Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2011 na stronie nr. 88.

Tekst: Anna Piotrowska,

Port na skraju pustyni

Berenike

Dokoła widać tylko pagórki jasnego piasku, a jak ma się szczęście, można co najwyżej zobaczyć wystający rachityczny krzaczek. Nagle, bez uprzedzenia, pustynia zamienia się w plażę… Każdy, kto był nad Morzem Czerwonym, wie, jak marnie wygląda tamtejsze wybrzeże z dala od pięciogwiazdkowych hoteli.

 

A jednak ponad dwa tysiące lat temu istniały tam gwarne porty, do których z najdalszych zakątków świata docierały statki wyładowane po burty rozmaitymi towarami. Najlepiej prosperujący z nich, egipskie Berenike, odsłaniają właśnie polscy archeolodzy z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
Misja, która bada starożytny port i miasto Berenike, jest polsko-amerykańska, ale tak naprawdę to Polacy grają tu pierwsze skrzypce. Czuwają nad organizacją wykopalisk, logistyką, zdobywają stosowne pozwolenia. Znakomita współpraca naszych archeologów z Egipcjanami datuje się od czasów odkrywcy fresków z Faras prof. Kazimierza Michałowskiego. Szefem ekipy ze strony amerykańskiej jest Steven Sidebotham z University of Delaware, ze strony polskiej – Iwona Zych, energiczna kobieta z charakterystycznym błyskiem w oku. Ów błysk pojawia się za każdym razem, kiedy w naszej rozmowie pada słowo „Berenike”.

 

 

NA WYCIECZKĘ DO BERENIKE

Ruiny starożytnego miasta Berenike znajdują się ok. 450 km na południe od Hurgady, ok. 50 km od kurortu Lahami Bay (to zaledwie trzy hotele, ale polskie biura podróży miewają je w ofercie). W rejon wykopalisk nie można się dostać na własną rękę, bo znajdują się one w specjalnej wojskowej strefie. Trzeba skorzystać z usług lokalnego przewoźnika, który organizuje safari po terenach okolicznej pustyni, i ustalić z nim „archeologiczny” program wycieczki. Wtedy pokaże nam nie tylko Berenike, lecz także pozostałości okolicznych rzymskich fortów oraz studni. Uwaga! Poza sezonem wykopaliskowym wykopy archeologiczne są zasypane i w starożytnym mieście nic nie da się zobaczyć. Dlatego warto się tam wybrać w styczniu-lutym, kiedy badania toczą się pełną parą.

 

 

WIZJA PTOLEMEUSZY


Berenike zostało założone w 275 r. p.n.e. przez ówczesnego króla Egiptu Ptolemeusza II pochodzącego z macedońskiej dynastii Lagidów (Ptolemeuszy). Miasto powstało właściwie w jednym celu: by z terenów dzisiejszej Etiopii można było sprowadzić słonie. Stworzenia te stanowiły prawdziwą idée fixe Ptolemeuszy. – Przypuszczam, że myślał już o tym Ptolemeusz I. Wiedział doskonale, jakie walory mają słonie bojowe. W końcu był jednym z dowódców Aleksandra Wielkiego i widział je w akcji podczas walk w Indiach – mówi Zych. Słonie indyjskich maharadżów nazywane przez niektórych „czołgami starożytności” siały wśród wojsk grecko-macedońskich prawdziwy popłoch. Nie dość, że słysząc ich trąbienie, europejskie konie wpadały w szał, to często były przez nie po prostu tratowane. Podobnie się działo z ludźmi nienawykłymi do widoku takich potworów.
Jednak po śmierci Aleksandra i podziale jego państwa między macedońskich generałów tereny, z których ewentualnie można było importować słonie, znalazły się w orbicie wpływów Seleukosa, władcy wschodnich rubieży imperium, który chciał zachować je dla siebie. – Wtedy stary władca usłyszał gdzieś historię o zwierzętach, takich samych jak indyjskie, ale żyjących w Afryce. I zaczął szukać sposobu ich sprowadzenia – mówi Zych. Wiadomo, że wysłał w podróż na południe następcę tronu, co niewątpliwie podnosiło rangę całej wyprawy. Według polskiej archeolog pierwsza ekspedycja młodziana była niewątpliwie eksploracyjna, trzeba było się zorientować w afrykańskich realiach. Druga zakończyła się być może przywiezieniem jakiegoś zwierzęcia, a na pewno przypieczętowała umowy z lokalnymi naganiaczami.

