Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2019 na stronie nr. 44.

Tekst i zdjęcia: Michał Janik, Zdjęcia: shutterstock,

Przychylność wielkiego homara


Wyspa Skye leży u zachodniego wybrzeża Szkocji, w archipelagu Hebrydów Wewnętrznych. Na mapie przypomina wielkiego homara. Równie oryginalne jak kształt są jej krajobrazy. Aby je poznać, postanowiłem przejść 130-kilometrowy, nieznakowany szlak Skye Trail. Byłem przygotowany na słynną szkocką niepogodę oraz dokuczliwe meszki.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Szlak rozpoczyna się niedaleko północnego krańca wyspy – przylądka Rubha Hunish. Na drugim brzegu zatoki, na bazaltowej skale, zawisły nad morzem resztki zamku Duntulm, siedziby klanu MacDonaldów. Dochodzę do niewielkiego budynku na nadmorskim klifie. Wybudowany w 1928 r. jako punkt obserwacyjny straży przybrzeżnej, dziś jest jednym z ponad stu bothies – samoobsługowych schronów dla turystów. W środku znajduje się mikroskopijna kuchnia, miejsce do spania dla kilku osób i mały salonik. Za oknem widok na klifowe wybrzeże pełne raf, wysepek i zatok. Przy spokojnym morzu można stąd wypatrzyć wieloryby i rekiny olbrzymie, ale dziś jest zbyt wietrznie.

Pierwszy dzień wędrówki kończę z poczuciem niedosytu. Brakuje mi samotności – szlak prowadzi w pobliżu drogi i zabudowań. Na szczęście jutro czeka mnie 25 km grzbietem Trotternish.

 

ZDRADLIWE WODY

Widok ze zboczy The Storr na szczyty Red Cuillin. Tutejsze wody nie wybaczają błędów. W 2010 r. na mieliźnie ugrzązł HMS Astute, największy i najnowszy atomowy okręt podwodny Royal Navy.

SZUKAJĄC WODNEGO KONIA

Jak w każdym szanującym się szkockim jeziorze, w Loch Sligachan mieszka Kelpie. Stwór potrafi zmieniać postać, lecz najczęściej przybiera kształt wodnego konia.

KLIFY PÓŁNOCNE

Wybrzeże nieopodal Rubha Hunish. Najwyższe klify osiągają nawet 300 m wysokości.

 

Z WIZYTĄ U STARCA

 

Pierwszy odcinek to tłoczna „ceprostrada” – licznych spacerowiczów przyciągają skalne formacje Quiraingu: Igła, Stół czy... Więzienie. Powstały za sprawą wielkiego osuwiska, które ciągnie się wzdłuż całego grzbietu. Kiedy tłum zostaje na przełęczy i parkingu, do wieczora wędruję wśród traw, łagodnym grzbietem od wschodu podciętym stromymi ścianami. Nocuję w zacisznej kotlince u stóp ścian masywu The Storr. Naprzeciwko mozaika morza i gór: jęzory wysp Raasay i Rona wrzynają się w cieśninę oddzielającą Skye od gór szkockiego Highlandu. Rano, zaledwie kilkaset metrów od zacisznego biwaku, wchodzę w tłum fotografujący 50-metrową skalną kolumnę Old Man of Storr – kolejny obowiązkowy przystanek dla zwiedzających wyspę.

 

PANNY MACLEOD

 

Mijając dziesiątki turystów, postanawiam opuścić dwa kolejne odcinki szlaku. Kusi mnie zachodnia część wyspy i 20 km „najpiękniejszej ścieżki brzegowej w Wielkiej Brytanii”. Nie jest łatwo się tam dostać: tak Ramasaig, jak Orbost – początkowy i końcowy punkt wycieczki – to niewielkie osady, do których nie docierają autobusy, ale dzięki uprzejmości kierowców oszczędzam długiego dreptania asfaltem. Wybór okazuje się słuszny – cieszę się słońcem i pustką. Jedyne ślady cywilizacji to resztki dawnej wsi Lorgill, rzadko mijane płoty wyznaczające granice pastwisk oraz samotna bothy. Ścieżka zanika wśród traw i wrzosowisk. Wędrując krawędzią urwisk opadających do morza, przecinam kolejne doliny i grzbiety, podziwiam skalne mosty i wodospady. Na horyzoncie majaczą wzgórza Hebrydów Zewnętrznych. Wieczorem docieram do trzech wyrastających z morza iglic – MacLeod’s Maidens, z których najwyższa, zwana Matką, osiąga 70 m wysokości.

