Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2019 na stronie nr. 76.

Tekst i zdjęcia: Renata Matusiak,

Podróż z kropką


Kolombo wcześnie budzi się ze snu. Przed piątą rano ulice zapełniają się mężczyznami w sarongach, alternatywnie – w spodniach, i kobietami w sari. Część z pań nosi salwar kamiz albo po prostu bluzki i spódnice – długie lub do kolan. Kobiety malują lub przyklejają na czole kropkę. Kiedyś robiły to wyłącznie wyznawczynie hinduizmu, dziś religijne czy kulturowe znaczenie kropki, stającej się bardziej ozdobą, zanika.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Sklepy otwierają podwoje, zapełniają się dworce. W poczekalni dla kobiet ruch jak w ulu. Wszystkie się czeszą, myją zęby, poprawiają ubrania. Jedne się malują, inne podsypiają. Część pasażerek jest po nocnej podróży, reszta dopiero ją rozpocznie. W pociągach trzeciej klasy znalezienie miejsca siedzącego graniczy z cudem. W pakiecie z najtańszym biletem otrzymujemy niewyobrażalny ścisk. Gdy już prawie nie da się szpilki wetknąć, sprzedawcy wszystkiego, ryzykując połamanie kości – swoich lub pasażerów – przeciskają się z ofertą: jabłkami, ostrą papryką, ananasami z solą i pieprzem oraz innymi specjałami.

 

Z BINDI

Mała wyznawczyni hinduizmu z mamą, babcią i kropką bindi na czole. Kropka bywa najczęściej w kolorze czarnym lub bordowym. Niegdyś była malowana mineralnymi pigmentami, współcześnie spotyka się bindi również w postaci papierowych naklejek.

MEMENTO PO TSUNAMI

Świątynia w Batticaloa. Po katastrofie tsunami w 2004 r. pozostała nietknięta, aczkolwiek przechylona. Dziś jest symbolem przypominającym tamto przerażające wydarzenie.

OBIAD U ZARZĄDCY

Saajewa, zarządca plantacji herbaty w Gammaduwa, z żoną Kalani podczas kolacji, na którą przygotowali swoją ulubioną potrawę – kurczaka curry.

 

BUDDA GÓRĄ!

 

W mijanych wioskach oglądam krowy zebu, a na polach ryżowych białe czaple. Przemknęły też indyjskie pawie. Historyczne miasto Anuradhapura jest niemal otoczone przez dżunglę. Wszędzie pełno małp. Witają mnie już na dworcu, gdzie hasają beztrosko. W IV w. p.n.e. Anuradhapura była stolicą lokalnego królestwa i kolebką buddyjskiej władzy religijnej, ze względu na bliskość Mihintale, gdzie były głoszone nauki Buddy. Według zachowanych przekazów zaszczepiono tu gałązkę z drzewa, pod którego gałęziami Budda osiągnął nirwanę. Upamiętnia to świątynia poświęcona jego oświeceniu.

W sporym kompleksie historyczno-archeologicznym wyróżnia się kształt odwróconego do góry dnem kielicha na cienkiej nóżce, wykonanego z białego marmuru. To charakterystyczna buddyjska świątynia zwaną stupą lub z syngaleskiego – dagobą. Marmurowa dagoba Ruwanwelisaya pochodzi z II w. p.n.e. i ma imponujące wymiary: obwód prawie 290 m, wysokość ponad 100 m.

Znacznie mniejsza pod względem rozmiarów, ale nie pod względem znaczenia, jest wyrzeźbiona w skale świątynia Isurumuniya z III w. p.n.e. Buddyści wierzą, że w jej wnętrzu jako relikwia jest przechowywany obojczyk Buddy – po ugaszeniu stosu znaleziono czyste szczątki kostne bez śladu sadzy. Na ścianach tego sanktuarium można podziwiać setki pięknych rzeźb i płaskorzeźb. W głównym budynku świątyni znajduje się ogromny kolorowy posąg leżącego Buddy, podobno w pozycji, w której zmarł.

