W Baku jest gorąco i wietrznie, ale warto poddać się temu wymagającemu klimatowi. Ranki osłabiają upałem, wieczory delikatnie chłodzą morskimi podmuchami, a słońce dumnie góruje nad tym rozległym nadmorskim miastem, pełnym jasnych kamienic i soczyście zielonych drzew.
Dostępny PDF i AudioBook
Opowiadanie pt. „Dzień w Baku” o stolicy niegdyś prowincjonalnej republiki ZSRR
Jasna tarcza księżyca odbijała się w czarnej niewzruszonej tafli Morza Kaspijskiego, kiedy samolot okrążał Baku i zniżał się do lądowania. Pilot posadził maszynę na dwa razy, czyli zrobił tzw. kangura, i znowu byłam na ziemi. Bezbrzeżna azjatycka noc pulsowała rozdygotanym od upału powietrzem. Mijane domy i ulice, których szczerbate okna rysowały się nieśmiałym blaskiem w światłach latarni, przywodziły mi na myśl wszystkie dalekie miasta, w których tonie się w miękkim asfalcie, a na skórze wiatr osadza drobinki piachu. Na razie Baku nie wyglądało jak miasto z folderu reklamowego; było zaklejone mrokiem, schowane w nieprzejednanej ciemności. Daleko migotały światła, lekka łuna nad zatoką zlewała się z nieboskłonem. Czekałam na nowy dzień i pierwsze promienie kaukaskiego słońca.
BAKU SIĘ BUDZI
Baku – niegdyś stolica prowincjonalnej republiki Związku Radzieckiego, a obecnie szybko rozwijającego się państwa, które nie chce już być jedynie pomostem między Europą a Azją. Aspiruje do miana kraju europejskiego w pełnym wymiarze (w jednym z lokalnych anglojęzycznych informatorów znalazłam nawet informację, że Azerbejdżan od 2001 roku jest członkiem Unii Europejskiej). Wsiadłam w złapaną „na stopa” marszrutkę i po dziurawej drodze ruszyłam w kierunku miasta. Mijałam sklepy z dmuchanymi zabawkami do kąpieli i plażowymi kostiumami, niskie rozłożyste domy i małe kramiki, które są równocześnie miejscami spotkań. Nie mogłam oderwać oczu od sklepu z „durnostojkami” ogrodowymi. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do krasnali i bocianów. Na przedmieściach Baku można kupić konia w galopie naturalnej wielkości albo wielbłądzicę z młodymi.
Kurz niemiłosiernie wdzierał się przez okna pojazdu, którego kierowca pędził na złamanie karku. Nagle spod maski zaczęło mocno dymić, a smród wdzierał się w nozdrza bez pardonu. Zapytałam po rosyjsku siedzącego obok mnie pasażera, czy to normalne. Normalne i mam się nie przejmować. Jednak gdy kierowca zatrzymał pojazd, ja uciekłam do metra, które powiozło mnie do centrum miasta rozświetlonego słońcem, gdzie na chodniku nie leży ani jeden papierek.
Przed chwilą mijałam nieukończone budowle, w których gnieżdżą się dzicy lokatorzy, sznury obwieszone praniem rozwieszone między budynkami, dzieci babrzące się w piachu i rozklekotane auta, pamiętające poprzednią epokę. Centrum miasta nie przypomina w niczym smutku i chaosu przedmieść. Jest czyste, zadbane i odnowione. Pełne jasnych kamienic, które choć stare, porażają bogatą ornamentyką i czystością formy. Wiele budynków wyszło spod rąk polskich architektów (m.in. Kazimierza Skórzewskiego), którzy pracowali w Baku za cara Mikołaja II.
WEZWANIE NA DYWANIK
Dywany to ważny element wyposażenia kaukaskiego domu. Na Starym Mieście Iczeri Szecher w Baku eksponowane są te nowe, jeszcze nierozdeptane.
BASZTA DZIEWICY
Na Starym Mieście stoi baszta. Z tarasu widokowego rozciąga się wspaniała panorama na Baku i Morze Kaspijskie.
PETRORENOWACJA
Pieniądze z wydobycia ropy naftowej pomagają w odnawianiu starych pałaców i kamienic oraz wznoszeniu nowych budowli w ich sąsiedztwie.