Na szlak wracam przez Portree – jeden z najbezpieczniejszych portów całego zachodniego wybrzeża Szkocji. Nie zmienia to faktu, że kiedyś, by dopłynąć tu z Glasgow, żaglowce potrzebowały nawet dwóch tygodni. Na nabrzeżu w skalisty stok wtula się kilka kolorowych budynków, w jednym z nich znajduje się smażalnia ryb. Zapakowane w papierowy rożek fish and chips wzbudzają nie tylko mój apetyt. – Bloody bastards – rzuca jeden z przechodniów na widok mew zaciekle nurkujących w kierunku mojej głowy. Stara sztuczka znów działa: zaskoczony, uciekam pod dach, a sprytne ptaki cieszą się dużą częścią mojego obiadu.

 

MOST TELFORDA

Kamienną przeprawę na rzece Sligachan zaprojektował 200 lat temu sam Thomas Telford. Północny skraj masywu Cuillin tworzą (od lewej): Sgùrr nan Gillean, Bhasteir Tooth i Bruach na Frìthe.

SCHRONISKO GÓRSKIE NAD MORZEM

Nową bothy w zatoce Camasunary wznieśli w 2014 r. żołnierze Królewskiego Korpusu Inżynierów. Schronami od 1965 r. opiekują się wolontariusze z Mountain Bothies Association.

WYSPY OWCZE

Szkocję zamieszkuje 6,5 mln owiec. Ponad milion więcej niż Szkotów.

 

WOJNA O JEDNOOKĄ MARGARET

 

Autobus dowozi mnie do Sligachan. Przede mną spotkanie z masywem Black Cuillin. Nazwę zawdzięcza wulkanicznym skałom o ciemnym zabarwieniu – bazaltom i gabro. Wprawdzie najwyższy szczyt, Sgurr Alasdair, osiąga zaledwie 992 m n.p.m., ale „kieszonkowy” masyw cieszy się renomą najhonorniejszego na całych Wyspach Brytyjskich. Trawers 12-kilometrowej grani to marzenie wielu wspinaczy. Rozbijam namiot na kempingu. Nie ma wiatru, pojawiają się więc osławione meszki. Muszę przyznać, że o wiele liczniejsze i bardziej dokuczliwe były komary znad Czarnej Nidy, z którymi miałem do czynienia dwa tygodnie przed wyjazdem do Szkocji.

Nazajutrz ruszam „na lekko” na jeden z nielicznych dostępnych dla turystów wierzchołków – Bruach na Frìthe. Ścieżka osiąga wierzchołek po 900 m podejścia. Jak wzrokiem sięgnąć – góry i woda. Ciemne, poszarpane turnie Black Cuillin kontrastują z jaśniejszymi, regularnymi stożkami Red Cuillin. W oddali widać The Storr i iglice MacLeod’s Maidens. Na horyzoncie – most, który w 1995 r. połączył wyspę z resztą Szkocji.

Nieopodal, w dolinie Coire na Creiche, w 1601 r. miała miejsce ostatnia bitwa tak zwanej wojny o jednooką kobietę. Kilka lat wcześniej Margaret MacLeod została wydana za jednego z MacDonaldów. Mariaż miał zakończyć krwawą walkę o dominację na wyspie, toczoną od kilku stuleci przez oba rody. Jednak kiedy po roku Margaret nie tylko nie wydała na świat potomka, ale i straciła oko, wygnano ją – podobno związaną – do swojej rodziny. Orszak tworzył jednooki osioł, prowadzony przez jednookiego sługę, a towarzyszył im pies – również bez oka. Dumni MacLeodowie nie mogli ścierpieć takiej zniewagi...

 

PLAŻE WŚRÓD SZCZYTÓW

 

Znów porzucam szlak. Obchodzę masyw Cuillin od zachodu, by przekroczyć go przez przełęcz o dźwięcznej nazwie Bealach Coire na Banachdich (860 m n.p.m.). Niestety, piękna pogoda w Szkocji nie może trwać wiecznie. Kiedy wieczorem rozbijam namiot, narastający wiatr zwiastuje zmianę. O świcie chmury zasłaniają górną część doliny, a ścieżka po obejściu wielkiego skalnego progu znika w piargach. Kamienne kopczyki kluczą między żebrami, inne prowadzą wprost w podszczytowe ściany. Wszystko tonie w obłokach. Kiedy aby zorientować się w swoim położeniu, ruszam na rekonesans bez plecaka, chmury na chwilę ustępują i dostrzegam, że jestem powyżej przełęczy – wąskich wrót między turniami. Schodząc, pokonuję kilka pionowych ścianek, na szczęście mam ze sobą linkę, dzięki której opuszczam plecak po skale.

