Namibia. Co może tu zwabić zmanierowanych już często „znawców” greckich i rzymskich starożytności, egipskich czy meksykańskich piramid? Konkurencyjnych zabytków architektury tu nie ma, ale za to jest jakże wspaniała przyroda. Zwłaszcza walory geologiczne tej części Afryki należą do najciekawszych na świecie.
Tu bowiem można poznać fragmenty pierwotnej pokrywy kontynentalnej, zwanej Pangeą, zbudowanej z twardych skał krystalicznych prekambru (ponad 500 mln lat). Od permu (około 280 mln lat temu) zaczęła on pękać i rozsuwać się, tworząc pod koniec triasu (około 200 mln lat) między innymi prakontynent Gondwana. Ale i on dalej rozpadał się, aż do trzeciorzędu.
Podobieństwo fragmentów dzisiejszej Brazylii, Namibii, Madagaskaru i Antarktydy dało A. L. Wegenerowi podstawę do wysunięcia w 1912 roku teorii o dawnej łączności tych części litosfery. Jej zróżnicowanie wpłynęło na obecne ukształtowanie owego cypla afrykańskiego, bowiem najstarsze, odsuwające się od siebie krystaliczne masy, niepodlegające fałdowaniu górotwórczemu, stały się źródłem ogromnej ilości zwietrzeliny, która wypełniła obniżenie skałami osadowymi. Z piaskowców ukształtowały się góry stołowe, niekiedy przypominające krajobrazowo Arizonę (stąd promowane jako „Namibijska Arizona” i zwane Tarasami Ugab), ze zlepieńców sprzed piętnastu milionów lat.
Długotrwałe procesy wietrzenia niemal w całości zdarły młodsze skały, odsłaniając granitowy fundament. W miejscach pęknięć erozja wyżłobiła głębokie jary, z których najbardziej znany jest Kanion Rybiej Rzeki (Fish River Canyon), drugi co do głębokości na świecie, na którego przebycie potrzeba pięciu dni. Można poznać w nim, jak w przekrojonym torcie, warstwy skalne mające ponad miliard lat! To jedno z nielicznych takich miejsc na świecie. Jednak że najstarsze skały, zaliczane do metamorfiku Vaalium w Kaokoveld i liczące 2,1 miliarda lat, zalegają w trójkącie Outjo – Kamanjab – Khorixas. Zupełnie trafnie więc określa się Namibię jako muzeum geologiczne.
W masywie Brandbergu nie brak śladów dawnej sztuki.
Krajobrazy jak w Arizonie.
Na poprzedniej stronie: malowidło „Biała Dama”.
Może to dla zabicia czasu, w oczekiwaniu na zwierzynę, myśliwi wykuwali podobizny jej przedstawicieli?
Artyści w górskich pustkowiach
W 1918 roku, dokładnie czwartego stycznia, schodzący z wyczerpaną grupą w dół wąwozu Tsisab Reinhard Maack przypadkowo potrącił granitowy głaz, który odsłonił niewielką niszę. Jakież było jego zdumienie, gdy w półmroku dostrzegł naskalne malowidło! Od tego czasu masyw Brandbergu stał się przedmiotem zainteresowania wielu badaczy, który odkryli później wiele podobnych stanowisk w całej Namibii. Ten górski rejon na Wyżynie Damara (Damara to najstarszy lud Namibii, którego tylko 25 procent przetrwało na pograniczu krainy) stanowi resztkę wulkanu, który utworzył się między piaskowcami i jeszcze starszymi bazaltami.
Maack nie był tu pierwszym białym, oglądającym prehistoryczne petroglify. Poznano je w połowie XIX wieku, ale długo uważano za prymitywne, niegodne zainteresowania. Natomiast Maack odkrył malowidło nazwane przez niego „Białą Damą” (White Lady), gdyż tak zinterpretował namalowaną przy dużym użyciu białego barwnika postać znajdującą się wśród innych osób i zwierząt. Dopatrywano się tu wpływów śródziemnomorskich, a nawet wręcz europejskich.
Zuluski medyk ludowy Credo Mutwa ogłosił, że to nie żadna dama, ale pięciu wielkich historycznych wodzów afrykańskiego królestwa Malti. Do dziś brakuje zgody co do interpretacji tego przedstawienia o rozmiarach 150 na 45 centymetrów, ale dwa fakty są już bezsprzeczne. Ustalono bowiem metodą radiowęglową jego wiek na 27–35 tysięcy lat. Po drugie, było to możliwe dzięki ustaleniu składników barwnika: to prażony w ognisku wapień z domieszką krwi – najlepiej, ze względów kultowych, antylopy elan. Najprawdopodobniej jest to widok sceny myśliwskiej. Winnym pobliskim wąwozie – Amis, odkryto podobne bogactwo polichromii.
