Fez to najstarsze miasto Maroka i dawna stolica imperium Maurów. Nad miastem górują grobowce Marynidów, dynastii sułtanów panujących w Maroku od XIII do XV wieku. Kiedyś piękne, marmurowe mauzolea z epitafiami – dziś są w kompletnej ruinie, a przewodniki ostrzegają, aby w tych okolicach nie spacerować samotnie, zwłaszcza po zmroku. To stąd rozciąga się najlepszy widok na całe miasto.
Dostępny PDF i AudioBook
Opowiadanie pt. „Zagubiona w Fezie” o wizycie w arabskiej garbarni, gdzie sposób wyprawiania skór nie zmienił się od tysiąca lat
Pamiętające średniowiecze ciasno zabudowane uliczki i bezokienne mury domów strzegą prywatności przed postronnymi, sprawiając wrażenie niedostępnych. Pół miliona mieszkańców, trzysta meczetów oraz tysiąc warsztatów i straganów z marokańskim rękodziełem – tak wygląda stara część Fezu. Każda z czterech dzielnic ma swój meczet, szkołę koraniczną i ujęcie wody. Ma też piekarnię i hammam, czyli łaźnię miejską. Do piekarni, będącej właściwie sklepem z pieczywem, dzieciaki przynoszą chleb zrobiony co rano w domu przez kobiety, podpisany na spodzie bochenków nazwiskiem rodziny. W łaźniach toczy się codzienne życie towarzyskie – tutaj matki znajdują odpowiednie kandydatki na żony dla swoich synów. Dziewięć bram wejściowych, wszystkie uliczki i budynki to medina – otoczona murami stara część miasta.
„TANIO SKÓRY NIE SPRZEDAM”
Kiedyś było to ulubione powiedzenie Mariusza Pudzianowskiego, powtarzane przez niego niemal przed każdą walką. Może też być mottem marokańskich hurtowników dostarczających towar do garbarni.
HURT SKÓR
Po uliczkach ciągną setki jucznych mułów i osłów. Łapię się na tym, że właśnie po raz kolejny zabłądziłam w tym labiryncie. Tłumaczę sobie jednak, że im więcej razy się zgubię, tym więcej nowych zakątków odkryję. Mimo ostrzegawczych wrzasków poganiaczy, muły i osły co chwilę potrącają kogoś w kłębiącym się tłumie.
Wstaje świt. Ze starych, zdezelowanych ciężarówek mężczyźni wyładowują śmierdzący, grubo posypany solą ładunek. To skóry ściągnięte z kóz, owiec, krów i wielbłądów. W słabym świetle wschodzącego słońca i w chłodzie poranka wyglądają, jakby obsypał je świeży śnieg. Mężczyźni pospiesznie ładują je na muły – te pod dźwiganym stosem wydają się maleńkie. Na przeciążonych grzbietach niosą je na pobliski bazar. Tam czeka już tłum kupujących garbarzy. Wszyscy przebierają, targując się zajadle i hałaśliwie, by wybrać najlepsze skóry dla swoich zakładów.
Inne muły odwożą sterty zakupionych skór z bazaru do garbarni. Jednocześnie ze sklepów i stoisk wychodzą zagraniczni turyści objuczeni przepięknymi kurtkami, torebkami, portfelami, pufami i charakterystycznymi klapkami, wykonanymi z delikatnej, mięciutkiej, kolorowej skóry.
EKSKLUZYWNA GALANTERIA I ODZIEŻ SKÓRZANA
Nim skóry zasłużą na taki szyld, przechodzą kolejne fazy obróbki.
MAROKAŃSKI SUK
To tu, na straganie, okaże się, czy skórka warta jest wyprawki.
MĘSKA SPRAWA
Ta transformacja śmierdzącego ładunku w delikatne wyroby skórzane dokonuje się nad brzegiem rzeki Fez, brudnego i cuchnącego strumienia, dzielącego najstarsze miasto Maroka na dwie części. W „nowej”, powstałej w IX w. dzielnicy Kairouyine znajdują się zabudowania jednego z trzech w Fezie kompleksów garbarni, farbiarni i warsztatów rzemieślniczych Chouara, należących do rodziny Asri. Karim, najstarszy syn, zaprosił mnie do odwiedzenia rodzinnej firmy. Jest wykształconym, czterdziestokilkuletnim mężczyzną, ubranym po europejsku i świetnie mówiącym po angielsku.
