Mołdawia, gdzie ludzie mówią w różnych językach: mołdawskim, rumuńskim, rosyjskim i gagauskim – jest krajem sprzeczności. Ster władzy trzymają kulejące partie komunistyczne, mimo iż kraj jest niepodległy i widać, że brnie w kapitalizm. Przystąpienie do Unii Europejskiej uniemożliwia mu sprawa Naddniestrza, a poza tym społeczeństwo waha się między niepodległością a federacją z Rosją lub Rumunią.
Dostępny PDF i AudioBook
Przystąpienie do UE uniemożliwia Mołdawii sprawa Naddniestrza.
NARODOWA FETA
Dzień Niepodległości obchodzi się w Kiszyniowie bardzo hucznie, z koncertami gwiazd i tańcami wszystkich zgromadzonych.
MOŁDAWSKA GOŚCINNOŚĆ „WYMIATA”
Miotlarz z żoną pochodzą z Gruzji, ale osiedlili się w Mołdawii. Przypadkowych gości częstują prawdziwą wiejską mamałygą.
JUŻ BEZ PANCERNYCH...
W Tyraspolu czołg dumnie stoi na placu żołnierzy poległych w wojnie o niepodległość Naddniestrza, oficjalnie uznawanej za wojnę domową Mołdawii.
W Kiszyniowie mieszkamy z Gosią u rodziny Alexa, znajomego Mołdawianina. Jego mama o złotym sercu gości nas czym chata bogata. Co wieczór inna miejscowa potrawa i rozmowy z posmakiem lokalnego wina. A my planujemy wypady po kraju – mi szczególnie zależy na podziemnym mieście Cricova, a Gosi na tańcach mołdawskich. Nie przypadkiem trafiliśmy tu w takim terminie: 27 sierpnia odbywają się obchody Dnia Niepodległości. Z tej okazji na placu Zgromadzenia Narodowego organizowany jest co roku festiwal z koncertami największych gwiazd sceny mołdawskiej. Z początku klimat jest raczej festynowy, ku memu zaskoczeniu słyszę grane na żywo „Dragostea din tei” w wersji disco i rockowej. Później na scenie rządzą Zdob Şi Zdub (w wolnym tłumaczeniu: bim bam). Dzięki nim mamy okazję doświadczyć, czym jest prawdziwy taniec mołdawski.
ŚNIADANIE U MIOTLARZA
Dwa dni później ruszamy do Orcheja Starego. Niedaleko tej wioski mieści się skalny monastyr PeŞtera z wykutymi w skale celami dla mnichów. Po dziś dzień mieszka tam jeden z nich. Wieczorem niedaleko wsi, pośród skał tworzących naturalny amfiteatr, odbywa się festiwal muzyki etnicznej Gustar. Rano idę na spacer po wsi. Pukam do jednego z domków, w którym starszy pan wyrabia miotły z siana. Pytam, czy mogę mu zrobić zdjęcie, a on pokazuje mi swoje gospodarstwo, częstuje świeżymi winogronami i zaprasza na śniadanie: białe wino, mamałygę i mleko z kożuchem. Na odchodne dostaję mleko w butelce, a symboliczną opłatę wręczam jego żonie, którą ta decyduje się przekazać na cerkiew. Mężczyzna na wyrobie mioteł zarabia miesięcznie ok. 500 lei, co jest równowartością 125 zł.
BEZ WINA ANI RUSZ
Soroki to miasto Cyganów. Rozklekotanym autobusem, pełnym Cyganek z dziećmi, dojeżdżamy po czterech godzinach do sennej miejscowości. Przy naddniestrzańskiej promenadzie znajduje się zamek wybudowany w 1489 r. przez księcia mołdawskiego Stefana III Wielkiego. Jak głosi legenda, w 1699 roku jego obrońcy przetrwali sześciotygodniowe oblężenie wojsk tureckich dzięki jastrzębiom, które zrzucały do fortecy winogrona, aby rycerze mieli się czym pożywić. Jak mówią słowa piosenki Zdob Şi Zdub: „Mołdawianie nie latają na Marsa bez wina”.