Niemiecki badacz Harald Pager zinwentaryzował na przestrzeni sześciu kilometrów około 900 stanowisk petroglifów z 43 tysiącami figur (obecnie jest to już 50 tysięcy) – to jedno z najbogatszych stanowisk sztuki epoki kamiennej na świecie!
U Dwunastu Źródeł: pytania, pytania...
Współcześni barbarzyńcy
Do wielu wymienionych, a urządzonych stanowisk prowadzą wytyczone ścieżki, po których można chodzić tylko z miejscowymi przewodnikami. Niestety, głupota ludzka nie zna granic. Oto dla wydobycia kontrastu barw niektórzy turyści polewają malowidła i ryty napojami, na przykład lemoniadą czy wodą mineralną. Zdarzały się nawet odłupania niektórych z nich! A przecież ich wartość jako dokumentu niepisanej historii tutejszych ludów jest nie do przecenienia. Przy tym wielu znawców twierdzi, że ich dekoracyjność można śmiało porównywać do Kaplicy Sykstyńskiej. Tak samo więc należą one do dziedzictwa całej ludzkości.
Kłopoty bogactwa
Takie bogactwo przysparza jednak kłopotów badaczom, jako że „dzieła” reprezentują bardzo zróżnicowany styl: od prymitywnych rysunków przypominających dziecięce, po podobne do kręgu śródziemnomorskiego, zwłaszcza minojskiego. Wiele z nich jest dalekich od prac „niedzielnych” twórców, wykazując wysoki profesjonalizm w prowadzeniu linii i kształtowaniu konturów. Niektórzy badacze podejrzewali więc wręcz falsyfikację tych malowideł, uznając Buszmenów czy inne miejscowe ludy za niezdolne do takiej twórczości. Stanowisko ich zostało odrzucone. Ciągle jednak aktualne tu i w innych miejscach są pytania: do czego te polichromie służyły? Czy były kronikarskim zapisem, reportażem, malowanym podręcznikiem, czy po prostu powstały dla zaspokojenia odczuć estetycznych? A może dla celów kultowych i magicznych?
Wystarczy przenieść się 80 kilometrów na północny zachód od Brandenbergu, by zapoznać się z innym rodzajem naskalnej sztuki. To Twyfelfontein – Dwanaście Źródeł (pozostało z nich obecnie kilka niewielkich tylko wykapów). Odkryto tam 2500 malowideł oraz rytów, jak się przypuszcza, mezolitycznych i neolitycznych. Nie można datować rytów głębokich na jeden do trzech milimetrów. Ich wiek szacuje się na lat dwieście do… dwudziestu sześciu tysięcy. Należą one do najpiękniejszych w Namibii i przedstawiają różne zwierzęta, nie tylko te żyjące do dziś w tym kraju, lecz także i te, które wytępił biały człowiek, na przykład białe nosorożce. Ich sylwetki oddane są bardzo poprawnie, proporcjonalnie – w przeciwieństwie do nadmiernie wydłużonych (dlaczego?) ludzkich. Ciekawość budzą bajkowe zwierzęta, takie jak „Tańczące kudu” (gatunek antylopy) i lew ze „złamanym ogonem” – wizerunki na specjalnie bardzo wygładzonych skałach. I tu na odpowiedź czekają liczne pytania, jak choćby to skąd twórcy znali sylwetki wielorybów i fok? Czy bywali nad oceanem, od których oddzielała ich trudna do pokonania bariera górska? A może Atlantyk był bliżej gór?
Że znali tyle gatunków zwierząt, to nie dziwi: tyle lat temu klimat był o wiele bardziej sprzyjający wegetacji roślin, a w związku z tym i życiu zwierząt, za którymi podążali myśliwi. Ale dlaczego najwięcej jest żyraf? Dlaczego lew ma taki ogon? Czy rzeczywiście żyły węże z bardzo dużymi oczami? Dlaczego tyle przedstawień w tym miejscu – z powodu wodopoju? Może to dla zabicia czasu, w oczekiwaniu na zwierzynę, myśliwi wykuwali podobizny jej przedstawicieli?
Na południe od Brandbergu, około 180 kilometrów na północny zachód od Windhoek, wznosi się masyw Erongo. Tam także odkryto liczne malowidła. Są tam, obok licznych w obu miejscach żyraf, także przedstawienia ludzi, ale najbardziej znany jest „Biały Słoń”. Z kolei w masywie Spitzkoppe, klasycznej granitowej górze wyspowej, dużą renomą cieszą się dwa miejsca: „Ściana nosorożca” i „Raj buszmeński”. Niedaleko Omburu odkryto polichromie geparda, żyraf, nosorożca i innych zwierząt oraz szczególnie piękny i unikatowy w Namibii wizerunek żółwia. Podobne dzieła, choć już nie w takiej obfitości, znajdują się i na południu kraju.