Świątynie w skałach lub jaskiniach, podobnie jak wielkie posągi Buddy, są charakterystycznym elementem lankijskiego krajobrazu. Wizualnie dominują nad symbolami pozostałych trzech wielkich religii wyznawanych w tym kraju: chrześcijaństwa, islamu i hinduizmu. Warto dodać, że niektóre buddyjskie klasztory są otwarte dla wszystkich, bez względu na wyznanie.

Ważnym miejscem jest Dambulla. Znajduje się tu Złota Świątynia, z olbrzymią złotą figurą Buddy na dachu, oraz kompleks świątyń jaskiniowych z mnóstwem jego wizerunków. Miasto pełni ważną rolę również dzięki ogromnemu targowisku, które funkcjonuje jak hurtownia. Wszędzie stosy całorocznych owoców, takich jak banany czy kokosy, oraz sezonowych: ananasów, rambutanów i imponujących rozmiarami dżakfrutów.

Kolejnego słusznych rozmiarów Buddę spotykam w Matale. Widoczna z daleka złota figura tkwi jakby zawieszona na zboczu zielonego wzgórza. Budda siedzi na wielkiej skale, u której podnóża znajduje się świątynia.

W autobusie do Matale dosiada się do mnie kobieta. Podoba jej się moja sukienka i pyta, czy też jestem muzułmanką. Noszę, tak jak ona, salwar kamiz (długą tunikę nakładaną na szerokie spodnie) z szalem założonym na głowę. Przestałam go zakładać w indyjskim stylu, czyli przewieszony przez ramiona i zwisający z tyłu, bo spotykałam się wtedy z napastowaniem ze strony mężczyzn, zwłaszcza w środkach komunikacji. Pod tym względem podróżowanie w pojedynkę po Sri Lance było trudne. Natomiast z przykrytą głową nie miałam już tych problemów, nawet w zatłoczonych pociągach trzeciej klasy.

 

SIGIRIJA, SKAŁA KASSAPY

Olbrzymia i otoczona ogrodami skała Sigirija, tkwiąca jakby zagubiona pośród wielkiej równiny. W V w. król Kassapa zbudował na jej szczycie twierdzę pałacową, po czym zamienił to miejsce w stolicę królestwa. Po jego śmierci pałac został opuszczony, a do dziś zachowały się tylko fundamenty.

LAWRENCE Z RATTOTY

W kuchni z tradycyjnym lankijskim glinianym piecem. Podstawki do garnków są ceramiczne, a ogień pod nimi reguluje się, dodając lub ujmując patyków. Przy kuchni – nauczyciel z Rattoty, Lawrence.

SYMBOL WSZECHŚWIATA

Stupy mają oddawać buddyjską koncepcję wszechświata. Solidna kopuła przedstawia niebo otaczające „górę świata”, która przebija kopułę i tworzy mały balkon na szczycie. W centrum znajduje się maszt symbolizujący oś Ziemi, wznoszącą się z wód aż do kosmosu. Na zdjęciu stupa w Imanaluwa.

 

ŻYCIE BEZ KAWY I SPOSÓB NA PIJAWKI

 

Kandy, drugie pod względem wielkości miasto kraju, wita mnie olbrzymim korkiem przy wjeździe. Jest najważniejszym miejscem kultu religijnego buddystów na Sri Lance. Znajduje się tu dagoba, w której jest przechowywana inna relikwia Buddy – ząb. Kompleks świątynny oferuje dla każdego coś dobrego – wspaniałe budynki dla miłośników architektury i historyków, legendę o uciekającej księżniczce dla romantyków, no i spotkanie z buddyzmem dla poszukiwaczy duchowych przeżyć.

Wokół pobliskiego jeziora pary spacerują pod rękę, rodziny z dziećmi karmią dzikie kaczki. Potem kupują kolorowe świeże kwiaty lotosu na jednym z wielu straganów i zanoszą je do świątyni.

