KOLOSY 2011
– Bóg rozdziela ludziom różne talenty, mnie dał talent do biegania – mówi Piotr Kuryło, przez wielu nazywany Forrestem Gumpem, jak bohater filmu Roberta Zemeckisa. Bieganie było obsesją Piotra, ale w pewnym momencie stało się przekleństwem. Ciągłe kłopoty finansowe, trudności z utrzymaniem rodziny i ludzka złośliwość sprawiły, że miał dość. Wtedy zdecydował: koniec z bieganiem. Ale koniec musiał być efektowny. Musiał też być ciężki, męczący, tak aby wyczerpał całkowicie chęć do kolejnych startów. Któregoś wieczoru Piotr wziął globus i powiódł po nim palcem. Już wiedział – obiegnie Ziemię dookoła.
Dostępny PDF i AudioBook
Piotr Kuryło obiegł samotnie cały świat.
– Zawsze byłem sprawny fizycznie, w wojsku lubiłem biegać, ale na poważnie zacząłem po trzydziestce. Najpierw biegałem wokół domu po 15-20 razy, później stopniowo wydłużałem dystanse, a po trzech miesiącach wystartowałem w swoim pierwszym maratonie. To był 2003 rok – Maraton Warszawski. Ukończyłem go, ale prawie połowę przeszedłem. Byłem słaby. Złapałem jednak bakcyla. Potem wystartowałem w biegu morsów na 100 kilometrów. Przebiegłem go w 11,5 godziny i skończyło się to zapaleniem stawów. Już rok później wygrałem ultramaraton na Bornholmie. Zajęło mi to wówczas 8 godzin i 24 minuty. Odkryłem, że dobrze się czuję na długich dystansach, nawet bardzo, bardzo długich. Do Grecji na Spartathlon biegałem trzykrotnie. Do samej Grecji biegłem 1,5 miesiąca, potem odpoczywałem tam 10 dni, a następnie brałem udział w biegu z Aten do Sparty – 246 kilometrów. Po zakończeniu wracałem do domu, do Augustowa pieszo, a raczej biegiem.
W 365 DNI DOOKOŁA ŚWIATA
Obiegnięcie Ziemi zajęło Piotrowi Kuryle okrągły rok.
KŁODA NA DOKŁADKĘ
Wyruszając w bieg przez świat, nie wszystko da się przewidzieć, ale na wiele można się przygotować.
SAMOTNIE…
Na tle Gór Skalistych w Kalifornii.
W INTENCJI POKOJU
Od decyzji o obiegnięciu świata do rozpoczęcia biegu minęło zaledwie 6 miesięcy. Piotr codziennie trenował, planował trasę. Wiedział, że kondycyjnie jest gotowy. Znalazł się sponsor, augustowska firma „Ślepsk”, produkująca łódki, która wyposażyła go w kajak i pomogła zorganizować wyprawę. Wiosłowanie miało przenosić aktywność z nóg na ręce i być odpoczynkiem w trakcie morderczego biegu. Kajakarze, olimpijczycy z Augustowa, nauczyli go techniki wiosłowania i dali na drogę skręcane, węglowe wiosło.
Znalazł intencję dla swojego biegu. – Takiego wysiłku nie można podjąć o tak, dla zabawy. Musi być jakiś cel, intencja, wtedy można przetrwać. Ja postanowiłem ten wysiłek poświęcić w intencji pokoju na świecie. Tyle jest wojen i zła. Może ten mój pot, wysiłek i modlitwa dadzą coś dobrego? Może ludzie zrozumieją, że trzeba bardziej się starać? Swój bieg nazwał Biegiem Dla Pokoju.