Wysiadamy na rozdrożu i ruszamy szukać szczęścia wśród pól i sadów. Miejscowi zbierają jabłka. Przemili ludzie, dają się fotografować i częstują owocami.
– Skąd przybywacie?
– Z Kiszyniowa.
– Z Kiszyniowa? A to już nie Rumunia? – starszy pan przekomarza się z Alexem. To kolejny dowód na brak jednolitości tej krainy. Jesteśmy przy granicy z Ukrainą, dla starszych pokoleń to już prawie Rosja, zaś Kiszyniów kojarzy się z Zachodem, czyli Rumunią – Unią Europejską.
POMOCNA DŁOŃ
Na billboardach Tyraspolu prezydent Naddniestrza Igor Smirnow z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem gratulują sobie efektów współpracy.
FABRYKA ŚLUBÓW
Choć ceremonia zaślubin powtarza się tu co 20 minut, dla każdej kolejnej pary nowożeńców jest to moment niepowtarzalny.
Z BOKU NA BOK
W niskiej temperaturze kopalnianych korytarzy wino musujące dojrzewa przez trzy lata, raz po raz obracane przez swoich opiekunów.
DZIEŃ W AUTONOMII
„Naddniestrze – kraj dobra i nadziei”, głosi billboard na stacji autobusowej. Wszędzie wiszą czerwone flagi z żółtym sierpem i młotem. W Tyraspolu stoją pomniki Lenina, a granic tej budzącej wątpliwości autonomii strzegą czołgi.
Naddniestrze wygrało wojnę z Mołdawią w 1990 roku. Stało się tak dzięki wielkiej pomocy ze strony Rosji. W 2010 roku autonomia obchodziła 20-lecie istnienia. Jedynymi oficjalnymi przedstawicielstwami innych krajów na tym terenie są biura Abchazji i Osetii Południowej. Prezydent prowadzi ożywione interesy z Miedwiediewem, czego dowodem jest plakat w centrum stolicy, na którym gratulują sobie nawzajem. Na bibliotece narodowej wisi wielki czerwony napis: „Nasza siła w jedności z Rosją”.
Sheriff to spółka wielofunkcyjna. Posiada stadion piłkarski jedynej drużyny tego kraju, sieć sklepów i stacji benzynowych, a wszystko w rękach prezydenta.
Chodząc po stołecznych ulicach Tyraspolu, oglądamy musztrę nastolatków ćwiczących wojskowy krok. Zagłębiamy się dalej i trafiamy na pałac ślubów. A raczej matrymonialną fabrykę. Z okazji weekendu co dwadzieścia minut wychodzi z niego nowa para młoda. Goście na schodach obrzucają ich płatkami róż. Pan młody bierze żonę na ręce, obraca się dookoła kilka razy, po czym oboje pozują do zdjęć. Następnie puszczają w niebo dwa białe gołąbki, które krążą nad dachami i wracają do właściciela. Ten zamyka je w klatce, aby za chwilę sprzedać usługę kolejnej parze. I tak jedni za drugimi, cały dzień.
Autonomia Naddniestrzańska leży w oficjalnie uznanych przez świat granicach Republiki Mołdawii. Mimo to jest cały czas mocno wspierana finansowo przez Rosję, której wojska tam stacjonują. Mołdawia nie może wejść do Unii Europejskiej z konfliktem zbrojnym na swoim terenie. Z tej patowej sytuacji są dla niej dwa wyjścia: albo odbić swe ziemie, albo z nich zrezygnować.
