Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2019 na stronie nr. 64.

Tekst i zdjęcia: Mateusz Żemła, Zdjęcia: shutterstock, Libor Sváček, Petr Slavik, Jan Miklín,

Morawy winem płynące


Zapytany o morawsko-czeskie relacje Ivo Kanovsky, szef marketingu winnicy Zamecke Vinarstvi w Bzencu, odpowiada anegdotą: „Dwóch Morawiaków siedzi w piwniczce i próbuje, jak się wino udało. – O, to dobre, to zostawimy dla siebie. To może być, na eksport pójdzie. – A to? – Eee, to nie wyszło, dla prażaków będzie”. 

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Trudno o bardziej zwięzłe zobrazowanie morawskiej odrębności. Bo to owszem i inny język, i deklaracje narodowościowe w spisie powszechnym, i historyczna tradycja swoistego rozdziału od „właściwych” Czech, od których nazwę wzięła Republika Czeska. Ale żeby zaraz separatyzm? Walka o niepodległość? To nie Bałkany czy Kaukaz, ale Europa Środkowa. W swojej rozważnej, nie romantycznej wersji. Z prażaków można się co najwyżej dobrodusznie pośmiać, byle nie za bardzo, bo się obrażą i wino przestaną kupować, a to byłby poważny cios dla ekonomii południowomorawskich wsi i miasteczek. Choćby wspomnianego Bzenca, gdzie tylko jedna, największa winnica produkuje pięć milionów butelek rocznie, czyli lekko licząc, tysiąc na mieszkańca miasteczka, a trzeba doliczyć pomniejsze firmy tudzież przydomowe winniczki, zaspokajające głównie własne potrzeby.

 

PAGÓRKI PALAVY

Palava to bardzo malowniczy teren – nad obszerną równiną gdzieniegdzie wyrastają wysokie na kilkaset metrów wzgórza.

PATRON WINNY

Morawiacy są bardziej przywiązani do tradycji religijnej niż reszta Czechów. Często widuje się tu kapliczki ze św. Urbanem – patronem winiarzy, winnic, winnej latorośli i dobrych urodzajów.

ZAMEK SIEROTY

Sirotčí hrádek został wzniesiony w połowie XIII w., a opuszczony w połowie XVI w. Z jego nazwą wiąże się legenda o władcy, który za zdradę zgładził całą załogę zamku, litując się jedynie nad nowo narodzonym dzieckiem.

 

RAJSKIE STOKI

 

O ile każde morawskie dziecko wie, że tajemnicę produkcji tego dziwnego kwaśnego soku, który tatuś jesienią wyrabia w piwnicy, przywieźli stacjonujący tu w II w. rzymscy legioniści, to dla przeciętnego Polaka już samo skojarzenie terenu Republiki Czeskiej z winem jest absurdem. Jakie wino? Panie, daj pan spokój. Wiadomo, że Czesi tylko piwo piją. Otóż czeskie spożycie wina na głowę jest sześciokrotnie wyższe niż w Polsce, a południowe Morawy, leżące na tym samym, 49 równoleżniku, co Alzacja, są cenionym, choć u nas zupełnie nieznanym regionem winiarskim. Zresztą – postawmy sprawę jasno – w ogóle Morawy są dla Polaków terra incognita. Jeździmy, owszem, do Pragi, do Cieszyna, do Harrachova pokibicować skoczkom, ale na Morawy? W najlepszym razie mijamy tranzytem w drodze na Chorwację, w szaleńczym pędzie, bo all inclusive opłacone i się będzie marnować.

Swoistą tranzytową zmorą było niegdyś Znojmo. W latach 90. chyba każde polskie biuro organizujące wyjazdy na południe kwaterowało grupę na nocleg w tym położonym tuż przy austriackiej granicy miasteczku. Wspomnienia? Postrobotniczy hotel i lokalna piwiarnia. Żadna atrakcja dla 11-latka. Stereotyp marnego hoteliku i zadymionej hospody był na tyle silny, że jeszcze ćwierć wieku później nie umiałem zrozumieć, po co Znojmo w programie wyjazdu studyjnego organizowanego przez Czech Tourism dla polskich znawców wina i dziennikarzy.

