Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2006-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2006 na stronie nr. 81.

Tekst i zdjęcia: Rafał Markut,

Bawarskim szlakiem


Bawarskie Alpy to wymarzony region dla miłośników górskich wycieczek. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – od swobodnej wędrówki łagodnymi stokami, sięgającymi 1200–1600 metrów, po wysokogórską wspinaczkę, na przykład na Zugspitze, najwyższy szczyt Niemiec (2962 m).

 

Miejsca najczęściej wybierane przez turystów to okolice Garmich-Partenkirchen, Mittenwaldu i Berchtesgaden. Startując stąd ku górskim szczytom, trzeba najpierw zachwycić się bogato malowanymi domami w obu miejscowościach, w takiej mnogości spotykanymi tylko tutaj.

 

 

Rodzinnie

 

W Bawarii chodzenie po górach jest niezwykle popularne. Na górskie wycieczki wyruszają całe rodziny. Trasy są bardzo dobrze przygotowane i świetnie oznaczone. Często na tych niższych, do 1300–1400 metrów n.p.m., szlak wiedzie szeroką drogą, gdy trzeba – zamieniającą się w schody, które pozwalają bez wysiłku pokonywać wysokość.
Niemal na każdym szlaku można co jakiś czas napotkać gospodę, oferująca coś do zjedzenia dla wzmocnienia przed bardziej forsowną wędrówką.
Organizacja i przygotowanie szlaków to obowiązek górskiej organizacji Deutscher Alpenverein (DAV), która oprócz tego organizuje kursy uczące jak bezpiecznie chodzić po górach i po lodowcach, kursy wspinaczkowe, a swym członkom wypożycza sprzęt i mapy. Wyruszając na szlak, warto zaopatrzyć się w legitymację DAV, upoważniającą do wielu zniżek.
Jeszcze jednym plusem wędrówki w bawarskich Alpach jest fakt, że większość szlaków to trasy, które (razem z dojazdem i powrotem do Monachium) zajmują jeden dzień.

 

Na szczyt ruszamy z Garmisch-Partenkirchen, ale najpierw trzeba zachwycić się bogato malowanymi domami.

Czasem trzeba sięgnąć po łańcuch.

Najwyżej

 

Nieco więcej czasu trzeba przeznaczyć, by zdobyć najwyższą górę Niemiec – położony w pasmie Wettersteingebirge Zugspitze. W jego masywie grań główna, Wetterstein (prowadzi nią granica między Austrią i Niemcami), łączy się z graniami Blassen i Waxenstein. Tutaj znajdują się też dwa z kilku niemieckich lodowców – Schneeferner i Höllentalferner.
Na szczyt prowadzi kilka dróg. Z gronem znajomych wybrałem się wytyczoną od strony południowo-wschodniej trasą przez Reintal. Jest nieco dłuższa, za to bez specjalnych trudności. Zaczyna się w Garmisch-Partenkirchen, wejściem do kanionu Partnachklamm. Wąwóz zachwyca malowniczością. Nic dziwnego, że przed blisko stu laty (w 1912 roku) objęty został ochroną jako pomnik przyrody. Dnem wąwozu płynie rwący potok. Początek trasy jest naprawdę niezwykły – prowadzi korytarzem wydrążonym w skale. Z góry kapie woda; żeby się nie przemoczyć, trzeba zakładać kurtki przeciwdeszczowe. Potem po kilkugodzinnym marszu zalesioną doliną wzdłuż potoku, minąwszy po drodze wielu turystów (szczególnie na rowerach), dochodzimy do pierwszego schroniska Reintalangerhütte na wysokości 1367 metrów n.p.m.

 

 

Pusty szlak

 

Zwyczajem bawarskich turystów jest pozdrawianie się na szlaku, najczęściej słowami „Gruss Gott” (Szczęść Boże). Tak jak nieustannie wypadało nam to czynić, dochodząc do schroniska, powyżej właściwie nie było kogo pozdrawiać. Turystów jakby wymiotło.
Przed nami, jak wynikało z mapy i zapewnień kolegi, który wcześniej szedł tą trasą, miało się pojawić pięknie położone jezioro. Jednak gdy doszliśmy do tego miejsca, ujrzeliśmy dość głęboką jamę bez kropli wody – krajobraz wprost księżycowy. To jedna z wielu oznak ocieplania się klimatu, które można obserwować w Alpach, gdzie kurczą się lodowce, a latem znikają jeziora.
Nagrodą za dojście do końca doliny okazał się urokliwy wodospad. Od tego miejsca szlak wspina się ostro pod górę. Im wyżej, wzdłuż czerwonych znaków, tym więcej skał. Widoki po drodze zapierają dech – skaliste ściany, turnie, a co zakręt to inne panoramy. Wreszcie dochodzimy do schroniska Knorrhütte (2052 m n.p.m.), gdzie mieliśmy zanocować, wcześniej zarezerwowaliśmy miejsca. Drogi był to nocleg – 18 euro za miejsce we wspólnej sali. Za to rekompensatą były niesamowite widoki rozciągające się wokół, kontemplowane podczas kolacji i długo po zachodzie słońca.

 

Zanim z Zugspitze ujrzymy taki widok na Piekielną Dolinę...

...trzeba najpierw przez nią przebrnąć.

Kontrasty

 

Następnego dnia jak najszybciej wyruszyliśmy w stronę szczytu.
Skalną ścieżką doszliśmy do doliny na wysokości około 2200–2400 metrów n.p.m. Hen, w dole, widać było sznureczki turystów także zmierzających ku górze; z tego dystansu postacie idące jedna za drugą były małe jak mrówki.
Kres kolejnej doliny rozpoczynał następne ostre podejście. Mozolnie idzie się piargami po stromym zboczu. Zaczynają się metalowe ubezpieczenia, ale niewiele osób z nich korzysta. Szczyt wydaje się być coraz bliżej. Złudne to jednak wrażenie. Aby dojść do widocznych z daleka, wzniesionych najwyżej w Niemczech budynków, trzeba jeszcze długo dreptać.
Osiągnięcie wierzchołka okazało się zaskakującym doświadczeniem. Wystarczyło tylko kilka kroków, by ze świata dzikiej natury, monumentalnych, bezkresnych gór znaleźć się w... gwarnym tłumie, który dostał się tutaj kolejką linową! Najbardziej ambitni zdobywcy Zugspitze, w kaskach, z plecakami wypchanymi sprzętem, giną w ciżbie mieszczuchów. Na Zugspitze wwożą turystów dwie kolejki linowe i jedna szynowa. Od ponad stu lat stoją tu tak zwany Müncher haus, schronisko monachijskiej sekcji Niemieckiego Związku Alpejskiego, i równie stara stacja meteorologiczna. Szczyt, który – jak to jest w zwyczaju w Bawarii – wieńczy krzyż został zdobyty w 1820 roku w ramach działalności Biura Topograficznego Króla Bawarii.
Ze szczytu można zjechać w dół kolejką. Ale jeśli starczy sił i samozaparcia, można także zejść szlakiem wytyczonym wzdłuż Piekielnej Doliny Hollental. Trzeba pamiętać, że wymaga ona górskiego przygotowania i odpowiedniego sprzętu. Droga prowadzi przez lodowiec i raki są konieczne.