Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2019 na stronie nr. 54.

Tekst i zdjęcia: Tymoteusz Bajor, Zdjęcia: shutterstock,

I wszystko dzieje się w swoim czasie...


Leży tam, gdzie Biała uchodzi do Dunajca. W jego herbie jest sześcioramienna gwiazda, a pod nią półksiężyc. Był kiedyś ważnym punktem handlowym i jednym z najważniejszych miast na galicyjskim szlaku. Dla przyjeżdżających z zachodnich terenów Polski jest bramą do Podkarpacia. Tarnów.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Nazwa miasta nie jest wyjątkowa. Dotyczące jej kalki językowe możemy spotkać na Słowacji, w Słowenii i Serbii, w Niemczech czy nawet odległej Grecji. Nazwy oscylują pomiędzy Tarnov a Tarnua – zależy w jakim języku. Wszędzie, gdzie osiedlali się Słowianie, występowało to określenie, oznaczające obszar porośnięty gęstą, kolczastą roślinnością. Nie inaczej jest w przypadku naszego Tarnowa – prawdopodobnie pierwsi osadnicy tworzyli osadę na takim właśnie terenie.

Miasto jest dobrze skomunikowane zarówno z Krakowem, jak i Rzeszowem. Leży niemal pośrodku drogi między nimi. Dla osób podróżujących koleją jego zwiedzanie zaczyna się już od momentu wyjścia z wagonu, bo sam dworzec jest ozdobiony z rozmachem. Projektant nakrył budynek mansardowym dachem, w głównej poczekalni zawiesił złote żyrandole i obrazy, część zaś poczekalni pierwotnej odrestaurowano w barokowym stylu, tworząc przejścia i salki oddzielone ścianami z ciemnego drewna i szyb.

 

WIEŻA UPŁYWAJĄCEGO CZASU

Ratusz należy do pierwszych w Polsce budynków w stylu manierystycznym. Dawniej, oprócz siedziby władz miejskich Tarnowa, znajdowało się w nim więzienie. Teraz w budynku mieści się muzeum, a czas mieszkańcom odmierza XVII-wieczny zegar z ratuszowej wieży.

PAN ROMAN

Poeta, pisarz, tłumacz literatury hebrajskiej – bardzo zasłużona osoba, czyli pan Roman Brandstaetter. Pojawił się nawet pomysł nominowania go do literackiej Nagrody Nobla, ale przekreśliła to jego nagła śmierć.

 

BYŁ SOBIE ZAMEK

 

Powstanie miasta datuje się na wczesne średniowiecze, co koreluje z okresem budowy zamku. Zamek, a w zasadzie jego ruiny, znajdują się ok. 3 km od centrum. Warownia jest położona na Górze św. Marcina, która ma 303 m n.p.m. Dotarcie na sam szczyt nie jest łatwe, a na finiszu idzie się wąską, błotnistą dróżką. Ale dotarłem! Wiało, nawet bardzo. Widok przepiękny – na Tarnów i na niewielkie wzgórza. Jak na dłoni widać całą okolicę.

Założyciel, Spicymir Leliwa, dobrze wybrał miejsce pod swój dom. To on w 1328 r. zapoczątkował budowę zamku, był również pierwszym ogniwem w powstającym rodzie Tarnowskich (który wziął nazwę od miasta). Obecnie zamek to kilka murów odkrytych podczas badań archeologicznych w XX w. Kiedyś był to jeden z największych zamków średniowiecznej Polski. Warownię w czasach swojej świetności odwiedzali i Kazimierz Wielki, i Władysław Jagiełło.

Początek upadku datuje się na XVIII w., ale pierwsze oznaki nadchodzącej klęski zaczęły pojawiać się wiek wcześniej. Już wtedy duża część drewnianych elementów była w bardzo złym stanie. W końcu, w 1747 r., ówczesny właściciel zamku, Aleksander z rodu Sanguszków, pozwolił osiedlającym się w okolicy ojcom bernardynom na wykorzystanie budulca z warowni. Ojcowie zabrali cegły i kamienie z murów popadającej w ruinę budowli i wznieśli kościół oraz klasztor Podwyższenia Krzyża Świętego. Teraz kościół mieści się w centrum miasta, a zamku już w zasadzie nie ma.

 

CAFE TRAM ORAZ POLSKI EDISON

 

Tarnów nie jest wielkim miastem, wszędzie spokojnie można dojść pieszo, bez korzystania z komunikacji miejskiej. Niegdyś ulice zamiast autobusów przemierzał tramwaj, który działał przez 31 lat – do 1942 r. Dzisiaj po miejskim transporcie szynowym pozostały tylko czarne pasy z kostki na głównym deptaku oraz... tramwajokawiarnia. W Cafe Tram można wypić pyszną, świeżo mieloną kawę oraz rozsmakować się w serniku, siedząc na oryginalnych drewnianych siedzeniach i patrząc na pobliski pl. Sobieskiego zza okien tramwaju.