MIGAWKI ZE STAREGO MIASTA
Zwiedzanie zaczęłam od Iczeri Szeher, czyli Starego Miasta. Ale jeszcze zanim przekroczyłam bramę, postanowiłam zrobić zdjęcie – kamienica ozdobiona orientalnym wzorem przykuła moją uwagę. W chwili, w której nacisnęłam spust migawki z budynku wybiegł policjant i nakazał mi skasowanie obrazka. Jakoś się nie zdziwiłam, bo nieraz na Wschodzie kazano mi kasować zdjęcia obiektów „wojskowych” lub ludzi w mundurach. Ale nie wiedziałam, jakim obiektem strategicznym jest ta kamienica. Po chwili dotarło do mnie, że mieści się tu fundacja Hejdara Alijewa, poprzedniego prezydenta Azerbejdżanu, którego postać otoczona jest kultem i żywą pamięcią. Policjant jednak dał się udobruchać, kiedy mu powiedziałam, że jestem tylko studentką z Polski i jedyne, co mnie interesuje, to wzór na ścianie.
Stare Miasto, skryte za wysokim murem, jest chlubą i perłą Baku. Wiele pracy włożono w odnowienie prastarych murów. Tuż przy bramie w niewysokim budynku mieści się polska ambasada – podobno jedna z najpiękniejszych ambasad RP na całym świecie. Nad wejściem znajdują się dwa drewniane balkony, jakby dołożone do bryły. To popularny widok w całym Azerbejdżanie.
Snując się kamiennymi ulicami, co chwilę napotykałam sklepy z dywanami. Dywany to popularna pamiątka z Kaukazu, ale niebotycznie droga. Im bardziej wytarty dywan, tym większa jest jego wartość, dlatego niektóre leżą na bruku – rozjeżdżane przez samochody kurzą się i tracą swoje intensywne kolory. Inne pamiątki z Baku to lampy Aladyna bez dżina i magnesy w kształcie puszek z kawiorem.
WAGA DETALU
Spalonymi słońcem uliczkami dotarłam do Baszty Dziewiczej, ze szczytu której roztacza się widok na miasto. To moment ulgi – od morza wieje ciepły wiatr. Basztę zbudowano około XII wieku, wówczas stała nad brzegiem morza. Podobno pełniła funkcję latarni morskiej, choć legenda głosi, że córka króla, nie chcąc wyjść za niego za mąż (!), wybłagała zbudowanie wieży, a potem rzuciła się z jej szczytu w morze. Patronką baszty jest Ani, bogini dziewic, która występuje w mitologii kaukaskiej i środkowoazjatyckiej.
Stare Miasto kryje w swych murach jeszcze jeden wyjątkowy zabytek – Pałac Szirwanszachów. To pole do popisu dla fotografa detalisty. Wzniesiony w XV wieku pałac dzieli się na kilka budynków i jest zabytkiem sztuki islamskiej. Długo nie było wiadomo, kto go zaprojektował – w tamtych czasach sygnowanie dzieł, nawet tych architektonicznych, było niedopuszczalne. Tajemnica rozwikłała się w latach 1960. Otóż, pewna radziecka uczona, biorąca udział w odnawianiu kompleksu, przejrzała się w lusterku i znalazła.... Wzór w lustrzanym odbiciu układał się w nazwisko autora!
Opuściłam Iczeri Szecher, dzierżąc w dłoni jedwabny zimowy szal, mieniący się niebieskościami. Łezki pokrywające tkaninę to w rzeczywistości symbol miłości, który można spotkać nie tylko na szalach, ale także na biżuterii, naczyniach wykutych ze stali, blatach rzeźbionych stołów czy na dywanach.
RÓŻNE OBLICZA BAKU
Ze Starego Miasta poszłam na bulwar, który biegnie brzegiem Morza Kaspijskiego. Ludzie spacerują tutaj niespiesznie, obserwując budowę wielkiej sceny. Za niecały rok w Baku odbędzie się finał konkursu Eurowizji, więc prace idą pełną parą. Bulwar ma wcinać się w morze na kilka kilometrów, zaś na horyzoncie ma powstać wyspa z hotelami, klubami i prywatnymi willami.
W Baku inwestuje się ogromne pieniądze, które pochodzą z wydobycia ropy. Kraj, mimo że jego stolica błyszczy na tle innych miast centralnej Azji i Kaukazu, jest trawiony korupcją i nieuczciwością. W tragicznej sytuacji materialnej są nauczyciele, lekarze i niżsi rangą urzędnicy. Wielu obywateli wyjeżdża za pracą do Moskwy, gdyż z azerskich zarobków nie da się utrzymać rodziny. Jednak nikt o tym głośno nie mówi, a już na pewno nie potwierdzą tego osoby związane z głównym politycznym nurtem. Dla nich wszystko jest OK, a opozycja ma milczeć.
Kontrast zwiększa się, jeśli przyjrzymy się samochodom: albo nowoczesne, drogie auta, które bezgłośnie suną ulicami, albo zdezelowane wołgi, łady i inne pozostałości radzieckiej myśli technicznej – nic pomiędzy. Obraz zabiedzonych przedmieść i azerbejdżańskiej prowincji mocno kontrastuje z tym, co można zobaczyć w Baku. Nad miastem górują trzy szklane, zdające się płynąć wieżowce, których forma przypomina nieco zabudowę Dubaju czy Kataru. W szkle odbija się wieża minaretu. Oto jak tradycja łączy się z nowoczesnością.