MODLITWA W TRAMPKACH
Po raz pierwszy adrenalinę i przypływ wyjątkowych sił poczuł w Hiszpanii, niedaleko granicy z Portugalią, na rzece Tag. – Na jednym ze spiętrzeń, kiedy mój kajak wywrócił się, zaczął wciągać mnie wir. Myślałem, że zginę, że już z tego nie wyjdę, ale jakoś poradziłem sobie z dramatyczną sytuacją. Wspomnienie moich córek i rodziny nie pozwoliło mi utonąć. Opatrzność też nade mną czuwała. Kajak został zniszczony, ale żyłem i miałem poczucie mocy. Jestem silny, myślałem. Z kieszonki kamizelki ratunkowej wyciągnął zniszczony skrawek kartki z modlitwą, którą tuż przed rozpoczęciem wyprawy włożyła mu tam żona. Z kawałka zniszczonego papieru odczytał słowa: „Kto ma przy sobie tę modlitwę, tego będzie ona chroniła przed utonięciem”. Zrozumiał wtedy, że siła siłą, ale bez pomocy Opatrzności nie da rady. Biegnąc, odmawiał różaniec. Bieg stał się modlitwą, pielgrzymką.
Na jednym z pokazów swoich slajdów powiedział: – Zrozumiałem, że Bóg jest nie w świątyni, ale w drugim człowieku.
… I W MIŁYM TOWARZYSTWIE
Z Alicją Barachoną, która trenowała przed samotnym biegiem.
SILNA PŁEĆ
Stan Pensylwania w USA. Biegł w chłodzie i deszczu, ciągnąc swój wózek już wiele godzin.
– Byłem cały przemoknięty, wychłodzony, a dla biegacza nie ma nic gorszego. Mokre ubranie powoduje obtarcia, a one są bardzo niebezpieczne i szybko zamieniają się w rany. Drogą, wzdłuż której biegłem, jechało bardzo dużo samochodów. Żaden się nie zatrzymał. Nagle z mijanego przeze mnie domu wybiegła kobieta i wcisnęła mi w dłonie kubek z gorącą herbatą. Dziś ten kubek to dla mnie najważniejsza pamiątka z podróży. Był mi bardziej potrzebny w tamtej chwili niż wszystkie pieniądze świata. Gdyby dała mi dolary, to przecież nie mógłbym nimi się ogrzać. Myślę, że widziała mnie wcześniej na drodze. Może wracała z pracy samochodem i mnie zobaczyła, a potem przygotowała herbatę i obserwowała drogę, żeby podać mi kubek, gdy będę mijać jej dom. Takie gesty bardzo mi pomagały i były najważniejszym doświadczeniem tej wyprawy.
W Stanach poznał biegaczkę, Polkę, ultramaratonistkę, która biegała po wielkich, zamarzniętych rzekach. Na jednym ze zdjęć widać ich biegnących razem. On ciągnie za sobą wózek, ona, przygotowując się do wyprawy, wlecze za sobą samochodową oponę przytroczoną linką do pasa. W USA i potem we Władywostoku słyszał też o Angielce, która także biegła dookoła świata, ale trochę inną trasą, przez Mongolię.
– Kobiety są silne. Myślę, że często silniejsze od mężczyzn, tylko się z tym nie ujawniają. To kobiety częściej starały się mi pomóc. Może są bardziej wrażliwe niż mężczyźni i nie wstydzą się dobrych odruchów?
SYBERYJSKA GOŚCINNOŚĆ
Rosja, sam środek Syberii, gdzieś niedaleko Czity, za jeziorem Bajkał. – Od paru dni nie myłem się, miałem brudne, przepocone ubranie. Marzyłem o kąpieli. Czita to duże miasto. Na przedmieściu spotkałem na drodze biegnącego młodego człowieka. Spytałem go o tani hotel, gdzie mógłbym przenocować. Powiedział, że znalezienie taniego będzie trudne, może jest taki z drugiej strony miasta. Biegł jakiś czas ze mną i w końcu zaprosił mnie do siebie. Mieszkał z matką w niewielkiej daczy. Dali mi ciepłą strawę, uprali moje rzeczy i wreszcie mogłem się wykąpać. „Bóg mi cię zesłał”, powiedziałem do chłopaka z wdzięcznością, a on odpowiedział: „Tak, wiem! Zawsze biegam inną drogą, z daleka od szosy – bo tu niebezpiecznie i nieprzyjemnie, a dziś coś mi kazało pobiec właśnie tędy. Sam się dziwiłem, po co ja tam biegnę. Aż spotkałem ciebie i pomyślałem, że właśnie po to, by cię tu zaprosić”. I jak tu nie wierzyć w Opatrzność?