Linie tramwajowe bezpowrotnie zniknęły z miejskiego krajobrazu, ale na przykład na ul. Wałowej znajduje się pamiątkowy przystanek – replika oryginalnego z epoki. Do dzisiaj w centrum miasta na niektórych budynkach można dostrzec rzeźbione ceramiczne zaczepy na dawną trakcję.

Gdy idzie się od pl. Sobieskiego w dół ul. Sowińskiego, uwagę przykuwa budynek z wieżyczką oraz głową kobiety nad wejściem. To żona znakomitego wynalazcy, Jana Szczepanika. Ziemia tarnowska wydała wiele wybitnych osób. Dla mnie numer jeden na tej liście to właśnie on, nazywany: „polskim Edisonem”, „geniuszem z Galicji” czy „galicyjskim Leonardem da Vinci”. Jan Szczepanik był samoukiem, który opatentował ponad 50 wynalazków. Świat zawdzięcza mu m.in.: telektroskop (protoplastę dzisiejszej telewizji), technologię barwnego tkania i system barwnego filmu, fotometr oraz kamizelkę kuloodporną. Dzięki temu ostatniemu wynalazkowi król Hiszpanii Alfons XIII ocalił życie w zamachu terrorystycznym. Przyniosło to Szczepanikowi sławę i prestiż.

Kolejna wyjątkowa persona z tarnowskim rodowodem to bohater Polski i Węgier, gen. Józef Bem. Brał udział w powstaniu listopadowym i Wiośnie Ludów, a gdy ta upadła, powędrował do Turcji. Potem dotarł do Aleppo, gdzie chciał rozkręcić własną fabrykę materiałów wybuchowych. Tam dokonał żywota. Jego prochy znajdują się w pięknym mauzoleum na wysepce pośrodku stawu w parku Strzeleckim. W Muzeum Okręgowym, mieszczącym się w renesansowym ratuszu na rynku, można oglądać ocalałe szczątki panoramy przedstawiającej wojenne potyczki Józefa Bema.

Na rynku, oprócz obowiązkowej fontanny, jest jeszcze jedno ciekawe miejsce: pasaż Tertila, którego nazwa wzięła się od nazwiska wieloletniego burmistrza miasta. Jest to wąskie przejście pomiędzy dwiema ścianami budynków, na uboczu, z dala od gwarnych knajpek, które pozwala zanurzyć się w zupełnie innych świat.

 

ŚWIĘTY SPOKÓJ

W pobliżu gwarnego targowiska znajduje się stary, drewniany kościółek jak ze skansenu. Do tego łąka, rzeka i leciwe lipy, które dają upragniony cień. Mieszkańcy wpadają tutaj po chwilę wytchnienia.

FILARY PAMIĘCI

Tarnowska bima to wspomnienie tego, jak kiedyś wyglądała tutejsza synagoga. Była piękna, sporych rozmiarów, a sufit miała pokryty licznymi zdobieniami. Po koszmarze wojny uchowały się zaledwie jej cztery filary.

 

DAWNY DUCH MIASTA

 

Od pasażu zszedłem po kilkunastu stopniach Wielkich Schodów. Już z oddali widziałem drewnianą bryłę kościółka. Jednak najpierw minąłem miejski bazarek. Ktoś sprzedawał orzechy, kwiaty, warzywa, dla amatorów krakowskich obwarzanków też by się coś znalazło. Na pobliskim skwerze nad potokiem Wątokiem wypoczywali emeryci. Ja też się nie spieszyłem, pomału przeszedłem przez kamienną bramkę oraz murek ogradzający kościół NMP Wniebowziętej i siadłem pod rozłożystą lipą, na której urzędowało stadko sikorek. Chwila wytchnienia. Kościółek jak ze skansenu, choć położony w środku miasta. Cały drewniany, kryty gontem, a od frontu wieżyczka z małym dzwonem. Chciałem wejść do wnętrza, ale pani opiekująca się parafią akurat myła podłogę i absolutnie zabroniła mi niszczenia jej pracy.

Vis-à-vis kościoła znajduje się piękny, najstarszy w Tarnowie cmentarz. Oprócz grobu Jana Szczepanika można tu wypatrzeć perełki sztuki sepulkralnej. Nagrobki reprezentują różnorodne style, tworząc niezapomniany klimat tego miejsca. W dwóch wyróżniających się kaplicach zostali pochowani przedstawiciele dawnej mieszczańskiej elity, m.in. Radzikowscy.

