Anglia to kraj, gdzie mit, legenda i historia przeplatają się wzajemnie. Tutaj mury prastarych zamczysk postawione są na fundamentach jeszcze starszych grodów, których budowniczowie zaginęli w mrokach czasu. Za budulec na stodoły służą resztki rzymskich fortów. Jedną z krain szczególnie mocno naznaczonych przez dzieje jest północno-wschodni kraniec Anglii – Nortumbria.
Dostępny PDF i AudioBook
Opowiadanie pt. „Zamczyska ze skały i mgły” o Nortumbrii leżącej na północno-wschodnim krańcu Anglii, pełnej prastarych zamczysk pamiętających burzliwe dzieje.
Anglia to kraina wichrowych wzgórz, spienionego morza i burzliwych dziejów, przez których karty przemaszerowały tajemnicze plemiona neolityczne, potem celtyckie, a później jeszcze wpadli z wizytą Rzymianie (nie na długo, ale ślady zostawili niezatarte). Szkoci przemknęli tędy dużo później, po przeprowadzce z Irlandii. Potem przyszli Anglowie, a następnie te ziemie naznaczyli ogniem wikingowie. W końcu historię udanych inwazji na ten ląd zamknęli jedną bitwą i jedną celną strzałą Normanowie.
ZAMEK BAMBURGH
Czy mogli się tu spotykać Rycerze Okrągłego Stołu?
GRANICE BARBARZYŃSTWA
Resztki rozgrabionego muru Hadriana – niegdyś białego, z daleka widocznego symbolu rzymskiej potęgi.
TU PRZYBYŁY DŁUGIE ŁODZIE
Zdobycie opactwa Lindisfarne było początkiem ery panowania wikingów.
LIMES - RZYMSKA GRANICA
Podbiwszy Brytanię, Rzymianie zorientowali się, że kontrola dzikich, lesistych i górzystych krain ówczesnej Kaledonii, a dzisiejszej Szkocji, byłaby zbyt uciążliwa. A że byli oni ludem praktycznym, postanowili wznieść między brzegami Morza Irlandzkiego i Północnego vallum Hadriani. Nazwa studwudziestokilometrowego muru Hadriana pochodzi od imienia cesarza, który zdecydował o jego stworzeniu. Budowę rozpoczęto ok. 122 r. n.e., trwała tylko 6 lat. Według niektórych historyków mur miał zabezpieczyć prowincje imperium rzymskiego przed rajdami kaledońskich plemion Piktów (czyli „pomalowanych”). Zaś inni badacze zupełnie nieromantycznie twierdzą, że ułatwiał kontrolę migracji i inkasowanie ceł. Mur, sięgający na niektórych odcinkach wysokości 5,5 metra, stanowił limes, granicę, za którą byli już tylko barbarzyńcy... Dziś szczątki muru, fortów i strażnic można podziwiać na długich odcinkach między Newcastle (upon Tyne) na wschodzie a Carlisle na zachodzie, choć krajobraz wokół nie jest już tak dziki. Niemal wszędzie pasą się owce, a większość muru posłużyła do budowy obejść i domów oraz do brukowania dróg. Bardziej na północ jest jeszcze mur cezara Antonina, ale to już inna, kaledońska bajka.
Gdy z Rzymu zostały już tylko zgliszcza po wizycie Wizygotów, ich północni kuzyni, Anglowie, Jutowie i Sasi również postanowili zmienić miejsce zamieszkania. Padło na wielką wyspę na zachodzie i tam germańskie plemiona powołały do życia niezależne państewka Mercji, Anglii Wschodniej i właśnie Nortumbrii oraz Kentu, Essex, Wessex i Sussex. Ostatecznie też Anglowie zostawili całemu krajowi nazwę, którą nosi do dziś – Anglia. Sasi i Jutowie osiedlający się na południu wyspy dogadali się z Anglami i zupełnie nieformalnie, bez traktatów zjednoczeniowych i umów o ruchu bezwizowym stworzyli heptarchię anglosaską, związek siedmiu księstw. Jak się później okazało, unia ta nie wytrzymała naporu zza północnego morza.