– W naszej firmie – zachwala z miłym uśmiechem – powstają najpiękniejsze marokańskie wyroby przemysłu skórzanego.
Chętnie przyjęłam zaproszenie ciekawa wszystkiego, co mnie tu otaczało i co mogłam jeszcze zobaczyć. Po mrocznych, wąskich i krętych schodach dostałam się na wielki taras na dachu nad sklepem. Tam powitał mnie młody chłopiec, wręczając gałązkę mięty. Wkrótce dowiedziałam się do czego ona służy. Na tarasie stał już tłum japońskich i niemieckich turystów z gałązkami mięty przy nosach, fotografujących kadzie, tworzące na podwórzu kolorową mozaikę. Jednak ostry zapach mięty nie był w stanie stłumić odoru unoszącego się z dołu.
Spoglądając z tarasu pomyślałam, że czas tutaj zatrzymał się przed wiekami. Skąpo odziani mężczyźni, utrzymujący z trudem równowagę na brzegach ciasno ustawionych kamiennych kadzi, zanurzali skóry w kolorowych barwnikach. Na dachach zabudowań suszyły się wielobarwne płachty skór, z których potem powstanie elegancka, współczesna galanteria, nadążająca za światowymi trendami.
Firma Chouara jest rodzinna i przechodzi z pokolenia na pokolenie.
– Każdy zajmuje się „swoją działką” – opowiada Karim. – Mój młodszy o rok brat nadzoruje produkcję, ja dbam o klientów i zbyt naszych wyrobów. Pomaga nam też ciągle ojciec. Mamy jeszcze dwóch dużo młodszych braci i oni też już powoli włączają się w pracę w firmie. Eksportujemy nasze wyroby nawet do Kanady! – oznajmia z dumą.
Wiedząc, że Karim ma też siostry, pytam o kobiety. Przez ułamek sekundy waha się, jakby w moim pytaniu czaił się podstęp. Po chwili jednak dobrotliwie wyjaśnia, że Marokańczycy bardzo szanują swoje kobiety i nigdy nie pozwoliliby im na taką pracę.
– To bardzo ciężka praca. Kobiety są zbyt delikatne.
Praca garbarzy i farbiarzy do dziś jest ściśle związana z naukami Koranu – pracownikami mogą być jedynie mężczyźni, a cały ten proces jest „halal” (to, co nakazane), czyli dozwolony przez islam i zgodny z normami religijnymi.
Pytam o produkcję. – Najpierw zobaczysz warsztaty, gdzie produkuje się nasze wyroby. Jest ich kilka – wtrąca dumnie. W każdym z nich wytwarza się inne produkty.
Przechodzimy do dalszej części budynku. W niewielkim, dość ciemnym pomieszczeniu siedzi starszy mężczyzna. Ma niedomyte z farby ręce, poobłamywane paznokcie i sygnet na serdecznym palcu. Najpierw wielkimi nożycami wycina z grubej skóry podeszwy, potem ręcznie szyje klapki z żółtej koziej skóry. Na brudnej ścianie wisi symbol ręki Fatimy – arabski talizman przeciw złym urokom – i zdjęcia kobiet powycinane z czasopism. Na stołku z grubego pnia stoi popielniczka pełna niedopałków i szklanka z resztką miętowej herbaty. To nieodłączne elementy warsztatów rzemieślników z Fezu.
Kolejne, o wiele większe pomieszczenie to już manufaktura. Kilkunastu młodych mężczyzn kroi, skleja, wycina, szyje skórę, nabija zatrzaski i wszywa suwaki. Wokoło śmiechy i docinki.
FEZ NAD RZEKĄ FEZ (WADI FES)
Niewykluczone, że nazwa miasta Fez pochodzi od berberyjskiego słowa „rzeka”.