 

 

SŁOŃ W ROLI GŁÓWNEJ


Nic więc dziwnego, że kontynuując politykę swojego ojca – Ptolemeusz I zmarł w 282 r. p.n.e. – młody król nakazał zbudować Berenike. Znajdowało się ono ok. 150 km na południe od dzisiejszego kurortu Marsa Alam. Miejsce na nowy port wybrano perfekcyjnie. Berenike wzniesiono na skamieniałej rafie otoczonej z dwóch stron ramionami uchodzącego do morza wadi, czyli piaszczystej doliny, którą zimą spływa deszczówka. W tym miejscu wybrzeże miało kształt półksiężyca. Na jego północnym krańcu znalazła się osada, której najważniejszym punktem była świątynia Serapisa – Serapeum. Obok sanktuarium znajdowały się domy, w których mieszkali ludzie związani z transportem słoni, dowozem wody, urzędnicy. Rozmach, z jakim zabrano się do budowy Berenike, dowodzi wielkiej determinacji władcy. – Ale powiedzmy sobie otwarcie – Ptolemeusz dysponował zasobami ludzkimi i wiedzą całego ówczesnego Egiptu. Mógł sobie na to pozwolić – mówi Zych. Na drugim krańcu półksiężyca, tuż u ujścia wadi, był zapewne port, bo tam nasi archeolodzy znaleźli ptolemejskie zabudowania związane niewątpliwie z naprawą statków.
Słonie, przywożone ze wschodniej Afryki szerokimi płytkimi łodziami, na pewno w Berenike były. Dowodem jest ząb trzonowy znaleziony w trakcie ostatniego sezonu wykopaliskowego. Ciosy, zwane popularnie kłami, towar luksusowy, wozi się zazwyczaj oddzielnie, bez zwierzęcia, trzonowca zaś słoń musiał po prostu zgubić, bo wymienia je kilka razy w życiu.
Niestety, nie wiemy, ile tych zwierząt Ptolemeusz II sprowadził do Egiptu. Nasza archeolog przypuszcza, że nie było ich więcej niż kilkadziesiąt. Możliwe nawet, iż wszystkie zostały przywiezione w ramach jednej większej akcji. Być może ta liczba Ptolemeuszom wystarczyła. W każdym razie po raz ostatni o egipskich słoniach bojowych starożytne teksty wspominają na początku II w. p.n.e. Niewykluczone, że była wtedy mowa o potomkach stworzeń przywiezionych 80 lat wcześniej.

 

 

ARCHEOLOGIA DZIŚ

Dzisiejsze odkrywanie przeszłości niewiele ma wspólnego z przygodami Indiany Jonesa, bohatera serii filmów Stevena Spielberga. Ba, w świetle obowiązującego prawa dr Jones był po prostu złodziejem, ponieważ zabytków nawet własnoręcznie wykopanych nie wolno wywozić z kraju pochodzenia bez zezwolenia. Badania archeologiczne to żmudna praca wymagająca wielu przygotowań. Najpierw trzeba zlokalizować interesujące stanowisko. Robi się to m.in. dzięki zdjęciom lotniczym lub badaniom powierzchniowym.
Jeśli w trakcie takich badań światło dzienne ujrzą ślady dawnej zabudowy, fragmenty ceramiki czy kości, trzeba zdobyć stosowne zezwolenie na prowadzenie w tym miejscu wykopalisk. W Polsce taki dokument wydają wojewódzcy konserwatorzy zabytków, w innych krajach specjalnie powołane do tego instytucje. Bardzo często zdarza się, że za granicą, np. w Syrii, trzeba mieć lokalnego współkierownika badań, który nadzoruje prace. Podczas wykopalisk archeolodzy nie mieszkają w pięciogwiazdkowych hotelach. Często obozują w namiotach rozbitych nieopodal stanowisk lub nocują w pobliskich szkołach lub prywatnych kwaterach.
Wykopaliska polegają na stopniowym usuwaniu ziemi z danego obszaru. Większość znalezionych przedmiotów powinna zostać oczyszczona i udokumentowana in situ, czyli w miejscu znalezienia. Dopiero potem są wydobywane z ziemi i konserwowane. Po zakończeniu badań czy też sezonu wykopaliskowego bardzo często wykopy się zasypuje, by nie zostały obrabowane przez złodziei.
Współczesna archeologia staje się nauką coraz bardziej precyzyjną, m.in. dzięki coraz doskonalszym metodom datowania. Pozwalają one operować coraz mniejszymi próbkami i dają bardzo precyzyjne wyniki. Oprócz stosowanej od lat 50. XX w. metody datowania radiowęglowego archeolodzy mają też do dyspozycji na przykład metodę termoluminescencji, która polega na podgrzaniu badanego materiału i zmierzeniu ilości światła przez niego wypromieniowanego.

