Ze słowem Irak kojarzą się: wojna, ataki terrorystyczne, porwania. Telewizja codziennie przekazuje informacje o rozgrywających się tam tragicznych wydarzeniach. A jednak jest w Iraku również rejon, w którym o wojnie już zapomniano – dziś oaza spokoju. To Kurdystan.
Od dwóch lat, czyli od obalenia dyktatury Saddama Husajna, jest to szczęśliwy kraj, chociaż jeszcze czternaście lat temu właśnie w Kurdystanie irackim rozgrywała się jedna z największych tragedii współczesnej historii. W założeniach dyktatora Saddama kraina ta miała być pustynią. Szczęśliwie pomysł nie został zrealizowany. Dzisiaj w Kurdystanie niemal wszystko...
Górzysty krajobraz z wąwozami, meandrującymi rzekami, wodospadami i stadami pasących się owiec i kóz pozostaje w pamięci na długo.
Wśród gór co kilkanaście kilometrów rozlokowały się nieduże wioski z kamienno-glinianymi domami o płaskich dachach oblepionych gliną.
Kurdowie to wyjątkowo gościnni ludzie, przybysza obdarzają uśmiechem i zaproszeniem na herbatę.
zdumiewa i zachwyca
Położony w północnej części Iraku, tworzy jakby osobne państwo. Granica, oddzielająca Irak od Turcji, strzeżona jest przez kurdyjskie wojsko. Kurdystan ma odrębny parlament, prezydenta i ministerstwa. Obowiązuje tu odrębny język, kurdyjskie są szkolnictwo, gazety i telewizja... Iraku tutaj nie ma. Nie ma też terrorystów. W oficjalnej nazwie Kurdystan funkcjonuje przymiotnik – „iracki”, ale na co dzień nikt tego określenia nie używa.
Zbocza gór porastają drzewa, przypominające kępki wysokich krzaków wystających z brunatnej ziemi. To dęby, figi, dzikie pistacje. Wśród nich co kilkanaście kilometrów rozlokowały się nieduże wioski z kamienno-glinianymi domami o płaskich dachach oblepionych gliną. Im bliżej miasta, tym częściej spotyka się piętrowe wille, niepodobne do tych w Europie. Kurdowie, których żyje tu około siedmiu milionów, to wyjątkowo gościnni ludzie, przybyszy obdarzają uśmiechem i zaproszeniem na herbatę.
Skaliste szczyty sięgają trzech tysięcy metrów i nawet latem bielą się śniegiem. Górskie łąki pachną ziołami, pomiędzy którymi przemykają jasnozielone i szare jaszczurki, czasem spotkać można jadowitego węża. Żyją tu niedźwiedzie, nie mówiąc już o drobniejszej zwierzynie i licznym ptactwie. W górach krajobraz urozmaicają jeziora, zapory wodne, skalne groty. Na nizinach uprawia się wszelkiego rodzaju zboże, łącznie z ryżem, a także owoce i warzywa.
W Kurdystanie wydaje się, że...
wojny nie ma
Przybysz odnosi wrażenie, że wymazano ją z pamięci, chociaż nie ma rodziny, która nie przeżyłaby tragedii. Jedynym elementem przypominającym, że jeszcze nie nastał czas sielskiego spokoju, są licznie rozlokowane na drogach wojskowe posterunki.
– Służb mundurowych mamy w Kurdystanie kilka rodzajów – wyjaśnia Hadżi, pracownik security, w stopniu pośrednim pomiędzy pułkownikiem a generałem. – Są dawni peszmerge (partyzanci), którzy częściowo przekształcili się w regularne wojsko, są też peszmerge zwykli i cywilni. Mamy normalną policję i policję drogową, dwa rodzaje security, wojsko pogranicza, a także wojsko, które pilnuje lasów. Tylu mundurowych to pewnie przesada w kraju, w którym panuje pokój. Jednak u nas przez dziesięciolecia tego pokoju brakowało. W Iraku nadal rozlewa się krew, my jesteśmy już tym zmęczeni, tu za dużo ludzi zginęło, dlatego pieczołowicie pilnujemy tego, co już osiągnęliśmy – wolności.
Hadżi jest wyjątkową postacią. Kiedy miał czternaście lat, zginął jego ojciec, kurdyjski partyzant. Otruli go ludzie dyktatora. Hadżi, jako najstarszy mężczyzna w rodzinie, przyjął na siebie utrzymanie matki i licznego rodzeństwa. Najmłodszy jego brat miał wówczas dwa lata. Nie było mu łatwo, bo oprócz ojca stracił również dom, ziemię i cały majątek. Jego dom rodzinny wojska Saddama zburzyły aż trzy razy. I tyle razy go odbudowywał. Musiał z całą rodziną i młodziutką żoną uciekać do Iranu, w którym mieszkał kilkanaście lat. Tam urodziła się większość jego dzieci. Dzisiaj Hadżi, pięćdziesięciolatek, przystępuje do budowy kolejnego domu, uprawia ziemię, sadzi drzewa, krzewy.