Zejście do jeziora Loch Coruisk – wciśniętego między góry trzykilometrowego pasa wody – to ponad 800 m w dół po usypistych piargach i grząskich moczarach. To właśnie dla niego zdecydowałem się na zejście ze szlaku. Walter Scott, autor m.in. „Rob Roya”, określał okolice jako „straszne miejsce”, według innych to „najdzikszy krajobraz w całej Szkocji”. Jestem skłonny przyznać im rację – ołowiane chmury zasłaniają mokre, czarne szczyty, gnane wiatrem fale rozbijają się o kamienistą, szarą plażę. Chciałoby się napisać – surowa, wysokogórska okolica, gdyby nie to, że... jezioro leży właściwie na poziomie morza, z którym łączy je zaledwie kilkusetmetrowej długości rzeka Scavaig. U jej ujścia często wylegującą się foki.

Przede mną decyzja, jak dostać się do sąsiedniej doliny, gdzie w zatoce Camasunary, nad samym brzegiem morza, stoi schron. Coraz silniej wieje i pada, więc rezygnuję z przejścia przez tzw. Bad Step – eksponowane skalne płyty zawieszone nad morzem. Po podejściu na grzbiet schodzę do doliny, która zamienia się w wielkie bagno. W bothy spotykam kilkanaście podobnie jak ja przemoczonych osób. Próżno tu szukać kominka czy pieca, ale wszyscy są szczęśliwi, że mają dach nad głową.

Deszcz przestaje padać następnego popołudnia. Ścieżką wiodącą trawiastym zboczem zdążam do Elgol. Camasunary żegna mnie widokiem morza, z którego wyrastają góry o prawie kilometrowej wysokości. Byłoby bajkowo, gdyby nie inne góry – plastikowych śmieci, które morze wyrzuca na brzeg. Za Elgol przez kilka godzin mozolnie okrążam zatokę Loch Slapin. Mijam Kilmarie, gdzie przez wiele lat Ian Anderson, lider i flecista zespołu Jethro Tull, prowadził hodowlę łososi. Niepewna pogoda sprawia, że rezygnuję z wejścia na szczyt Blà Bheinn. Szkoda, bo dzięki wysokości i położeniu to jeden z najlepszych punktów widokowych na wyspie.

 

ŁADNE I DOSTĘPNE

Iglice Old Man of Storr. Dzięki widokowym walorom i łatwemu dostępowi z pobliskiego parkingu to najczęściej fotografowane miejsce na wyspie. 

WOLNOŚĆ PO SZKOCKU

Nocleg w zacisznej kotlince u stóp The Storr. Szkockie prawo, inaczej niż w reszcie Zjednoczonego Królestwa, gwarantuje wolność odpowiedzialnej wędrówki i biwakowania w górach.

 

DZIKOŚĆ Z ODZYSKU

 

Nazajutrz ścieżka schodzi na kamienistą plażę. Na czarno-brązowych, skalnych żebrach kwitną fioletowe kwiaty. Docieram do ruin domów wsi Suisnish i Boreraig. Dwieście lat temu Szkocja była gęsto zaludniona, jednak kiedy przyszła koniunktura na szkocką wełnę, ludność została wysiedlona przez posiadaczy ziemskich, a użytkowana od stuleci ziemia – ogrodzona i zamieniona na pastwiska dla owiec. Wielu górali musiało wyemigrować za ocean. Owce oraz popyt na drewno ze strony gospodarki przeżywającej okres prosperity doprowadziły w XIX w. szkockie lasy na skraj zagłady. W konsekwencji pustkowia i rzekoma „prawdziwa dzicz” to, podobnie jak w Bieszczadach, wynik działań człowieka.

Przede mną ostatnie podejście. Za przełęczą znajduje się dawny kamieniołom marmuru, a szlak prowadzi śladem wąskotorówki do Broadford. Coraz więcej spacerowiczów, coraz mniej widoków – pogoda ostatecznie się psuje. W miasteczku nocuję w hostelu dzielącym budynek z firmą pogrzebową, prowadzoną przez... MacLeodów! W leniwe popołudnie obserwuję zza szyb ściany deszczu, którymi żegna mnie wyspa. Na szczęście wcześniej okazała znacznie więcej przychylności.