Po powrocie do ścisłego centrum miasta ruszyłem na dalsze odkrywanie miejsc sakralnych. Ponad siedemdziesięciometrową wieżę katedry tarnowskiej widać już z daleka. Obok – ciekawe Muzeum Diecezjalne, najstarsze tego typu w Polsce. Założył je w 1888 r. ks. Józef Bąba. Zawiera podobno bardzo interesujące zbiory – dwa razy próbowałem je obejrzeć, niestety, za każdym razem było zamknięte.

Całe otoczenie katedry przypomina Złotą Uliczkę w Pradze. Niskie domki, jeden z nich to dom Mikołajowski, czyli dawna filia Uniwersytetu Jagiellońskiego, kilka mrocznych zaułków i kolejne przejście pomiędzy murami ze starej cegły – tworzą wyjątkową aurę miejsca.

Tarnów był miastem wielokulturowym. Oprócz Polaków koegzystowali tu od wieków Żydzi oraz Cyganie. Związane z Romami Muzeum Etnograficzne odwiedziłem jako pierwsze. Mieści się w starym dworku, przy głównej ulicy. Jest to jedyne w Polsce muzeum opowiadające historię Romów (podobne jest dopiero w czeskim Brnie). Przedstawia ich dzieje i kulturę w Polsce i Europie. Sporo przestrzeni poświęcono też prześladowaniu Cyganów, a także ich twórczości artystycznej. Cała wystawa jest przetłumaczona na język romski oraz angielski. Na podwórzu stoi kilka barwnych wozów cygańskich. Latem są organizowane przejażdżki tradycyjnym taborem ciągnionym przez konie, ze śpiewem i wróżeniem z kart.

O ile z romskiej kultury coś jeszcze zostało, to żydowska niemal zupełnie wyginęła. Wychodzę z Muzeum Etnograficznego, wspinam się w okolice rynku i bocznymi uliczkami docieram do bimy, dziś trwałej ruiny po zniszczonej synagodze. Czytając różne opisy Starej Synagogi w Tarnowie, możemy dowiedzieć się, że powstała w XVII w. i gdyby zachowała się do naszych czasów, byłaby jedną z najbardziej okazałych w naszym kraju. Została przez Niemców zmaltretowana – dwukrotnie trawiona przez płomienie i na koniec wysadzona w powietrze. Cudem przetrwały cztery słupy oraz niewielki fragment sklepienia, przykryte daszkiem zabezpieczającym przed warunkami atmosferycznymi.

 

PODWÓRKA I ZAUŁKI

 

Wokół bimy znajduje się wyłożony cegłami plac. Kamieniczki w okolicy są wyjątkowo fotogeniczne, a to za sprawą pozornego nieładu i nadgryzienia zębem czasu. Na murkach siedziało kilka osób. Mama sprawdzała coś na telefonie, a jej córeczka wesoło ganiała za pieskiem. Na jednej z ławek siedział nieruchomo pan i wpatrywał się w przestrzeń. Nie spieszył się, ani razu nie wziął do ust zapalonego papierosa. Dymek lekko unosił się w powietrzu. W pomiętej nylonowej siatce miał pszenny chleb i pomidora. Genius loci Tarnowa: z jednej strony tętniące życiem miasto, z drugiej – spokój i zakątki skłaniające do głębszej refleksji.

Podwórka i zaułki to jedna z tych rzeczy, za które pokochałem to miasto. Nie ma przepisu ani dokładnego planu, jak je zwiedzać. Po prostu trzeba chodzić i mieć oczy szeroko otwarte. Szukać przejść, wąskich ścieżek, wyjątkowych bram. Kilka razy udało mi się strzelić w dziesiątkę. Znalazłem np. niezwykle klimatyczne miejsce ze starym modrzewiem i żółtym blokiem. Potem ponure i ciemne podwórko rozpoczynające się trochę obskurnym tunelem, a kończące betonowym patio z doniczkami i kwiatami, otoczonym przez wyblakłe szare mury. Także, tuż za placem z bimą – ciekawe kamieniczki z gołębnikami na dachu. Miasto obfituje w takie miejsca.

Spacerowałem już dłuższy czas, w końcu dotarłem na pl. Rybny. Tam, na skrzyżowaniu, spokojnie obserwował życie Roman Brandstaetter, a właściwie jego popiersie. Był poetą pochodzenia żydowskiego, wybitnym znawcą Biblii oraz tłumaczem z języka hebrajskiego. Za swoją działalność otrzymał wiele nagród. Miło było patrzeć, jak pan Roman, spoglądając przez ramki okularów, zdaje się mówić cytatem wypisanym na własnym pomniku: „Nic się nie dzieje przedwcześnie, i nic się nie dzieje za późno, i wszystko się dzieje w swym czasie, wszystko...”.