ŚLADAMI LANCELOTA
Zamczysko Bamburgh już w 420 roku było siedliskiem celtyckich królów plemiennych i nosiło nazwę Din Guardi. Według Thomasa Malory’ego, autora jednej z najbardziej znanych wersji mitu arturiańskiego Le Morte d’Arthur, Bamburgh był siedzibą Lancelota i sam król Artur pofatygował się w te okolice z interwencją zbrojną przeciw Sasom. Rewelacjom pana Malory’ego nie należy jednak zbytnio ufać, istnieją pewniejsze opowieści. Według nich zamek wywalczyli dla siebie Anglowie rękami władcy znanego jako Ida z Bernicji. Nieco później, w 993 roku przybyli tu wikingowie i, oczywiście, wszystko rozwalili. Zamek postawili na nowo Normanowie (co pradziad popsuł, to wnuk naprawił). Potem były wojny ze Szkocją, Wojna Dwóch Róż i jeszcze kilka innych wojen. Dzisiejsza imponująca bryła zamku jest efektem prac renowacyjnych przeprowadzonych w XVIII i XIX wieku. Z szerokiej, piaszczystej plaży, a także z murów i wież zamczyska wspaniale widać nieodległe skaliste wysepki Farne. Są one prawdziwym rajem dla amatorów obserwacji morskiego ptactwa. Dostać się tam można łodziami kursującymi dość regularnie z nieodległej miejscowości o oczywistej nazwie – Seahouses.
DRUGIE ŻYCIE ŁODZI
Choć do góry dnem, to jednak z sensem. Starą łódź lepiej jest wykorzystać niż porzucić.
ANI HOGWART, ANI NOTTINGHAM, TYLKO ALNWICK
Tak jak niegdyś rycerze, tak dziś konkurują o niego ekipy filmowe.
DUNSTANBURGH NATCHNIENIEM DLA MALARZY
Nic dziwnego, że takie niespokojne krajobrazy inspirowały impresjonistów.
SMOCZE ŁODZIE
Przedświt 8 czerwca Roku Pańskiego 793. Wokół sennego wciąż opactwa przemykają złowrogie cienie. W końcu horda brodatych wojowników, zupełnie konwencjonalnie, czyli ogniem i mieczem, ogłasza początek ery swojego panowania na morzach i wyspach północnej Europy. „Roku tego wiele złych znaków nawiedziło Nortumbrię. Świetliste kurtyny przesłaniały niebo, szalały wielkie trąby powietrzne, burze z piorunami, a ogniste smoki szybowały po nieboskłonie. Po tych znakach nadszedł wielki głód, a 8 czerwca dzicy poganie zburzyli Boży kościół na Świętej Wyspie Lindisfarne, grabiąc wszystko i mordując” – taki opis zdarzeń notuje Kronika Anglosaska i taka też opinia o wikingach pokutowała w Europie przez niemal tysiąc lat.
Ale na złą opinię wśród współczesnych wikingowie sobie zasłużyli. O ile dziś potrafimy docenić przedsiębiorczość, odwagę i osiągnięcia nawigacyjne nordyckich wojowników, to na podbitych terenach zachowywali się oni skandalicznie i nie chodzi tu tylko o nieokrzesanie przy stole. Opactwo Lindisfarne, założone 150 lat wcześniej przez irlandzkiego mnicha św. Aidana, było centrum celtyckiego chrześcijaństwa i wypuściło w świat jeszcze kilku świętych. Przybytek założono na wyspie pływowej, więc pielgrzymi mogli podczas odpływów dojść do opactwa niemal suchą stopą. Wikingowie zupełnie zlekceważyli czynnik kulturotwórczy opactwa, zabrali złoto i wszelkie kosztowności, a ich właścicieli, którzy akurat nie zdołali umknąć, wybili.