W Rosji już go znali, po przylocie do Władywostoku miał dużą konferencję prasową, pokazywali go w głównych stacjach telewizyjnych. Z Władywostoku do Chabarowska towarzyszyli mu zmieniający się biegacze, eskortowała policja. Za Chabarowskiem był już sam.
Na syberyjskiej drodze spotkał zmęczonego piechura. Ten miał przed sobą jeszcze jakieś 50 kilometrów do kolejnego miasta – szukał pracy, był już zmęczony wędrówką. Piotr minął go, a po chwili zostawił mu na drodze butelkę wody i chleb ze swojej dziennej racji. – On w tym momencie był bardziej potrzebujący niż ja – opowiada.
Później zatrzymał się obok niego samochód, kierowca zaproponował podwiezienie. Piotr podziękował i powiedział, że za nim idzie zmęczony człowiek: „On nie profesjonalist, on jest już słaby, jego podwieź”. Samochód zawrócił. – Może spełniłem dobry uczynek i w jakiś sposób pomogłem temu wyczerpanemu biedakowi.
Cieszył się, kiedy mógł odwdzięczać się ludziom za ich życzliwość. Za Chabarowskiem, w podzięce za nocleg, w rosyjskiej „głubince” zostawił swoją ciepłą kurtkę i buty.
– Nawet trudno sobie wyobrazić, w jakich warunkach ludzie żyją i jak niewiele posiadają – mówi. – Dałem im te rzeczy, bo myślałem, że już nie będą mi potrzebne. Była przecież połowa kwietnia. No, a potem… spadł śnieg.
ŚNIEGI TOPNIEJĄ
Nic dziwnego, to już maj w Zabajkalskim Kraju.
UPS!
To była ostatnia opona. Do najbliższego miasta (Ufa na Uralu) zostało jeszcze 120 km.
SAMOTNOŚĆ DŁUGODYSTANSOWCA
– Najtrudniejsza w tej wyprawie była samotność. Najbardziej mi dokuczała, kiedy kończył się dzień. Czasami biegłem aż do późnej nocy, żeby nie myśleć, nie tęsknić. Na pustyniach w USA często na tle odległego horyzontu nie widziałem nikogo. W rosyjskiej tajdze, tam gdzie drogowskazy podawały odległość do najbliższych miejscowości w czterocyfrowych liczbach, bałem się niedźwiedzi. Biegłem dłużej, żeby znaleźć na nocleg chociaż iluzoryczne zabezpieczenie w postaci podwójnych barierek na moście. Między nimi rozstawiałem swój namiot na wózku. Ale jeśli tylko w pobliżu byli ludzie, jakaś wioseczka czy osada – zawsze znajdowałem schronienie. Biegnąc, całe dnie modliłem się o pokój na świecie, o ludzi, którzy w wojnach stracili swoich bliskich, o swoją rodzinę, a na końcu o siebie, żeby deszcz na mnie nie padał. Tak niewiele mi było trzeba – żeby nie padał na mnie deszcz – śmieje się Piotr.
W trakcie biegu zużył piętnaście par butów. – Z reguły buty starczają na 700-800 kilometrów, ale ja swoje kleiłem, łatałem, uzupełniałem wkładkami wyciętymi z karimaty, dlatego zużyłem tylko piętnaście par. Cały czas musiałem coś naprawiać – a to wózek, a to coś w ubraniu, a to buty.
Już jest po biegu. Ucichł szum medialnego powitania. Co teraz? Piotr Kuryło chciałby opisać swoje doświadczenia, opowiedzieć o nich innym. Nie chce już biegać. Chce znaleźć pracę, być z rodziną i móc dzielić się doświadczeniami. Ma jeszcze jedno marzenie: chciałby znaleźć ucznia. Takiego, który pokochałby bieganie i któremu mógłby przekazać wszystkie swoje doświadczenia.