Tuż obok rozciąga się cmentarz, gdzie pochowane są ofiary tzw. Czarnego Stycznia 1990 roku. Długą aleję nagrobków wieńczy strzelisty łuk, w którym płonie „wieczny ogień” – żywy znak pamięci pomordowanych przez Sowietów demonstrantów walczących o niepodległość Azerbejdżanu. Na groby w Azerbejdżanie zawsze należy kłaść parzystą liczbę kwiatów. Najpopularniejsze są czerwone goździki.
POD NIEBEM AZERBEJDŻANU
Figura Matki Boskiej na dachu Kościoła Niepokalanego Poczęcia NMP, jedynej katolickiej świątyni w Baku.
MAJĄ TU CEPELIĘ
Popularne pamiątki z Baku to Baszta Dziewicza na talerzu i lampy Alladyna w różnych kolorach.
KOLEDZY Z WOJSKA
Weteran z Karabachu nie rozstaje się ze swymi dzielnymi wspomnieniami.
CHWILA DLA ZMYSŁÓW I COŚ DLA DUCHA
Opuściłam cmentarz, schodząc dwadzieścia metrów w dół, na taras widokowy. Czas na herbatę i choć pije się tutaj „normalną” czarną, to forma podania zachwyca. W małym czajniczku zaparzana jest esencja, a w samowarze szykowany jest wrzątek do jej zalania. Napar pije się z niewielkich rzeźbionych szklaneczek, zwężających się w połowie wysokości. Do herbaty obowiązkowo cukier w bryklach i cukierki, a dla łasuchów baklava – supersłodkie ciasto z orzechów i karmelu, które skleja zęby. W Baku i innych miastach Azerbejdżanu do rytuału picia herbaty przywiązuje się dużą uwagę, jednak do tzw. domów herbaty wstęp mają tylko mężczyźni. Jedyne kobiety, jakie mogą się tam pojawić, to zagraniczne turystki.
Warto także zajść do knajpki i przyjrzeć się, jak wypiekany jest chleb charakterystyczny dla tego rejonu świata, czyli płaski i owalny. Lejące się ciasto jest przylepiane do wewnętrznych ścian rozgrzanego pieca. Krótka chwila i chleb jest gotowy.
Azerbejdżan to kraj muzułmański, jednak do zasad religijnych podchodzi się z dystansem. Może dlatego dobrze funkcjonuje tu społeczność żydowska i niewielka grupa katolików. Kobiet w chustach na głowie jest bardzo mało, ale symbole religijne przetrwały. Jedyny bakijski kościół katolicki, wygląda jak barak schowany między wysokimi budynkami.
U SCHYŁKU DNIA
Nasyciwszy oczy panoramą miasta poszłam na długi spacer, pod pomnik urodzonego w Baku agenta sowieckiego wywiadu Richarda Sorgego, który działał w Japonii w czasie II wojny światowej. Sorge miał chmurne oblicze, dlatego też pomnik to czarny, prostokątny monolit z wyrzeźbionymi złowrogimi oczami. Zrobiłam zdjęcie. Nie wyszło.
Pełnymi pyłu ulicami, gdzie przez okna rozpadających się i pozbawionych dachów kamienic wyzierają nowoczesne budynki, popędziłam znów do centrum, by chłonąć wieczorną atmosferę miasta. Choć „popędziłam” to złe słowo. Trudno biegać, bo miasto jest chaosem, w którym nikt specjalnie nie respektuje przepisów, świateł i pieszych. Powszechnym widokiem jest człowiek stojący na środku jezdni, czekający na litość kierowców. Osobny gatunek to taksówkarze – mistrzowie kierownicy, miejscy rajdowcy, furiaci pod kontrolą, którzy śmigają w swych rozklekotanych ładach z prędkością światła. Wiozący mnie kierowca uśmiechał się rzędem złotych zębów. Nieco poniżej radia miał zatknięte zdjęcie pięciu mężczyzn z bronią. – Afganistan? – zapytałam. – Nie, Karabach. Wojna, która nigdy się nie kończy.
Baku trochę przypominało mi kazachską Ałma-Atę – równe kwartały podobnych do siebie ulic, secesyjna zabudowa, pośród której wyróżniają się zaludnione deptaki. Tuż za Muzeum Literatury, na placu wyłożonym czarną kostką, sześć srebrnych kul tworzy cudaczną fontannę. Przez chwilę można zapomnieć, że jest się na Półwyspie Apszerońskim, a nie na przykład w Cannes.
Muezin zawodzi nad miastem. Czas wracać.