POWĄCHAJ SWÓJ PORTFEL
Po wyjściu z gwarnego warsztatu wracam na taras. Żona Karima, drobna i cicha kobieta w długiej, powiewnej szacie, choć bez kwefu, podejmuje nas miętową herbatą. On sam zaczyna opowiadać ze swadą, w jaki sposób przebiega proces garbowania i farbowania skór. Od trzynastu wieków nic się w nim prawie nie zmieniło. Być może, to właśnie w tym tkwi sekret miękkości i piękna marokańskich wyrobów. Sprowadzając mnie na dół, Karim proponuje obejrzenie z bliska pracy jeszcze innych robotników. Przy wejściu do zamkniętego dla turystów podwórka wita mnie chudy, jednooki przewodnik, który będzie mnie oprowadzał i po kolei objaśniał fazy procesu wyprawiania skór. Nie bardzo wiedziałam, jak długo wytrzymam w otaczającym zewsząd fetorze...
Proces zaczyna się nad rzeką. Tu moczy się surowe, sztywne skóry i usuwa resztki tkanek, a następnie wkłada na kilka dni do mieszaniny wody, wapna oraz uryny. Zabieg ten ułatwia usunięcie resztek sierści za pomocą specjalnego noża. Aby całkowicie pozbyć się pozostałości kąpieli wapiennej, przy dalszej obróbce dodaje się gołębich odchodów. Te ptaki hodowane są w medinie specjalnie w tym celu. Wyczuwalny z daleka odór narasta w miarę, jak zbliżam się do pomieszczeń garbarni. Niesamowity fetor gołębich odchodów, sfermentowanych otrębów i gnijących resztek mięsa z nieobrobionych jeszcze skór jest powalający...
Końcowy etap to barwienie. Wszystkie kolory pozyskuje się z naturalnych barwników – czerwony z maku, pomarańczowy z henny, brązowy z cedrowego drewna, biały z mięty. Największą popularnością cieszą się wyroby w kolorze żółtym, uzyskiwanym z szafranu, który jest najdroższym z barwników, dlatego barwi się nim skóry nie w kadziach, a pojedynczo.
Przeciskając się między ścianami a kamiennymi kadziami, łatwo poślizgnąć się, zostać ochlapanym czy w coś wdepnąć. Z trudem wymijam mężczyzn dźwigających naręcza mokrych, cuchnących skór. Stąpam wąską ścieżką, z rynsztokiem pośrodku pełnym przelewającej się brunatnej, gęstej i śmierdzącej cieczy.
KOLOROWE PIEKŁO
Kamienne stągwie wypełnione wielobarwnymi garbnikami tylko wyglądają malowniczo.
ZGNILIZNA
O nie! Garbowanie to właśnie proces prowadzący do zabezpieczenia skóry przed gniciem.
GARBARSTWO STARE JAK „ILIADA”
Jak garbarz, namaściwszy tłuszczem skórę wołu
Każe ją mnóstwu ludzi uchwycić pospołu.
Ci, gdy równo pociągną, wraz się skóra poci
A tłustość w nią wstępuje na miejsce wilgoci.
CZAS BIEGNIE W MIEJSCU
Po długim zwiedzaniu, odurzona cuchnącymi wyziewami, znajduję się wreszcie na zewnątrz manufaktury, ponownie w palącym niemiłosiernie słońcu południa. A tu inne dźwięki, zapachy i obrazy. Zakapturzeni mężczyźni, zakwefione kobiety, poganiacze mułów przeciskają się wąskimi uliczkami. Namolne nagabywania „przewodników” mieszają się z dźwiękiem uderzeń rzemieślniczych młotków. Stukot warsztatów tkackich i płaczliwe zawodzenie muezinów wzywających na modlitwę zagłuszają nawet krzyki sprzedawców. Baranie i krowie łby zawieszone są na straganach. Dym unoszący się z pieców do wypalania ceramiki i para z publicznych łaźni towarzyszą zapachom wydobywającym się z opalanych drewnem chlebowych pieców i garnków z jagnięcym gulaszem... Tak samo mógł wyglądać Fez dziesięć wieków temu.