W rejonie Matale i Kandy uprawia się kawę, ale na Sri Lance nie ma zwyczaju jej picia. Serwują ją nieliczne kawiarnie zlokalizowane w największych miastach. Dziwne też, że w kraju pysznych tropikalnych owoców trudno dostać świeży sok, chyba że w miejscach dla turystów. Lankijczycy najczęściej gaszą pragnienie wodą z kokosów.

Poznaję Sajeewę i jego żonę Kalani. On pracuje jako zarządca plantacjami, m.in. herbaty w wiosce Gammaduwa. Przed ich domem rosną: imbir, okra, pomidory, kawa, awokado, mango. Pijemy herbatę z mlekiem i cukrem. Taką przyrządza się w większości lankijskich domów. W rogu salonu stoi pięknie oprawiona naturalnych rozmiarów weselna fotografia, niczym jedna z ulicznych reklam syngaleskiego salonu ślubnego. Panna młoda jest w białym sari, z mnóstwem biżuterii. Pan młody – w złoconym bufiastym stroju i oryginalnej czapce z wygiętym rondem, w którym są zaznaczone cztery rogi. Wesele świętowali tradycyjnie, czyli osobno rodzina młodej i młodego. Trzy pierwsze dni pan młody mieszka u rodziców żony, potem razem przenoszą się do jego rodziny lub na swoje.

Przygotowujemy kolację, standardową lankijską potrawę, czyli kurczaka curry. Kalani w glinianym naczyniu podsmaża na oleju kokosowym najpierw liście curry i zmielony pieprz, dodaje pokrojone drobne bulwy szalotki (czosnek askaloński), kurkumę, tylko trochę chili (ze względu na mnie) i na końcu kurczaka.

Rozmawiamy o ważnym na Sri Lance święcie, obchodzonym w połowie kwietnia, czyli nowym roku lankijskim. Na stole królują wówczas słodycze i wszyscy bawią się, organizując tradycyjne gry w formie konkursów. Wśród nich wyróżnia się walka na poduszki, która polega na tym, że uczestnicy siedzą na belce z jedną ręką związaną za plecami, w drugiej trzymają poduszkę i próbują nią zrzucić przeciwnika. Oryginalną konkurencją jest rozbijanie z zawiązanymi oczami wiszących glinianych garnków.

Jedziemy oglądać plantacje. Na skraju lasu, przez który przejeżdżamy, rośnie kardamon i cynamonowce. Na łagodnie opadających zboczach ciągną się kilometrami zielone herbaciane krzewy. Kilka kobiet z przewieszonymi przez głowę i zwisającymi na plecach workami zrywa listki herbaty. Próbuję i ja. Po chwili na odsłoniętych do łokcia rękach i stopach widzę czerwone plamy świeżej krwi. Zaatakowały mnie pijawki. Tamilskie kobiety zbierające herbatę chodzą boso, ale nie widzę, by miały pokrwawione nogi. Mówią, że dla ochrony smarują je mydłem lub liśćmi tabaki.

 

TAJEMNICZE

Naścienne malowidła wzdłuż schodów prowadzących do pałacu na szczycie skały Sigirija. Kim były te postacie i dlaczego zostały tam namalowane? Do dzisiaj ozdobione bransoletkami, naszyjnikami i diademami kobiety pozostają tajemnicą.

 

RYBKA U NAUCZYCIELA

 

W Rattocie niedaleko Matale stromą drogą, wzdłuż której wysoko pnie się pieprz ze zwisającymi kiściami zielonych owoców, dojeżdżam tuk-tukiem do Lawrence’a. Jego dom tonie w egzotycznej roślinności. W ogrodzie rosną kakaowce, palmy kokosowe, maniok, durian – pyszny owoc o odpychającym zapachu, drzewo bochenkowe wydające dżakfruty i jagodzian rambutan (najbardziej włochaty owoc świata).

Lawrence jest nauczycielem. Po wielu latach pracy w innych miejscowościach wreszcie wrócił do rodzinnego miasteczka. Na Sri Lance nauczycieli kieruje się w różne miejsca, by zdobywali doświadczenie w rozmaitych środowiskach. Jego żona Oszandi, w sari w stylu indyjskim, podaje herbatę z mlekiem oraz ciasto. Ściany mieszkania toną w próbach rysunkowych ich kilkuletnich dzieci.