 

 

NADCHODZĄ RZYMIANIE


Choć pod koniec III i na początku II w. p.n.e. słoni już nie importowano, Berenike kwitło nadal. – Zbyt wiele wysiłku włożono w budowę miasta, by ot tak je porzucić – mówi Zych. Wiele wskazuje, że bardzo szybko przekształciło się w emporium handlowe, czyli miejsce związane z wymianą różnorakich towarów. Mirry, kadzidła, kamieni szlachetnych i półszlachetnych. Według polskiego historyka starożytności prof. Adama Łukaszewicza, autora książki Egipt Greków i Rzymian, w tym czasie Berenike było najlepiej prosperującym portem nad Morzem Czerwonym.
Jednak największy rozkwit miasta wiąże się z obecnością Rzymian w Egipcie. Po śmierci Kleopatry – ostatniej królowej z dynastii Ptolemeuszy – kraj nad Nilem został przekształcony w rzymską prowincję. Stał się nie tylko spichlerzem imperium, ale także źródłem wielkiej ilości dóbr luksusowych: pachnideł, klejnotów i przypraw, które szerokim strumieniem zaczęły docierać na wybrzeże Morza Czerwonego z terenu Arabii oraz dalekich Indii. Kontakty z mieszkańcami Półwyspu Indyjskiego nie były jednak niczym nowym, bo wiadomo z inskrypcji tamtejszego króla Aśoki (panującego w latach 273-232 p.n.e.), że utrzymywał stosunki dyplomatyczne z Ptolemeuszem II. Jednak dopiero Rzymianie nadali im wybitnie masowy charakter.
Włodarze Berenike poczynili liczne inwestycje. Jedną z nich była budowa nowego portu, położonego bliżej miasta. Jak przypuszczają eksperci, stary mógł ulec zamuleniu. Odsłonięte przez polskich archeologów rzymskie nabrzeże dowodzi inżynieryjnego kunsztu starożytnych budowniczych.
Na handlu z dalekimi stronami zyskiwali wszyscy – tragarze i rzemieślnicy naprawiający statki, kupcy, a nawet kapłani miejscowej świątyni Serapisa. Jednym z głównych towarów był pieprz. – To wielki ówczesny delikates, a jednocześnie artykuł pierwszej potrzeby. Jest wszędzie, zupełnie tak jakby wiatr nosił go po całym Berenike – śmieje się Zych. Sześć kilogramów tego cennego towaru znaleziono także w pitosie, dużej glinianej beczce schowanej w przybudówce świątyni Serapisa. – Może służył w jakimś rytuale sprawowanym w świątyni – mówi jego znalazca Steven Sidebotham.
Znamy miejsce, z którego ów pieprz najprawdopodobniej pochodził. To występujące w starożytnych zapiskach miasto Muziris, położone na południu Indii. Według tamilskiego tekstu Akananuru z I w. n.e. przybywały tam rzymskie statki ze złotem i winem, a wracały z pieprzem. Podróż w jedną stronę trwała ok. 70 dni.
Okres rozkwitu Berenike nie trwał jednak długo. W II w. aktywność ludzka w okolicach portu zaczęła zanikać. Zupełnie tak, jakby coraz mniej statków przybywało do miasta. Ale prawdziwa zapaść ekonomiczna miała miejsce trochę później, w połowie III w. Cesarze zmieniali się wtedy jak w kalejdoskopie, na północne tereny imperium rzymskiego najeżdżali Germanie, od wschodu zaś atakowali Persowie. Jakiś niewielki ruch istniał jednak nadal w Berenike, bo stacjonujący tam krótko oddział łuczników palmyreńskich zostawił w świątyni Serapisa pamiątkową inskrypcję. Ostatnia historyczna wzmianka o tym porcie pochodzi z lat 20. VI w., kiedy miejscowi notable opłacili dwa statki, które wzięły udział w wyprawie bizantyjskiego cesarza Justyniana do Etiopii.
Co się potem z Berenike stało, możemy się jedynie domyślać. Niewykluczone, że jego mieszkańcy mocno ucierpieli na skutek wielkiej epidemii dżumy, która wybuchła w 541 r. właśnie w Egipcie. Według najnowszych szacunków śmiertelność mogła wynosić wtedy od 40 do 60%. Możliwe, że na skutek zarazy załamał się system dowozu towarów do miasta i resztka jego ludności przeniosła się w bardziej przyjazne życiu okolice.
Jedno jest pewne: dzieje Berenike – miasta afrykańskich słoni oraz tysięcy ziarenek pieprzu – jeszcze się nie skończyły. Ich nowy rozdział powstaje właśnie teraz, za sprawą naszych archeologów. – Archeologia jest w dużej mierze sztuką wyobraźni – mówi Iwona Zych. – Każdy znaleziony przez nas przedmiot to część historii, którą musimy sami opowiedzieć.