Zdarzają się prawdziwe stereotypy, ale nie w tym przypadku. Stare, niemal jak cała czeska państwowość, miasto jest pełne zabytków. Ot, rotunda św. Katarzyny, stojąca na wysokiej skarpie nieprzerwanie od XII stulecia, co w naszej części świata uważa się za naprawdę słuszny wiek. W ogóle jedną z atrakcji Znojma jest jego położenie. Płynąca tędy Dyja rzeźbi głęboką dolinę, na której brzegu rozsiadło się miasto i jego winnice. Kilkadziesiąt metrów od wyznaczającego w Znojmie oś świata gotyckiego kościoła św. Mikołaja tarasowo rosną winne krzewy Rajskiej. Jeszcze dziesięć lat temu strome zbocze porastały po prostu gęste chaszcze, ale ktoś z tutejszej, mającej już wyrobioną markę winiarni Lahofer dostrzegł potencjał miejsca. Teren wydzierżawiono i obsadzono winoroślą. Rajska to rzeczywiście adekwatna nazwa, choćby zważywszy na położenie „sali degustacyjnej”. Otoczony ceglanym murkiem taras z widokiem na rzekę i zabytkowy most kolejowy to jedna z najbardziej malowniczych winiarskich miejscówek na Morawach. Pojęciem kluczowym jest tu jednak „jedna z”. Otóż kilkanaście kilometrów na zachód, w zakolu Dyi, leży Šobes – południowy stok z unikalnym mikroklimatem, zaliczany do ścisłej czołówki najlepszych siedlisk winiarskich w Europie, o walorach estetycznych nie wspominając.

 

EKO I ENO

Morawskie Trasy Winiarskie to ponad 1200 km znakowanych ścieżek rowerowych. Można pedałować i po drodze degustować wino – oczywiście z umiarem.

WYSOKI STRAŻNIK

Děvičky strzegł drogi na Morawy od XIII w. Jego ruiny wznoszą się na górze Děvín, najwyższym szczycie Wzgórz Pawłowskich.

NA GÓRZE BIAŁE, NA DOLE CZERWONE

W dolnych, jasnych beczkach leżakuje rulandské modré, czyli pinot noir. W górnych – ryzlink vlašský, czyli olaszrizling, czyli grasevina. Każdy kraj nazywa ten szczep inaczej.

 

CZESKI FILM

 

Podróż ze Znojma jest monotonna niczym jazda przez Mazowsze. Kukurydza, słoneczniki, czasem winorośl. Na szczęście nie trwa to długo, bo zza kolejnego zakrętu wyłania się widok na Palavę. Kilkunastokilometrowe pasmo skalistych wzgórz jest dobrze rozpoznawalnym elementem południowomorawskiego pejzażu. To w tej okolicy, w zalanej już przez sztuczny zbiornik wiosce Mušov (jedyną pozostałością jest barokowy kościółek na wysepce), archeolodzy odnaleźli rzymski nóż do winorośli – niepodważalny dowód na długą tradycję winiarstwa w regionie. Gościnnie otwarte piwniczki znajdziemy w każdej wiosce u stóp Palavy, ale warto przejść się głównym grzbietem pasma. Na porośniętych lasem i stepowymi łąkami wapiennych wierzchołkach stoją malownicze ruiny dwóch zamków, strzegących w średniowieczu drogi na Brno. Widok z najwyższego szczytu, Devinu, obejmuje pobliską Dolną Austrię oraz potężny kompleks elektrowni atomowej w Dukovanach. Gdzieś w dolinie ginie główna, najczęściej odwiedzana miejscowość Palavy – Mikulov. Otoczone wzgórzami senne miasteczko było planem zdjęciowym do „Młodego wina”, czeskiej komedii, która dla promocji morawskiego wina w Polsce zrobiła chyba więcej niż branżowe targi. Co ciekawe – producent filmu, Tomaš Vican, kilka lat później sam założył winnicę w regionie.

Ze swoimi barokowymi kościołami, znanym z pobytu Napoleona pałacem i kamieniczkami kryjącymi sklepy z winem Mikulov ma w sobie coś z Toskanii. Przynajmniej takim sloganem posługują się zachwalające uroki południowych Moraw foldery. Sporo w tym przesady. Cyprysów ani drzew oliwnych w okolicy nie uświadczymy. Ale już szmyrgające między kamieniami górującego nad miasteczkiem Świętego Pagórka trzydziestocentymetrowe, fantastycznie ubarwione jaszczurki zielone to żywy symbol przynależności regionu do Południa. Kiedyś tym symbolem była kultura uprawy winorośli. Dzisiaj, gdy dobrą winnicę znajdziemy pod Szczecinem, przestaje to być decydujący wyznacznik. Tyle że pod Szczecinem winnica będzie jedna, a na Morawach w każdej wiosce jest ich po kilka. Mniej lub bardziej szacownych. Przykładem tych bardziej uznanych są Templarske Sklepy w Cejkovicach.