Przygotowujemy rybę chili. Oszandi smaży na oleju kokosowym czosnek, cebulę, dodaje limonkę (i tylko łyżkę chili zamiast dwóch i pół) oraz kawałki ryby. Świeżo starty na wiórki kokos miesza z wodą, wyciska i powstaje w ten sposób mleko, które dodaje do ryby oraz do przygotowywanego osobno curry z nikli indyjskiej. Gotujemy także ryż z szafranem. Z wody, mąki i kokosu robimy kokosowe chlebki roti, które zjemy następnego dnia na śniadanie wraz z ziemniakami curry.

 

TYLE ŚWIĄT, ILU BOGÓW

 

W Batticaloa, na wschodnim wybrzeżu, spotykam wiele chrześcijańskich kościołów i klasztorów, ale miasto zamieszkuje też sporo wyznawców politeistycznego hinduizmu. Każde z bóstw ma przypisaną sobie odpowiednią dziedzinę życia, którą się opiekuje. Na wielu skrzyżowaniach czy rozstajach dróg stoi przystrojony kwiatami posąg bożka Ganeśy, który jest przedstawiany jako ludzka postać z głową słonia.

Chrześcijaństwo dotarło tu w XVI w. wraz z Portugalczykami. To oni w Batticaloa, na jednej z niewielkich wysp, podobnie jak i w innych miejscach Sri Lanki, zbudowali dobrze strzeżoną twierdzę, otoczoną z dwóch stron laguną, a z pozostałych dwóch kanałem. Później fort dostał się w ręce Holendrów, następnie Brytyjczyków. Do dziś można podziwiać jego mury.

Ledwo przebrzmiało echo okrutnej wojny domowej pomiędzy Tamilami a Syngalezami, gdy w 2004 r. sporą część wyspy spustoszyło tsunami. Ludzie słyszeli komunikaty ostrzegawcze, ale nie wiedzieli, co to jest. Nie potrafili sobie tego żywiołu wyobrazić. Jako żywy pomnik katastrofy pozostawiono na plaży zniekształconą potężnymi falami świątynię hinduistyczną. Wygląda jak porzucone przez dziecko klocki, z których chwilę wcześniej zbudowało misterną konstrukcję. Wchodzę na teren, który był świątynnym ogrodem. Jakby znikąd pojawia się chłopak i mówi mi, że zapomniałam zdjąć buty...

Rodzina Pusha, podobnie jak większość Tamilów, wyznaje hinduizm. W domu mają pokój do modlitw, a w nim ołtarzyk z kilkoma bożkami, wybranymi wśród mnóstwa innych. Rozpoznaję wizerunek kobiety z dzbanem pieniędzy, które wysypują się do miski – to Lakszmi, bogini bogactwa i dobrobytu.

W listopadzie wyznawcy hinduizmu obchodzą święto Diwali. Kilka dni wcześniej oddają się szałowi zakupów i dekorują domy. Przygotowują z tej okazji specjalne potrawy, ubierają się w nowe stroje, spędzają czas z rodziną, wręczają sobie prezenty, chodzą do świątyni. Lankijczycy chwalą się, że obchodzą mnóstwo świąt. Rzeczywiście, lista tych oficjalnych jest bardzo długa, ale w większości są one dniami wolnymi tylko w państwowych instytucjach.

Wstaję przed słońcem i idę na plażę oglądać jego wschód. Kilku rybaków krząta się wokół swoich sieci i kolorowych łodzi. Mniejsze i większe kraby z rodziny Ocypodidae drążą w piasku tunele i chowają się w nich albo wychylają nieśmiało przez niewielkie otwory. Wschodzące słońce też nie może się zdecydować, czy świecić mocnym blaskiem, więc pomalowało niebo na kolorowo, a teraz chowa się za chmurami. Na twarzy czuję morską bryzę i zapach soli...