Z pozostałości opactwa, jeszcze kilkukrotnie odwiedzanego przez nieproszonych gości, rozciąga się malowniczy widok na zatokę i zgrabny zameczek z XVI wieku, a w dali na południu majaczy zarys Bamburgh. Wyspa słynie z przeciętych na pół łodzi rybackich służących za szopy. Jej nastrój docenił Roman Polański kręcąc tam aż dwa swoje filmy, „Matnię” i „Tragedię Makbeta”. Klasyczna ryba jedzona z frytkami smakuje wyjątkowo na kamienistym, smaganym wiatrem i falami brzegu Lindisfarne.
PIESZE WYCIECZKI
Łatwo wytyczyć sobie pieszą weekendową wyprawę: zaczynając na Lindisfarne wędruje się brzegiem morza 15 kilometrów do Bamburgh, a później drugie tyle do kolejnego urokliwego rybackiego miasteczka Craster. Po drodze trzeba się koniecznie zatrzymać tam, gdzie na bazaltowych skałach zrytych falami Morza Północnego stoją ruiny wielkiego niegdyś zamczyska Dunstanburgh. Mimo swoich imponujących rozmiarów forteca ta nigdy nie odegrała kluczowej roli w wojnie angielsko-szkockiej. Znaczenia nabrała dopiero w czasie Wojny Róż – wtedy też uległa zniszczeniu, z którego nigdy się już nie podniosła. Ruiny zamku Dunstanburgh w jego mrocznym i niespokojnym otoczeniu były chętnie malowane przez słynnego angielskiego pejzażystę Williama Turnera.
Po pokonaniu trzydziestokilometrowego szlaku wsiąść można do lokalnego autobusu, który jedzie do Alnwick. A tam, nad rzeczką Aln, stoi dumnie kolejne imponujące zamczysko. Alnwick jest drugim co do wielkości zamieszkałym zamkiem w Anglii i siedzibą księcia Northumberland. Turyści odwiedzają go tym chętniej, im częściej wykorzystują go filmowcy. Ostatnio sławy przysporzyli mu twórcy Harry’ego Pottera, którzy zobaczyli w Alnwicku Hogwart, a wcześniej autorzy Robin Hooda – i to zarówno tego z Kevinem Costnerem, jak i słynnego serialu z lat osiemdziesiątych.
NIGDY NIE BYŁ PIĘKNY
„Ta robaczywa sterta zwietrzałych kamieni” – pisał o Warkworth William Szekspir.
WICHROWE WZGÓRZA
Gdzieś pośród rdzawych połaci paproci, na gęstym dywanie wrzosów celtyccy druidzi intonują swoją opowieść... Tak można by to sobie wyobrażać patrząc na dzisiejszy krajobraz Anglii, którego rozpoznawalnym elementem są rozległe wrzosowiska. Jednak aż do późnego średniowiecza przeważająca część wyspy porośnięta była gęstą puszczą. Dzisiejsze połacie kwitnących fioletowo krzewów są skutkiem działalności człowieka, czyli karczowania lasów: pod pola i pastwiska, na potrzeby budowy wielkiej floty żaglowców oraz w czasach rewolucji przemysłowej. Dzisiaj angielskie „lasy” wyglądają raczej jak oranżerie, a nie pradawne puszcze, w których druidzi mogliby snuć swe pieśni pod dębami.
Warto zejść z głównych szlaków, ominąć duże skupiska ludzi i odwiedzić małe mieściny, takie jak Rothbury czy Otterburn, by w końcu zaszyć się pośród niemal bezdrzewnych wzgórz, wrzosowisk i łąk Parku Narodowego Nortumbrii. Unikając najbardziej naturalnych śladów bytowania wszędobylskich tu owiec, można umościć sobie wśród wrzosów wygodne stanowisko i obserwować ptactwo i zwierzynę lub po prostu napawać oczy panoramą tego regionu.
Samych zamczysk w różnej formie i stanie architektonicznym jest w Nortumbrii co najmniej dwadzieścia. Z pewnością warto odwiedzić choćby miasto Durham (z katedrą i zamkiem, a jakże), czy Warkworth, które dostało się na karty dramatu Szekspira „Henryk IV”. W Nortumbrii czas spędza się intensywnie i przywozi stamtąd niezapomniane wrażenia.