowych płytek stało się symbolem Alicante, a samą promenadę Explanada de España uznano za dzieło sztuki.
Dostępny PDF
Kiedy zima daje mi się we znaki, uciekam tam, gdzie słońce smaga po twarzy ciepłymi promieniami. Pozytywnie nastrajające ciepło to jedno, brak lub względny brak tłumów – to drugie. Trzecim warunkiem jest możliwość szybkiego dotarcia do wybranego miejsca. Ryanair zasugerował mi Alicante i ten wybór okazał się wyjątkowo celny. Trafiłam do miasta otoczonego palmowymi gajami, z którego centrum tylko dwa kroki dzieliły mnie od szerokiej, ciągnącej się po horyzont plaży. Do miasta, którego mieszkańcy lubią dobrze zjeść i się zabawić. W Hiszpanii mówi się, że są szczególnie wyluzowani i gościnni, a o tutejszym życiu nocnym krążą legendy.
GRZYB WIZERUNKOWY
Ulicę San Francisco zdobią ogromne grzyby i ślimaki. To pomysł władz miejskich na poprawę wizerunku miejsca, które wcześniej cieszyło się złą sławą.
FALUJĄCA ZIEMIA
Explanada de España jest symbolem miasta i jednym z najbardziej popularnych bulwarów w Hiszpanii. Marmurowa mozaika to ponad 6 mln miniaturowych kostek.
OKNO NA ŚWIAT
Bywają dni, kiedy fale mocniej biją o brzeg, a morze huczy jak dzwon. Choć nie są groźne, można się przed nimi schronić wśród skał. W zatoce leżącej między El Cabo de las Huertas i przylądkiem Santa Pola, u podnóża Monte Benacantil, rozwinęło się dzisiejsze Alicante. Powoli zajmowało otaczające je żyzne pola, spoglądając z jednej strony na łagodne morze, z drugiej – na wzgórza chroniące przed najeźdźcami. Tereny te stanowiły bowiem łakomy kąsek dla wszelkiej maści agresorów. Przechodziły więc z rąk do rąk, raz rządzone przez Rzymian, nazywających miasto Lucentum, potem przez Maurów. Jedni i drudzy pozostawili tu sporo pamiątek w architekturze i miejskich krajobrazach.
Po raz kolejny miasto zmieniło się podczas wojny o sukcesję hiszpańską, która zmiotła z tutejszej przestrzeni historyczną architekturę mediny. Natomiast XIX w. wywindował Alicante do miana stolicy prowincji, a chwilę później stało się ono pierwszym nadmorskim miastem połączonym z Madrytem koleją, głównym portem i oknem Hiszpanii na Morze Śródziemne. Na ulicach pojawiło się oświetlenie, a wyburzenie murów umożliwiło tworzenie się nowych dzielnic po stronie zachodniej i na północy.
Rewolucyjne okazało się uruchomienie tramwaju elektrycznego, dzięki któremu szansę na rozwój otrzymał port. Jednak ostatecznie to wyznaczenie miejskich szlaków zaowocowało profesjonalną turystyką, która uczyniła Alicante tym, czym jest dzisiaj.
PŁYNĄCA POSADZKA
Palmy, wszędzie palmy. I wędrujący wolno ludzie, stąpający po miniaturowych płytkach Explanada de España. Zastanawiam się, jak długo trzeba liczyć maleńkie kafelki wyłożone na szerokiej, 500-metrowej promenadzie, by doliczyć się ich wszystkich. Jest ich ponoć 6,5 miliona. Może więcej?
W 1957 r. biegnący równolegle do portu trakt wyłożono czerwonymi, czarnymi i białymi płytkami. Wytyczono go w miejscu dawnego średniowiecznego muru, który przez wieki chronił Alicante przed grasującymi w okolicy piratami. Mur zburzono jeszcze w 1830 r., kiedy trzeba było trochę uporządkować zabudowę. Podczas wyrównywania terenu doku załadunkowego odkryto tuż obok portu nieużywany plac. Przestrzeń okazała się idealna do stworzenia miejsca wytchnienia dla mieszkańców.