– W 1991 roku ta ziemia była całkowicie zniszczona – wspomina sześćdziesięcioletni Shekh Abdulla Barzany, kuzyn obecnego prezydenta Kurdystanu, Massuda Barzaniego, który mieszka w rodzinnym gnieździe klanu Barzanich, przepięknej miejscowości Barzan, położonej na północnym wschodzie Kurdystanu, na zboczach gór, schodzących do rzeki Balekija. – Kiedy wróciliśmy w 1991 roku, wszystko trzeba było zaczynać od nowa, odbudowywać domy, karczować ziemię. Trzeba było również zadbać o psychikę ludzi. Tu mieszkają przecież kobiety, którym Saddam wymordował mężów i synów. Tylko w tej miejscowości zginęło osiem tysięcy ludzi. Teraz mieszka tu czterysta rodzin, ludzie chodzą uśmiechnięci, chociaż w sercu kryją żal i smutek. Mamy nową szkołę, nowy szpital. Barzan traktujemy jak park narodowy, gdzie...
Kurdyjski parlament. Marzeniem każdego Kurda jest stworzenie państwa kurdyjskiego.
Gali Ali Bak. W górach krajobraz urozmaicają jeziora, zapory wodne, skalne groty.
Stary most w Zakhu nad rzeką Zehy Gawra.
niczego się nie niszczy
Od wielu lat marzeniem każdego Kurda jest stworzenie państwa kurdyjskiego. Niemniej Kurdowie są podzieleni między cztery państwa: Syrię, Turcję, Iran i Irak, część z nich mieszka również na terenach byłych republik radzieckich, a także na emigracji. Między sobą dzielili się na klany rodzinne, a od drugiej połowy XX wieku również na grupy partyjne, często zwalczające się, chociaż wszystkie dążące do samostanowienia.
– Czy można się godzić na to, aby czterdziestomilionowy naród nie miał własnego państwa? – retorycznie pyta Massud Barzani, lider Demokratycznej Partii Kurdystanu i prezydent tej krainy, wybrany jednogłośnie przez wszystkich Kurdów, zaprzysiężony 15 czerwca 2005 roku. – Kurdowie nigdy się nie pogodzili z narzuconym im podziałem. Życie w klanach rodzinnych było jedyną szansą przetrwania i zachowania kurdyjskiej tożsamości. Były między nami rozbieżności, ale teraz wszystkie siły polityczne Kurdystanu są zjednoczone, bowiem Kurdowie czują się odpowiedzialni za to, co się udało osiągnąć i tej szansy nie zamierzają stracić. Do niedawna w Iraku Kurdowie byli obywatelami drugiej kategorii. Wybór Kurda Mam Dżalal Talabani na prezydenta Iraku zmienił sytuację, przestaliśmy być gorszymi obywatelami.
Kurdystan to wspaniała przyroda, tragiczna historia, ale i współczesna rzeczywistość, która ukazuje kraj jako...
Dookoła wszystko się buduje. Zapach betonu czuje się w każdej miejscowości.
Tradycyjny wyrób chleba.
Na bazarze.
wielki plac budowy
Boom gospodarczy widać na każdym kroku. Dookoła wszystko się buduje. Od czasu powstania irackiej republiki i przejęcia rządów przez partię Baas, czyli od początków lat sześćdziesiątych XX wieku, w Kurdystanie prawie niczego nie budowano, za to nieustannie burzono.
Teraz powstają setki kilometrów dróg, ich uzupełnieniem są mosty, wiadukty, skomplikowane węzły komunikacyjne. W samym tylko Erbilu podczas mojej bytności wznoszono jednocześnie trzy wiadukty, z których jeden ukończono. W ciągu trzech lat w stolicy kraju ma powstać dzielnica mieszkaniowa dla najuboższych z pełną infrastrukturą. Będzie tam tysiąc pięćset mieszkań.
– Mieszkanie w bloku nie należy do naszej tradycji – mówi Zana Mustafa Useri, generalny dyrektor konstrukcji i budowy z Ministerstwa Odbudowy Kurdystanu – jednak jest wiele rodzin, które nie mają gdzie mieszkać. W żadnym domu nie będzie więcej niż trzy piętra. Nie chcemy wieżowców. Mamy sporo terenu, więc budownictwo może być niskie.
Powstają też domy jednorodzinne, supermarkety, bursy dla studentów, ministerstwa. Zapach betonu czuje się w każdej miejscowości. Dzięki tej ogromnej rozbudowie w Kurdystanie, w przeciwieństwie do pozostałych części Iraku...
nie ma bezrobocia
Nikt nie żebrze. Ludzie są zajęci, niektórzy pracują nawet po dwanaście godzin i ciągle brakuje rąk do pracy. W każdej rodzinie, a rodziny są bardzo liczne, dzieci chodzą do szkoły – zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Nie ma ograniczeń nauczania dla dziewcząt. Kończą one uniwersytety, pracują na wysokich stanowiskach, są parlamentarzystkami. Wiele kobiet jednak nadal zajmuje się tylko domem i wychowywaniem dzieci. Mężczyźni wychodzą rano do pracy i często wracają dopiero późnym wieczorem. Tylko nieliczni, i to głównie starcy, azjatyckim zwyczajem spędzają dzień w kawiarni, gdzie piją herbatę, grają w szachy lub domino. Zwykle na takie przyjemności jest czas po południu lub w piątek po wyjściu z meczetu. Na wsi rozrywką mężczyzn po ciężkiej pracy w polu są odwiedziny u rodziny lub znajomych, długie rozmowy, palenie papierosów i picie herbaty. Kobiety uczestniczą w tych rozmowach, jeśli jest to rodzina. Jeśli nie, udają się do swoich zajęć.
W Kurdystanie ludziom żyje się coraz lepiej. Mają pieniądze, nie ma kłopotów z żywnością, w sklepach i na bazarze nie brakuje towarów. Dla postronnego obserwatora jest to niemal raj w rozwidleniu dwóch rzek: Tygrysu i Małego Zabu.