WINO Z DOBREJ PÓŁKI
Pod rozległymi plantacjami winogron kryje się tajemnicze miasto. Wiele legend słyszałem o Cricovie, a teraz mam okazję przekonać się na własnej skórze, czym to pachnie. A pachnie wilgocią i wapnem. Wjeżdżamy w podziemia meleksem. Kręta droga prowadzi wśród rzędów tysięcy beczek. To tu, to tam widzę ludzi krzątających się przy dziwnych sprzętach, ładujących i przewożących beczki. Każda aleja ma swą nazwę od składowanego na niej wina: Pinot, Feteasca, Cabernet. Winiarnia Cricova jest idealnym przykładem współpracy dwóch pozornie rozbieżnych dziedzin gospodarki. W bezużytecznych już tunelach kopalni kamienia wapiennego założono podziemną winiarnię, która rozrasta się wraz z rozwojem prac górniczych.
Po 20 km pierwszy przystanek. Znajdujemy się 60 metrów pod ziemią. Tu przechowują wino musujące. Każda butelka co 12 godzin musi zostać przekręcona o 180 stopni. Na spodzie każdej kredą narysowano kreskę, aby było wiadomo, o ile ją przekręcić. Żmudna to praca, a butelek jest ponad 100 tysięcy. Są zakapslowane jak piwo. Leżą szyjkami w dół, a po dłuższym leżakowaniu zbiera się zawiesina, którą później zmraża się i usuwa. Dopiero potem butelki są korkowane. Na końcu taśmy przy wielkiej żarówie siedzi kobieta i prześwietla każdą butelkę po kolei. Tak sprawdzana jest czystość szampana. Obok stoi wielka klatka na szampan nieczysty.
– A co robicie z wybrakowanym szampanem?
– No cóż, że na sprzedaż nie pójdzie, a skażony nie jest, to przecież nie wyrzucimy go na śmietnik…
Drugim przystankiem jest przechowalnia i magazyn – piękne korytarze z półkami, na których leżą wszelkie rodzaje produkowanego tu wina, oczywiście na sprzedaż. Jest również wystawa starych butelek z winem z przeróżnych krajów: Uzbekistanu, Francji, Rumunii. Najstarsza z nich pochodzi z Jerozolimy, datowana jest na 1902 r. Można tu wydzierżawić własną półkę, klimat do przechowywania trunku jest idealny – zawsze ta sama niska temperatura. Swój maleńki składzik ma tu nawet sam Władimir Putin. Ciągnące się przez 120 kilometrów, wykute w skale korytarze Cricovy pozwalają przechować 35 milionów litrów wina.
Trzecim przystankiem są oficjalne sale spotkań, z wielometrowymi stołami i pięknymi drewnianymi krzesłami. Przyjeżdżają tu głównie biznesmeni i politycy w ramach międzynarodowych wizyt. Obok jednej z takich sal wisi zdjęcie Jurija Gagarina z autografem. Był on pierwszym oficjalnym gościem Cricovy.
– Jurij wszędzie był pierwszy. Pierwszy w kosmosie i pierwszy w Cricovii.
PODZIEMNE SPOTKANIA NA SZCZYCIE
Sala winiarni w Cricovii to miejsce spotkań mołdawskich oficjeli i zagranicznych delegacji. Jurij Gagarin jako pierwszy przebalował tu całą noc. Nieoficjalnie mówi się, że nawet dwie.
WYPIJMY ZA...
Czym byłaby ta kraina winem płynąca, gdyby nie ci ludzie o duszach śpiewających? W ostatnich dniach naszego pobytu odwiedzamy mieszkającą pod Kiszyniowem babcię Alexa. Wraz ze swym wieloletnim przyjacielem Kolą tworzą niesamowity duet. Ona jest zatwardziałą komunistką, z pochodzenia Rosjanką. On liberalnym Rumunem, stawiającym Polskę za wzór rozwoju ekonomicznego. Goszczą nas z całego serca. Stawiają na stół rum własnej roboty. Przegryzamy go boczkiem, arbuzem lub ostrą papryką i, patrząc na Dniestr wijący się gdzieś na horyzoncie, przez wiele godzin prowadzimy nasze rozmowy.