Dziś Explanada de España jest wolna od piratów, usiana kawiarniami, lodziarniami, restauracjami i straganami z rękodziełem. Można się tu natknąć na bezpłatny koncert albo na kogoś, kto będzie chciał porozmawiać o polityce czy religii.
WIDOK Z UCHA
W sieci ciasnych uliczek starego rynku można się zagubić, jednak nie na tyle, by nie móc wyjść z tego labiryntu. Spacer ten to miła ucieczka od gwaru miasta. Widok kolorowych fasad domów i pelargonii w oknach wycisza i przynosi ukojenie. Warto iść dalej, przez Plaza del Carmen i Plaza de Quijano do zamku Santa Barbara, niemego świadka wszystkiego, co działo się przez wieki. Budowę jednej z największych fortec w Europie datuje się na IX w., kiedy panowali tu Maurowie. Mówili na to miejsce Banu-lQatil, co z języka arabskiego oznacza małżowinę uszną. Kształt wzgórza przypominał im bowiem ludzką twarz z profilu. Zresztą do dziś wzgórze bywa nazywane la cara del moro, czyli twarzą Maura. Nazwę zamku zmienił Alfons X, którego wojska kastylijskie w 1296 r. zdobyły twierdzę. Stało się to w dniu św. Barbary, stąd dzisiejsze miano tego miejsca.
Zamek, wielokrotnie niszczony i plądrowany przez kolejne stulecia, przetrwał i stał się ostatecznie symbolem Alicante i jego najbardziej popularną atrakcją turystyczną. Jeśli wjedziecie tu windą czy samochodem lub wdrapiecie się pieszo, przekonacie się, że to też wspaniały punkt widokowy, serwujący wyjątkowe zachody słońca. Z wysokości 166 m n.p.m. zobaczycie jak na dłoni miasto i całą zatokę.
BARBARA PONAD MIASTEM
Nad Alicante góruje średniowieczna twierdza – zamek Świętej Barbary.
MAŁA CZYSTA
Promenada przy małej, czystej i pięknie położonej plaży Postiguet w centrum miasta.
SPACER MIĘDZY GRZYBAMI
Ulicami calle de Toledo lub San Roque dotrzecie do Plaza Santa María, gdzie znajduje się bodaj najciekawsze muzeum miasta – Museo de Arte Contemporáneo de Alicante. Pochodzący z 1685 r. budynek, zbudowany pierwotnie jako spichlerz, służył również jako magazyn żywności, więzienie miejskie, magazyn broni, był też tymczasową siedzibą władz miejskich. Dziś na ścianach wiszą tu Picasso, Kandinsky, Dalí, Chagall, Tàpies czy Serrano.
Tutejszym must see jest też bazylika Santa María, najstarszy kościół w Alicante. Wzniesiony w XIII w. na miejscu meczetu, po pożarze w XV w. musiał zostać przebudowany, dzięki czemu zyskał całkowicie barokową fasadę.
Kiedy uznacie, że czas na relaks, wstąpcie na calle de San Agustín, prowadzącą do parque de Quijano, jednego z najstarszych w mieście. Idealne miejsce na odpoczynek znajdziecie tuż przy niewielkim stawie z kamiennymi żabami, przy którym uwielbiają fotografować się zakochane pary. Albo przy małym domku, będącym do niedawna biblioteką.
Jestem przekonana, że każdego, jak mnie, zaskoczy calle San Francisco, zwana tu ulicą grzybów. Bo jak inaczej może nazywać się miejsce udekorowane ogromnymi muchomorami i ślimakami? Wygląda zabawnie, trochę jak droga z „Alicji w Krainie Czarów”, a trochę jak wielki plac zabaw. Jednak bary i restauracje działają tu całkiem na serio.
Z Explanada de España jest tylko krok, a precyzyjniej – zaledwie przejście na drugą stronę ulicy, od wejścia do portu, w którym lekka fala buja śnieżnobiałe jachty. Często można tu zobaczyć duże statki wycieczkowe sunące w stronę Włoch i Grecji. Wysypują się z nich jednodniowi turyści chcący choć na chwilę pozachwycać się miastem. W tym samym czasie miejscowa młodzież wsiada na promy łączące Alicante z Ibizą.