Historyczne piwnice zostały założone w połowie XIII w. właśnie przez templariuszy. Po rycerzach ślad zaginął (czyżby aż na Morawy sięgały macki Filipa Pięknego, króla Francji, który pod pretekstem herezji kazał wymordować zakonników, u których najzwyczajniej w świecie był zadłużony?). Została dawna, kilkakrotnie przebudowywana twierdza (obecnie hotel) i kilkaset metrów korytarzy wypełnionych beczkami z winem. Ponoć piwnice budowano tak, aby mógł do nich wjechać zbrojny na koniu, ale albo zarówno ludzie, jak i konie były kiedyś nikczemnego wzrostu, albo strop osiadł przez stulecia. Degustacja w cejkovickich podziemiach jest miłym zaskoczeniem, nie tylko z powodu klimatu miejsca, ale i przez dobór trunków. Oprócz morawskiej wytrawnej i półwytrawnej „klasyki” gospodarze serwują wino lodowe – słodki, skoncentrowany specjał produkowany ze zbieranych zimą, zmrożonych winogron, napój z założenia luksusowy.

 

100 KIELISZKÓW W 90 MINUT

 

Valtice w zasadzie nigdy w historii nie należały ani do Moraw, ani tym bardziej do Czech. Przynajmniej do 1919 r., kiedy to, rozbierając dawną monarchię habsburską na części, przyłączono ten skrawek Dolnej Austrii do nowo powstałego państwa czechosłowackiego. Na pewną ironię zakrawa więc fakt, że to w tutejszym, należącym niegdyś do książąt Liechtensteinów zamku, odbywa się corocznie najważniejszy winiarski konkurs Republiki Czeskiej, czyli Salon Win. Najlepsza setka jest wystawiana w podziemiach do otwartej degustacji. Każdy odwiedzający valticki zamek po uiszczeniu stosownej opłaty otrzymuje kieliszek i 90 minut na skosztowanie zasobów tutejszych piwnic. Uprzedzając cisnące się na usta pytania – nie, nie da się spróbować wszystkiego, choć starać się warto...

Kompleks Plže w miejscowości Petrov jest biegunowo odległy od splendoru valtickiego zamku, ale wciąż pozostaje w kręgu kultury winiarskiej. To uliczka, po której obu stronach stoi osiemdziesiąt bliźniaczo podobnych, biało-błękitnych winnych piwniczek, o historii sięgającej XV w. Elementami wyróżniającymi są co najwyżej numery i wymalowane ludowe wzorki. Całość przypomina trochę egerską Dolinę Pięknej Pani, ale wszystko jest na głucho zamknięte. Tu nie robi się nic pod hordy turystycznych grup. Sklipky są otwierane w konkretne dni lub na konkretną prośbę. Nie znajdziemy w Plžach wielkich nazwisk morawskiego winiarstwa, ale małych lokalnych producentów, robiących wino głównie dla radości swojej i sąsiadów. Nie trafiamy w „ten dzień”, a szkoda, bo takie piwniczki mają w sobie swoistą magię, sprawiającą, że nawet najprostsze, najbardziej wytrawne veltlinske zelene smakuje w nich lepiej.

Na Morawach wszędzie znajdziemy odniesienia do wina. Stosowną zakładkę ma nawet oficjalna strona Kanału Baty, zabytku architektury przemysłowej z lat 30. Wybudowana na zlecenie „króla obuwia” Tomasza Baty, nowatorska jak na swoje czasy droga wodna, miała służyć do transportu drewna. Śmiałe plany przerwała wojna światowa i dziś kanał jest głównie malowniczym szlakiem dla jachtów oraz jedną z większych atrakcji regionu.

Wróćmy do Bzenca. Wizyta w tutejszym kombinacie jest szokiem dla kogoś, kto pierwsze winiarskie lekcje pobierał w ciemnych, ciasnych tokajskich piwniczkach. Rzędy lśniących, stalowych tanków o pojemności kilku tysięcy litrów psują romantyczne wyobrażenie o tajemnym procesie wytwarzania wina. Cóż, uroki masowej produkcji. Nalewane hojną ręką Ivo Kanovskego trunki znajomy bloger winiarski określa mianem „tarasowych”. Przyjemne, ale nieskomplikowane, w sam raz na upalny letni dzień. Z doświadczeniem nie ma się co spierać, ale nawet dla niewyrobionego podniebienia jest jasne, że to klasa lub kilka wyżej niż bułgarskie czy mołdawskie supermarketowe „wynalazki” (nie ujmując niczego dobrym winom z tych krajów), tak popularne wśród polskich konsumentów. Oczywiście winiarskie Morawy mają do zaoferowania dużo więcej. Choćby wyłamujące się z klasycznego trójpodziału kolorów wino pomarańczowe, dobrze oceniane przez znawców i modne wśród hipsterów. Wprawdzie regionowi raczej nie grozi inwazja dzierżących iPhone’y brodaczy w dżinsach rurkach, ale kto wie? Może warto się pospieszyć?