Kto nie wyjechał, bawi się w umiejscowionych obok portu dyskotekach i pubach. Albo w kasynie, patrzącym wprost na majestatycznym zamek Santa Bárbara. Tu można wygrać albo przegrać życie. Jednak ponieważ nie jestem ryzykantką, zamiast poszukiwać skarbów w kasynie, zdecydowałam się zostać odkrywcą tutejszej plaży. Przejście na nią z portu nie wymaga większego wysiłku, to zaledwie kilkaset metrów.
Stąpanie po złotym piasku rozsypanym po Postiguet przynosi ukojenie. To jedna z najbardziej znanych plaż w Alicante. Otoczona palmami i zamknięta szeroką promenadą, jest wspaniałym miejscem do wypoczynku, biegania, jazdy na rowerze i rolkach. Można tu też poleniuchować bez wystawiania się na słońce. Urocze kawiarenki zapraszają na lunch, drinka czy lody.
Z Postiguet konkuruje San Juan, oferujące niemal 3 km złotego piasku. To kolejna popularna plaża, na którą zjeżdżają tłumy. Szeroka na 85 m, pozwala mieć nadzieję, że miejsce na wygrzewanie się na słońcu znajdzie każdy. Jeśli nie, trzeba jechać na północny wschód od Alicante. Zaledwie 10 minut od centrum, pomiędzy Sierra Grossa i Tossal de Manises, w obszarze z ważnymi stanowiskami archeologicznymi leży odcięta przez dwa klify plaża Albufereta. Na skrawku obsadzonym palmami i kaktusami można szukać początków miasta.
OJCZYZNA PAELLI
Alicante wie, czym jest dobra zabawa. Stare miasto jest pełne pubów, kawiarni i barów, które ożywają późną nocą. Latem port i nadmorska promenada zamieniają się w centrum nocnego życia. Tu się nie tylko pije, ale przede wszystkim je.
Kuchnia jest bez wątpienia jedną ze znaczących atrakcji turystycznych Alicante. Zrozumiecie to, jeśli tylko zapytacie miejscową gospodynię, ile zna przepisów na przygotowanie ryżu, będącego podstawowym składnikiem tutejszych regionalnych potraw. Więcej niż rok ma dni, to pewne.
Ryż miesza się z warzywami, mięsem i rybami. Jada się go na śniadanie, na obiad i na kolację. Robi się z niego dania wytrawne i słodkie. Jeśli chcecie spróbować czegoś wybitnego, zamówcie w restauracji arroz a banda (ryż z rybami), arroz negro („czarny ryż” z mątwą) lub arroz al horno (pieczony ryż). I nie zapominajcie, że to w Alicante powstała paella, która rozsławiła hiszpańską kuchnię na cały świat. Znam kilka osób, które wybrały się w podróż wyłącznie po ten smak, by pozwolić sobie na luksus spożywania paelli z widokiem na morze. Wcale im się nie dziwię.
Przy okazji jedzenia paelli nie zapomnijcie spróbować socarrata, chrupiącego ryżu, który przywiera do dna patelni podczas gotowania potrawy. Miejscowi przekonują, że jest wybitny.
Ryż to nie wszystko, przecież jest jeszcze deser. Nic nie przebije smaku pan de higo, czyli pasty z suszonych fig. Sięgnijcie też po słodki, zrobiony z prażonych migdałów, miodu i cukru turron, który przypomina nieco nugat.
Każdego dania z osobna albo wszystkich naraz można spróbować na jednym z miejscowych marketów. Od lat spotykają się na nich kupcy, sprzedający świeże lokalne produkty, oraz mieszkańcy miasta. Co więcej, w ostatnim czasie markety stały się atrakcjami turystycznymi, idealnymi miejscami do poznania tutejszej gastronomii. A poznać ją zdecydowanie warto, podobnie jak samo Alicante.